Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

47. Ktoś nie śpi, by spać mógł ktoś

Cisza była przytłaczająca. Cisza ogarniała cały świat, sprawiając, że nawet szept zdawałby się krzykiem. Nic więc dziwnego, że żadne z nich się nie odzywało, gdy w milczeniu wpinali się po schodkach. Nie narzekali, nie dyszeli ciężko, nie śmiali się, nie podskakiwali na każdy podejrzany dźwięk. Byli shinobi, wyszkolono ich, by stali się bronią, która strzeże wioski. Jedynie ich oczy rozświetlały ciemność - błyszcząca czerwień Sharingana wskazywała wyraźnie na to, że ani jedno z nich nie uważa, że ta sytuacja jest normalna.

Być może przesadzali. Być może nic się nie działo, a owy błysk, który wcześniej zobaczyli, był efektem przypadku. Być może właśnie z własnej woli pozwalali się złapać w pułapkę.

Nie obchodziło ich to. Nie zamieniając ze sobą ani jednego słowa wspinali się w górę schodów, nieuchronnie zbliżając się do świątyni, gdzie zawsze odbywały się spotkania ich klanu. Szli obok siebie, pilnując się wzajemnie, aż jedno z nich przerwało milczenie:

- To jest... - odezwała się Izumi, wskazując ręką na ciemniejszy kształt leżący na schodach. Zmrużyła oczy, a następnie wciągnęła powietrze, rozpoznając to, co w pierwszym momencie wzięła za porzuconą torbę lub worek. 

Bez dwóch zdań było to ciała człowieka, i to nie byle kogo, tylko Uchihy Mikoto.

Dwójka braci idąca obok dziewczyny zatrzymała się gwałtownie. Przez pół sekundy oboje wpatrywali się w ciało, próbując zrozumieć to, co zaszło oraz to, jakie mogło mieć to skutki i przyczyny. Prze pół sekundy żaden z nich nie wypowiedział ani jednego słowa, nie poruszył się nawet o milimetr. Jedynie ich oczy spoczęły na ciele zmarłej, chłonąc widok, którego zapewnie nie będą w stanie nigdy zapomnieć.

Pół sekundy później bracia stali przy ciele, wciąż nie wypowiadając ani słowa. Izumi uniosła dłoń do ust, zszokowana. Kto? Kto zabił głowę klanu? Oraz dlaczego? Jak? Przerażenie zaczęło ogarniać dziewczynę. Czy teraz ktoś przyjdzie i po nich? Co się stanie z ich klanem w przyszłości? Jak bracia poradzą sobie z tym wszystkim? Myśli kłębiły się w jej głowie, tworząc prawdziwy mętlik.

Itachi pierwszy przykucnął przy matce. Wyciągnął dłoń i przyłożył ją do szyi kobiety, a po chwili wyszeptał cicho, zbyt cicho:

- Nie żyje.

Sasuke, który wciąż nie wypowiedział ani jednego słowa, pokręcił głową.

To był jakiś koszmar. Przecież dopiero co odzyskał matkę! Dopiero co zyskał szansę na nowe, lepsze życie!

Dlaczego miał teraz wszystko tracić?

Dlaczego znowu nie był w stanie nic obronić?

Itachi pochylił głowę, ukrywając twarz za włosami. Delikatnie pogładził matkę po lodowatym policzku, po czym zamknął wciąż otwarte powieki kobiety. Nabrał oddechu do płuc i zanim jego brat zdążył cokolwiek powiedzieć, rozkazał:

- Izumi, udasz się do Hokage-sama.

Nastolatka wzdrygnęła się.

- Ale...

- Izumi. - Głos chłopaka był bezbarwny, ale coś w nim sprawiło, że dziewczyna umilkła. - Musisz mu powiedzieć o tyn, co się wydarzyło. Oraz potrzebujemy kogoś, kto by... Kogoś, kto by zajął się ciałem.

Coś ciężkiego ugrzęzło w przełyku Sasuke.

Ciałem.

Mikoto nie żyła. Znowu. Była martwa, odeszła. Już nie wróci. Nigdy więcej nie zobaczy jej uśmiechu, nie usłyszy jej głosu.

Po raz kolejny stracił matkę, kobietę, której tak wiele zawdzięczał.

- Jeśli ktokolwiek z klanu się o tyn dowie, to się nie skończy dobrze - kontynuował Itachi tym samym bezuczuciowym, bezbarwnym tonem. - Musisz się zobaczyć z Hokage-sama, ale uważaj, by wieść o tym nie dotarła do uszu Danzou-sama.

Dziewczyna nadal się nie ruszyła, tkwiąc zamarła w bezruchu.

- Nie mogę teraz...

- Na co czekasz? - przerwał jej następca klanu ostro. - Idź, Izumi. Teraz. Ja i Sasuke zajmiemy się resztą.

Nastolatka drgnęła.

- Ten, kto to zrobił, nadal może być blisko - ostrzegła, bledsza niż zwykle. Zaraz też odwróciła się na pięcie i zaczęła pokonywać schody w dół, ściskając w dłoni broń i oddychając szybko.

Bracia pozostali sami. Gdy tylko kroki dziewczyny umilkły, Itachi wstał powoli, po czym spojrzał na Sasuke. Wzrok obu Uchiha spotkał się na sekundę. I to wystarczyło, by zrozumieli się wzajemnie.

Nie będą płakać. Nie będą krzyczeć, nie będą wrzeszczeć. Nie będą rwać włosów z głowy, nie będą łkać i przeklinać swojego losu. Nie będą rozmawiać o swoich uczuciach, nie będą oskarżać się wzajemnie. Nie będą siedzieć w milczeniu, nie będą zaprzeczać rzeczywistości.

Na żałobę przyjdzie jeszcze czas.

Na opłakiwanie matki przyjdzie czas.

Teraz go nie mieli. Teraz musieli zachować swoje życia oraz dopaść zabójcę kobiety.

Następnie zaś się zemścić, odpowiadając zewowi swojej krwi.

- Danzou? - odezwał się Sasuke, trochę mniej spokojnie niż zazwyczaj. Jakaś jego część cały czas nie mogła zrozumieć i przyjąć do wiadomości, że kobieta była martwa. Jakaś jego część wciąż była zamrożona, lodowata, zimna. To właśnie ta część nie pozwoliła mu popaść w rozpacz, tylko zmuszała do wstania, dobycia miecza i ruszenia przeciw obiektowi swej zemsty.

- Nie wiem - pokręcił głową jego brat. - Być może on. Być może kto inny.

Sasuke zacisnął dłoń w pięść, zmuszając się do koncentracji. Przeklnął raz i drugi w myślach, wpatrując się w matkę. Nie zdołał jej ochronić, ale to nie koniec. Nic się jeszcze nie kończyło; wręcz przeciwnie, to był dopiero początek.

Tym razem wszystko było inne niż w jego świecie, w pierwszym świecie.

Tym razem nie stracił wszystkiego. Tym razem nie wymierzał broni przeciw bratu.

Tym razem będzie stał obok niego, wiedząc, że ma jego milczące wsparcie.

---

Miasto, dotąd spokojne, senne i bezpieczne, teraz zdawało się być pełne ukrytych niebezpieczeństw, gdy Izumi przemierzała jego ulice, przyciskając do piersi sztylet w cichej nadziei, że ta broń będzie w stanie jej cokolwiek pomóc. W jej głowie raz po raz pojawiały się słowa, niczym powtarzająca się mantra.

Mikoto-sama nie żyje. Mikoto-sama została zamordowana. Ktoś atakuje klan.

Próbowała wmawiać sobie, że nie ucieka, tylko przekazuje wiadomość. Że nie zostawia właśnie na pewną śmierć dwójki braci. Że przecież Sasuke nie jest dzieckiem, a Itachi potrafi się obronić. Że ktoś musi opanować całą sytuację, zanim będzie za późno.

Mikoto-sama nie żyje.

Kolejny krok i opuściła uśpioną dzielnicę swojego klanu, w której się wychowała. W niektórych oknach cały czas świeciły się światła, a ona mogła tylko mieć nadzieję, że nikt nie zwróci na nią uwagi, gdy przeskakiwała kolejne dachy budynków.

Mikoto-sama została zamordowana.

Jeszcze jeden krok i zobaczyła centrum miasta. Gdzie miała teraz zmierzać? Czy Hokage-sama przebywałby nadal w biurze o tak późnej porze? Dziewczyna wiedziała, że ma rodzinę, ale z kim i gdzie mieszka, to tego już tak pewna nie była. Nie interesowała się aż tak bardzo życiem prywatnym najważniejszych osób w wiosce.

Ktoś atakuje klan.

Następny krok i skierowała się w stronę biura Hokage. Parę razy słyszała, że to wymagająca praca, więc może uda jej się jeszcze go złapać. Z ulgą dostrzegła, że w budynku wciąż świecą się światła. Zatrzymała się przed drzwiami, dysząca ciężko i przyciągająca uwagę strażników.

- Kim jesteś i czego chcesz? - odezwał się jeden z nich. Nie rozpoznała go, nie znała ani jednego z ochroniarzy.

Mikoto-sama nie żyje.

Uniosła podbródek do góry i spojrzała na nich ostro.

- Muszę zobaczyć się z Hokage-sama - odezwała się głosem nie należącym do niej. Był to głos władczej, nieznającej sprzeciwu dziewczyny, którą z pewnością nie była. Jej czerwone oczy spoczęły na strażnikach. - To sprawa najwyższej wagi.

Oboje wymienili szybkie spojrzenia, których znaczenia mogła się domyślić. Nie ufali jej, nie znali jej i nie mieli zamiaru spełnić jej prośby.

Mikoto-sama została zamordowana.

- Nie będę się powtarzać - wysyczała Izumi, ledwo panując nad sobą. To była sytuacja kryzysowa, nie mogła stać w takim miejscu i czekać na cud! - Zaprowadźcie mnie do Hokage-sama.

Wahali się. Widzieli, jak bardzo jej zależy, ale i tak się wahali. Nie mieli ochoty wpuszczać kogoś, kogo nie znali, by porozmawiał z przywódcą wioski.

W takich chwilach jak ta Izumi doskonale rozumiała nienawiść swojego klanu.

Dziewczyna postąpiła krok do przodu, pewnie, bez żadnych wątpliwości. Jeśli będzie musiała się przedrzeć do Trzeciego po trupach jego strażników, zrobi to.

I nikt i nic jej nie powtrzyma.

---

Miała wrażenie, że walczy z cieniem.

Świat wokół niej wirował, gdy w pędzie gnała przed siebie, odbijając kunaie oraz próbując się dostać do swojego przeciwnika. Irytował ją. Gdy już była obok niego, mężczyzna cofał się, tak, iż mogła tylko zobaczyć jego spiłowane zęby, które lśniły za każdym razem, gdy tylko używała ognistej techniki. Bawił się z nią, czuła to. Ta walka nie była dla niego walką, tylko sposobem, by zabić czas, by się nie nudzić.

To irytowało ją jeszcze bardziej. Reina lubiła walczyć, pragnęła walki oraz stopniowo przygasała bez niej, ale warunkiem, by poczuła się spełniona, było to, że przeciwnik także musiał się wczuć. Cóż to za zabawa, gdy ktoś nie daje z siebie wszystkiego?

Z każdym kolejnym krokiem, z każdą kolejną wypowiedzianą techniką, z każdym kolejnym przewidzianym ciosem, z każdym kolejnym błyskiem, gdy broń spotykała się z bronią, równocześnie jednak ożywała. Marazm, który ogarnął ją po śmierci syna i który częściowo wyleczyła Mikoto, znikał. W jej oczach pojawiło się coś, czego jeszcze tak niedawno brakowało: ekscytacja oraz radość z życia.

Jakie to było śmieszne, iż cieszyła się, że żyje, gdy w każdej sekundzie mogła to życie stracić.

Zaśmiała się niemal szaleńczo, gdy jej sztylet dosięgnął przeciwnika. Mężczyzna był masywny, doświadczony w boju, ale równocześnie nie był w stanie wiecznie się ukrywać przed niższą i zwinniejszą kobietą. Nie był w stanie cały czas się cofać; nie na tak ograniczonym terenie. Dodatkowo ruchy ograniczał mu śmieszny płaszcz, który miał na sobie. Kilkakrotnie, gdy Reina oświetlała teren, była go w stanie zobaczyć. Czarny płaszcz w niemal dziecinnie czerwone chmurki. Od razu jej się nie spodobało to bezguście.

- Może skończymy już te podchody? - zaproponowała z usmiechem, czując, jak jej sztylet zagłębia się w ramieniu mężczyzny.

- Dobry pomysł, maleńka - zjeżyła się, słysząc jak ją nazwał. - Nie mogę wszak sprawić, by cała chwała spłynęła na niego, czyż nie?

Swoją wielką dłonią sięgnął ku niej, ale ona już była kilka metrów dalej, łapiąc rytm walki i przypominając sobie wszystko, czego się uczyła przez całe swe życie. Ich wzrok spotkał się na sekundę, gdy on z widocznym rozbawieniem uniósł rękę i wyrwał sztylet z ramienia. Niespiesznie wyciągnął też długi miecz, który trzymał przy sobie przewieszony przez plecy i pozwolił, by kobieta mogła się mu dokładnie przyjrzeć.

Pewny jest tych swoich umiejętności, skoro tak wyraźnie mnie lekceważy, przemknęło przez głowę Reinie. Czy on naprawdę zapomniał o możliwościach Sharingana? Czy on naprawdę zapomniał, dlaczego klan Uchiha uchodził za jeden z najpotężniejszych w Konosze?

Jej oczy zmrużyły się, gdy zauważyła nienaturalny przepływ czakry wokół miecza dzierżącego przez mężczyznę. Coś było z nim nie tak, i to bardzo. A to nigdy nie oznaczało nic dobrego.

Uchiha Reina nabrała oddechu, cofnęła się o jeszcze jeden krok, mocniej pochwyciła swój ostatni, ukochany sztylet, po czym rzuciła się w wir walki.

---

Droga nie zajęła im zbyt wiele czasu. Ich czerwone oczy rozglądały się badawczo na boki, szukając ewentualnego niebezpieczeństwa. Byli napięci, ale ich twarze pozostały spokojne, niemalże beznamiętne.

Zatrzymali się, gdy Itachi uniosł dłoń.

- Torba - tylko tyle powiedział.

Wzrok Sasuke padł na schody, na których spoczywały spopielone resztki czegoś, co mogło być niegdyś torbą. Jego oczy rozszerzyły się ze wściekłością, gdy zrozumiał jeszcze jedną rzecz. Ktokolwiek zabił ich matkę, nie okazał szacunku dla jej ciała i zepchnął go, by stoczyło się w dół, jakby było nikomu niepotrzebnym workiem. Ślady krwi wyraźnie o tym świadczyły.

- Myślisz, że to jej? - spytał Sasuke. Jedyne źródło czakry, jakie wyczuwał, pochodziło z góry, ze świątyni. A więc albo zabójca postanowił się wrócić w poszukiwaniu innych ofiar, albo już uciekł. Ale oni i tak się dowiedzą, kto był winny. Mieli czas, dużo, dużo czasu.

- Być może. Idziemy.

Młodszy z braci kiwnął głową. Z nagłym żalem ostatni raz rzucił spojrzenie na resztki torby, po czym zamarł, dostrzegając urwany fragment tkaniny, który jakimś cudem wciąż pozostał na miejscu, tuż przy porzuconym sztylecie o zakrwawionej rękojeści.

- Sasuke?

Itachi odwrócił się, zauważywszy, że brat nie podąża za nim. Jego serce na sekundę przestało bić, gdy przez twarz chłopaka przetoczył się wyraz nienawiści, która zdawała się pochłaniać wszystko. Ta nienawiść była inna od tej, którą Sasuke dotąd żywił do niego. Nie, tym razem podróżnik w czasie emanował mroczną, potężną nienawiścią, która mogłaby przestraszyć niejedne dziecko. To nie był już jego młodszy, wiecznie zagubiony braciszek, żyjący w oddaleniu od świata. Nie, to był dorosły, doświadczony przez życie mężczyzna, który był gotów zrobić wszystko, byle tylko spełnić swój cel.

- Wiem, kto to zrobił - głos Sasuke był spokojny, zbyt spokojny w porównaniu do jego wściekłej twarzy.

To zaś sprawiło, że Itachi przez krótką chwilę wahał się, czy aby na pewno chce poznać odpowiedź.

- Kto? - spytał ostatecznie.

- Akatsuki - niemal wywarczał Sasuke. - A dokładniej Uchiha Madara. Powiedziałeś mi, że wraz z nim dokonaliście masakry klanu, czyli wciąż tu musi być.

Następca klanu kiwnął niepewnie głową.

- W takim razie musimy być ostrożni. On jest potężny.

Sasuke popatrzył na niego z niedowierzaniem.

- Spotkałeś go?

- Raz - Itachi odwrócił wzrok od tych przepełnionych mrokiem i ciemnością oczu. Nigdy nie przypuszczał, że Sasuke kiedykolwiek będzie na niego tak patrzeć. Że zostanie w pewien sposób zniszczony, że złamana zostanie jego radosna i szczęśliwa część. Brał pod uwagę, że masakra klanu odbije się mocno na chłopaku, ale nie przewidział tego, jak mocno. Jak głęboko go zrani, zmieniając w jakoś nieodwracalny sposób.

Był naprawdę okropnym starszym bratem, skoro ostatecznie nie był w stanie ochronić go przed tym zdradliwym światem pełnym przemocy, bólu i cierpienia.

Skoro to on sam zadał mu tyle bólu i niewidocznych ran.

Nieważne, czy to był on, czy jego alter ego - tak czy siak, zawiódł. Zawiódł z kretesem, zmarnował swoje życie (ze słów Sasuke wynikało, że w tamtym świecie był martwy) w organizacji przestępczej, by ochronić brata przed prawdą. Przed prawdą, której ostatecznie się dowiedział. Ale już mniejsza o to...  zniszczył Sasuke, odebrał mu wszystko, po czym samolubnie zostawił go samego na świecie z prawdą. Itachi mógł się tylko cieszyć, że jego brat dowiedział się jej teraz, a nie w tamtym świecie. Inaczej Sasuke mógłby się pogrążyć w mroku i skierować nienawiść w niewłaściwą stronę.

Tak, Itachi był naprawdę okropnym starszym bratem.

- I nic mi nie powiedziałeś? Co ci mówił?

- Naprawdę musimy o tym teraz rozmawiać?

- Tak. - Sasuke nie zamierzał odpuszczać. - Zawsze tak robisz. Unikasz mówienia mi prawdy, a ode mnie wymagasz, że wszystko ci powiem!

Itachi westchnął.

- Wytłumaczę ci w drodze do świątyni. Jeśli to naprawdę Madara, to lepiej się pośpieszmy. Ciotka Reina nadal tam jest.

Ten argument przemówił do Sasuke, który niechętnie zgodził się z bratem.

- Więc - zaczął, gdy w biegu przeskakiwali kolejne schody - kiedy go spotkałeś, czego chciał i czemu nic o tym nie wiem?

- Spotkałem go tuż po tym, jak rozpoznałem, kim jesteś - powiedział Itachi, wiedząc, że nie będzie już w stanie ukrywać wszystkiego przed Sasuke. Naprawdę, posiadanie starszego od siebie młodszego brata, który przybywał z przyszłości, było kłopotliwą sprawą. - Zaproponował mi współpracę w masakrze klanu.

Niższemu z nich na chwilę zamarło dech w piesciach.

- Zgodziłeś się? - spytał. Ile jeszcze Itachi przed nim ukrywał? Jak wiele ważnych rzeczy, o których nikt nie miał się nie dowiedzieć?

- Nic nie powiedziałem - skłamał Itachi. - Powiedziałem mu, że muszę się się jeszcze namyślić. 

Sasuke wymamrotał pod nosem coś, co z całą pewnością nie było uprzejmym zdaniem.

- A nie powiedziałem ci, bo... - Itachi zastanowił się na głos, gdy byli już w stanie dostrzec dach świątyni - chyba dlatego, że uznałem, że ta wiedza nie jest ci potrzebna.

Sasuke poczuł nagłą ochotę, by uderzyć brata. I to porządnie.

Czy aby na pewno rozmawiał z tym Uchihą Itachim, geniuszem swojego klanu, będącym najmłodszym w historii kapitanem ANBU? Tym Uchihą Itachim, który ukończył w rok Akademię, z drugim co do wielkością wynikiem?

Czasami jego starszy brat był koszmarnym idiotą.

- Właśnie przez takie myślenie w moim świecie spędziłem dziewięć lat, obmyślając sposoby, by cię zabić! - wywarczał.

Itachi otworzył usta, by coś powiedzieć, ale ostatecznie zrezygnował, dotarli już bowiem na miejsce.

Tam zaś ich ciotka walczyła z mężczyzną, którego Sasuke od razu rozpoznał. Wysoki, odziany w płaszcz Akatsuki shinobi stał przed kobietą w bezruchu, co pozwoliło im podejrzewać, że znajduje się pod wpływem iluzji. Reina oddychała ciężko, trzymając się ręką za bok, gdzie ciemniejsza plama znaczyła jej bluzkę. Jej włosy były w nieładzie, ale oczy lśniły dziwnym blaskiem.

- Znam go - wyszeptał Sasuke, nagle cichszy niż jeszcze przed minutą. - To Hoshigaki Kisame. Należy do Akatsuki.

Oraz jest twoim partnerem, chciał dodać, w ostatniej chwili jednak przypomniał sobie, że nie w tym świecie. W tym świecie Itachi nadal był w Konosze, a więc nie mógł zacząć współpracy z mężczyzną.

- Rozumiem - wymruczał Itachi, rzucając szybkie spojrzenie zbiegłemu shinobi. Nie wydawał się być osobą, która łatwo przegra walkę.

Już miał ruszyć do przodu, gdy jedna myśl pojawiła się w jego głowie. Omiótł spojrzeniem leżące ciała ANBU, prędko porównując rany na ich ciałach z mieczem mężczyzny. Nie zgadzały się, a więc wniosek mógł być tylko jedny. Ktoś inny zajął się oddziałem strażników i był tym kimś zapewnie Madara. Kisame był więc tylko przynętą; kimś, kto miał odwrócić ich uwagę od prawdziwego mordercy.

- Sasuke, miej się na baczności. Nie wiadomo, kiedy może się pojawić Madara.

Niższy Uchiha rzucił mu zirytowane spojrzenie. Nie był dzieckiem, by nie zauważyć takich oczywistości.

Oboje pojawili się za Reiną, która nawet nie drgnęła.

- Nie utrzymam go zbyt długo - wyszeptała kobieta, zaciskając dłoń na ranie. - Uciekajcie.

- Skoro jesteś ranna, to nie gadaj i nie walcz - Sasuke zignorował słowa ciotki i wyszedł przed nią. - Jesteś tylko zawadą.

Reina spojrzała na nich z troską. Itachi mógłby sobie poradzić, ale Sasuke... Mały, ledwo ośmioletni Sasuke? Powinien już dawno spać, a co dopiero pałętać się w takim miejscu, wśród krwi i przemocy.

- Rusz się, głupia! - w głosie młodszego Uchihy zabrzmiała twardość, której Reina nigdy nie słyszała. - Twoja śmierć nikomu nie pomoże. Daj się tym nam zająć.

Nam. To zabrzmiało tak śmiesznie, tak pewnie siebie... Ale równocześnie coś w głosie dziecka sprawiło, że Reina straciła ochotę, by się kłócić.

Od kiedy Sasuke tak dorósł?, zastanowiła się przelotnie. Kiedy to przegapiłam?

- Co... Co wy tutaj robicie? I gdzie jest Mii-chan? - ksywka siostry wyrwała się z jej ust, zanim pomyślała.

Cisza. Ani jeden z braci nie odpowiedział.

Czakra mężczyzny przed nimi zawirowała, gdy ten wyrwał się z iluzji. Reina zaklęła pod nosem.

No to się wpakowali w kłopoty.

Nie czekając na reakcję członka Akatsuki, bracia w tej samej chwili poruszyli dłońmi, układając je w znajomą technikę:

- Katon: Goukakyuu no jutsu! - wykrzyknęli w tej samej sekundzie, wprawiając w osłupienie ich ciotkę.

Kiedy Sasuke zdążył się tego nauczyć? Pomyślała z nagłym strachem, gdy oboje Uchiha ruszyli na mężczyznę. Byli ze sobą zgrani, poruszali się szybciej, niż kobieta się spodziewała, zdawali się wiedzieć, co zrobi drugi... Co tu się działo?

Jej serce zamarło, gdy dostrzegła czerwone oczy Sasuke.

Od kiedy posiada Sharingana? Mało tego, już rozwiniętego?

Kiedy stał się tak potężny?

A potem... Potem stało się coś, czego Reina nie była w stanie wytłumaczyć żadnym sposobem. Sasuke zatrzymał się i popatrzył na mężczyznę, po czym dokładnie, bez wahania, powiedział:

- Amaterasu.

Kisame cofnął się momentalnie, gdy czarne płomienie ogarnęły jego płaszcz. Zauważywszy, że nie jest w stanie ich ugasić, zrzucił go z siebie, a następnie uśmiechnął się.

- Kim ty jesteś, dzieciaku? - spytał ze szczerą ciekawością.

Sasuke nie zwrócił na niego większej uwagi niż na robaka.

- A więc to prawda... - wyszeptał, bardziej do siebie niż do innych. - Naprawdę przekazałeś mi Amaterasu.

Słowa te były wyraźnie skierowane do jego brata.

Serce Reiny dla odmiany wykonało dziki taniec.

Skąd on zna tak potężne i tak okropne jutsu? Przecież ono jest piekielnie ciężkie do opanowania! Jest też na tyle niszczycielskie, że zabroniono go używać w warunkach pokoju!

Sasuke, co zrobiłeś, by uzyskać tą siłę?

Itachi cofnął się na bezpieczną odległość, a upewniwszy się, że płomienie nie są skierowane w niego, spojrzał na zabójcę. Jego Sharingan w ułamku sekundy zmienił kształt, tworząc coś innego, coś obcego, coś niebezpiecznego, coś niewłaściwego, coś złego.

- Tsukuyomi - w głosie chłopaka nie było litości, gdy Kisame popełnił tragiczny w skutkach błąd i spojrzał mu w oczy.

Nagle Reina poczuła, że ma już dość.

Kim są te dzieci? Jakim cudem stały się aż tak potężne?

Kobieta poczuła, jak głowa zaczyna pulsować z bólem, a odgłosy walki zlały się w jeden szum. Czern rozlała się przed jej oczyma, dłoń ściskając w bluzkę zadrżała. Nogi zdradziły przywódczynię policji, gdy ta osunęła się w ciszy na ziemię.

Tak oto Uchiha Reina zemdlała przed końcem walki. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro