Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

eight / deliverance

  I've been awake for deliverance
Deliverance deliver me


~*~

- Dziękuję, że pozwoliłeś mi tutaj przenocować. - Michael stąpał z nogi na nogę, jego ręce dygotały z zimna, miał fatalnie niską tolerancję temperatur.

- To żaden problem.

- Jesteś taki uprzejmy – parsknął prześmiewczo. - Poważnie, Luke. Dziękuję.

Blondyn uśmiechnął się delikatnie. Widok kolorowowłosego przebranego w za duże dresy, w środku nocy, w jego własnym mieszkaniu, był ostatnim, czego się spodziewał. W gardle mimo wszystko wciąż na nowo pojawiała się ta gula niepewności, która sygnalizowała jednak, że Michael nie przepada za dwudziestoparolatkiem. Luke był histerykiem.

Wyolbrzymiał wszystko do granic możliwości, doszukiwał się najgorszego i dążył do perfekcji, mimo kolidujących z tym przekonań i stylu życia. To maniera z dzieciństwa, taka, która płynie w naszej krwi od początku, aż do piachu. Dlatego też z tyłu głowy czuł jednak, że Clifford ma do niego jakiś bliżej niezidentyfikowany uraz, który na siłę chciał zlikwidować. Choć takowego w ogóle oczywiście nie było.

- Potrzebujesz jeszcze czegoś? - dopytał niepewnie, naprawdę chciał się postarać. Michael natomiast potarł tylko przekrwione już oczy.

- Spokoju.

- Och, rozumiem.

- Naprawdę jestem ci wdzięczny. - Westchnął, zanim opadł na kanapę w klitce dwudziestoparolatka. - Nie wiem, gdzie byłbym teraz.

- Brzmisz jak niedoszły bezdomny.

- Dokładnie tak się czuję.

Luke usiadł obok współpracownika zachowując normy przestrzeni osobistej. Wziął głęboki oddech, zanim podniósł swoją rękę i chciał opuścić ją na tej Michaela, ale w ostatnim ułamku sekundy boleśnie i opornie powstrzymał się od zrobienia tego.

- Znamy się krótko – zaczął po chwili przerwy. - Jednak chciałbym, żebyś wiedział, że zawsze możesz na mnie liczyć.

Michael oblizał spierzchnięte usta i wzruszył ramionami, w akcie pozornego braku skupienia i zainteresowania, zanim odpowiedział. Był genialnym aktorem.

- Od początku liczyłem.

~*~

- Jakim prawem nie dzielisz się ze mną tym, co czujesz? - Meredith rzuciła świeżo wyprasowaną koszulę na brzeg wersalki, o którą opierał się jej mąż. - Jesteśmy, do cholery, małżeństwem.

- Och, poważnie? Myślałem, że wymazałaś to słowo ze swojego słownika. Wsadziłaś je do księgi słów zakazanych, czy coś.

- Nie graj ułomnego. Wiem, że masz świadomość moich słów. Czemu zachowujesz się jak niewidzialny? - Kobieta oparła ręce o pierś i spojrzała na niego wyczekująco, mężczyzna czuł się coraz mniejszy. Kłótnie działały na niego jak ciernie wrzynane w skórę, pozostawiały blizny i powodowały ból.

- Ponieważ za takiego mnie postrzegasz. - Wzruszył ramionami.

- Nie wiem, o czym mówisz.

- Może dlatego, że nigdy mnie nie słuchasz?

- Przestań łapać mnie za słowa! - Uniosła głos. - Robisz ze mnie okropnego człowieka. Przelewasz nasze wspólne winy tylko na mnie, czuję się zmęczona i bezsilna.

- Witam w moim świecie. - Kolorowowłosy posłał jej przesączony sarkazmem uśmiech. - Karma wraca, Meredith. Teraz wiesz, jak czułem się przez te wszystkie lata. Mam dość, po prostu mam dość.

- Czasem zapominam, że to ty jesteś mężczyzną w tym domu. I przestań mazać się jak dziecko. - Starła gwałtownie łzę, która spłynęła mimowolnie po jego policzku. Michael lubił płakać i robił to zawsze, gdy nie dawał sobie rady z wewnętrznym tłumieniem emocji.

- Być może powinnaś zapomnieć o czymś jeszcze – napomknął, gdy wciągał na swoje barki przetartą kurtkę. Wątpił nawet, że usłyszała jego słowa, ale wszystko przestało mieć znaczenie, gdy przekroczył próg domu.

~*~


- Naprawdę przepraszam. Obiecuję, to więcej nie będzie miało miejsca bytu.

Daniel krążył po zapleczu w tę i z powrotem, drapiąc się po głowie. Michael zastanawiał się, czy mężczyźnie ten zabieg naprawdę pomagał w myśleniu, czy robił to, aby dodać dramaturgii sytuacji.

- Spóźniłeś się po raz ósmy w tym miesiącu, znasz mój limit.

Clifford skinął głową.

- Gdyby nie brak chętnych i moja sympatia do twojej kędzierzawej głowy, już dawno wywaliłbym cię stąd na zbity pysk.

- Wiem.

- Naprawdę mam dość twoich nieuzasadnionych spóźnień.

- Wiem.

- Masz coś jeszcze do powiedzenia?

Michael wzruszył ramionami. - Nie.

- Idź już. - Daniel machnął ręką, a mężczyzna szybko ulotnił się z pomieszczenia. Starszy wymasował skronie i usiadł na obrotowym krześle, zanim zabrał się do tego, co robił przed przybyciem pracownika.

To nie tak, że Daniel był złym szefem. Był sprawiedliwy i łaskawy, wielu pracobiorców nadawało mu miano dyktatorskiego Boga, na które zupełnie zasłużył. Nie da się jednak obejść faktu, który wyraźnie pokazywał jego zamiłowanie do harmonii i spokoju. Dla Daniela pojęcie domku z kart nie miało miejsca bytu, każda kosteczka jego egzystencji miała swoje miejsce i znaczenie, a przestawienie jej równało się klęsce.

Dlatego też tak bardzo zaciskał powieki na choćby napomknięcie o Michaelu. Kochał tego człowieka, traktował go jak syna, którego nigdy nie miał. Nie wyobrażał sobie wizji zwolnienia go, ale ostatnimi czasy młodszy dawał mu coraz więcej powodów do zrobienia tego.

Michael miał tendencję do milczenia. Nie mówił o sobie zbyt wiele, znały go tylko pojedyncze jednostki, choć wciąż nie całkowicie. Czuł się wygodnie w świecie, gdzie jest anonimową kropką na białej kartce. Szarym, małym człowiekiem, chronionym kloszem i murem. Cenił sobie prywatność i brak ingerencji w życie osobiste, czego jednak nie zawsze udawało mu się unikać.

Daniel przez te wszystkie lata starał się dotrzeć do jego wnętrza, wciąż jednak na próżno. Teraz dopiero zaczęło to owocować i skierowało obieg w zupełnie nieoczekiwaną, złą, ciemną stronę.

~*~

Nie minęło dużo czasu, zanim Luke przekroczył gabinet ich wspólnego pracodawcy. Niepewnie zajął miejsce na kanapie znalezionej gdzieś w antykwariacie, która wciąż pachniała starym papierem i drewnem, charakterystycznym zapachem starości.

- Dobrze, że jesteś – zaczął starszy. - Musimy pomówić.

- Moje serce zabiło pięć razy szybciej. Dobieraj słowa ostrożniej.

- Spokojnie. - Mężczyzna parsknął i poprawił się na krześle. - Chciałem porozmawiać z tobą o Michaelu. Czuję z tyłu głowy, że wiesz na ten temat więcej niż ja, więc odpowiedz mi... Czemu taki jest?

- Zdefiniuj „taki". - Luke przeczesał zdrętwiałą dłonią włosy. Na samo wspomnienie imienia współpracownika jego paliczki zlodowaciały, a w żołądku zawiązał się supeł.

- Nieobecny, zamknięty, wygaszony... Nie wiem, nigdy nie byłem dobry z angielskiego.

Blondyn westchnął pod nosem, wiedział, że ten temat prędzej czy później dotknie i jego. - Nie wiem, czy powinienem mówić ci o prywatnych problemach innych ludzi.

- Cóż, mogę postawić ci pewne ultimatum. - Daniel oparł łokcie o blat biurka i splótł palce. - Albo powiesz mi zarys sytuacji i wszystko stanie się klarowne, albo wypiszę kilka papierów i na drugi dzień Michaela po prostu już tutaj nie będzie.

To oczywiste, że Daniel nigdy nie zwolniłby Michaela. Musiał grać, albo sam stanie się pionkiem.

- Chodzi o Meredith – Luke wybąknął po krótkiej ciszy. - Mają problemy w związku, który podobno wisi na włosku. Nie wiem, nie chcę pleść głupot, zwłaszcza tobie.

- Och. - Starszy odbił się od mahoniowej powierzchni i wylądował plecami na oparciu fotela. - Od razu mogłem wziąć pod uwagę taki obrót sprawy. Oni nigdy nie byli kompatybilni względem siebie.

- Co masz na myśli? - Blondyn zacisnął kolana, bał się tej rozmowy i skutków, jakie przyniesie.

- Cóż, obaj dobrze wiemy, że ich charaktery kolidują ze sobą. Nie sądziłem jednak, że dojdzie do momentu kulminacyjnego, w którym ich wartości moralne rozejdą się ze sobą. Myślałem raczej, że nastąpi to za kilka, może kilkanaście lat. Uważam, że są zbyt młodzi, żeby przesądzać własny los, ale skoro chcą iść tą ścieżką, mogę tylko błagać Boga, aby byli wreszcie szczęśliwi.

- Co masz na myśli?

- Michael potrzebuje kogoś do kochania, a to bardzo duże wyzwanie.

Luke skinął głową i spuścił wzrok, lustrując swoje poobgryzane paznokcie. Wiedział, że Daniel ma rację. Autopsja nauczyła go jednak, że „potrzeba" jest pojęciem bardzo względnym.


- - - - - - - - - 

cześć, dzieciaczki

czuję się staro, tęsknię za byciem ośmiolatką (paradoksalnie, wtedy marzyłam o skończeniu piętnastu lat), ale z drugiej strony dzisiejszy dzień nazwałabym najprawdopodobniej najlepiej spędzonymi urodzinami w moim życiu, które uświadomiły mi, jak cudownych ludzi mam obok siebie

rozdział jest bardzo poniżej przeciętnej, ale staram się włożyć w niego cały swój ból i nienawiść, którą w sobie gromadzę, analogicznie więc, ładuję w niego niesamowicie dużo emocji

wciąż jednak na próżno, eh. stwierdziłam jednak, że naklepię parę zlepków liter, ponieważ bywam tutaj ostatnio tak rzadko, że pewnie powoli zapominacie o moim istnieniu

szanujcie się wzajemnie i kochajcie, bo bez tego nie ruszycie do przodu, pamiętajcie

kocham was bardzo, mam nadzieję, że ktoś tutaj jeszcze jest i czeka na mnie, proszę

  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro