27. Decyzja Uchihy Fugaku
Ulica pełna była krwi.
Sasuke zmusił się, by odwrócić wzrok od trupów jego rodziny, jego klanu, nadal ciepłych. Mury i ściany okolicznych budynków pełne były dziur, w części zaś nadal tkwiły bronie. Niektóre były złamane w pół, a ciała zmarłych leżały na ziemi, wygięte pod nienaturalnym kątem.
Przed nim zaś stał jego brat, Uchiha Itachi ubrany w bojowy strój ANBU.
Co za ironia. ANBU ma chronić wioskę, a ty właśnie stajesz się jej wrogiem.
- Mój naiwny, mały braciszku - głos Itachiego był lodowaty. - Jesteś słaby. Nie jesteś nawet wart zabicia. Jeśli chcesz mnie zabić, nienawidź mnie, przeklinaj i żyj z tą nienawiścią. Uciekaj, uciekaj... Aż w końcu, pewnego dnia, gdy będziesz posiadał takie same oczy jak ja, przyjdź do mnie.
Już sobie zaplanowałeś, by zabrać moje oczy?
Sasuke nie był w stanie podtrzymać swojego ciała, które zaczęło osuwać się na ziemię. W ostatniej jednak chwili, gdy jego brat odwrócił się, by uciec, udało mu się ruszyć. Jego oczy zalśniły czerwienią, gdy nieświadomie aktywował Sharingana. Podążając za bratem, wyrwał kilka wbitych w mur kunai i pognał za Itachim. Rzucił na ślepo, nie czyniąc mu większej szkody. Ostrze jednej z broni zdołało jednak przeciąć opaskę z herbem Kohony, który opadł na ziemię. Itachi zatrzymał się, schował miecz, a nastepnie schylił się po nią i zawiązał ją sobie na głowie.
Po co on ją zawiązuje? Przecież już zerwałeś wszelkie więzy z Konohą, Itachi!
Itachi nie odezwał się. Popatrzył tylko na brata, a wyraz jego twarzy zmienił się. Po jego policzkach potoczyły się łzy, gdy Sasuke upadł na ziemię, wyczerpany.
Łzy. Dlaczego on płacze?
Z gardła Sasuke wydobył się pełen wściekłości krzyk i...
- Sasuke! Sasuke, obudź się! - głos jego matki przedarł się przez ciemność.
Chłopak drgnął i wstał gwałtownie, oddychając ciężko. Rozejrzał się wokół.
Znajomy pokój. Znajome drzwi. Znajome pomieszczenie. Znajome łóżko.
- Sasuke! - drzwi przesunęły się i wyjżała z nich twarz jego matki. Kobieta weszła do pokoju, zerkając na niego z niepokojem i troską. - Dobrze się czujesz?
Uchiha przyłożył dłoń do swojego mocno bojącego serca i zamknął oczy.
To tylko sen. Koszmar. Przeszłość, której mam zapobiec. Wydawało mi się, że już zapomniałem o takich szczegółach.
- Tak - powiedział po chwili chłopak, otwierając z powrotem oczy. - Nic mi nie jest. Czemu pytasz?
Kobieta podeszła do niego i przykucnęła obok syna.
- Krzyczałeś przez sen. Miałeś koszmar?
- Tak - potwierdził. - Bardzo zły sen.
Na twarzy Uchihy Mikoto pojawił się delikatny uśmiech.
- Nie martw się, nic się złego nie wydarzy. Masz mnie, tatę i brata.
To tego brata się obawiam, mamo.
Choć tamte łzy... Itachi, o czym ty myślałeś? Tak się nie zachowuje osoba, która zabija cały swój ród tylko po to, by sprawdzić swoje umiejętności!
- Tak. Wiem o tym - potwierdził matowo Sasuke. - Obudziłem cię?
Ona pokręciła głową.
- I tak nie spałam. Zapomniałeś, Sasuke? Dziś w nocy jest zebranie klanu.
Przez głowę chłopaka przemknęły wspomnienia tamtego popołudnia, sprzed trzech dni. Tak, pokazał ojcu swoje umiejętności, a później zapytał, czy może wziąść udział w zebraniu klanu, ale oni mu nie odpowiedzieli i powiedzieli, by szedł już spać. Trzymali go w takiej niepewności przez ten cały czas, a on mógł tylko słuchać, jak mówią coś po nocach do siebie.
Przez ten cały czas - te trzy krótkie dni nic praktycznie się nie wydarzyło. Itachiego praktycznie nigdy nie było w domu, a gdy tylko w nim przebywał, dochodziło do krótkich, aczkolwiek ostrych napięć między nim a Fugaku. Ani razu jeden z nich nie podniósł głosu, nie uniósł na siebie ręki. Ale ich słowa pełne były jadu bądź ukrytej obrazy. Mikoto próbowała coś na to zaradzić, ale kobieta niewiele była w stanie zdziałać, będąc za każdym razem gaszona.
Podczas tych paru dni nie raz mieli też gości. Za każdym razem był to ktoś z klanu. Przychodzili do ojca i dyskutowali godzinami w jego gabinecie, nigdy nie pozwalając Sasuke dowiedzieć się, o czym mówili. Raz wezwali do siebie Itachiego, gdy ten był w rezydencji. Sasuke zauważył go i spytał, jakie tematy poruszali, ale usłyszał tylko nudne kłamstwa.
- To znaczy, że ja też idę? - spytał chłopak z podekscytowaniem.
Kobieta uśmiechnęła się, ale w jej oczach pojawił się jakoś cień.
- Możesz pójść, tylko najpierw... - zawahała się, a następnie pokręciła głową do własnych myśli. - Ubierz się, Sasuke. Spotkamy się za chwilę w dużym pokoju. Jest coś, o czym musimy ci powiedzieć.
Słysząc te słowa, chłopak zmrużył oczy. Coś, o czym musieli mu powiedzieć?
- Dobra, zaraz będę - machnął ręką, chcąc odgonić się od kobiety oraz przegonić resztki snu. Sen, wspomnienie... Nie miało to teraz najmniejszego znaczenia.
Mikoto popatrzyła na niego z troską, ale nic nie powiedziała. Wycofała się w ciszy z pokoju, pozwalając swojemu młodszego synowi przebrać się w spokoju.
---
W niedalekim oddaleniu od świątyni, w której miało odbyć się zebranie klanu, samotny chłopak zatrzymał się, zerkając w bok.
- Czego chcesz? - odezwał się, a jego głos był chłodny, opanowany.
Zza pobliskiego drzewa wychyliła się postać w kapturze, z jaskrawą maską, spod której widać było jedynie jedno, czerwone oko posiadające Sharingana. Czarnowłosy chłopak lekko zmrużył brwi, widząc specyficzny wygląd owego osobnika. Posiadał Sharingana, ale z całą pewnością nie należał do osób, które młodszy Uchiha znał.
- Nie jest ładnie tak się odzywać, gdy to ty sam zaproponowałeś mi to spotkanie - zganił go.
- Przejdź do rzeczy - zażądał chłodno tamten.
- Nie dogadujesz się zbytnio z rodziną, prawda? - odezwał się nieznajomy, a w jego głosie można było wyczuć wyrachowanie.
- Dużo osób kłóci się z rodziną - odparł chłopak.
- Ale nie każdy posiada w sobie ten specyficzny rodzaj mroku, co ty - zaśmiał się tamten. - Jeśli powiem, że jestem Uchiha Madara, jak zareagujesz?
Młodszy z nich zmarszczył brwi. Słyszał wcześniej o Madarze, legendarnym założycielu ich rodu, wszystko też mu mówiło, że stojący przed nim mężczyzna jest niebezpieczny. Tak, zdecydowanie był od niego silniejszy i on nie miał szans pokonania go w pojedynkę, ale...
- Madara jest martwy - zauważył spokojnie chłopak.
- A jednakże ja tutaj stoję - odparł tamten. - Chcę ci zaoferować współpracę.
Młodszy z nich założył ręce na piersi, celowo udając, jakby opuszczał gardę i słuchał mężczyzny.
- Nienawidzisz swojego rodu, który cały czas cię ogranicza - kontynuował tamten. - Za to ponad wszystko cenisz sobie pokój i spokój. A twoja własną rodzina ma już niedługo zniszczyć wszystkie twoje marzenia... Ja zaś mam w sobie wielki żal do naszego klanu. Nie łączy mnie już z nim nic, prócz więzów krwi.
Krew w żyłach młodszego zamieniła się w lód. Plan zamachu był znany, ale tylko wśród konspiratorów i starszyzny wioski. On zaś znał ich wszystkich i nie miał wątpliwości, że mężczyzna do nich nie należał.
- Jakbyś potrzebował pomocy, wiesz, do kogo możesz przyjść - dokończył tamten.
Chłopak uniósł lekko brew.
- "Pomocy", powiadasz? - powtórzył, ciągnąc ich małą gierkę. - Skoro wiesz już tyle, musisz się domyślać, z czym chciałem do ciebie przyjść.
Samozwańczy Madara założył ręce na ramionach, zachęcając go, by sam to zaproponował. Oboje domyślali się, jaki będzie efekt ich współpracy i że zapewnie już wkrótce dojdzie do połączenia ich sił, ale pewne słowa musiały paść.
- Zawrzyjmy umowę - zaproponował młodszy z nich, nieświadomie powtarzając słowa mężczyzny sprzed kilku minut. - Pomogę ci się zemścić na klanie Uchiha. Mam jednak dwa warunki.
- Warunki? - zamaskowany osobnik zdawał się być zaintrygowany.
- Jeśli to zrobię, twoja zemsta obejmie tylko klan Uchiha. Zostawisz Konohę w spokoju. Od razu opuścisz wioskę. Oraz nie tkniesz palcem pewnej osoby z mojego klanu, którą ci wskażę.
Mężczyzna westchnął, jakby się zastanawiał, czy powinien się zgadzać, czy też nie.
- Twoje warunki dość mocno ograniczą mi możliwości działania... - zaczął. - W takim bądź razie ja mam swój warunek.
We wzroku chłopaka pojawiła się pierwsza od długiego czasu emocja: lekkie zaciekawienie.
- Czyli?
- Dołączysz do mojej organizacji po wszystkim. Nazywa się Akatsuki i jestem przekonany, że odnajdziesz w niej swoje miejsce.
Młodszy z nich niechętnie skinął głową. Nie miał ochoty dołączać do żadnych organizacji, ale przecież i tak już niedługo będzie musiał opuścić Konohę. Skoro więc i tak nie miałby miejsca, gdzie mógłby się podziać...
- Niech ci będzie. - Zgodził się, czując się, jakby sprzedawał właśnie demonowi swą duszę. Bo przecież tak właśnie było, czyż nie? - W takim razie liczę na twoją pomoc.
- Kiedy?
Chłopak nie wahał się ani sekundy.
- Skontaktuję się z tobą jutro przed południem. Wtedy ustalimy szczegóły.
- Możesz być pewien, że się zjawię - choć nie można było tego zobaczyć z powodu maski, po tonie głosu łatwo można się było domyślić, iż mężczyzna uśmiecha się. - Obyś był tylko zdecydowany na ten ruch. Nie lubię był oszukiwany i zwodzony na manowce.
Sekundę po ostatnim słowie powietrze wokół niego zawirowało, jego sylwetka zakrzywiła się, aż w końcu zanikła całkowicie, pozostawiając chłopaka samego. Ten zaś oparł się ciężko o drzewo, powtarzając cicho po samym sobie:
- Jutro...
Itachi odepchnął się od drzewa, a jego stopy same skierowały się w stronę świątyni. Słowa kuzyna wciąż pobrzmiewały mu w uszach, mieszając się z bezuczuciowym głosem "Madary" oraz z ponaglającymi krzykami rady.
Być może było już za późno, by o cokolwiek walczyć. Było już na wszystko za późno. Ukradziony czas skończył się. Shisui miał rację. Jeśli dzisiejsze zebranie nie pójdzie dobrze, to następnego wieczoru wszystko się zakończy.
Chłopak zatrzymał się, dostrzegając niewielkiego czarnego kruka, który podleciał do niego i usiadł na jego ramieniu. Uchiha z przyzwyczajenia pogładził jego pióra. Znał tego ptaka - w przeciwieństwie do niektórych z jego kruków, ten rzadko kiedy opuszczał Konohę. Zazwyczaj przebywał w wiosce, dzięki czemu miał kontakt z rodziną. Gdyby podczas jego nieobecności stało się coś niedobrego, co wymagałoby jego powrotu, ojciec lub matka mogli się z nim w ten sposób porozumieć. Kruk zawsze go odnajdywał.
Sięgnął ku niewielkiej karteczce, która była przywiązana do nóżki ptaka. Z ciekawością przyjrzał się treści napisanej na niej. Tak jak przypuszczał, to był ojciec, wzywający go, by natychmiastowo przybył do rezydencji klanu. Ale po co im była jego obecność?
Chłopak wahał się przez ułamek sekundy. Zebranie i tak nie zacznie się bez głowy klanu. Równie dobrze może dowiedzieć się, czego od niego chcieli.
---
Jeszcze zanim Sasuke wszedł do pokoju, zrozumiał, że jest coś nie tak. Że coś się wydarzyło. Jak bowiem inaczej mógłby wytłumaczyć fakt, że znajdowała się przed nim całą jego rodzina - brat, ojciec oraz matka? Mikoto siedziała przy długim stole, wbijając wzrok w filiżankę z parującym napojem - czyżby to była kawa? - znajdującą się przed nią. Obok niej Itachi - w końcu bez bandaża, jednak grzywkę zostawił zasuniętą na bok - w skupieniu przewijał kolejne kartki dość mocno zniszczonej książki, zupełnie jakby nie rozumiał, dlaczego znajduje się w tym pokoju i po co jest potrzebna jego obecność. Głowa klanu Uchiha zaś opierała się o drewnianą szafę z założonymi rękoma na piersi i rzucała żonie i synowi zdegustowane spojrzenia.
Ani jedno z nich się nie odzywało. Gdy tylko Sasuke stanął w drzwiach, palce Mikoto drgnęły, ale ona sama nie wydała z siebie ani jednego dźwięku. Itachi nawet na niego nie spojrzał, zupełnie jakby nie zauważył jego obecności.
- Coś się stało? - Sasuke uniósł brew, widząc to niecodziennie zbiegowisko.
- Siadaj - jego ojciec tylko machnął ręką.
Chłopak wykonał polecenie, uważając, by nie zbliżyć się zanadto do brata.
- Mówiłeś, że twoim zdaniem jesteś już dorosły, tak? - zaczął Fugaku, wpatrując się w młodszego syna z taką uwagą, że ten aż poczuł się nieswojo. - Że chcesz poznać wszystkie sekrety naszego klanu. Że chcesz opanować nasze techniki. Oraz że chcesz brać udział w zebraniach klanu.
Sasuke powoli, powoli skinął głową. Prawie zapomniał... Prawie zapomniał, jak bardzo apodyktyczny mógł być jego ojciec. Jak bardzo go szanował oraz jak bardzo się go czasami lękał. Jak zawsze uważał, byle tylko nie obrócić jego gniewu przeciwko sobie.
- Nadal tak uważasz? - spytał ostro jego ojciec.
Sasuke bez wahania spojrzał mu prosto w oczy.
Nie jestem małym dzieckiem, które będzie płakać z byle jakiego powodu. Nie będę się bać nikogo, a z całą pewnością nie mojego ojca.
- Owszem. - Potwierdził, a następnie z całą świadomością aktywował Sharingana.
Ten jeden gest sprawił, że jego rodzina jakby wyrwała się z letargu. Mikoto po raz pierwszy odkąd wszedł do pokoju spojrzała na niego, a na jej twarzy pojawiło się przerażenie, które znikło równie szybko co się pojawiło. Itachi zamknął w ciszy ksiażkę, a następnie odłożył ją na bok, jego ramiona lekko się napięły. Fugaku zaś uśmiechnął się.
Uśmiechnął się. Do swojego syna. Nie tego starszego. Tylko do młodszego, zupełnie jakby... Jakby był z niego dumny, jakby właśnie tego się spodziewał.
Uśmiech zniknął w chwili, gdy spojrzał na żonę i pierworodnego.
- Wiedzieliście - jego głos był taki spokojny, taki pozbawiony uczuć.
A jednak coś w nim wystarczyło, by Sasuke, zamiast się odezwać, jak początkowo planował, dezaktywował swojego Sharingana i czekał na to, co się będzie dziać.
- Wiedzieliście - powtórzył Fugaku raz jeszcze, a jego oczy zalśniły czerwienią. - Wiedzieliście, że Sasuke aktywował Sharingana, ale nic mi nie powiedzieliście.
Mężczyzna pokręcił głową, pozornie z niedowierzaniem, z oczami wciąż utkwionymi w rodzinie.
- Mogłem się tego spodziewać po Itachim, ale ty, Mikoto?
Sasuke ledwo śmiał oddychać. Choć mężczyzna nie uniósł głosu, choć jego sylwetka wciąż zdawała się być rozluźniona, choć sam był tak bardzo spokojny... To jednak Sasuke nie miał wątpliwości, iż jego ojciec szaleje. To było dla nich takie typowe, dla niego i Mikoto. Ta cisza, ten lodowaty chłód - tuż przed tym, jak wybuchali gniewem, którego nikt nie był w stanie załagodzić.
Palce jedynej w tym otoczeniu kobiety zacisnęły się na filiżance z taką siłą, że Sasuke miał przez chwilę wyrażenie, iż ją zaraz zmiażdży w dłoniach. Sama Mikoto zaś... Sama kobieta opuściła głowę, zdając się być taka krucha, taka niestała wobec gniewu męża. Zupełnie jakby miała zaraz rozsypać się. Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale uprzedził ją Itachi:
- To ja poprosiłem matkę, by milczała - odezwał się chłopak, momentalnie skupiając na sobie spojrzenie ojca. - Nie chciałem cię niepotrzebnie martwić, ojcze.
- Martwić? - Fugaku uniósł brew. - Ty mnie?
Sasuke uśmiechnął się kącikiem ust, zaraz jednak nakazał sobie spokój i opanowanie.
Jestem małym, słodkim dzieckiem, przypomniał sobie, nie lubię, gdy mój brat się kłóci z ojcem. Małe, słodkie dziecko by się teraz się nie cieszyło.
- Przepraszam - słowo, które padło z ust Itachiego, było tak do niego nie pasujące, że Sasuke z trudem był w stanie powstrzymać się od śmiechu. - Nie chciałem, byś był dekoncentrowany przez takie rzeczy w tak ważnym dla klanu momencie.
Dłoń Fugaku uderzyła o stół z hukiem, sprawiając, że Mikoto wzdrygnęła się gwałtownie, a filiżanka w jej dłoniach pękła, wylewając wokół swoją zawartość.
- Nie ty będziesz decydował, co jest ważne dla klanu, Itachi! - wysyczał Fugaku z doskonale widoczną furią. - I tym bardziej to nie ty będziesz mi mówił, co mam robić, a co nie!
Mikoto wstała gwałtownie od stołu, ale nie ośmieliła się przerwać mężowi, który wpatrywał się w pierworodnego, jakby widział go po raz pierwszy w życiu.
- Prosiłeś o więcej czasu. - Głos mężczyzny przypomniał uderzenia batem. - Robiłeś wszystko, byle tylko opóźnić nasze plany. Zgadzałem się na to, ponieważ każda z twoich wymówek brzmiała logicznie. Teraz jednak się zastanawiam, czy ty aby od samego początku nie miałeś zamiaru się od nas odwrócić. Po czyjej ty stoisz stronie, Itachi?
Długowłosy Uchiha ze spokojem odwzajemnił spojrzenie ojca, po czym schylił głowę i wyszeptał:
- Zawsze stałem po stronie klanu, ojcze.
Kłamstwo. Ohydne kłamstwo, kolejne kłamstwo, które padło z jego ust.
Fugaku musiał jednak uwierzyć w to kłamstwo, bowiem jego oczy powróciły do normalnego koloru, a gdy Mikoto objęła go od tyłu uspakajającym gestem, nie zrobił nic, by ją odtrącić.
- Chyba już wystarczy, anata - szepnęła kobieta, gładząc go po ramieniu. - Patrz, nawet Sasuke się przestraszył.
Gdy wzrok obu dorosłych skierował się w stronę ich młodszego syna, ten zamrugał oczami ze zdziwienia. Czy oni wzięli jego zadowolenie za strach?
A, faktycznie, uświadomił sobie. Powinienem być przerażony. Jak wygląda człowiek, gdy się boi?
Ostatecznie nic nie zrobił, jedynie skierował wzrok w inną stronę.
Uwierzyli w to?
- Cóż - odchrząknął Fugaku, ponownie wracając do roli spokojnego ojca, jakby to, co się przed chwilą wydarzyło, nie miało na niego żadnego wpływu. - Tak czy siak, Sasuke, skoro odblokowałeś Sharingana, fakt ten zmienia całą sytuację.
Przez twarz Mikoto przemknął wyraz paniki.
- Nie chcesz mu chyba...
- Chcę. - Przerwał jej. Sasuke powiódł wzrokiem od jednego do drugiego. Czyżby miał się w końcu dowiedzieć, po co go tutaj wezwali?
Czarne, pewne siebie oczy jego ojca napotkały podobne sobie oczy syna, gdy mężczyzna oznajmił:
- Sasuke, mam zamiar powiedzieć ci całą prawdę o naszym klanie oraz o jego planach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro