Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

five / trip switch

  make a wish and I'll count to three 
press the button and we'll both be happy
 


~*~

Widok Luke'a i Michaela, którzy rozmawiali ze sobą bez ukrytej chęci skoczenia sobie do gardeł i rozerwania ich na drobne części, był dla Caluma niemałym zaskoczeniem. Drobny uśmiech panoszył się na jego twarzy z myślą o tym, że jego przyjaciel i platoniczne zauroczenie wreszcie znaleźli wspólny język, ale niedługo później zastąpiło je uczucie specyficznej suchości duszy i zirytowania, zwane kolokwialnie zazdrością i tępione od zarania dziejów. Nieważne jak bardzo starał się, wizja Luke'a w objęciach Michaela szybko zdążyła nawiedzić jego umysł. Wiedział, że nie miał powodów do obaw. Jego paranoiczna natura zapomniała jednak o tym, że ich romans nie mógłby mieć miejsca bytu.

Czerwonowłosy nawet w najbardziej skłaniającej do tego sytuacji nie zdradziłby swojej żony, a blondyn po prostu do niego nie pasował. Calum mógł być przecież spokojny, bo dwójka jego współpracowników w żaden sposób nie mogła być związana ze sobą przez wszechświat, prawda?

Brunet odchrząknął cicho, zanim przemówił. - Widzę, że znaleźliście wspólny język.

Mężczyźni wzruszyli ramionami.

- Pracujemy razem – zaczął wyższy. - Wydaje mi się, że nie warto drzeć za sobą kotów.

- Dobrze, że chociaż ty masz takie podejście. - Calum zbeształ go żartobliwie, celebrując niemo chwilę, w której jego ręka musnęła ramię blondyna na ułamek sekundy.

- Hej! Przecież też maczałem w tym palce. Zawieszenie broni było naszą wspólną decyzją.

- Cokolwiek. - Mulat wyminął Michaela z dezaprobowanym wyrazem twarzy i starał się niewzruszony trafić na zaplecze. To nie tak, że miał żal do swojego przyjaciela. Po prostu poczuł się zagrożony, jego niskie poczucie własnej wartości uderzyło go ze zdwojoną siłą z chwilą zobaczenia tej dwójki beztrosko rozmawiającej o błahych tematach. Co, jeżeli nie będzie dla Luke'a wystarczająco dobry? Zawodził wszystkich za każdym razem, dlaczego teraz miałoby być inaczej?

Luke zilustrował wzrokiem sylwetkę bruneta, która znikała w odmętach ciemności korytarza. - Myślisz, że coś mu się stało? - zapytał niższego, ale ten machnął tylko dłonią.

- Przejdzie mu, zawsze przechodzi.

~*~


Dzień w pracy był taki, jak wszystkie inne. Monotonny i dłużący się w nieskończoność, przesiąknięty zapachem książek i rozlanej kawy, w której zatopić miało się całe zmęczenie nagromadzone poprzednich miesięcy, jednak nadal na marne.

Blondyn czekał tylko na telefon od swojego przyjaciela, który miał być wyraźnym znakiem na to, że kolejne dziesięć godzin jego marnego życia dobiegło końca. Ashton zaoferował mu podwózkę do pracy i domu w zamian za doraźne dzielenie okresowo wspólnego mieszkania. Luke kończył swoją pracę niewiele później niż Mia przedszkole, dlatego nie było to dla niego większym utrudnieniem. Miodowowłosy czuł się też trochę w obowiązku odpłacenia problemu, jaki sprawił blondynowi, a to na razie było najbardziej przystępną tego formą.

- Hej, Luke! - krzyknął na powitanie, gdy zobaczył mężczyznę, który opornie opuszcza budynek. Nie był jednak sam. Dwie równie wyssane z egzystencji sylwetki podążały za jego krokami, a starszy nie mógł zidentyfikować ich osób.

Dopiero gdy cała czwórka (właściwie piątka, Mia nienawidziła czuć się niewidzialna, przecież była już wystarczająco duża) znalazła się obok siebie, wszyscy pozwolili sobie na rozeznanie się w sytuacji. Pierwszym, co rzuciło się w oczy Calumowi, była mała, licząca może siedem wiosen dziewczynka, przyczepiona jak rzep do nogi wysokiego mężczyzny. Ten również zwrócił jego zainteresowane ślepia. Miał ciekawe rysy twarzy, których udzielił swojej córce, bo za tą właśnie uznał ją brunet. Ta dwójka była do siebie uderzająco podobna, co z jednej strony uchodzić mogło za wyjątkowo urocze, z drugiej natomiast za lekko przerażające. Cóż, Calum po prostu nie lubił dzieci i wszystkiego, co z nimi związane.

Ashton zainteresował się zniszczonymi, czerwonymi włosami, które były aktualnie posklejane od potu i nieznacznie oklapnięte, wciąż jednak miłe dla oka. Ich właściciel stał z boku ze spuszczoną głową i bawił się swoimi stopami z wyłączonym umysłem.

Luke obserwował wszystko ze zdezorientowanym wyrazem twarzy. Nie rozumiał ogarniającej ich ciszy, przytłaczała go.

Dlatego też był pierwszym, który przemówił.

- To Ashton... - Odchrząknął niepewnie. - Mój przyjaciel.

Starszy uniósł dłoń ku górze i pomachał żartobliwie. - Tak, to ja.

- Miło mi, Calum. - Brunet wyciągnął rękę w jego stronę, a Irwin podziwiał przez chwilę fakt, jak gładka była jej skóra.

- Jestem Mia! - Latorośl najstarszego podskoczyła ku górze, żeby zwrócić na siebie uwagę reszty, a brunet złapał ją w talii i podniósł na wysokość swojej głowy.

Miała ładne, piwne ślepia, duże i błyszczące. Było w nich tyle energii i życia, ile Calum nie nagromadził w sobie przez dobre dziesięć lat.

- Jesteś bardzo uroczą dziewczynką. - Zauważył, odstawiając ją z powrotem na ziemię. Ashton podziwiał delikatność, z jaką brunet obchodził się z jego dzieckiem. Jego ruchy były subtelne, mięśnie napinały się, kiedy starał się nie upuścić córki miodowowłosego.

- Wyglądasz trochę jak nasz piesek. Jego futerko było kręcone i czarne, zupełnie jak twoje włosy. - Mia pacnęła palcem wskazującym nos mężczyzny, gdy ten ukucnął, aby znów być z nią na równym poziomie.

Jasne, młody Hood mógłby zaręczać się odnośnie nienawiści do dzieci do końca życia, sam zresztą nigdy nie planował wychowywać zlepku swojego DNA, to najzwyczajniej w świecie nie leżało w jego naturze. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że to akurat dziecko było wyjątkowo urokliwe. Jej uśmiech roztapiał dotychczas zlodowaciałe serce bruneta i przez ułamek sekundy pomyślał on o byciu ojcem. Szybko jednak otrząsnął się i wrócił do żywych.

- W takim razie musi być to bardzo uroczy piesek. - Zachichotał, klepiąc ją po głowie.

- Żałuję, że tatuś nie pozwolił nam go wziąć ze sobą. Na pewno zajęlibyśmy się nim lepiej, niż moja mama.

- Gdzie jest twoja mama? - zapytał zdezorientowany. Wtedy nie wiedział jeszcze, w jak głęboki temat się zanurza.

- W Ameryce.

- Och. - Podrapał się po głowie. - Przepraszam – zwrócił się już bardziej do Ashtona, niż do dziewczynki, ale ten wzruszył tylko ramionami.

- To nic takiego. Wiesz, Mia, uważam, że powiedziałaś już wystarczająco dużo.

Blondynka skinęła głową i zaczęła bawić się rąbkiem swojej koszulki, delikatny rumieniec wkradł się na jej policzki. Nienawidziła, kiedy zawstydzał ją jej własny ojciec, a ten paradoksalnie kochał to robić.

- Jesteście bardzo podobni.

- Uwierz mi, zauważyłem. - Ashton parsknął pod nosem. Wiedział, że Calum próbuje przełamać niezręczny moment niezgrabną zmianą tematu. - Dzięki temu wiem przynajmniej, że to moje dziecko.

Niesamowitym zjawiskiem było oglądanie tej dwójki, tak pochłoniętej rozmową. Brunet zafrapowany był obrazem miłości, jaką straszy darzył swoją jedyną córkę. Podziwiał jego siłę i odwagę, wiedział, że bycie samotnym ojcem nie jest łatwe.

Drugi z kolei admirował uśmiech ciemnowłosego. To, jak zmarszczki mimiczne gromadziły się w kącikach jego ust, kiedy śmiał się z kolejnej głupiej miny, którą zrobiła dziewczynka. Miodowowłosy czuł z tyłu głowy, że Calum byłby świetnym ojcem. Subtelnym i troskliwym, zaabsorbowanym wychowaniem własnej latorośli. Nie przyznałby się jednak, że przed dosłownie pierwiastek sekundy wyobraził ich sobie razem jako dwójkę szczęśliwych rodziców. Gdyby powiedział to na głos, wyszedłby na wariata, a tego wolał uniknąć. Niestety, nie pozostał niezauważony.

Michael jako jedyny widział ten konkretny, osobliwy błysk w oku Ashtona.

Widział swoisty sposób, w jaki starszy mężczyzna patrzył na jego najlepszego przyjaciela, choć ten wyraźnie chciał utrzymać to w tajemnicy.

Zapomniał jednak, że tajemnice nigdy nie były jego mocną stroną.


- - - - -

zawsze po napisaniu czegokolwiek dochodzę do wniosku, że jedyne, co mi w życiu wychodzi, to kawa, przepraszam

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro