Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ten / man pregnant

hejka, upewnijcie się, że przeczytaliście poprzedni, bo dodaję je dzień po drugim. jeżeli chcecie, żebym poznała wasze reakcje i odczucia do rozdziału, zostawcie komentarz, który je wyrazi. :-) 

~*~

  When you feel pain
I'll take your brain


~*~ 

 Ostatnimi czasy wszystkie dni były szare i ciche. Ashton i Luke siedzieli na wprost siebie i pochylali się nad parującymi kubkami z kawą i nie odzywali się do siebie. Taka atmosfera panowała między nimi od ostatniej kłótni, której spór nadal nie został rozstrzygnięty. Owszem, kiwali do siebie głową na powitanie i dzielili się zrobionym śniadaniem, ale obaj wyczuwali napiętą nić nieporozumienia, która mogła przerwać się na dobre w każdej chwili.

- Wiesz... - zaczął młodszy, gdy miodowowłosy chwycił kubek w ręce i przysunął go do ust. - Bardzo dobra kawa.

- Tak, bardzo dobra.

Luke podrapał się po głowie.

- Słuchaj. Przepraszam, okej? - wypalił nagle, a Ashton znieruchomiał w miejscu.

- Przepraszasz mnie?

- Tak. Czy to takie dziwne?

- Właściwie, nigdy nie przepraszałeś. - Irwin uśmiechnął się głupkowato. - Ja też przepraszam, czasem zapominam, że jestem stary i powinienem zachowywać się jak dorosły facet.

- Między nami wszystko okej? - Blondyn spojrzał na przyjaciela z uniesionymi brwiami, a ten skinął.

Wszystko było okej.

~*~


- Błagam cię, ten ostatni raz.

- Nie, Luke. - Ashton zaparł się nogami. Nie chciał przekroczyć progu mieszkania mężczyzny. - Nie chcę powtórki z rozrywki.

- Daj spokój, Michael też tam będzie. - Luke nadal ciągnął go za rękę do wyjścia, ale ten ani drgnął.

Ashton nie miał żadnego koła ratunkowego, Luke zawiózł Mię do żony Dereka, a wszystkie prace domowe zrobił przed Irwinem. Nie dał mu drogi odwrotu, nie postawił ultimatum. Ashton musiał iść.

- I to robi jakąkolwiek różnicę?

- Słuchaj, to impreza służbowa. Nie kółko różańcowe o nazwie „Calum, Luke. I Ashton". Będzie Michael, Derek zresztą też.

- Jak ty to robisz, co? - Kąciki ust Asha uniosły się ku górze, a on wyszedł na klatkę mieszkalną.

- To mój urok.

Luke skakał po siedzeniu taksówki jak mała dziewczynka, a Ashton, gdyby mógł, zagryzałby paznokcie ze stresu i wybiegł z samochodu nawet na ruchliwej ulicy. Nie chciał znów samotnie wracać do domu. Nie chciał w ogóle z niego wychodzić.

Jakie znaczenie ma to, że Calum zorganizował spotkanie dla pracowników biblioteki? Dla trzydziestolatka mogłaby być to równie dobrze stypa, i tak wiedział, że zostanie odtrącony na bok.

Jego serce zabiło kilkukrotnie szybciej, gdy stanęli pod domem Hooda.

Luke mógłby powiedzieć to samo.

- No, idziemy stanąć twarzą w twarz z przeznaczeniem.

~*~


Luke od pół godziny obserwował Michaela, ale wciąż nie zamienił z nim słowa. Czuł się jak nastolatka, która obserwuje swoje zauroczenie, jak morderca obserwujący swoją ofiarę.

Calum z kolei opadał z bezsilności. Jego nieustanne starania o zdobycie atencji blondyna wypalały się i bladły, a on był w kropce.

Ashton nie odzywał się prawie w ogóle. Jedyne, co robił, to picie alkoholu i jedzenie przystawek, ale i te finalnie zaczęły go mdlić. Chciał wracać, ale nie mógł poddać się tak łatwo.

Luke wziął kilka głębszych oddechów (i butelkę wina) i postanowił stanąć na nogi. Niepewnie podszedł do opartego o barierkę balkonu czerwonowłosego i stanął obok.

- Porozmawiajmy – powiedział, a mężczyzna posłał mu zmieszane spojrzenie.

- Proszę bardzo, zaczynaj.

- Z winem rozmawia się lepiej. - Hemmings pociągnął z butelki głębszy łyk i przełknął z głośnym dźwiękiem. - Jak układa ci się w życiu?

- To najgorsze pytanie, jakie mogłeś zadać. - Parsknął i odmówił, kiedy Luke podał mu trunek. - Powinieneś raczej zapytać mnie o to, czy coś w ogóle mi się układa.

- Więc pytam.

- Może wyjdziemy na spacer? - Michael wybrnął z niezręcznego pytania, a jasnowłosy uśmiechnął się i skinął. - Wiesz co, daj mi jednak to wino.


Pijaństwo nigdy nie było drogą ucieczki. To przyzwyczajenie wszystkich sprowadza donikąd, co i Luke, i Michael wiedzieli z autopsji.

Obaj byli w trakcie zbliżania się pewnym krokiem do drzwi, ale Calum nie byłby sobą, gdyby nie zainterweniował.

Złapał blondyna za rękę. - Luke, gdzie idziecie?

Hemmings poruszył ustami, ale Clifford płynnie wszedł mu w słowo i wzruszył ramionami.

- Niektóre rozmowy powinny odbywać się na świeżym powietrzu.

~*~

Czas leciał nieubłaganie. Sekundy zamieniały się w minuty, minuty w godziny. Dla tej dwójki nie miało to jednak najmniejszego znaczenia. Napawali się swoim towarzystwem, wszystko inne stało w miejscu. Rozmawiali ze sobą, zauważali swoje zmarszczki mimiczne i zadarte kosmyki włosów. Podziwiali w sobie to, czego nikt inny nie zauważał. Ciężko sprecyzować, czy to wina alkoholu, czy czegoś więcej. Właściwie, nie byli pijani, to tylko wino - dziecięcy trunek. Siedzieli w czymś więcej, w czymś dużo głębszym.

Calum dzwonił do Luke'a co paręnaście minut, ale mężczyzna po siódmym razie przestał nawet odbierać. W tym momencie brunet był dla niego najbardziej irytującą istotą świata, przeszkadzał mu w celebrowaniu jednej z lepszych chwil jego marnego życia.

Michael nie zdążył zorientować się nawet, kiedy znaleźli się pod domem blondyna. Kiedy weszli do mieszkania, kiedy usiedli na kanapie. Kiedy wciąż rozmawiali, wciąż utrzymywali kontakt wzrokowy.

- Calum do mnie dzwonił. - Czerwonowłosy rozłożył nogi na stoliku do kawy, Luke wzruszył ramionami.

- Do mnie dzwoni co pięć minut, zignoruj to.

- To trochę niemiłe. - Na twarzy Michaela pojawił się grymas. Nigdy nie ranił Caluma z premedytacją, nie chciał teraz popełniać tego grzechu.

- Skup się... - Blondyn wyjął telefon z małych rąk współpracownika. - Na tym, co dzieje się teraz. Nie zaprzątaj sobie głowy problemami.

Michael wstał z kanapy i zrobił kółko wokół własnej osi. - To nie takie łatwe, na jakie wygląda.

- Możesz mi się wyżalić, wiesz to.

- Dobrze. - Westchnął. - Wiesz, dawno nie czułem się ważny. Ważny i kochany.

Luke skinął. O tym samym mówił Ashton, pomyślał.

- Rozumiem.

- Tęsknię za tym. - Michael oparł się o ścianę i zagryzł wargę. Czuł, że jego słowa nie polepszają sytuacji, w jaką się wplątał. Nie chciał wypaść na ofiarę losu.

To był ten moment. Moment, w którym cała adrenalina skumulowała się w Luke'u i popchnęła go w stronę mężczyzny. Nie umiał się powstrzymać, nie chciał.

Blondyn oparł swoje dłonie na biodrach Michaela i przybliżył się znacznie. Ich twarze znajdowały się na jednej prostej, ich oczy lustrowały siebie nawzajem. Byli tak blisko.

- Gdybym mógł, podarowałbym ci uczucie, na jakie zasługujesz – szepnął. Jego wargi spierzchły, były spragnione poczucia ust drugiego na sobie. Luke przysunął się bliżej.

- Dziękuję – Michael odpowiedział równie cicho. Czuł na sobie oddech drugiego, gęsia skórka przeszła przez jego ciało.

Wystarczyła chwila nieuwagi, a ich usta byłyby kompatybilne ze sobą. Chwila nieuwagi, która nie nadeszła. Czerwonowłosy w ostatniej chwili odskoczył w bok i przetarł twarz dłońmi.

- Nie mogę, Luke. Wciąż mam żonę, której nie mogę zdradzić.

- Rozumiem. - Dwudziestokilkulatek uśmiechnął się pokrzepiająco.

Poczekam, dodał pod nosem.


- - - - - - - - - - 

hejka dziecioszki

spadła nam aktywność, chyba mnie już nie lubicie

zapraszam was na "aleję 158", która jest na moim profilu (polemizowałabym nad faktem, że pobędzie długo) i łączy w sobie wątki kryminalne i namiastkę fanfiction.

i, hej! kochajcie mnie, rozszalałam się z dodawaniem, jak chyba jeszcze nigdy,  jestem super mamą (żartuję, byłabym fatalną mama, nienawidzę dzieci) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro