Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

21. Przyszłość zmierzająca ku rozpaczy

Następnego ranka Itachi obudził się wcześniej, niż zwykle. Chłopak ubrał się machinalnie, starając się nie myśleć o przyszłości i przeszłości. Teraz i tak nie było wiele rzeczy, które mógłby zrobić. Bo i co mógłby zrobić? Jak mógłby w czymkolwiek pomóc? Czas kończył się nieubłaganie, a starszyzna zaczynała się niepokoić brakiem postępów jeśli chodziło o klan.

Nie miał pojęcia, gdzie chce się udać - nie interesowało go to. Czuł jednak, że nie zniesie już dłużej przebywania w domu, w rezydencji. Pracę zaczynał dopiero za parę godzin, ale do tego czasu coś na pewno znajdzie sobie do roboty. Wszystko, byle tylko nie musieć raz jeszcze mierzyć się z wściekłym spojrzeniem brata oraz rozczarowanym wzrokiem ojca.

- Itachi - głos matki zatrzymał go w korytarzu.

Chłopak zerknął w bok, na kobietę. Mikoto stała w drzwiach sypialni, opanowana i spokojna, niczym majestatyczna królowa i władczyni tej posiadłości.

- Tak, matko? - spytał jej syn, patrząc na nią z lekką niechęcią. Nie rozmawiali ze sobą od wieczoru i coś w jej oczach kazało mu się domyślić, że kobieta ma mu wiele do przekazania, i że nie będą to zbyt przyjemne rzeczy.

- Chodź - powiedziała sucho Mikoto, kierując się w stronę kuchni. - Mamy kilka spraw do obgadania.

Wahał się tylko przez ułamek sekundy, po czym ze zrezygnowaniem podążył za matką. Ta zaś zamknęła drzwi i wskazała zachęcająco na wolne krzesło, dając mu przyzwolenie, by usiadł. Gest ten, pozornie przyjacielski, miał jednak w sobie coś, co sprawiło, że Itachi poczuł się nieswojo.

- Więc - zaczęła Mikoto, opierając się o szafę - skoro ojciec już wyszedł, możemy sobie szczerze porozmawiać - wzięła głęboki oddech, przymknęła powieki, a gdy je ponownie otwarła, w jej oczach zabłysła stal. - Jesteś świadomy tego, jak wygląda sytuacja.

To nie było pytanie, ale i tak kiwnął głową.

- Zamach się odbędzie. Ojciec odrzucił propozycję Trzeciego, a Rada Wioski nie zmieni zdania i nie pójdzie na większą ugodę - odpowiedział niemalże obojętnie.

- O tym ci już mówiłam - Mikoto nie spuszczała z niego wzroku. -  Wiesz więc pewnie, że w tej sytuacji wszystkie informacje są na wagę złota.

Urwała.

- Więc dlaczego nie dostałam żadnego raportu o tym, co się stało ani wczoraj, ani dzisiaj?

Itachi nawet nie mrugnął. Takiego pytania właśnie się spodziewał.

- Shisui nie chciał, by klan wiedział, że został zaatakowany - powiedział. To w sumie była prawda.

- Klan powinien wiedzieć, kto jest naszym wrogiem - kobieta skrzyżowała dłonie. - Nie powiedziałam póki co nic ojcu, by byłam ciekawa twojej odpowiedzi, ale wciąż mogę to zrobić.

- To była ściśle tajna misja - chłopak wytrzymał spojrzenie matki. - Nie wolno mi udzielać większej ilości informacji.

W oczach Mikoto pojawiła się złość.

- Itachi, przypomnę ci tylko, jaka jest twoja rola - jej głos ociekał miodem, kontrastując z jej gorejącymi oczami. - Kto, jak nie ty, ma nam udzielić takich informacji?

Nie było dobrze. Kobieta bardzo rzadko się złościła czy ukazywała gwałtowniejsze emocje, ale gdy to już robiła, nigdy nie kończyło się to dobrze. Nawet Fugaku, głowa klanu Uchiha, starał się wtedy nie wchodzić jej w drogę - dla własnego zdrowia i świętego spokoju.

- Przykro mi, ale nie mogę nic więcej powiedzieć - Itachi pokręcił głową. - Shisui miał misję, moim zadaniem było go wesprzeć. Wtedy też...

- Ludzie nie popełniają samobójstwa z powodu straty jednego oka - przerwała mu Mikoto. - Zresztą, Shisui nie był na tyle głupi, by pozwolić sobie na zabranie oczu.

Nie był głupi, zgodził się Itachi, ale atak przyszedł z niespodziewanej strony. Danzou-sama miał być naszym sojusznikiem, a okazał się mieć swoje własne plany.

Chłopak nic nie wypowiedział na głos.

- No? - ponagliła go Mikoto. - Z kim walczył?

Nie mogę ci przecież tego powiedzieć. Gdybym to zrobił, od razu powiedziałabyś wszystko ojcu, a on klanowi. A to rozpętałoby wojnę.

- Nie mogę powiedzieć - powtórzył po raz kolejny Itachi.

Niespodziewanie Mikoto odbiła się od szafki i uderzyła z siłą dłonią w stół.

- Kto. To. Był? - w tej chwili nie przypominała siebie. Jej głos ociekał furią, a oczy zalśniły czerwienią. - Kto odpowiada za śmierć mojego siostrzeńca?

Niezadane pytanie zawinęło w powietrzu. "Na kim mam się mścić? Kogo mam nienawidzić?"

Klątwa nienawiści, przemknęło przez myśl młodemu Uchiha. A więc nawet i matka nie jest od niej wolna.

Beznamiętnie uniósł wzrok na matkę.

- Ile razy byś mnie o to pytała, odpowiedź będzie ta sama - powiedział. - Shisui nie żyje. Nie ma sensu roztrząsać reszty.

Mikoto popatrzyła na niego z niedowierzaniem.

A potem się zaczęło.

Tyrada Uchihy Mikoto, tak bardzo niezwykła i nieprzyjemna. Kobieta była jak burza - wściekłość zbierała się w niej przez długi czas, by w końcu wybuchnąć nagle i z siłą, o jaką niewielu by ją podejrzewało. Tym razem Mikoto była bardzo, ale to bardzo wściekła. I to nie o jedną rzecz, ale o wiele. O to, że nie powstrzymał Shisuiego. O to, że nie mówi jej, kto go zaatakował. O to, że lekceważy swoje obowiązki. O to, że nigdy go nie ma w domu, gdy powinien być. O to, że nie poinformował o wszystkim ojca, tylko ją. O to, że przebywa zbyt blisko Hokage. O to, że stara się podzielić klan.

Itachi słuchał tego wszystkiego z beznamiętną miną, wiedząc, że każda próba sprostowania sytuacji tylko by wszystko pogorszyła. Zresztą, Mikoto miała rację. Zawalił, i to na całej linii. Miała wszelkie prawo być na niego zła i niezadowolona. Przecież była jego matką, przecież była ciotką Shisuiego.

- A najważniejsze, jak śmiałeś wciągać w to wszystko Sasuke?! - skończyła swoją tyradę Mikoto. Itachi zerknął kątem oka na zegar. Pięćdziesiąt pięć minut. To chyba jakiś nowy rekord.

Twarz Mikoto wygładziła się, gdy kobieta nabrała oddechu. I choć jej oczy wciąż skrzyły się od nadmiaru emocji, ona sama zdała się już uspokoić, choćby odrobinę.

- Wiem. - Itachi popatrzył na matkę poważnie. I nie chodziło mu tylko o ostatnie zdanie, ale o całość tyrady. Zrozumiał przekaz i to, co myślała o kim kobieta. Schylił głowę w wyrazie przeprosin. - Przepraszam. To już nigdy więcej się nie powtórzy.

Mikoto odwzajemniła jego spojrzenie, a następnie odwróciła się i zaczęła wyjmować naczynia z szafek. Poruszała się jedynie odrobinę bardziej nerwowo niż zwykle, jakby cała złość wyparowała z niej w ułamku sekundy. To było w niej zadziwiające - posiadała ogromną kontrolę nad samą sobą i potrafiła w mgnienie oka zmienić swoje nastawienie.

- Mam taką nadzieję - tym razem zabrzmiała, jakby była siebie zadowolona.

Itachi odczekał chwilę, po czym, widząc, iż kobieta uspokoiła się wystarczająco, ośmielił się spytać:

- A jak było na zebraniu?

Być może kobieta całą sobą popierała plan powstania. Być może przekonanie jej do siebie było niemożliwe. Być może nie powinien był poruszać tego tematu.

Ale teraz, gdy Shisuiego już nie było w wiosce, tylko Mikoto mogła cokolwiek zmienić.

----

W ich domu panowała spokojna atmosfera, zupełnie jakby miniony dzień nie miał miejsca. Tak samo jak wcześniej, Sasuke miał pójść na zajęcia do Akademii, ojciec wyszedł do pracy, brat na misję...

Tak przynajmniej myślał, gdy kierował się do kuchni, niezbyt wyspany. Całą noc przewracał się z boku na bok, próbując rozgryźć wydarzenia z ubiegłego dnia. Niezgodności - tego doświadczał Sasuke, odkąd tylko przybył do przeszłości. Wiedział, że Itachi wciąż będzie udawał brata, którego Sasuke tak podziwiał, ale nie spodziewał się aż tylu sprzeczności.  Jak wiele w zachowaniu tego Itachiego było prawdą, a jak wiele okrutnym kłamstwem?

- ... w to wszystko Sasuke?

Chłopak zatrzymał się w pół kroku, słysząc swoje imię padające z ust jego matki. Kobieta tym razem jednak nie zwracała się do niego - głos Mikoto dobiegał z kuchni, zza półprzymkniętych drzwi. Pobrzmiewała w nim nagana oraz wyraźne niezadowolenie. Coś także sprawiło, że Sasuke poczuł, iż kobieta przemawia już od dłuższego czasu i że chłopak załapał się na końcówkę rozmowy, która zapewnie do najprzyjemniejszych nie należała.

- Wiem. - Słysząc ten głos stojący w korytarzu Uchiha zjeżył się instynktownie. Itachi jak gdyby nigdy nic rozmawiał sobie z ich matką, mimo iż już dawno powinno go nie być w domu! Jako ANBU oraz shinobi Konohy często wychodził jako pierwszy, wracając popołudniami lub wieczorami. - Przepraszam. To już nigdy więcej się nie powtórzy.

Z kuchni dobiegł lekki stukot, zupełnie jakby ktoś - Mikoto? - przygotowywał naczynia na śniadanie bądź właśnie gotował.

- Mam taką nadzieję - powiedziała kobieta. Sasuke ledwo ośmielił się oddychać, dziękując w myślach swojej przezorności, że udało mu się nie narobić zbyt dużego hałasu i najwyraźniej ani jedno, ani drugie go nie usłyszało. 

- A jak było na zebraniu? - spytał Itachi.

- Jakbyś tam był, to byś wiedział - rzuciła Mikoto, ale od razu dodała: - Tak jak zawsze. Wszyscy byli podenerwowani. Ojciec ledwo był ich w stanie utrzymać pod kontrolą. Naprawdę, Itachi, powinieneś zacząć na nie uczęszczać. W ten sposób tylko sobie zaszkodzisz.

Przez chwilę panowała cisza, po czym Mikoto odezwała się raz jeszcze:

- Itachi, wiem, że nie lubisz atmosfery, która tam panuje, ale pamiętaj, że to kiedyś ty przejmiesz nasz klan. Musisz być świadomy problemów, które go dręczą.

- Wiem. Wiem o tym. - Głos chłopaka był tak cichy, że Sasuke ledwo był w stanie go usłyszeć. - Ustalili już datę?

- Za dwa tygodnie. Sobota - tylko tyle powiedziała.

- Tak szybko? - zdziwił się jej syn.

- Raczej tak późno - odparła. - Ale musimy poczekać na powrót części naszych ludzi z Kraju Ziemi. Powinni zjawić się w przeciągu tygodnia. Fugaku liczy na ich wsparcie. Do tego czasu każdy ma zakaz opuszczania wioski na więcej niż dwa dni. To nakaz głowy klanu, ale Konoha też nie jest chętna nas wypuszczać. Ograniczono Uchiha udających się na misje. Fugaku był wściekły, gdy to ogłosili, ale właściwie to to i tak pokryło się z jego planem.

- A składy zespołów? Kto będzie liderem?

Liderem?

A więc rzeczywiście szykują się do walki. Ale ta walka nigdy nie nastąpi - bo za tydzień cały klan zniknie z powierzchni ziemi.

- Oczywiście, że Fugaku - parsknęła. - Kto niby, jakby nie on? Proponowano kandydaturę Shisuiego, ale się nie pojawił. Właśnie... Ty tam będziesz? Fugaku początkowo chciał powierzyć ci kilkoro ludzi, ale w twoim stanie...

- Nie wiem - odparł Itachi. - Wiele o tym wszystkim myślałem ostatnim czasem. Teraz, gdy Shisui nie żyje... Myślę, że chciał nam coś przekazać. Że to, co robimy, jest błędne.

Ah, czyli nadal utrzymujemy, że Shisui nie żyje. Okej.

- Być może miał rację, być może nie - Mikoto nie okazała zdziwienia, zupełnie jakby akurat tego zdania się spodziewała. - Ale rozumiem, że to jest twoja odpowiedź?

Odpowiedź? Na co?

- Byłabyś w stanie kupić jeszcze trochę czasu? - odparł pytaniem na pytanie Itachi.

Czas. Znowu ten przeklęty czas.

Czemu aż tak bardzo nie chcesz, by doszło do tej walki?

- Rozmawialiśmy już o tym tyle razy, Itachi - głos Uchihy Mikoto był łagodny, ale równocześnie pojawiło się w nim ostrzeżenie. - Zrobiłam wszystko, co jestem w stanie. Klan już zdecydował.

- Choćby kilka dni - nalegał jej starszy syn. - Ojciec tylko ciebie posłucha. Moje słowa do niego nie docierają, zresztą... - zawahał się, ale ostatecznie dokończył - zresztą sądzi, że moim obowiązkiem jest go poprzeć.

- Jesteś jego synem, to oczywiste, że ma takie wymagania - głos kobiety był bezbarwny, pozbawiony uczuć, zupełnie jakby powtarzała wyuczone słowa. - Wszystko zostało już zdecydowane i ani ja, ani ty nie mamy nic w tej sprawie do gadania.

- Mamo - to jedno słowa sprawiło, że Sasuke odgarnęła nagła wściekłość. Jak on śmiał? Jak śmiał zwracać się tak do kobiety, z takim uczuciem w głosie, gdy już zaplanował sobie jej zabójstwo? - Proszę. Kilka dni, by wszystko naprostować. Choćby kilka dni.

Gdy nie uzyskał odpowiedzi, dodał:

- Mam zamiar przyjść na następne zebranie klanu.

- No i dobrze - Sasuke mógłby przysiąc, że kobieta w tej chwili wzruszyła ramionami. - Tak też powinno być. Już wystarczająco długo pomijałeś swoje obowiązki.

- Chcę powiedzieć ojcu i całemu klanu, co myślę o całej tej sprawie.

Na te słowa w kuchni zapadła cisza.

- Czy mogłabyś mnie wtedy poprzeć?

Kobieta milczała przez chwilę, po czym odezwała się:

- Mogę spróbować, ale pod jednym warunkiem.

- Czyli?

- Jeśli to nie zadziała, zabierzesz Sasuke do Nekobaa, nawet, jeśli ojciec się temu sprzeciwi i zostaniecie tam tak długo, dopóki nie dam wam znaku, że możecie wrócić.

Sasuke zmarszczył brwi. To zdanie brzmiało tak, jakby wkrótce miało się zdarzyć coś strasznego, nie do powstrzymania. Jakby Mikoto chciała w ten sposób zapewnić bezpieczeństwo swoim synom - ale przed kim chciała ich bronić? Przed własnym mężem? Przecież klan stał po stronie wioski. Jakiekolwiek walki by się miały toczyć, Uchiha będą wspierać Konohę. Więc czemu Mikoto aż tak bardzo się tego obawiała?

Nie. To nie tak.

Klan niekoniecznie musiał stać po stronie wioski. Wszak Fugaku dzień wcześniej sam narzekał na Trzeciego Hokage.

A więc jak to wyglądało? Klan sprzeciwiał się woli wioski? I to właśnie dlatego miałby zostać w przeciągu kilku dni zniszczony?

Sasuke byłby w sumie nawet w to uwierzyć - gdyby nie było go tamtego dnia, gdyby nie widział okrutnych oczu brata, który z całą pewnością nie mógł działać zgodnie z wolą Konohy. Zresztą, głupotą byłoby myśleć, że wioska, Starszyzna, Trzeci Hokage - że oni wszyscy mieliby zlecić pozbycie się jednego z poważniejszych klanów Konohy, tylko z powodu jakiś tam nieporozumień; i to jeszcze trzynostolatkowi.

Nie, to musiało być coś innego, a Itachi po prostu był szaleńcem, który doskonale potrafił się maskować.

- Nie wierzysz, że się uda - w głosie Itachiego pobrzmiało wyraźnie niedowierzanie i coś, co mogło, ale nie musiało być smutkiem.

- Nie - potwierdziła ponuro Mikoto. - Wybacz, Itachi, ale to wszystko zaszło zbyt daleko, by się wycofać. Fugaku jest nie do przekonania. Zawsze był uparty, a teraz patrzy tylko w jednym kierunku i nic i nikt nie cofnie go z raz obranej drogi. Takim jest człowiekiem.

Ponownie zamilkli.

- Ale poprę cię - stwierdziła ostatecznie kobieta. - Nie wierzę, że to cokolwiek zmieni, ale zrobię to. Zresztą teraz... Nie chciałam wcześniej tego mówić, ale będziesz podejrzany. Na wczorajszym zebraniu nie było tylko ciebie i Shisuiego. Wiesz, jak to zostanie odebrane. Nikt ci nie uwierzy. Nikt nie będzie chciał cię poprzeć. Nawet, jeśli sądzę, że masz rację, taka jest rzeczywistość. Jesteś bardzo blisko Trzeciego Hokage, a to od razu sprawia, że klan patrzy na ciebie złym okiem. Obawiam się, że odbiorą to jednoznacznie.

- Dziękuję. - Odparł jedynie Itachi, jakby nie słysząc części zdania. Po kuchni rozeszły się kroki, gdy nastolatek skierował się do wyjścia.

- A, i Itachi - zawołała jeszcze za nim Mikoto. 

- Tak? - chłopak był już przy drzwiach.

- Wszystko... Wszystko w porządku? - w głosie kobiety pojawiła się szczera troska. - Wiem, że był twoim przyjacielem.

Ta nagła zmiana tematu zdała się nie zaskoczyć Itachiego, bowiem odpowiedział od razu:

- Wszystko jest w porządku. Ze mną jest dobrze. Dam sobie radę.

Sasuke nie potrzebował nawet widzieć jego twarzy, by wiedzieć, że kłamał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro