6. Spiski i podejrzenia
Ten rozdział właściwie nic nie wnosi, to po prostu spojrzenie na minione wydarzenia oczami Itachiego, więc jeśli ktoś chce, to może to po prostu pominąć xD
----
Ten dzień nie zaczął się zbyt dobrze.
Ktoś był w jego domu.
Domyślił się tego, jeszcze zanim zobaczył buty w przedpokoju, których z pewnością nikt z jego rodziny nie nosił. Zrozumiał to w chwili, gdy chciał otworzyć bramę prowadzącą na teren rezydencji Uchiha - która zaś okazała się być nie zamknięta na klucz. Oni, ich synowie, zawsze uważali na to, by była zamknięta - był to zwyczaj ich rodziców z czasów wojny, który i oni wkrótce przejęli.
A to dawało prosty wniosek: mieli gościa.
Wszedł do mieszkania, nie starając się nawet być cichym. Ściągnął spokojnie buty, układając je obok dwóch innych par. W jedynych rozpoznał buty matki, a drugie... Miał pewne podejrzenia, do kogo mogłyby należeć. Nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo, tego był pewnien. Zresztą, jeśli owy gość przyszedł tu do ojca - choć to było mało prawdopodobne, gdyż ten wciąż powinien być w terenie - to raczej jego obecność nie będzie mile widziana. Nie powinien przeszkadzać w ważnych sprawach, nawet jeśli był następcą klanu.
Przechodząc przedpokojem, coś kazało mu zatrzymać się przy otwartych drzwiach prowadzących do salonu.
Miał rację. W środku, jak gdyby nigdy nic, znajdował się jego kuzyn, Uchiha Shisui, który właśnie rozmawiał z zaaferowaniem ze swoją ciotką, Uchihą Mikoto. Oboje wydawali się być zadowoleni z tej rozmowy, oboje też w tej samej chwili spojrzeli na stojącego w drzwiach chłopaka.
- Hejka. Wszędzie cię szukałem, Ita - odezwał się na powitanie Shisui. To było dość... niecodzienne. Zwykle Shisui unikał przychodzenia do rezydencji. Woleli spotykać się gdzieś poza, gdzieś, gdzie nikt ich nie podsłucha - wolni od uważnych i wiecznie oceniających spojrzeń innych członków klanu.
Itachi jedynie skinął mu głową.
- Zaraz będę - powiedział na potrzebę matki. - Tylko się przebiorę.
- Tylko się pośpiesz. Nie będziemy na ciebie czekać z obiadem - jego kuzyn zachowywał się, jakby był panem tego domu, ale ani Mikoto, ani Itachiemu to nie przeszkadzało. Taki już był Shisui, taki miał sposób bycia.
- Wezmę to pod uwagę - obiecał Itachi, wycofując się z kuchni. Ufał się do swojego pokoju, goniony przez niosące się na rezydencję głosy jego matki i jej siostrzeńca. Przelotnie zastanowił się, po co tak naprawdę Shisui przybył. Czyżby coś się stało, coś ważnego? Czy też był jakiś inny powód tej niezapowiedzianej wizyty?
Za dużo o tym myślisz, Uchiha Itachi, powiedział sam sobie, wchodząc do swojego pokoju i zamykając szczelnie drzwi. Nie cały świat kręci się wokół ciebie. Może Shisui po prostu miał ochotę wpaść do matki.
Rozkazał sobie przestać roztrząsać ten problem i przykucnął przy szafce, szukając jakiegoś już jego stroju. Nie spieszył się. To był już taki jego niemal rytuał po misjach w ANBU: wraz ze zdjęciem stroju bojowego pozwalał sobie na rozluźnienie. Nie był już ANBU, stawał się na powrót tylko Itachim, bratem, synem, przyjacielem.
To już był koniec. Jego misja się skończyła.
Ale mimo tego i tak wciąż miał to niemiłe, nieprzyjemne wrażenie, że zrobił coś złego, niewłaściwego.
Ta misja - misja, z której wrócił - nie była przyjemną misją. Ani jedna misja przez te dwa lata w ANBU nie była przyjemną misją. To się rozumiało samo przez się, jako że ANBU traktowani byli jako oddział od brudnej roboty.
Ale ta misja należała do tych, których Itachi szczerze nienawidził. Do tych, sprawiały, że zaczynał być samolubny i arogancki i pozwalał sobie marzyć, że sprzeciwia się wymaganiom ojca i opuszcza ANBU. Że zostawia wszystko gdzieś daleko, daleko w tyle i przestaje o wszystkim myśleć. Co tam klan, wioska, polityka, szpiegowanie, planu buntu... Że pozwala sobie zapomnieć, kim jest i czego się od niego wymaga i po prostu zaczyna żyć jako zwykły shinobi, nie musząc się martwić, czy na kolejnej misji będzie musiał kogoś zabić, czy też nie. Mógłby zabrać ze sobą Sasuke - Shisui pewnie też by z nimi podążył. Zrozumieliby oboje jego decyzję i nie mieliby mu tego za złe. Cóż, Sasuke traktowałby to wszystko jako jedną wielką przygodę, ale dorastałby przynajmniej bez nacisku klanu, by być jak najlepszy, bez tej nieustannej presji, która była na niego nakładana.
Oczywiście, nie mógł tego zrobić.
Ponieważ był Uchihą, mało tego, następcą klanu. Jeśli on się wykruszy, kto zostanie? Co się stanie z Konohą, z klanem?
Tylko ta misja... Palce Itachiego zadrżały lekko, gdy odłożył ochraniacz na brzuch na łóżku. Początkowo misja zapowiadała się normalnie - dostali nazwę celu i jego prawdopodobne położenie. Wyruszyli w drużynie, jak zawsze dowodził kapitan Hatake.
Ale potem wszystko się skomplikowało. Okazało się, że cel - przestępca, kryminalista - ma rodzinę. Żonę. Dzieci. Co gorsza, dopadli go w domu. Podczas obiadu.
Rozkazy były proste. Wyelminować każdego, kto mógłby być powiązany z celem. Nie pozostawić śladów o działalności Konohy.
To było oczywiste, że kobieta i dzieci musieli umrzeć. Udzielali pomocy kryminaliście. Wiedzieli o tym. Gdyby przeżyli, mogli zechcieć się zemścić. Byli potencjalnym zagrożeniem dla Konohy. A zadaniem ANBU było właśnie pozbywanie się takich zagrożeń, bezlitośnie.
Ale wciąż... To były dzieci, jedno z nich młodsze od Sasuke, drugie niewiele od niego starsze. Nic nie wiedziały. Niczemu nie były winne.
Itachi zamknął oczy, nie będąc w stanie patrząc na swoje dłonie. To nie on zabił te dzieci. Ale przyglądał się bezczynnie, jak owe dzieci widzą śmierć swoich rodziców, a następnie same giną.
Czasami się zastanawiał, czy naprawdę pokój można było uzyskać takimi brutalnymi krokami. Czy po tym wszystkim wolno im było marzyć o pokoju. Czy zasługiwali na to, by mieć takie marzenia. Czy w ogóle coś takiego jak prawdziwy pokój istniało.
Coś nieprzyjemnego utknęło mu w gardle. Otworzył oczy, nabierając głębokiego oddechu. Czuł się, jakby miał zaraz zwymiotować swoje niesmaczne śniadanie, które zjadł rankiem z drużyną. Serce zaczęło mu bić mocniej, niż powinno, ale nie przejął się tym. Oparł się o szafę, oddychając głośno, gdy jego mózg raz po raz odtwarzał tamtą misję. Ale nie tylko nią, inne także. Każde życie, które odebrał, by żyć mógł ktoś inny. Każdy głupi błąd, który spowodował, żecczłonek jego zespołu został ranny bądź zginął. Każda pułapka i nieprzewidziana sytuacja. Każda sekunda pełna napięcia i niepokoju. Każde przerażone spojrzenie tych, którzy zrozumieli, że nie wyrwą się szponom śmierci.
Czasami naprawdę, ale to naprawdę nienawidził być sobą.
Po pewnym czasie zmusił się do ruchu. Czekali na niego - matka, kuzyn. Ubrał się prędko, po czym opuścił pokój, spokojniejszy na duszy. Zawsze tak robił - pozwalał sobie na chwilę słabości po misji, by być w stanie później dobrze funkcjonować. By nikogo nie zamartwić.
Uchiha nigdy nie pokazuje swoich słabości, głos ojca rozbrzmiał w jego głowie. Wciąż pamiętał te słowa, które Fugaku wypowiedział do niego, gdy był jeszcze małym chłopcem, tuż po tym, jak zabrał go po raz pierwszy na pole bitwy.
Ojciec miał rację, jak zawsze zresztą. Itachi opuścił pokój, zmierzając do salonu. Już z daleka usłyszał głos swojego młodszego brata - i to wystarczyło, by resztki niepokoju po misji zniknęły jak za sprawą magicznej różdżki. Sasuke tu był, a sama jego obecność dodawała radości i szczęścia Itachiemu. Tak samo był tu Shisui. Z tą dwójką przy boku Itachi nie musiał się już o nic martwić.
- To chyba jakaś klątwa braci Uchiha - usłyszał głos kuzyna. - Zawsze musicie być popularni. Robię się zazdrosny!
- Nie masz czego zazdrościć, Shisui - powiedział z rozbawieniem Itachi, opierając się o ramę drzwi i przyglądając się zgromadzonym. Jego młodszy brat od razu na niego popatrzył, ale zamiast jak zwykle się uśmiechnąć, spochmurniał. Czyżby Itachi go jakoś obraził? A może chłopiec miał po prostu gorszy dzień?
- Jak długo może zająć człowiekowi przebranie się? - Shisui jak zawsze musiał się z nim podroczyć.
Itachi zignorował jego pytanie i podszedł do brata i matki.
- Witaj, Sasuke - odezwał się, nie do końca pewny, czy brat się czuje dobrze. Może był chory? Twarz Sasuke była bledsza niż zwykle, a oczy rzucały jego stronę wściekłe spojrzenia.
- Cze- Cześć - głos Sasuke był cichszy, niż zazwyczaj.
Itachi usiadł obok niego, przyglądając mu się uważnie.
- Dobrze się czujesz? - spytał - Matka mówiła, że rano byłeś zupełnie jak nie ty.
Kłamał. Z kobietą spotkał się dopiero przed chwilą i nie zdążył z nią dłużej porozmawiać, ale chciał, by Sasuke wiedział, że o nim myślą, nawet gdy go nie ma w domu. Już i tak Sasuke dostawał zbyt niewiele uwagi rodziców, co zawsze drażniło Itachiego. To nie było sprawiedliwe i nigdy nie będzie, ale nic nie dało się na to poradzić. Być może za jakiś czas, gdy Itachi ostatecznie przejmie klan, wszystko się unormuje. Być może Fugaku w końcu zauważy, że swoją obojętnością rani młodszego syna.
- Nie... Już wszystko w porządku...nii-san.
Itachi uśmiechnął się, choć nie uwierzył w te słowa. Coś było na rzeczy. Czyżby Sasuke pokłócił się z kimś z Akademii? Albo ojciec zaczął zbyt wiele od niego wymagać?
- Cieszę się.
- Z nim chyba naprawdę jest coś nie tak - Shisui nachylił się do nich przez stół. - Zazwyczaj lepi się do ciebie tak, że nie można go od ciebie odciągnąć!
- Nie lepię się! - zaprotestował Sasuke.
Dłoń Itachiego opadła na jego głowę, a następnie potarmosiła włosy. To był instynkt. Jego brat zabrzmiał tak... Słodko w tym momencie, choć Itachi raczej nie użyłby twgo słowa, by opisać sytuację.
- Nie denerwuj się tak, Sasuke.
Chłopiec zesztywniał, jakby dotyk brata był nieprzyjemny. Jego ciało się napięło, zupełnie jakby... Jakby oczekiwał ciosu lub jakby z całych sił próbował ukryć swoje prawdziwe uczucia.
To jedynie jeszcze bardziej zmartwiło Itachiego.
- Sasuke, chcesz herbaty? - zaproponowała jego matka, zauważając nagłą niezręczność miedzy nimi. - Albo ty, Itachi?
Pokiwali głową w tym samym momencie. Kobieta uśmiechnęła się.
- O czym chcesz porozmawiać z It... Z moim bratem, Shisui? - w głosie Sasuke pojawiły się ostre tony.
- Takie tam przyjacielskie sprawy - Uchiha machnął ręką, ale w jego oczach pojawiło się pytanie. Czy chesz, bym spróbował przemówić Mikoto-sama do rozsądku? Rozmawiali o tym wcześniej, ale zreygnowali z tego pomysłu. W gruncie rzeczy dlatego, iż obawiali się, że kobieta mogłaby to powiedzieć swemu mężowi, a to nje skończyłoby się dla nich zbyt dobrze. - Itachi jest ciągle na misjach i ciężko go złapać.
- Przesadzasz - Itachi pokręcił głową. Jesteś szalony, Shisui? Matka nigdy nie sprzeciwi się ojcu. - To raczej ciebie ciężko złapać. Ja częściej bywam w Konosze niż ty.
- To nie ja będę się później tłumaczyć Izumi.
Oczywiście. Oczywiście. Shisui musiał, po prostu musiał o niej wspomnieć.
- Nie mam pojęcia, dlaczego wspominasz akurat o niej.
- Coś czuję, że dobrze wiesz, dlaczego - zaśmiał się Shisui, a potem spojrzał na Sasuke. - Wiesz, jeśli wszystko dobrze pójdzie, być może będziesz miał nową siostrę.
- Nie stawiaj tego w takim świetle, Shisui - w głosie Mikoto pojawiło się rozbawienie. - Jeszcze nic nie jest pewne.
Itachi westchnął. Czy nie mieli lepszych sposobów na spędzanie wolnego czasu niż bawienie się w swatów? Jak dobrze, że przynajmniej matki Shisui'ego tutaj nie było. Ta kobieta nie dałaby mu żyć.
- Możecie nie decydować o moim życiu uczuciowym za mnie?
- Wiesz, to ciężkie zadanie, ale spróbujemy - oczy Shisui'ego śmiały się.
- Kim jest ta Izumi? - Sasuke zmarszczył brwi, sprawiając, że Shisui odwrócił się do niego w przeobrzymionym niedowierzaniu.
- Nie wiesz, kto to? Nigdy jej nie spotkałeś? Naprawdę?
- Czy ja wyglądam, jakbym żartował?
Jego kuzyn zesztywniał, po czym wskazał ręką na Itachiego.
- Otóż, nasza droga i najwyraźniej nie wszystkim znana Uchiha Izumi jest moją największą fanką, a zarazem skrytą miłością twojego brata. Co czyni nas rywalami. Ale, powiedzmy sobie szczerze, sądzę, że to ja wygram ten wyścig.
Oczywiście. No oczywiście.
Jeden raz wspomniał kuzynowi o tym, że lubi dziewczynę, a ten od razu musi rozgłaszać to całemu światu. Naprawdę, o ile Itachi był cierpliwą osobą, to Shisui był w tej chwili niemożliwy. I od kiedy niby Shisui był zainteresowany Izumi?
Itachi uśmiechnął się, patrząc ostrzegawczo na przyjaciela. Żarty żartami, ale nie miał zamiaru oddawać mu dziewczyny.
- Mówisz to w chwili, gdy zamieniłeś z nią może dwa czy trzy słowa? Zresztą, naprawdę, wolałbym, byś tego tak nie ujmował, w chwili, gdy to ty cierpisz na niedobór towarzyszek płci żeńskiej.
- Czyżbyś coś sugerował? - Shisui sam się wkopał.
- Pamiętasz Sayę? - zaczął Itachi. Oh, kompromitujących sytuacji z życia kuzyna znał bez liku. Saya była trzecią bądź czwartą "pierwszą i jedyną miłością" Shisui'ego. Ten samozwańczy geniusz wymyślił, że aby przykuć uwagę dziewczyny, ukradnie jej strój, gdy ta się będzie kąpać, następnie zaś szarmancko jej pomoże. Jego mała intryga została wkrótce odkryta, a on jeszcze przez wiele dni żalił się Itachiemu, że przecież chciał dobrze. - Albo tą blondynkę, która niemal odgryzła ci głowę, gdy chciałeś...
- Dobra, dobra, dość, dość! - Shisui zamachał gwałtownie rękami, nie pozwalając dokończyć kuzynowi zdania. - Zrozumiałem, zrozumiałem. Okej, może i nie miałem wtedy farta. Ale to dawno i nieprawda!
- Trzy miesiące temu - zauważył Itachi.
- Cztery.
- Ja pamiętam, że trzy.
- Jak mówię, że cztery, to cztery. Jestem starszy, więc mam rację.
Sasuke odchrząknął, przerywając im rozmowę.
- A tak poza tym, muszę z tobą później o czymś porozmawiać. - Shisui przestał się uśmiechać.
A więc jednak. Skubaniec, przyszedł tu w tej sprawie.
Itachi kiwnął głową, zauważając jeszcze, że Sasuke zaciska dłoń w pięść z nagłą złością. Co się z nim działo?
- Później. - Rzucił Itachi. Nie teraz, nie w takim towarzystwie. Przecież już dawno zdecydowali, że nie będą wciągać w to szaleństwo Sasuke.
- Sasuke, mówiłeś coś o Akademii - wtrąciła się Mikoto.
- A, tak - wymruczał chłopiec z roztargnieniem, ale z jego oczu nie zniknęły płomyki złości. Itachi przybrał na twarz spokojną maskę i zaczął obserwować brata. Naprawdę się martwił. Coś z nim było nie tak - pytanie tylko, co?
---
Wiele rzeczy mógł się spodziewał Uchiha Itachi po swoim młodszym bracie, ale jednego z całą pewnością się nie spodziewał: tego, że ten zaatakuje go w szale, krzycząc coś od rzeczy.
Ale potem Itachi wszystko zrozumiał.
Mangekyou.
Jakimś cudem Sasuke poznał tajemnicę ich klanu.
Mangekyou nie był powszechnie znany. Gdyby klan ponownie dowiedział się o tej mocy, rozpoczęło by się jedno wielkie wzajemne wybijanie się.
Nic dziwnego... Nic dziwnego, że Sasuke mógł być przekonany, iż Itachi będzie chciał zdobyć Mangekyou. Dotąd zawsze podziwiał starszego brata, podążał za nim dosłownie wszędzie... A teraz coś takiego. Kilka przypadkowo podsłuchanych słów zmieniło jego spojrzenie na klan.
Itachi westchnął, podnosząc młodszego brata i przenosząc go do jego pokoju.
- Coś ty mu zrobił, Ita? - zastanowił się na głos Shisui, podążając za nim. - Jeszcze nigdy nie widziałem, by Młody był taki wściekły.
Mikoto nic nie powiedziała, patrząc z troską na młodszego syna.
Itachi prędko powtórzył miniony dzień w pamięci. To było jak zwykle: wstał, porozmawiał z bratem, Sasuke błagał go o trening, a on jak zawsze mu odmówił... Itachi chciał spędzać z bratem więcej czasu, ale nie chciał uczyć go, jak zabijać. Za nic nie chciałby widzieć, jak niewinność młodszego chłopca niknie. Nie miał też serca mu odmawiać, więc zawsze kłamał, mówiąc, że "kiedyś, w przyszłości" poświęci mu trochę czasu.
Jednego był pewnien Itachi. Nie zrobił nic, by zasłużyć na gniew brata.
Co więc się zmieniło?
- Nie wiem. - Odpowiedział szczerze. - Naprawdę, nie wiem.
---
Zauważył, że Sasuke nie śpi tuż po tym, jak Shisui wyszedł z pokoju.
Właściwie, powinien to zauważyć wcześniej.
Ta cisza, która ich wcześniej ogarniała, była zbyt doskonała, by być prawdziwą.
Shisui.
Oczywiście, że to był Shisui. Bo kto inny? Najpierw za pomocą dość substelnych gestów zmusił Mikoto, by opuściła pokój, a następnie sam zaczął prowadzić rozmowę na temat zamachu. Objął postać Sasuke iluzją, skupiając na sobie uwagę, byle tylko Itachi nie przyglądał się zbytnio bratu.
Przeklęty manipulator.
O czym on sobie myślał? Dlaczego chciał, by Sasuke usłyszał ich rozmowę? Przecież już dawno ustalili, że nie będą mieszać chłopca w to szaleństwo. Że pozwolą żyć Sasuke w swoim małym, szczęśliwym świecie.
Nie było ani jednego powodu, by Sasuke wiedział o zamachu. Nie teraz, gdy staszyzna Konohy naciskała na nich, grożąc wybiciem klanu, a klan z kolei naciskał, by jak najszybciej ruszyć z zamachem. Był tu już wystarczający ciężar dla obu kuzynów. Sasuke zaś... Sasuke zaś był szczęśliwy, dopóki o tym nie wiedział.
A Shisui właśnie próbował to wszystko zniszczyć.
Itachi nie był zły - nie na niego. Będzie musiał porozmawiać o tyn fakcie z kuzynem, ale szczerze powiedziawszy, bardziej był zły na samego siebie, że nie zauważył tej iluzji. I to jego nazywali "geniuszem"? Cóż za bzdury. Był tylko człowiekiem, tak jak każdy inny.
- O czym rozmawialiście? - pytanie brata wyrwało go z zamyślenia. Ale to nie ono sprawiło, że pierś Itachiego przeszył nagły ból. Nie, to był wynik wzroku chłopca: Sasuke patrzył na niego, jakby był potworem. Jakby go nienawidził całym sobą.
- To taka nasza zabawa z Shisuim - odezwał się Itachi, próbując uciec od tych okropnych oczu.- Nic ciekawego.
- A tak naprawdę? - to nie był głos jego młodszego brata. Jego młodszy brat nigdy się tak nie zachowywał. Jego młodszy brat był uroczy, czarujący, niewinny. Teraz patrzyło na niego zupełnie inne dziecko, zgorzchniałe i wściekłe.
Itachi spróbował się uśmiechnąć. Zganił się przy tym od razu. O czym on myślał? To nadal był Sasuke. Ten sam Sasuke, który błagał o trening. Ten sam Sasuke, który zawsze potrafił go rozbawić. Ten sam Sasuke, który był całym jego światem.
- Shisui przesadza. - Kłamstwo, kolejne kłamstwo wypadło z jego ust. - Jak wiele słyszałeś?
- A co cię to obchodzi?
Itachi wzruszył ramionami, próbując ukryć niepokój. Coś..
Coś było nie tak. Może i Sasuke dowiedział się o Mangekyou... Ale czy sam ten fakt mógł tak drastycznie zmienić jego nastawienie do brata?
- Jesteś moim bratem. - Odpowiedział szczerze. - To oczywiste, że interesuje mnie wszystko, co jest z tobą związane.
- Możesz sobie stąd pójść? - Pytanie Sasuke sprawiło,że Itachi zamarł. - Nie mam ochoty teraz na ciebie patrzeć.
Że co...?
Na chwilę Itachiemu zabrakło słów. To był pierwszy raz... Pierwszy raz, gdy Sasuke z własnej woli zrezygnował z jego towarzystwa.
- Co ja ci zrobiłem, Sasuke? - spytał niemal z desperacją. - Dlaczego jesteś na mnie taki zły?
Chciał wiedzieć.
Tak bardzo chciał wiedzieć.
Co zrobił nie tak? Jak mógł przepraszać za coś, za co nie miał pojęcia, co zrobił?
Sasuke przecież mówił od rzeczy. Itachi nie zabił nikogo z klanu - i nie miał zamiaru. Oczywiście, w ANBU czasami zabijał...ale zawsze wrogów wioski. Albowiem wszystko, co robił, było dla Konohy.
Więc skoro obawy Sasuke były całkowicie niepodstawne, co się z nim działo? Będą musieli o tym porozmawiać - całą rodziną. Gdyby Sasuke stał się agresywny w Akademii wobec nauczycieli bądź innych uczniów, to by się tak przyjemnie nie skończyło.
- Wynoś się. W tej chwili. - Głos Sasuke tak bardzo nie przypominał głosu chłopca.
Kto to był? Kim było to dziecko, które wyglądało tak samo jak Sasuke?
Itachi wstał powoli, przyglądając się chłopcu. Czyżby to był jakiś mistyfikator? Kto ukrył się za postacią jego brata?
Ale nie. Czakra się zgadzała. Bez wątpienia to był wciąż ten sam Sasuke.
To był Sasuke... A równocześnie, jakoś nim nie był.
Cóż za głupie myśli.
To był efekt poznania prawdy o Mangekyou. To musiał być tego efekt.
Itachi zganił sam siebie i podszedł do drzwi. Tam się zatrzymał i spytał , bojąc się odpowiedzi:
- Nienawidzisz mnie, Sasuke?
Cisza, będąca potwierdzeniem. Po chwili dopiero padła odpowiedź, wypowiedziana zbyt obojętnym tonem, by móc być prawdziwa:
- Nie. Po prostu jestem lekko... Zmęczony.
Kłamstwo.
Wyraźne kłamstwo.
Nawet Itachi, któremu Shisui często wypominał niemożliwość odczytania emocji i uczuć innych, był w stanie wyczuć to kłamstwo.
- Nie musisz kłamać, Sasuke - odezwał się cicho Itachi, opuszczając głowę. Powinien być w stanie to przewidzieć. W końcu jego istnienie zawsze było kłopotliwe dla Sasuke. Rodzice zawsze porównywali młodszego ze starszym bratem, nigdy nie będąc z niego zadowolonym. To było oczywiste, że biegiem czasu cały szacunek, jaki Sasuke żywił do brata, zacznie się zamieniać nienawiść. - Tak czasami bywa. Ale to w porządku. Możesz mnie nienawidzić.
Itachi ruszył do przodu, tracąc ochotę na rozmowę z młodszym bratem. Tak... Lepiej będzie, jeśli się oddali. Dla Sasuke lepiej, by przez jakiś czas się nie widzieli.
- Powiadomię matkę i Shisui'ego, że się obudziłeś - powiedział z rezygnacją. - Zaraz tu będą
- O czym rozmawiałeś z Shisuim? Co chcecie zatrzymać? - ostre słowa sprawiły, że się zatrzymał.
Powinienem mu powiedzieć o planach naszej rodziny? O tym, co chcemy powtrzymać? O tym, że za parę dni może wybuchnąć wojna? O tym, w jak wielkim niebezpieczeństwie jest nasz klan i Konoha?
... Oczywiście, że nie mogę tego zrobić.
- Nic, co powinno cię interesować. - powiedział ostatecznie Itachi.
Opuścił pokój, jakąś częścią siebie jak najprędzej pragnąć oddalić się od tych pełnych wściekłością oczu. Potrzebował spokoju, choć przez chwilę. Czasu, by rozgryźć brata.
- Ita, jak z nim? - Shisui wyglądnął kuchni, przerywając toczoną ściszonym głosem kłótnię z ciotką, czy powinni pozwalać pić Sasuke kawę, czy nie.
- Obudził się. - Poinformował kuzyna chłopak, zatrzymując się na chwilę. - Lepiej będzie, jeśli do niego pójdziecie.
Shisui uniósł brew w geście oznajmującym "nie wierzę, że coś takiego mówisz, to przecież do ciebie Młody cały czas się lepi".
- A ty? Co chcesz zrobić?
- Pójdę się przejść - odpowiedział młodszy z kuzynów.
- Gdzie? - brew Shisui'ego uniosła się jeszcze wyżej.
- Gdzieś.
Przynajmniej do czasu, aż Sasuke się uspokoi. Potem go przeproszę.
Za cokolwiek, co mu zrobiłem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro