17. Walka z przeznaczeniem
Następny ranek zapowiadał się spokojnie, ale Sasuke i tak zebrał się szybciej niż zwykle.
Dziś Shisui zginie.
Zanim ktokolwiek wstał, chłopak ruszył wprost do domu swojego kuzyna, ciesząc się w duchu, że wciąż pamięta drogę. Zatrzymał się przed niepozornymi drzwiami i zastukał w nie zdecydowanie.
Po chwili dobijania się do mieszkania usłyszał kobiecy głos, którego w pierwszej chwili nie rozpoznał:
- Otwórzże wreszcie te cholerne drzwi, myję głowę!
- Dlaczego to zawsze na mnie na spadać otwieranie drzwi? - ten głos był już bardziej znajomy. Drzwi otworzyły się i wyjrzała przez nie twarz przecierającego oczy Shisuiego. - Kogo tam niesie i czego...? O, hejka, Młody. Coś się stało?
- Musimy porozmawiać - zaczął Sasuke.
- Teraz? - jego kuzyn ziewnął rozdzierająco.
- Teraz - potwierdził Uchiha. - Masz chwilę?
Shisui zerknął we wnętrze mieszkania, po czym skinął głową i cofnął się o krok.
- Wejdziesz? - spytał zapraszającym tonem.
Ale Sasuke pokręcił głową. Nie miał aż tyle czasu, by spędzać go, siedząc z kuzynem. Musiał wrócił do domu, nim ktokolwiek by się zorientował, że go nie ma. W szczególności ojciec. Areszt domowy teoretycznie wciąż obowiązywał, choć Sasuke zorientował się, że tylko Fugaku przywiązuje do niego jakąkolwiek wagę. Gdy tylko w domu panowała Mikoto, kobieta zachęcała chłopaka do wymykania się z rezydencji i nie miała nic przeciwko kryciu go.
- Więc o co chodzi? - Shisui zmrużył oczy. - Nie możesz załatwić tego innym razem? Dziś...
- Mam przeczucie, że dziś umrzesz - przerwał mu Sasuke.
Shisui przez chwilę milczał, po czym wybuchnął śmiechem.
- Hej, za kogo ty mnie masz? Nic mi się nie stanie i...
- Ja nie żartuję. - Raz jeszcze przerwał mu Sasuke. - Sądzę, że ktoś chce cię zabić.
Uśmiech zniknął z twarzy jego kuzyna. Raz jeszcze zerknął do wnętrza mieszkania, po czym odezwał się, tym razem trochę ciszej:
- Dzisiaj? Akurat dzisiaj?
- Dzisiaj.
- Dzisiaj, co? - zastanowił się na głos Shisui. - Nie, to chyba jednak nie przypadek. Młody, czy Fugaku-sama lub Mikoto-sama coś ci powiedzieli? Albo Ita? Złamał się w końcu, co? Proszę, powiedz mi, że ci wszystko wyjaśnił.
Tym razem to Sasuke zmrużył oczy.
- O czym ty mówisz?
Shisui przygryzł wargę.
- Myślałem, że w końcu ci powiedzieli. Ale skoro nie... Co za idiota z tego Ity... - westchnął ciężko. - Nieważne. Nie przejmuj się tym. Bredzę. Jak zawsze zresztą.
- To jest powiązane z tym, o czym rozmawiałeś ostatnio z Itachim? - Sasuke nie dał się zwieść.
Jego kuzyn popatrzył na niego badawczo. Otworzył usta, po czym rozmyślił się i pokręcił głową.
- To, o czym rozmawialiśmy z Itą... To... To tylko takie nasze żarty.
- W takim razie czemu powiedziałeś, że zginą ludzie?
Shisui skrzywił się, a z jego oczu zniknęły radosne błyski. Rozejrzał się wokół, nachylił się do kuzyna i ściszył głos:
- Młody, naprawdę sądzę, że powinieneś o wszystkim wiedzieć, ale twoi rodzice są przeciwni, więc ja też nic ci nie mogę powiedzieć. Wybacz, musisz poprosić Itę, by ci wszystko wyjaśnił. On się jest w to wszystko najbardziej wplątany i to on powinien ci wszystko przekazać. Uwierz mi, najchętniej bym ci wszystko powiedzieć, ale coś mu obiecałem, a ja nie łamię obietnic.
Uśmiech powrócił na twarz jego kuzyna.
- Więc niczym się nie martw i zostaw myślenie mi - powiedział radośnie Shisui, nieco głośniej, niż tego wymagała sytuacja. - A teraz powinieneś wracać do domu.
W jego oczach pojawiło się nieme ostrzeżenie, gdy zamknął drzwi, zostawiając zdezorientowanego kuzyna na zewnątrz. Westchnął cicho, gdy jego matka, Uchiha Reina, wyjrzała z łazienki.
- Kto to? - spytała, ziewając.
- Znajomy - rzucił.
- Hm... - popatrzyła na niego wpół przytomnie, przecierając oczy. - O takiej nieludzkiej porze? Weźże powiedz swoim znajomym, by odwiedzali nas trochę później... - raz jeszcze ziewnęła.
- Tak, tak - zbył kobietę z uśmiechem chłopak.
- Bo jeśli znowu Mii-chan będzie mi suszyć głowę o to, że cię nie dopilnowuję i że znowu straszysz biedne dzieci, to...
- To nikt, naprawdę! - przerwał jej chłopak ze śmiechem. - I ja już nikogo nie straszę. Naprawdę. Jestem grzecznym dzieckiem i wiem, co powinienem robić!
Spojrzała na niego podejrzliwie.
- Mówisz? - uniosła brew.
- Mówię. A teraz chodź, zrobimy ci jakieś smaczne śniadanko, matulo ty moja kochana! - wykrzyknął nieco zbyt głośno chłopak, ponaglająco popychając ją w stronę kuchni i modląc się w duchu, by Sasuke nie wybrał akurat tej chwili, by ponownie zacząć dobijać się do drzwi.
Matka by mnie zabiła, gdyby cioteczka znów nas odwiedziła. A potem obie spaliłyby moje kości i zrobiły sobie kościane przyjęcie. Bądź gorzej. Kto wie, co im siedzi w tym zakofeinowionych głowach.
Skrzywił się. Chyba jednak lubił siebie jako żywą istotę.
---
Po namyśle Sasuke ostatecznie zdecydował się opuścić Akademię na jakiś czas - jakby nie patrzeć, znał wszystko, czego mogliby go tam nauczyć. Zostawił tam swojego klona i czekał. Nie miał zamiaru ryzykować, że Shisui bądź Itachi odkryliby jego obecność, więc patrolował miasto, korzystając z niewielkiej sztuczki, która zmieniała jego wygląd. Dzięki temu mógł pilnować ruchy tej dwójki. Dopóki byli w mieście, dopóki Shisui żył. Według tego, co Sasuke wiedział, jego kuzyn zginął nad rzeką, a więc to tam musiało dojść do morderstwa. Pytanie brzmiało tylko, gdzie dokładnie? Swego czasu Sasuke przeszukiwał wszelkie dostępne dokumenty powiązane ze śmiercią kuzyna, wszystko jednak sprowadzało się do dwóch zdań: Shisui popełnił samobójstwo. Ciała nigdy nie odnaleziono.
A więc Sasuke czekał. Obserwował brata, który - wbrew temu, co powiedział - wcale nie miał żadnej misji. Zamknął się w siedzibie ANBU i z niej nie wychodził, co miało także i swoje zalety. Przynajmniej Sasuke nie musiał się martwić o tą jedną rzecz.
Godziny mijały powoli, a młody Uchiha łapał się na tym, że traci koncentrację. Czasami, byle tylko ją zachować, powtarzał w myślach słowa kuzyna. Tak, coś było na rzeczy, pytanie tylko, co?
---
- O co chodzi, Danzou-sama? - mimo iż ton głosu Shisuiego był radosny, oczy wpatrywały się w sylwetkę starszego od niego mężczyzny z podejrzeniem. - Bo jeśli to nic szczególnego, powinienem się zbierać. Jestem już z kimś umówiony i...
- Nie martw się, zdążysz wszędzie, gdzie chcesz iść - coś w głosie mężczyzny sprawiło, że młodszego chłopaka obiegły dreszcze. Rozejrzał się wokół, ale jego spojrzenie objęło tylko puste zbocza góry oraz oddaloną od nich wioskę, zbyt daleką, by ktokolwiek mógł złożyć im niespodziewaną wizytę.
Zbyt daleko, by przyszła pomoc, dziwna myśl przebiegła przez myśli Uchihy, ale od razu się przywołał do rozsądku. Mężczyzna przed nim był sojusznikiem...czyż nie?
- Jesteście głupcami, wiesz o tym? - kolejne słowa starca były nieprzyjemne, a on sam zdawał się patrzeć na swego rozmówcę z góry. - Czy naprawdę wierzysz, że klan Uchiha da się powstrzymać?
Pozornie nic nie zmieniło się w wyrazie twarzy młodszego nich, on sam jednak poczuł swego rodzaju niepokój oraz zrozumienie. Nie był głupcem i był w stanie domyślić się, jak potoczy się dalej ta rozmowa.
- Owszem - uniósł brodę. - Moje iluzje są najlepsze w całej Konosze. Jestem w stanie pokierować klanem. Możesz mi zaufać.
- A skąd mogę ci zaufać, że nie użyjesz swojej "najlepszej w całej Konosze" iluzji, by i mnie kontrolować?
I już widać, dlaczego mnie tutaj wezwał... Nastolatek westchnął, szykując się na to, co musiało nastąpić - na walkę. Proszę, proszę, jednak Młodego przeczucie nie zawiodło.
- Służę Konosze i Hokage-sama, z całą pewnością jej nie zdradzę - powiedział, szczerze wątpiąc, że jego słowa cokolwiek zmienią. Widział to, po prostu to widział.
- Ale ja nie mogę być tego pewien, Shisui-kun - starszy z nich nie skończył zdania, już się na niego rzucił.
Walka... Nie, nawet nie dało się tego nazwać walką. Był to po prostu bezsensowny wyraz agresji, który nie trwał zbyt długo. Po kilku sekundach starzec zamarł w miejscu, unieruchomiony i całkowicie bezbronny. Nie miał szans zwyciężyć z młodszym chłopakiem.
- Wybacz mi, Danzou-san - wyszeptał Shisui, cofając się od mężczyzny. - Ale ja także nie mogę pozwolić ci na mieszanie w moich planach. To zbyt ważne.
Odwrócił się, wiedząc, że za jakiś czas mężczyzna będzie w stanie ponownie się poruszyć. Nie zrobił mu nic złego, przecież mimo wszystko stali po jednej stronie. Oboje chcieli ochronić wioskę. Oboje chcieli jej służyć.
No, a teraz do Ity i załatwić tą sprawę raz za zawsze. Pomyślał Shisui, leniwie chowając niepotrzebny mu już teraz sztylet, który odebrał chwilę wcześniej mężczyźnie, do kieszeni. Później zajmie się zdradą jednego ze Starszych Konohy.
Świat wygiął się w dziwny sposób, sztylet zabłyszczał w świetle chylącego się ku zachodowi słońca, a on nie był w stanie się poruszyć, gdy nagły ból przeszył jego ciało.
Jak? Jedna myśl kołatała się w jego głowie, gdy cofnął się jak najprędzej, jak najdalej. Znany mu świat zmniejszył się, część zalała czerwień.
Trzymając się za okaleczone miejsce - wciąż jeszcze jakoś nie docierało do niego, co się właśnie stało - zerknął w stronę, zdawałoby się, nieruchomego przeciwnika.
Błąd. Mężczyzny już tak nie było. Zamiast tego, jak gdyby nigdy nic stał naprzeciwko jego, w jednej dłoni ściskając zakrwawiony sztylet, a w drugiej... Shisui przełknął ślinę. Rozpoznawał już tę technikę, która została na im użyta. Słyszał o niej raz, jeden jedyny raz, gdy głowa klanu Uchiha postanowiła nauczyć jej nowego pokolenia, aby nie zniknęła w mrokach historii. Ale nawet i wtedy Fugaku nie odważył się jej użyć, jedynie opowiedział im - jemu i Itachiemu - na czym polega oraz jaka jest jej cena. Technika zdolna cofnąć czas, zamienić rzeczywistość w iluzję, aczkolwiek częściowo oślepiająca jej użytkownika.
Izanagi.
To się nie mogło skończyć dobrze.
---
Zbliżał się wieczór, a opierający się o wysoką skałę odziany w bojowy strój ANBU chłopak w masce czekał spokojnie. Jedynie jego wzrok co jakiś czas wędrował w stronę pobliskiej świątyni, gdzie jak zawsze gromadzili się członkowie klanu.
- Spóźnia się - wymamrotał Itachi do samego siebie. Jego najbliższy przyjaciel, Shisui powinien już dawno być.
Jakiś czas później uniósł głowę. Część liści opadła z drzew, zbyt wcześnie jak na tę porę roku.
- To ty? - spytał, ale nie uzyskał odpowiedzi.
Kilka sekund później już go nie było.
---
Sasuke przykucnął na gałęzi drzewa, ukryty przed niepożądanym wzrokiem. Śledził brata przez cały dzień i tym sposobem znalazł się tutaj, podążając za nim. Itachi praktycznie cały dzień spędził w wiosce, a dopiero pod wieczór ufał się pod świątynie ich klanu, by nagle zmienić swój zamiar.
W dole, przed wysokim klifem, w którym dole płynęła wartka rzeka. Tam właśnie, tuż przed nią znajdował się Shisui, odwrócony od niego tyłem, spokojny i opanowany. Itachi podszedł do niego powoli.
- Wzywałeś mnie, więc jestem, Shisui - odezwał się brat Sasuke. Młodszy Uchiha cały się najeżył, ale nie ruszył się z miejsca.
Jeszcze nie teraz. Muszę zadziałać wtedy, gdy będę pewien, a Itachi go zaatakuje. Inaczej stracę całą przewagę.
Odwrócony od niego tyłem Shisui powiedział kilka słów, których Sasuke nie usłyszał, zagłuszone przez wiatr. Chłopak zaklął w myślach. Jak miał się dowiedzieć, kiedy Itachi zaatakuje, gdy nie mógł usłyszeć ich pełnej rozmowy?
Dwójka nastolatków stojąca przed wodospadem zaczęła rozmawiać, ale ponownie Sasuke nie był w stanie zrozumieć pełni rozmowy. Dolatywały do niego pojedyncze słowa, pozbawione sensu.
W końcu Shisui odwrócił się do nich.
Serce Sasuke na moment przestało bić.
Zamrugał oczami, ale rzeczywistość nie zmieniła się.
Shisui nie posiadał prawego oka. Spod jego powieki wypływała strużka krwi, gdy ten uśmiechnął się krzywo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro