four / graveyard whistling
'cause if you don't believe
then you know and you know it can never do you harm
if you don't believe, it can't hurt you.
~*~
- Rozmawiałem z moim bratem. - Luke postawił na stole dwa płaskie talerze po brzegi wypełnione makaronem. Nie lubił gotować i nie robił tego zbyt często, zważając zwłaszcza na fakt, że przez większość czasu nie miał nawet dla kogo postarać się o normalny posiłek.
- Którym? - Starszy nawinął jedzenie na widelec i strzelił nim centralnie w twarz blondyna, a ten zmarszczył ją w zdegustowaniu i przetarł ręką nieogolony policzek.
- To nawet nie było zabawne – skwitował jeszcze, kiedy przyjaciel posłał mu niewinny uśmiech. - Rozmawiałem z tym, który najprawdopodobniej będzie dawał ci pieniądze na życie, bądź miły.
- Ben na pewno nie ma nic przeciwko?
- Nie, dlaczego? Masz wyższe wykształcenie i znasz mnie. To wystarczające powody, dla których powinien cię zatrudnić.
- Jesteś taki skromny. - Ashton wyjrzał jeszcze zza ściany i upewnił się, że jego latorośl śpi, zanim postanowił kontynuować rozmowę.
- To jedna z rzeczy, za które mnie kochasz, dziwko.
- No właśnie, jeżeli mówimy o „miłości". Chciałbym poznać chłopaka twoich snów. - Zamrugał teatralnie, Luke prawie zakrztusił się jedzeniem. „Chłopak jego snów" to zbyt ciężkie określenie, nierealne i komiczne.
- To nie jest dobry pomysł.
- Dlaczego nie?
- Nie chcę tego popędzać, nie wiem nawet... - Zająknął się. - Po prostu... nie.
- Błagam, powiedz chociaż, że ten facet wie, że istniejesz. - Niższy prychnął pogardliwie, naprawdę chciał poznać osobę, która czyni Luke'a szczęśliwym.
Och, gdyby tylko wiedział.
- Tak, nie mam czternastu lat!
- Czasem naprawdę w to wątpię.
- Dajesz mi coraz więcej powodów, aby odwołać twoje spotkanie z Benem. - Luke oparł ciężar ciała na stopach, plecami dotykając blatu.
Jego oczy były przymknięte, a oddech nierównomierny. Naprawdę nie chciał iść dziś do pracy. Chciał leżeć w łóżku cały dzień, jeść niezdrowe jedzenie i oglądać ogłupiające seriale telewizyjne, a nie spędzać ten dzień w towarzystwie kurzu i Michaela, który otwarcie pokazuje mu na każdym kroku, jak bardzo go nienawidzi.
Luke miał tendencję do kochania wszystkiego. Od małych kotów błąkających się na ulicy, przez niemiłych ludzi, do obrzydliwego jedzenia, które ktoś przygotował dla niego, a mężczyzna po prostu nie mógł odmówić konsumpcji. Pojęcie „nienawiści" nie istniało w jego słowniku. Z biegiem czasu, kiedy kolejne daty jego urodzin lądowały w koszu, przestawił swój tok myślenia na zupełnie inny tor. Cóż, poniekąd z bezsilności, poniekąd ze zmęczenia. Miał dość zamartwiania się każdą porażką i każdym kolejnym głupim człowiekiem, jakiego spotykał na swojej drodze.
Po tylu latach życia z obojętnym podejściem do świata, uodpornił się. Był obojętny na swoje nieszczęście i nie rozumiał, jak Michael może być tak okropnym człowiekiem z jakiegoś błahego, platonicznie przykrego powodu.
Paradoksalnie, to jednak najbardziej go w czerwonowłosym intrygowało. To kolidowanie ich charakterów i wzajemny brak pokrycia. Osobowości tak odległe, które mogły być sobie tak bliskie, na co Luke podświadomie liczył.
Wiedział, że rzucił się na niebezpieczne wody.
Wiedział o konsekwencjach, o ludziach, którzy stoją mu na przeszkodzie.
Wiedział, że to wszystko nie będzie łatwe do przetrawienia.
A nawet mimo tego – obiecał sobie dotrzeć do Michaela.
~*~
Krzyk nie jest rozwiązaniem problemu.
Krzyk nie jest rozwiązaniem problemu.
K r z y k n i e j e s t r o z w i ą z a n i e m p r o b l e m u .
Michael naprawdę powtarzał sobie te słowa w myślach jak mantrę, kiedy kłócił się ze swoją żoną. Tego ranka jednak podniosła na niego głos pięciokrotnie, a on nie pozostawał jej dłużny. Dziękował tylko w duchu za to, że Tyler jest w przedszkolu, bowiem nie chciał rujnować jego dzieciństwa kłótniami jeszcze bardziej, niż robił to do tej pory.
- Kiedy przestaniesz być taka wścibska? - Czerwonowłosy zacisnął ręce w pięści, jego krew wrzała ze złości, a on sam był na skraju.
- Kiedy przestaniesz być dzieciakiem bez ambicji?
- Pracuję całe dnie, żebyście byli z Tylerem zadowoleni ze swojego życia. Nie nazywaj mnie dzieciakiem bez ambicji, kiedy ja postawiłem wszystko na jedną kartę i zostałem przy rodzinie, zamiast spełniać moje pieprzone marzenia, co do których masz teraz taki żal!
- Nie będę teraz z tobą o tym rozmawiać.
- Ty nigdy ze mną nie rozmawiasz. - Prychnął. - Lepiej będzie, jeżeli pójdę już do pracy – powiedział jeszcze na odchodne, zanim zatrzasnął drzwi.
I może jeżeli Meredith krzyknęła cichą wiązankę przekleństw, wolał udawać, że jednak tego nie słyszał.
~*~
Michael naprawdę chciałby łudzić się, że dzień w pracy będzie udany. Niestety, nigdy nie był, a mężczyzna tylko utwierdził się w tym przekonaniu, gdy na wejściu powitała go ta jedna, znana, uśmiechnięta twarz.
Luke wpatrywał się przez chwilę w twarz czerwonowłosego, nie do końca wiedząc, co powiedzieć. Teoretycznie, mógłby po prostu przywitać się i rzucić jakiś roboczy, żargonowy tekst, ale w takich okolicznościach bał się wymówić choćby słowo. Czuł, że z pierwszą próbą głos stanąłby mu w gardle.
Michael lustrował go wzrokiem z rękoma założonymi na piersi i czekał na ruch. Oczywiście, miał w sobie zbyt dużo dumy, żeby przemówić pierwszy, czego na dobrą sprawę nawet nie chciał robić.
Blondyn odetchnął cicho i policzył w głowie do dwunastu, zanim zebrał się w sobie i postanowił jako pierwszy przełamać ciężką ciszę, którą ta dwójka dzieliła już od dobrych kilku minut.
- Więc, co się stało? - Mężczyzna starał się brzmieć jak najpewniej, ale jego zdrętwiałe ze stresu palce u rąk burzyły cały wizualizm maski, którą próbował przybrać.
- Czemu uważasz, że coś się stało?
- Masz jeszcze większe ognie w oczach, niż na co dzień, zgadywałem. - Wzruszył ramionami. - Jesteś bardzo przewidywalny, naprawdę łatwo odczytać twoje emocje.
- Czemu każdy dzień zaczynasz byciem tak cholernie irytującym? To nudne.
- Poczujesz się lepiej, jeżeli powiesz komuś, co zaprząta ci umysł. Oczyścisz go.
Michael posłał współpracownikowi niepewne spojrzenie i oparł się o ścianę. W jego ręce szybko znalazła się butelka wody, którą przechwycił gdzieś z odmętów jednej z szafek i odczekał chwilę, zanim odważył się zacząć.
- Małżeństwo to największe gówno – wypalił pewnie, po upiciu łyku. Odstawił butelkę z powrotem na ladę i oczyścił gardło, zanim kontynuował. - Kochałem Meredith, ale teraz nie umiemy ze sobą rozmawiać. Czasem mam wrażenie, że tylko Tyler wciąż trzyma nas w jednym domu, gdyby nie on, już dawno rozlecielibyśmy się na kawałki. To on jest supłem, który wiąże naszą dwójkę w jedność, ale i ten chyba powoli się rozplątuje.
- Wiesz, z czasem po prostu to się wypala. Nie wiem, czy stwierdzenie, że kochasz kogoś, z kim nie umiesz rozmawiać, jest trafne – skwitował, a Michael przytaknął mu w zrozumieniu. - O Boże, o czym ja w ogóle mówię? Wiem gówno o życiu w małżeństwie, nigdy nie byłem żonaty. Cóż, nigdy też pewnie nie będę. - Parsknął.
Michael skupił swój wzrok na twarzy wyższego i wtedy zdał sobie sprawę z tego, że Luke faktycznie nie wie nic o życiu dorosłego człowieka. Mieszka sam, brak mu szczęścia w życiu zawodowym, nie ma żony i dzieci, a jedynym towarzyszem blondyna jest jego własny cień.
Clifford nie mógł tego pojąć. Luke był przystojny i inteligentny, ukończył studia, umiał rozmawiać z ludźmi, miał uśmiech, który sam przyciągał wszystkich ludzi. Jak mógł być samotny?
Jak ludzie mogli nie zauważać tego, jak idealnym partnerem jest ten człowiek? Nie powinien być sam, nie, kiedy jest tak tego nie wart.
Gdyby tylko Michael miał możliwość, dałby mu wszystko, co najlepsze. Okazywałby mu miłość i skupiał na nim całą swoją uwagę. Dbałby o niego i starał się czynić najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Trzymałby go w swoich ramionach aż do zniknięcia całego zła i całował jego szyję z pasją i miłością, taką, jaką jeszcze nikt go nie obdarzył.
Cholera.
- - - - - - -
hej
to bardzo przejściowy rozdział, przepraszam, że jest nużący, ale nie mam siły na nic bardziej ambitnego
(nie sczytywałam, klasyk, mówcie o literówkach i powtórzeniach)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro