Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

one / last orders

  take your fight outside
(we've got this thing under control)  


~*~

Luke poprawił swój krawat, zanim zasiadł przy stoliku kawowym. Następnie poprawił go jeszcze dwa razy, dla pewności, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Za mniej niż godzinę rozpoczynał swój pierwszy dzień w nowej pracy i chciał, aby wszystko poszło dobrze.

W jego życiu nic nigdy nie szło dobrze. Był samotnym kawalerem od ponad dwóch lat, z każdej pracy wyrzucano go po tygodniu, a komornik nawiedzał jego mieszkanie notorycznie.

Mężczyzna nie lubił swojego życia. Miał dwadzieścia siedem lat i mentalność trzynastolatka, płakał na filmach animowanych i nie lubił rozmów dotyczących pieniędzy. Wszyscy jego znajomi ze studiów zawsze opowiadali mu o swoich dzieciach, żonach, posadach i podatkach, a on przytakiwał głową modląc się w duchu, aby wreszcie skończyli rozwodzić się nad sobą.

W dniu swoich dwudziestych siódmych urodzin, poczuł się staro. Zauważył pierwszy, może trochę wyolbrzymiony siwy włos, który boleśnie wyrwał. Tego dnia stwierdził też, że to odpowiedni moment, aby stanąć na nogi. Wystarczyła chwila skupienia, a plik kilku starannie napisanych CV znalazł się w jego ręce i tylko prosiły się, aby wysłać je w ładnych kopertach do przyszłych potencjalnych pracodawców. Oczywiście, dla Luke'a dużo lepszą opcją było wysłanie ich ręcznie, niż kłopotanie się z irytującymi e-mailami, chciał zrobić dobre pierwsze wrażenie.

Finalnie siedział na jednym ze stęchłych, autobusowych siedzeń i zbliżał się do małej, skromnej biblioteki na jednej z bardziej ruchliwych ulic Sydney. Jego ręce nerwowo miętoliły skrawek koszuli, a sam chłopak przygryzał swoją wargę tak mocno, że metaliczny posmak krwi przyprawił go o odruch wymiotny.

Kiedy blondyn kończył studia z socjologii, miał nadzieję na świetlaną przyszłość. Tymczasem był tutaj i z sekundy na sekundę denerwując się coraz bardziej, ponieważ biorąc pod uwagę jego pasmo porażek, to też mogło nie skończyć się dobrze, czekał na poznanie swojego szefa i przyszłych współpracowników.

- Stary, poważnie, mówiłem ci, odłóż te tacos przed przeglądem książek! - Męski głos dobiegł uszu chłopaka, gdy ten wchodził już do środka.

Wysoki brunet wybiegł na zewnątrz i zdenerwowanie wyciągnął turkusowego papierosa ze swojej kieszeni. „Pewnie mentolowy", pomyślał Luke przez ledwo ułamek sekundy, ale szybko odgonił od siebie te bezsensowne kontemplacje. Mężczyzna, który przed nim stał nie mógł mieć więcej niż trzydzieści lat. Był przystojny i dobrze zbudowany, pachniał popcornem i tytoniem, bardzo śmieszne połączenie. Blondyn zilustrował szybko jego strój, ale już po chwili pożałował tego kroku. Czuł się źle w swojej koszuli i krawacie, gdy facet obok miał na sobie bluzę i wyjątkowo obcisłe spodnie. Pantofle Luke'a obijały się o siebie w zestresowaniu, wówczas gdy na nogach bruneta dumnie znajdowały się wyjątkowo brudne trampki marki Converse. Cholera, a miał wrażenie, że gdy ubierze się elegancko, zrobi na wszystkich dobre wrażenie.

- Zabiję go kiedyś – odezwał się w końcu ciemnowłosy, zwracając na siebie uwagę blondyna jeszcze bardziej.

- Przepraszam?

- Papierosa? - Mężczyzna nie przejął się zdezorientowaniem wyższego i wyciągnął w jego stronę rękę z paczką.

- Przepraszam? - powtórzył.

- Faktycznie, jestem taki niekulturalny. Calum. - Calum, bo okazało się, że tak ma na imię, wyciągnął rękę w jego stronę, a blondyn niepewnie uścisnął ją siląc się na wymuszony uśmiech.

- Luke, miło mi. Ty, tak jakby, pracujesz tu?

- Niestety. - Wzruszył ramionami. - Każdego ranka zadaję sobie pytanie, jak głupi musiałem być, gdy się tu zatrudniałem.

- Nie zachęciłeś mnie – mruknął. Jego koszula nie była już tak idealnie równa jak rano, a prasował ją prawie godzinę. Jak zwykle, na marne.

- O mój Boże, przepraszam. - Twarz Caluma wyglądała trochę wyraźniej, jego mina jasno pokazywała, że przypomniał sobie o czymś ważnym. - Luke Hemmings? - zapytał rozemocjonowany, ale nie czekał na jego odpowiedź. - Zapomniałem, że to dziś, Daniel mówił nam, że będziemy mieli nowego pracownika Nie zrażaj się od nas. Dobre pierwsze wrażenie to nie moja działka.

- Wiem coś o tym.

- Calum, do jasnej cholery, nie możesz wychodzić z biblioteki za każdym razem, kiedy przypadkiem ubrudzę coś jedzeniem.

Czerwonowłosy mężczyzna wybiegł z budynku i rzucił w bruneta jedną z książek, które trzymał w ręku. Też nie wyglądał jakoś ekstremalnie staro, był przystojny i wysoki, ale na pewno niższy od Luke'a. Luke lubił być najwyższy, czuł się wtedy naprawdę zauważalny.

- Tak właśnie straciliśmy jakiekolwiek resztki dobrego wrażenia. - Calum podrapał się w tył głowy i podniósł książki z chodnika. - Michael, to Luke.

- Dlaczego masz na sobie... to? - Kolorowowłosy wskazał ręką na jego ubranie, a blondyn zarumienił się lekko. Nienawidził tego. Miał prawie trzydzieści lat, a czerwień wciąż zalewała jego policzki nawet w najmniej wstydliwych sytuacjach. Nie był to jednak odcień dojrzałego pomidora albo jednej z kredek z pudełka dla dzieci. Była to czerwień kojarzona ze spaloną od opalania skórą i starą krwią, jakkolwiek obrzydliwie by to nie zabrzmiało.

- Chciałem zrobić dobre wrażenie. - Wzruszył ramionami.

- Wyglądasz jak frajer.

- Michael! - Ciemnowłosy uderzył go w tył głowy. Calum nigdy nie przyznałby tego na głos, ale spodobał mu się ten nienaturalnie wysoki blondyn i nie chciał, żeby Clifford popsuł dobrego zdania o brunecie.

- Spokojnie, przywykłem do tego. Przysięgam na Boga, jutro przyjdę w normalnym ubraniu.

- Właściwie, twoje ubranie mnie nie obchodzi. Jeżeli nie będziesz czepiał się o jedzenie nad książkami, jak ktoś inny w tej bibliotece – Michael wyraźnie zaakcentował słowo „ktoś", a Calum przewrócił oczami – będzie w porządku.

- Och, cudownie, tak myślę.

- Dobrze dla ciebie. - Mężczyzna ze zniszczonymi włosami poklepał go po ramieniu. - Przyda nam się ktoś, kto myśli. Już dawno straciliśmy jakiekolwiek nadzieje, usychamy.

Luke przytaknął głową niezręcznie, nie do końca rozumiał przekaz słów jego nowego kolegi z pracy. Miał jednak szczere chęci sprawiać chociaż pozory obytego w sytuacji i roboczym żargonie, który na dobrą sprawę nigdy nie był jego dobrą stroną. Nie zdążył zauważyć nawet, kiedy Michael zdążył ponownie zniknąć w środku, wśród odmętów książek i kurzu, a on znów został sam z Calumem.

- Przepraszam za niego – zaczął brunet. - Jego żona daje mu niezły wycisk. - Melodyjny śmiech dobiegł uszu Luke'a, a ten zmarszczył swoje trochę zarośnięte brwi (był zbyt męski, żeby je regulować, ale i tak działały mu na nerwy).

- Co masz na myśli?

- Meredith jest słodka, ale wiesz jak to mówią. Dopiero po ślubie poznajesz drugiego człowieka. Nie układa im się, jak połowie młodych par tego stulecia.

- Och... - Podrapał się po głowie. Średnio interesowały go prywatne sprawy obcego mu człowieka, ale zawsze bolały go problemy innych ludzi. - Mam nadzieję, że wszystko się ułoży, nikt nie zasługuje na nieszczęśliwą miłość.

- Tak. - Hood skinął głową. - Zwłaszcza, kiedy masz na głowie jeszcze małe dziecko. Mam nadzieję, że szybko rozwiążą swoje problemy, nie lubię, kiedy Michael jest takim irytującym dupkiem.

- Jedyne co możemy zrobić, to trzymać kciuki. - Luke uśmiechnął się pokrzepiająco, co mężczyzna szybko odwzajemnił. Przez jego głowę szybko przemknęła myśl, że blondyn ma naprawdę zniewalający uśmiech, Calum mógłby wpatrywać się w niego godzinami, to okropne.

- Tak, musisz po prostu wierzyć, że w końcu będzie dobrze.


~*~

Michael skopał swoje buty na środku holu, nie myśląc nawet o tym, jak bardzo Meredith będzie zła, kiedy je zobaczy. Ten dzień był dla niego wyjątkowo fatalny. Czerwonowłosy nie lubił swojej przepoconej koszulki, swojej pracy, nowego pracownika (Clifford nie pamiętał nawet, jak miał na imię. Lucas, Logan, Leo?) i zatłoczonego autobusu, którym musiał tłuc się do domu od czasu, kiedy rozbił swój ukochany samochód.

- Jestem – mruknął pod nosem, wiedząc, że i tak nikt mu nie odpowie. Jego nogi zaprowadziły go od razu do pokoju Tylera, czyli jedynej osoby, co do której Michael nie planował i nie zamierzał planować krwawego mordu.

- Tato! - Czterolatek (prawie pięciolatek, to jeszcze „tylko" siedem miesięcy!) przytulił się do jego nogi, a kolorowowłosy posłał mu mały uśmiech.

- Cześć, mały człowieku. Gdzie mama?

Blodynek wskazał owiniętym w kolorowy plasterek palcem drzwi prowadzące do kuchni, a Michael wyswobodził się z jego objęć i udał się w tamtą stronę.

- Hej, Mer. - Oparł się o futrynę drzwi, a brązowowłosa, wysoka kobieta odwróciła się w jego stronę. Mógłby przysiąc, że na jej twarzy przez sekundę zagościło coś na wzór uśmiechu, ale cokolwiek to było, szybko zniknęło.

- Hej. - Meredith podeszła do niego i złożyła niepewny pocałunek na jego lewym policzku.

Szybko jednak odsunęła się i wróciła do mieszania niezidentyfikowanego posiłku w garnku. Michael usiadł przy stole i oczyścił gardło.

- Wiesz, dziś dołączył do nas nowy pracownik – zaczął niepewnie. Nie dyskutowali o błahostkach od dłuższego czasu, czuł, jakby rozmawiał z nią pierwszy raz w życiu. - Nie lubię go, jest dziwny i wygląda jak kelner w tej białej koszuli, w której dziś przyszedł.

- Bardzo chciałabym omówić z tobą tą jakże interesującą sprawę, ale jak widzisz, jestem trochę zajęta. - Wskazała ręką na stojące na palnikach gazowych garnki, a Michael przytaknął niemo i wyszedł z kuchni, choć był niemalże pewien, że nawet tego nie zauważyła.

Próbował tłumaczyć się tym, że była zmęczona i zajęta.

Tak, ona zawsze była zajęta.


- - - - - - - - -

pisanie mi coś ostatnio nie idzie, meh. wena wyparowała razem z ostatnią wypitą kawą.

no ale cóż, jakie wrażenia macie co do pierwszego rozdziału? :-)

zachęcam cichutko do obserwowania mnie na wattpadzie oraz twitterze (@oopsmytyler), ponieważ to gwarantuje wam bycie totalnie na bieżąco i wiedzę o niektórych wattpadowych sprawach szybciej od innych, czasem nawet ode mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro