Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

32. Ojciec i syn

Uchiha Fugaku nie był zły na swojego najstarszego syna, przyszłość i nadzieję klanu, ponieważ ten jawnie sprzeciwił się jego decyzjom.

Nie, Uchiha Fugaku nie był zły.

Był wściekły.

Z trudem udawało mu się utrzymać opanowany wyraz twarzy, gdy rozmawiał z innymi członkami klanu. Kątem oka zauważył swojego młodszego syna, który podszedł do nich, ale nie odezwał się do niego. Musiał ustalić szczegóły ataku. Na razie wyznaczył kapitanów. Oni dobiorą drużyny oraz przekażą mu propozycje. On je zatwierdzi. A potem ruszą z atakiem, tak jak zaplanowali.

Odczekał chwilę, aż wszelkie wątpliwości pytających zostały rozwiane i dopiero wtedy odwrócił się do żony i synów.

- Wracajcie do domu - nakazał im. Wolał, by nie dowiedzieli się, jak bardzo jest niezadowolony z najstarszej latorośli. - Itachi, zostań.

Jego syn skinął głową w milczeniu. Mikoto objęła obronnym gestem swą najmłodszą pociechę i pociągnęła Sasuke do wyjścia.

- Chodź, jest już późno - odezwała się. Sasuke zawahał się.

- Nie mogę zostać? - spytał, a jego głos zabrzmiał dziwnie irytująco w uszach jego ojca.

- Nie. Mam ważne sprawy do omówienia z twoim bratem.

- Przecież ja...

- Sasuke - nie dał mu dojść do  głosu mężczyzna. - Wiem, że zebranie musiało cię zaskoczyć. Końcówka zupełnie wyrwała się spod kontroli. Musiałeś się przestraszyć. Ale dasz radę. Jesteś silny. W końcu jesteś Uchihą. Mikoto, weź go do domu.

Kobieta popatrzyła na męża z zamyśleniem.

- To była długa noc - przyznała. - Sasuke, chodź. W domu odpowiem na wszystkie twoje pytania.

Jej spojrzenie powędrowało ku starszemu z synów. Wysłała mu nieme przeprosiny.

Przepraszała go. Ona! Mikoto! Przepraszała syna za to, że mimo jej sprzeciwu klan kontynuował plan!

W którym momencie naiwne podglądy Itachiego zainfekowały jej umysł? Czy to właśnie robiła z Sasuke? Fugaku będzie musiał zadbać o to, by po zamachu odseparować ją od synów. Miała na nich zły wpływ. Mężczyzna popełnił błąd i pozwalał jej gdy Itachi był młodszy spędzać z pierworodnym więcej czasu. Uczyła go kompletnie nieprzydatnych shinobi rzeczy - gotowania, prania, sprzątania, zawodów czysto kobiecych. Chłopcu zdawało się to podobać, więc Fugaku ignorował to, tak samo jak jego zbyt częste treningi z bratem. 

Ale to był błąd.

Mikoto spojrzała na męża, jakby obawiając się, czy nie zrobi czegoś ich najstarszemu synowi, ale ten tylko ponaglił ją dłonią. Jeszcze zanim kobieta z dzieckiem opuścili pomieszczenie, Fugaku zmroził spojrzeniem Itachiego, który z spokojną, opanowaną minę - musiał ją odziedziczyć po ojcu - stał oparty o jeden z filarów świątyni.

- Co ty wyrabiasz, Itachi? - spytał gniewnie Fugaku. - O czym ty myślisz, podważając moje decyzje?

Spojrzenie jego syna było zimne. W takich chwilach jego ojciec nie poznawał swojego dziecka. Nie tak go wychował! Itachi miał być jego następcą, przyszłością klanu! A tymczasem od małego był inny, zupełnie jakby był dorosłym w ciele dziecka. Z tego powodu Fugaku często zapominał, ile chłopak miał rzeczywiście lat, co jednak nie zwalniało go z odpowiedzialności wobec rodziny.

Itachi nie odpowiedział. Fugaku  skrzyżował ręce i obrzucił syna uważnym spojrzeniem. Wedle klanu i Konohy był dorosły. Powinien się więc zachowywać jak dorosły.

- Widzisz to? - spytał Fugaku, wskazując ręka na znajdujące się przed nimi tablice zawierające największe sekrety ich klanu. Przeczytać je mogli tylko ci, którzy posiadali Sharingana, ale... - Nawet posiadając Mangekyou, nie jestem w stanie przeczytać ich do końca. Ty także nie jesteś w stanie tego zrobić.

Zaskoczenie odbiło się na twarzy młodszego Uchihy. Oczywiście, Itachi musiał myśleć, że jego ojciec nie dowie się o broni, w której wszedł posiadanie. Tak samo młodszy chłopak nie miał prawa wiedzieć, że Fugaku sam posiada Mangekyou. Nikt - prócz jego żony - nie miał prawa tego wiedzieć, szef policji Konohy zadbał o to, by ta prawda nie wyszła na jaw.

- A to oznacza, że jest coś jeszcze - kontynuował Fugaku.

Itachi odczekał chwilę, po czym spytał:

- Skąd posiadasz Mangekyou, ojcze?

- Podczas trzeciej wojny mój przyjaciel oddał za mnie życie - uciął przywódca klanu. To nie była sprawa, o której łatwo mu się mówiło. - Nie będę cię pytał, co dokładnie się stało z Shisuim. Wiem, że go nie zabiłeś. Ale nasz klan, a przynajmniej część jego członków, nie ufa ci. Jesteś zbyt blisko Hokage-sama, nawet jeśli z mojego polecenia. I dlatego właśnie...

Dłoń Fugaku uderzyła z hukiem o ścianę świątyni, gdy ten pozwolił na pokazanie swego gniewu.

- O czym ty myślisz, sprzeciwiając mi się w taki sposób, Itachi?

Chłopak nawet się nie wzdrygnął.

- Długo nad tym myślałem, ojcze - odezwał się Itachi, a jego głos był płaski i matowy - i wiem już, że nie możemy pozwolić, by klan sprzeciwił się starszyźnie.

Fugaku zacisnął usta.

- Możesz myśleć sobie, co chcesz, ale nie to jest twoim zadaniem! Coś ci ostatnio powiedziałem. To jest wola klanu. Jako jego przywódca, moją powinnością jest jej wysłuchać! Nie możemy już dłużej pozwalać innym nas prześladować i dyskryminować!

Spojrzenie Itachiego nie zmieniło się, zupełnie jakby patrzył nie na swojego ojca, a na całkowicie obcą mu osobę.

- Jestem tego świadom - odpowiedział. - Jednakże właśnie dlatego, że jesteś przywódcą naszego rodu, możesz wszystko zmienić. Klan nie ruszy się bez twojego pozwolenia.

- To nie jest takie proste, jak ci się wydaje, Itachi - Fugaku założył dłonie na piersi. - Wszystko zaszło już za daleko, by się wycofać. Musisz to dostrzegać. Nie powstrzymasz przewrotu, już nie. Od chwili założenia wioski było jasne, że ten dzień prędzej czy później nadejdzie.

Ale jego syn pokręcił głową.

- To się nie może tak skończyć. Nie chcę zostać zmuszony do czegoś, czego bym później żałował przez resztę życia.

- Więc mówisz, że mamy dalej kulić się i chować głowy w piach, byle tylko dostąpić łaski życia w wiosce? Uważasz, że powinniśmy pozwolić, by być traktowani jak nikomu niepotrzebny bagaż i potencjalny wróg? Sądzisz, że mamy po tym wszystkim powiedzieć: "wybaczcie nam, już tak nie zrobimy", a potem zginąć i zostać zapomnianym?

Dłoń młodego Uchihy zacisnęła się w pięść.

- Mówię, że powinniśmy współpracować z wioską i nie pozwolić, by rozpętała się kolejna wojna - jego głos cały czas był spokojny, opanowany, bezuczuciowy.

- Nawet jeśli ta wioska nie pragnie niczego innego niż się nas pozbyć? - Fugaku uniósł jedną brew.

- Hokage-sama nie jest naszym wrogiem - jego syn pokręcił głową. - Przecież mówił ci, że jest chętny pójść na współpracę z klanem. Dlaczego nie możemy ustąpić? Zamach nie ma szansy się udać! Nie posiadamy odpowiedniej siły, a w ten sposób tylko osłabimy wioskę! Jak sądzisz, co pomyślą mieszkańcy, gdy podziwiana policja okaże się być zdrajcami? Nikt za nami nie stanie!

- Zapominasz się - na te słowa Itachi poderwał głowę, zupełnie jakby został nagle uderzony. - Zapominasz swoją rolę, Itachi. Kazałem ci szpiegować dla nas ANBU. Zrobiłeś to. Kazałem ci przekazywać nam wszystkie cenne informacje. Zrobiłeś to. Więc dlaczego? Dlaczego więc teraz masz jakieś obiekcje?

W oczach jego syna czaił się mrok. Fugaku czasami to dostrzegał, szczególnie po tym, jak chłopak wracał po misjach, ale to było zrozumiałe. Bycie częścią ANBU nie było dla osób słabo psychicznie. Często należało dobijać rannych, mordować bezlitośnie czy zabijać własne uczucia, byle tylko być w stanie wypełnić misję. Fugaku zdawał sobie sprawę z tego, jak wielki ciężar został nałożony na jego pierworodnego, ale wiedział też, że Itachi był w stanie go znieść. Chłopak miał w sobie ten specyficzny rodzaj mroku i ciemności, który zamieniał go w doskonałego wojownika.

Ale Fugaku nie był w stanie zrozumieć jednej rzeczy. Dlaczego Itachi, ten Itachi, który był w stanie nieustannie grać jak zapragnął i wytrzymać tak wiele, sprzeciwił mu się w tak ważnej sprawie? Przecież Fugaku rozmawiał już z nim wcześniej o przewrocie! I to nie raz! Itachi wiedział o tym i zgodził się podążać za wolą swoich rodziców! Może i czasami wspominał coś o próbach współpracy, ale nigdy nie mówił tego głośno, wśród innych. Zatrzymywał swoje myśli dla siebie, i dlatego właśnie był doskonały, by wykonać zadanie, które zlecił mu ojciec.

Więc co mogło tak nagle zmienić decyzje Itachiego, by ten wyłamał się i nagle zacząć pleć bzdury o porzuceniu pomysłu o zamachu?

Jeszcze dzień wcześniej wszystko miało swój sens.

- Wybacz mi, ojcze - odezwał się cicho Itachi. Tak samo przepraszał go trzy dni wcześniej, po swoim nieodpowiednim wybuchu i utracie kontroli. Ale Fugaku nie mógł go o tamto obwiniać, gdyż akurat w tym jednym szczególnym przypadku rozumiał jego uczucia. On zapewnie zareagowałby tak samo, gdyby go oskarżono o zabicie najlepszego przyjaciela.

Fugaku spiorunował swojego syna. Widział w nim przyszłość klanu - wiedział, że Itachi byłby w stanie podejmować ciężkie decyzje i z nim klan mógłby rozkwitnąć. Chciał takiej przyszłości dla swego pierworodnego, ale...

- Skończ zachowywać się, jakbyś był odpowiedzialny za nasz klan! - nakazał przywódca Uchihy. - I nie waż się już nigdy kwestionować moich decyzji publicznie. Koniec z gadaniem o współpracy z Hokage. Koniec z rozpowszechnianiem takich bzdur. Za kilka dni ruszamy z zamachem i ty będziesz jednym z atakujących.  Zrozumiano?

Chłopak nie odpowiedział. Wściekłość Fugaku narosła, gdy mężczyzna powtórzył:

- Zrozumiano?

Itachi nadal milczał.

- Itachi!

Tamten powoli pokręcił głową.

- Nie możemy sprzeciwić się wiosce - powiedział. - Myślę, że powinniśmy...

- Czy ty sam siebie słyszysz? - Fugaku nie dał mu dokończyć. - Nie pytałem cię o to, co myślisz. Myślenie zostaw starszym i lepszym od siebie.

- Nie jesteśmy w stanie pokonać wszystkich shinobi w wiosce! To jest samobójstwo!

- Nawet jeśli, to taka jest wola klanu. - Starszy mężczyzna zacisnął usta z irytacją. Jak długo jeszcze musiał tłumaczyć synowi takie proste rzeczy? Dlaczego właśnie teraz Itachi musiał zachowywać się jak idiota?

- A jeśli klan się myli?

- Klan się nie myli. To my jesteśmy tutaj poszkodowani.

- Poszkodowani? - powtórzył po nim chłopak. - Poszkodowani? Tylko dlatego, że przy Dzięwięcioogoniastym znaleziono ślady użycia Sharingana?

Fugaku wbił paznokcie w swoją dłoń.

- To wszystko zostało sfałszowane - powiedział, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy. Czy rodzony syn oskarżał go o śmierć Czwartego Hokage? Jak on śmiał coś takiego w ogóle sugerować?

- Wiem. - Itachi pospieszył z wyjaśnieniami, dostrzegając jego niezadowoloną minę. - Ale wiele osób w wiosce w to nie wierzy. Dlatego właśnie...

Urwał.

- Po prostu nie ma sensu się złościć o coś, co myślą inni, w chwili, gdy my znamy prawdę - spróbował z innej strony. - Nie możesz odpuścić? Nie ma potrzeby, by ruszać z atakiem. Matka też tak myśli.

- Nie mieszaj w tą sprawę Mikoto - przerwał mu szorstko Fugaku.

- Ale może wartałoby jej posłuchać? Przecież matka także...

- Wystarczy! - wywarczała głowa klanu. Cierpliwość mężczyzny była już na wyczerpaniu. - Skończ z tymi bzdurami.

- To nie są bzdury! - Itachi lekko uniósł głos. - Mówiłem ci coś wcześniej. Nasz klan sam skazuje się na zmasakrowanie!

- Do żadnej masakry nie dojdzie! Zwyciężymy i...!

- Nie zwyciężymy, bo nie ma takiej szansy! Nie uda nam się pokonać wioski! Przejrzyj wreszcie na oczy! Wyślesz własnych ludzi na śmierć? Jaki z ciebie przywódca? - Itachi zerknął na niego z pogardą. - Tak się zachowuje głowa klanu? Nie miałem pojęcia, że dumny Uchiha Fugaku w wolnym czasie wymyśla, w jaki sposób najlepiej zakończyć istnienie swojego klanu!

- Dosyć. - Fugaku nawet nie krzyczał. Jego głos był cichy, ale kryła się w nim furia.

- Nie podoba ci się, że ktoś wskazuje ci twoje błędy? - jego syn musiał zauważyć, w jakim stanie znajduje się ojciec, ale i tak kontynuował: - Cały ten plan jest jedną wielką farsą! Po co nam ten bezsensowny honor klanu? Po co komuś w ogóle jakiś tam klan? Nie jesteśmy lepsi od innych, a przez nasze nazwisko, zlepek bezsensownych liter, uważamy, że to my mamy rację! Że to my powinniśmy stać na szczycie! Nie sądzisz, że to jest śmieszne?

W oczach chłopaka pojawiła się czerwień.

- Gardzę tym klanem - powiedział. - Tą całą żałosną tradycją, każdym zadufanym w sobie Uchihą.

Na sekundę Fugaku zaparło dech w piersi z furii.

- Powtórz to, co powiedziałeś - rozkazał. Nie mógł uwierzyć, że naprawdę słyszy to, co słyszał.

Jak on śmiał? Jak Itachi śmiał mówić takie rzeczy?

- Gardzę klanem Uchiha - powtórzył Itachi. - I nie przyłożę ręki do ataku na wioskę.

Mówił prawdę - Fugaku mógł to dostrzec po jego oczach, patrzących na ojca wyzywająco.

I ten jeden fakt wystarczył, by cała cierpliwość, całe opanowanie, które posiadał mężczyzna, zniknęło.

Żyłka na skroni starszego Uchihy  zapulsowała, gdy ten jednym susem dopadł syna, a następnie uderzył go w twarz. Ten nawet nie uniósł dłoni, by się bronić.

Fugaku dopiero po chwili zorientował się, co uczynił, ale było już za późno. Głowa Itachiego oddaliła się, a w oczach chłopaka zalśniło poczucie zdrady i niezrozumienia, które równie szybko zgasło. Na twarzy młodszego Uchihy już wykwitał czerwony ślad, który nie miał zapewnie w najbliższym czasie zniknąć.

- Jak śmiesz?! - wykrzyczał w szale Fugaku. Wszelkie limity, które na siebie nakładał, całe lata pracy nad własnym charakterem - to wszystko było niczym w tej chwili.

Teraz liczyło się tylko to, jak bardzo się zawiódł na swoim wychowanku.

Chłopak najwyraźniej nie miał zamiaru odpowiedzieć. Nie to jednak sprawiło, że jego ojciec wpadł w szał. Nie, sprawił to wzrok młodszego Uchihy - czerwone oczy Sharingana, patrzące na niego z wyższością, jakby uważał się za lepszego.

Ciało Uchihy Fugaku poruszyło się szybciej, niż zdążył pomyśleć. Przeprowadził dwa ciosy, tym razem zaciśniętą pięścią. Podobnie jak wcześniej, jego pierworodny nie bronił się i pozwolił, by uderzenia dosięgnęły jego twarzy. Już w chwili ich zadania Fugaku zorientował się, że bez dwóch zdań zostanie po tym ślad, ale nie chciał o tym myśleć. Nie, musiał dać nauczkę smarkaczowi, by ten wiedział, kto tu rządzi i ustala zasady!

- Nie masz prawa tak mówić o naszym klanie! - oznajmił Fugaku, zamierzając się raz jeszcze. Brak sprzeciwu czy jakiekolwiek reakcji tylko wszystko pogorszył.

Dlaczego, do cholery jasnej, tamten nawet nie próbował się bronić?

- Uciekałeś przed odpowiedzialnością następcy klanu przez tyle lat, a teraz nagle stwierdzasz, że wiesz, co trzeba robić? Jak bardzo ty możesz być w sobie zadufany? - raz jeszcze zamachnął się, wmawiając sobie, że robi to dla dobra syna. I raz jeszcze. Ciosy nie sięgały twarzy - nie, tym razem skoncentrowały się w innych miejscach.

Znał się na swojej robocie. Wszak był szefem policji. Nieraz był zmuszony przejść do walki wręcz. Pokonanie jednego chłystka nie było problemem. Tym bardziej, gdy ten nie robił nic. Tylko patrzył.

I to było w tym najgorsze.

Gdzieś w tym wszystkim Itachi opadł na podłogę. Jak, dlaczego i kiedy, tego Fugaku nie zdołał zarejestrować. Oczy mężczyzny przesłoniła mgiełka furii. Był cierpliwy, ale nawet od po przekroczeniu pewnyn granic nie potrafił nad sobą panować.

A potem zatrzymał się, dysząc ciężko.

Jeden oddech. Wdech. Wydech.

Schylił się i zmusił chłopaka, by ten spojrzał na niego. Przestając już o cokolwiek dbać, Fugaku podniósł syna do pionu i przycisnął do filara.

- Nigdy więcej nie odzywaj się na zebraniach do mnie w taki sposób. Nigdy więcej nie podważaj mojego autorytetu. Nigdy więcej nie namawiaj klanu do sojuszu z tą przeklętą wioską - wysyczał Fugaku, łapiąc go za przód bluzki i przyciągając do siebie, chociaż wewnątrz niego wszystko krzyczało, by przeprosił syna, że przemoc jest zła i że rodzi tylko większą przemoc. - I już nigdy więcej nie zapominaj swojej roli, Itachi.

Cofnął się prędko, nie ufając samemu sobie. Nie mógł już dłużej patrzeć w te puste, pozbawione życia oczy. Nie mógł nie rozumieć, że to była jego wina.

Schował poczucie winy głęboko w swoim umyśle. Przecież miał rację. To nie była jego wina.

Wypuścił syna, który osunął się na ziemię bez słowa, bez sił. 

I to miał być właśnie jego syn? Ten pacyfistyczny idiota?

- Twoją rolą nie jest myśleć - przypomniał lodowato Fugaku - ale wykonywać moje rozkazy. Możesz i być moim synem, ale jako Uchiha, jako shinobi, podlegasz mnie i tylko mnie.

Stopy Fugaku  gniewnie wystukiwały rytm na bruku, gdy wychodził wzburzony ze świątyni. Z Itachim działy się ostatnio dziwne, złe rzeczy, a on nie mógł nic na to poradzić. Nie mógł poznać własnego syna, a Sasuke... Z Sasuke też nie było najlepiej. Fugaku zgodził się, by chłopak wziął udział w zebraniu z dwóch powodów. Po pierwsze, jakimś cudem jego młodszy syn był w stanie opanować klanowe jutsu w zastraszającym tempie, zupełnie jak Itachi. Udowodnił, że ma prawo zorientować się w sytuacji. Po drugie zaś... Fugaku chciał, by Sasuke zrozumiał obecną sytuację. Gdy zacznie się zamach, jego współpraca będzie ważnym aspektem ich działań. Przynajmniej nie trzeba będzie mu zbyt wiele wyjaśniać. Przynajmniej będzie bezpieczny.

Zawsze tak było. Itachi był od urodzenia przeznaczony, by przejąć klan i władzę. Dlatego właśnie Fugaku poświęcał mu tak dużo uwagi - po prostu musiał przekazać mu najważniejsze informacje. A Sasuke... Sasuke zasługiwał na bycie dzieckiem. Nie był geniuszem jak jego brat, ale był utalentowany. Mógł się w przyszłości stać silnym shinobi. Ale to miało się stał dopiero w przyszłości, dalekiej, bliżej nieokreślonej. Gdy zamach się powiedzie, a oni zajmą należną im pozycję.

Czyjś wzrok sprawił, że Fugaku przyspieszył kroku. Na zewnątrz, oparta o pobliskie drzewo stała młoda dziewczyna. Nie posiadała silnych umiejętności, była po prostu jedną z przeciętnych shinobich. A jednak to nią zainteresował się jego syn, geniusz, który ukończył Akademię w rok! Fugaku zmierzył ją lodowatym spojrzeniem, a ona uśmiechnęła się nieszczerze.

I być może była to wina tego nieszczerego uśmiechu, ale Fugaku poczuł, jak robi mu się niedobrze.

Odwrócił wzrok i przyspieszył kroku. Nie odważył się zerknąć, by zobaczyć, co robi dziewczyna.

Bo przecież ona akurat była tutaj najmniej ważna.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro