14. Rada Konohy
Przemierzali uliczki wioski szybkim krokiem, nie zamieniając między sobą ani jednego słowa. Nie patrzyli też na siebie wzajemnie, zamiast tego ich wzrok był uparcie skierowany przed siebie.
- Dobra. Wyrzuć to z siebie! - Shisui zatrzymał się gwałtownie, zmuszając kuzyna, by i on zwolnił.
- Co? - Itachi popatrzył na niego beznamiętnie.
- To, jak bardzo jesteś na mnie zły! - starszy z nich wyrzucił ręce w górę z irytacją.
Itachi zrobił jeszcze jeden krok w przód, po czym zatrzymał się całkowicie. Odwrócił się z stronę wyższego chłopaka z nieprzeniknioną miną.
- No, dawaj! - ponaglił go Shisui. - Wiem, że jesteś zły!
Ich oczy spotkały się na chwilę. Przebywali tylko we dwoje - specjalnie wybrali mniej uczęszczane uliczki, by uniknąć tłoku. Musieli się pospieszyć.
- Nie mamy teraz czasu, by się kłócić - odezwał się ostatecznie młodszy z nich.
Odwrócił się, zamierzając kontynuować wcześniej obraną drogę.
- Danzou-sama nadal przebywa w biurze Hokage-sama, prawda? - rzucił. - A więc raczej nie powinniśmy stać tutaj i gadać.
Shisui chwycił go za ramię, zmuszając, by ten na niego spojrzał. Nienawidził tego w swoim kuzynie, że ten wolał milczeć na temat spraw, które wyraźnie go drażniły czy irytowały.
- Dwie minuty nas nie zbawią. Powiedz mi to, co ci siedzi na sercu. Wyżyj się na mnie. Wiem, że chcesz to zrobić. Widzę to.
Itachi strącił jego rękę.
- Co mam ci powiedzieć? - spytał. - Żebyś skończył zachęcać Sasuke do odkrywania prawdy do naszego klanu? Czy uświadomić cię, że właśnie wydajesz na niego wyrok śmierci? A może przypomnieć ci, co mi obiecałeś przed południem?
Shisui skrzywił się.
- Dobra, zawaliłem - przyznał. - Ale źle to odebrałeś. To nie tak miało być. To nie to chciałem mu powiedzieć.
- Nie? - Itachi uniósł jedną brew. - A niby co mu chciałeś powiedzieć?
- Mówiłem ci, chciałem go czymś zająć! Jak zacznie myśleć o klanie, zapomni o Mangekyou i nie będzie chciał się go nauczyć!
- Sasuke nawet nie aktywował Sharingana - przypomniał mu kuzyn. - Co ty kombinujesz?
Na chwilę starszy z shinobi nie miał pojęcia, co na to odpowiedzieć. Nie potrafił wymyślić żadnego dobrego kłamstwa. Nie był w tym aż tak dobry jak jego przyjaciel.
- Nic nie kombinuję! - zaprzeczył.
- Shisui. - W głosie Itachiego pobrzmiało ostrzeżenie.
Rzut oka na twarz chłopaka wystarczył, by starszy z kuzynów zrozumiał, że nie ma sensu teraz się wypierać.
- Chciałem, by sam zorientował się, co planuje klan - powiedział ostatecznie. Uniósł dłoń, by nie dopuścić do przerwania sobie: - Wiem, że to wystawia go na niebezpieczeństwo. Ale nie sądzisz, że jeśli nam się nie uda... Lub jeśli Rada Starszych zdecyduje się ruszyć, nie lepiej by było, aby wiedział, z czym ma do czynienia? Poza tym, jego wsparcie naprawdę mogłoby nam pomóc.
- Mówiłem ci coś już wcześniej - głos Itachiego był cichy, niemal zbyt cichy. - Ani ja, ani moja matka nie chcemy, by się o tym dowiedział. Więc dostosuj się i nie staraj się mieszać mu głowie. Sasuke ma ważniejsze rzeczy do martwienia się niż zamach.
Zmierzyli się wzajemnie wzrokiem.
- A jeśli się nie uda? - spytał Shisui. - Co mu powiesz, gdy cię spyta, dlaczego przed jego domem stoi masa ANBU z obnażonymi mieczami? Jak wytłumaczysz mu, że morderca jego matki i ojca nie jest jego wrogiem? Jak sprawisz, by uwierzył, że Konoha, która wydała wyrok na jego rodzinę, potrafi go obronić?
Itachi milczał.
- No właśnie! - wykrzyknął Shisui. - Nie umiesz. I nie będziesz umiał. Młody musi zrozumieć, jak wygląda cała sytuacja. Gdy cała dzielnica zostanie otoczona, będzie już za późno!
- Nie pozwolę mu umrzeć - oznajmił młodszy z kuzynów. - I tak samo zadbam o to, by nigdy nie dowiedział się, że nasz klan pełen jest zdrajców.
Shisui potrącił głową z niedowierzaniem.
- On już tak wiele wie. Ma podejrzenia, że...
- A niech sobie podejrzewa - przerwał mu Itachi. - Za kilka lat o wszystkim zapomni. Nie mąć mu w głowie, Shisui.
----
Biuro Trzeciego Hokage było czyste i uporządkowane. Przy nim zasiadał niski, starszy mężczyzna ubrany w biały strój, wszem i wobec informujący, kim jest jego właściciel: był to Trzeci Hokage, Sarutobi Hiruzen. Obok starca stał wyższy mężczyzna o siwych włosach. Jedno jego oko niknęło pod bandażami, drugie patrzyło zimno na nowoprzybyłych. Stojący mężczyzna cały był w bandażach, poruszał się też o lasce, zupełnie jakby bez jej pomocy nie był na tyle silny, by chodzić samodzielnie. Pomimo swojej pozornie poskręcanej i kalekiej postaci, to właśnie w rękach tego mężczyzny znajdowały się silny ochronne Konohy. Był to Shimura Danzou, należący do starszyzny wioski, a przy tym główny poplecznik pozbycia się klanu Uchiha raz na zawsze dla dobra wioski.
Na niewielkich fotelach ustawionych pod ścianą siedziała kolejna dwójka. Jedną z osób był Mitokado Homura. Mężczyzna miał już najlepsze lata za sobą, o czym wyraźnie świadczyła jego siwa broda oraz włosy. Oczy jednak nie straciły wigoru i zza grubych szkieł okularów zerkały z powagą na otaczające go osoby. Obok niego zaś siedziała jedyna w tym towarzystwie kobieta. Nazywała się ona Utatane Koharu. Włosy spięła wysoko w koka, by nie przeszkadzały jej w codziennym funkcjonowaniu. Choć podobnie jak jej towarzysze, nie była już młoda, cały czas dbała o to, by odpowiednio wyglądać. Oczy miała zamknięte, przez co mogłoby się zdawać, że kobieta śpi, ale zgromadzeni doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że to tylko złudzenie.
- Niedobrze - wyszeptał cicho Shisui, klęczący wraz z kuzynem przed Radą Konohy. - Jest cała czwórka.
Itachi nic na to nie odpowiedział, woląc nie ryzykować podsłuchania. Wiedział, że kuzyn ma rację. Gdy Shisui opuszczał biuro Hokage, przebywał w nim tylko Trzeci oraz Danzou. To, że teraz zgromadziła się reszta Rady, nie było dobrym znakiem.
- Dobrze się zdarzyło, że się pojawiliście, Shisui-kun, Itachi-kun - odezwał się Trzeci Hokage. Głos mężczyzny był łagodny, ale jego spojrzenie zdradzało go. Czaił się w nim smutek, a jego oczy były podkrążone, zupełnie jakby już od dłuższego czasu nie miał okazji się wyspać. - Właśnie mieliśmy was wzywać.
Klęcząca dwójka nawet nie drgnęła.
- Wstańcie, proszę - odezwała się Koharu. - Chcemy, abyście coś zobaczyli.
Shinobi wykonali rozkaz swojej zwierzchniczki. Shisui rzucił kuzynowi pytające spojrzenie, ale ten tylko zignorował.
- To - Hokage wyciągnął spod blatu kartkę papieru. Ręką zachęcił dwójkę młodzieńców do podejścia bliżej - jest jedyne, co możemy zrobić, aby jakoś uspokoić wasz klan.
Oboje prędko przebiegli wzrokiem po zapisanych słowach.
- Rada Konohy nie pójdzie na większe ustępstwa - po raz pierwszy odezwał się Homura, a jego głos jasno sugerował, że to zdanie nie podlega dyskusji. - Nie zwiększymy ilości policyjnych patroli. Nie cofniemy inwigilacji waszego klanu. Nie pozwolimy im opuścić dzielnicy. Nie możemy pozwolić, by Konoha osłabła na rzecz Uchiha.
- Ale - wtrącił się Hokage - możemy bardziej zaangażować ich w życie wioski. Możemy częściej wysyłać ich na misje. Możemy zacząć na nich polegać.
Pogardliwe prychnięcie dało się słyszeć ze strony Danzou, ale starzec nie odezwał się. Jedynie popatrzył złym wzrokiem na dwójkę przyjaciół.
- Chciałbym, abyście przełożyli tę propozycję Fugaku - kontynuował Trzeci bez zająknięcia. - Oczywiście, sam mu to powiem, ale chcę, aby się zgodził.
- Porozmawiam z moim ojcem - obiecał Itachi. Shisui także lekko się uśmiechnął, choć nie był w nastroju na żarty.
- Jeśli o tym mowa - wtrącił - za tydzień odbędzie się kolejne zebranie klanu.
- Zdecydowali już, kiedy ruszą z atakiem? - Homura spojrzał na nich z czymś, co równie dobrze mogło być ciekawością, co i znudzeniem.
Uśmiech zniknął z warg Shisuiego.
- Wstępnie rozmawiają, aby wszystko zakończyć w przeciągu miesiąca. Na tym zebraniu mają zostać ustalone ostateczne szczegóły co do dni. Wtedy też zaczną dzielić się na grupy.
Tak właśnie działał ich klan. Mając doświadczenie w patrolowaniu miasta grupami, ich najlepszą cechą była współpraca. Potrafili docenić swoje silne i słabe strony oraz wspierać się wzajemnie. I choć stosunkowo niewiele medyków posiadało z nimi mocniejsze więzi, znalezienie osób, które by ich wsparły podczas zamachu, było tylko kwestią czasu. Shisui nieraz z rozkazu głowy klanu odwiedzał szpitale czy przechodnie, aby wyszukać lekarzy, którzy potrafiliby być dyskretni, a równocześnie zależało im na tym, by trochę zarobić.
- A więc to kwestia tygodni - w głosie Homury pobrzmiało niezadowolenie. - Trzeba coś zrobić, zanim połowa Konohy spłonie.
- Po to właśnie powstała ta umowa - zauważył Hokage. - Jeśli klan Uchiha dostosuje się do jej warunków, zyskamy lojalnych wojowników i nie będzie trzeba posuwać się do użycia siły.
- Fugaku nie przyjmie tej propozycji - odezwał się Danzou z przekonaniem. - Jest zbyt pewny siebie i zbyt zadufany. Nie zniży się do współpracy z nami.
- Jeśli klan Uchiha odrzuci tę propozycję, walka stanie się nieunikniona - poparła go Koharu.
- Nie odrzuci - przerwał jej Shisui.
Wzrok wszystkich zgromadzonych skierował się na niego.
- A skąd mamy mieć taką pewność, Shisui-kun? - spytał Hokage. W jego oczach widniała niewielka nadzieja, której nie pozwolił pojawić się w głosie.
- Użyję na Fugaku-sama mojej Kotoamatsukami - oznajmił chłopak z determinacją. - Przejmę nad nim kontrolę i sprawię, że podczas przyszłotygodniowego zebrania przyjmie propozycję ugody.
- Ja zadbam o to, by nic się nie wydało - wtrącił się Itachi. - Jeśli coś pójdzie źle, będę w stanie coś na to wymyślić. Jestem następca klanu, oni muszą się mnie słuchać.
Hiruzen powoli skinął głową.
- A jeśli to nie wystarczy? - nie poddawał się Homura. - Klan Uchiha zbyt bardzo garnie się do walki. Sam Fugaku może nie wystarczyć.
- To zadziała. Z całą pewnością. Obiecuję.
Trzeci Hokage popatrzył po swoich doradcach. Homura wyglądał, jakby poważnie się zastanawiał, czy ten plan ma szansę wypalić. Koharu była spokojna, ale jej twarz marszczyła się w wyrazie niepewności. Danzou zaś zaciskał mocno usta.
- Mam wątpliwości - odezwał się. - Mówimy o powstrzymaniu buntu. Chcę mieć pewność, że w najgorszym przypadku Konoha nie spłonie.
- To znaczy? - Trzeci zerknął na niego z ciekawością.
- Chcę, abyśmy już teraz uznali klan Uchiha zdrajcami wioski. Musimy też zdecydować, co zrobimy, jeśli Kotoamatsukami nie zadziała.
- Jeśli to nie zadziała, trzeba się będzie pozbyć całego klanu - oznajmił Homura. Koharu kiwnęła ponuro głową.
- Nie możemy ryzykować, że dzieci Uchiha będą dorastać pełne nienawiści i za dziesięć-dwadzieścia lat ponownie skierują się przeciw nam - poparła go.
Hokage zmarszczył brwi z irytacją. Stojący przed nimi kuzyni wymienili zaniepokojone spojrzenia, ale nie odezwali się. Jeszcze nic nie zostało zdecydowane. Poza tym... Czy nie domyślali się, że tak właśnie się to potoczy? Wszak Danzou już od dawna był za tym, by ruszyć Korzeń.
- Mówimy o sytuacji czysto hipotetycznej - zauważył Hiruzen.
- Czysto hipotetycznie chcę pewności - Danzou zacisnął mocniej dłoń na lasce. - Musimy już teraz ustalić sobie jakieś rzeczy. Jeśli ten plan nie wypali, będzie już za późno na takie decyzje.
Hokage przeniósł wzrok na stojących przed nim niemal w bezruchu młodzieńcach. Współczuł im. Musieli słuchać, jak przyszłość ich klanu, ich rodziny omawiana jest na ich oczach. A równocześnie nie mogli się temu sprzeciwić, bowiem to wszystko była prawda. Uchiha byli zdrajcami. W świecie shinobi na zdrajców czekała tylko śmierć.
- Udzielam zgody - powiedział z ciężkim sercem. - Jeśli klan Uchiha odrzuci naszą propozycję pokojową, w przeciągu tygodnia zostanie wykonana na nim egzekucja.
O ile to było możliwe, wolałby nie posuwać się aż tak daleko. Ale nie miał innego wyboru. Został postawiony pod ścianą. Bunt klanu tak potężnego jak Uchiha mógłby wstrząsnąć wioską. A jako Hokage był zobowiązany jej chronić na wszelkie możliwe sposoby, nawet, gdyby musiał pobrudzić sobie przy tym ręce.
- Nasz klan nie odrzuci propozycji - odparł Itachi. Głos chłopaka był spokojny jak zawsze, ale Trzeci nie mógł nie zauważyć, że w jego oczach pojawił się niepokój. Hiruzen doskonale zdawał sobie sprawy, jak wiele znaczy dla niego rodzina. Ale wiedział też, że wioska zawsze była na pierwszym miejscu dla młodego shinobi.
- Nie zawiodę - poparł go Shisui. On także nie wyglądał zbyt dobrze. Choć jego głos był pewien przekonania, niemal pychy, zdradzała go lekko drżąca dłoń. Bali się, on i Itachi, tego, co mogło nastąpić.
Hokage rzucił im smutne spojrzenie.
- Przykro mi - powiedział szczerze. - Ale Konoha jest ważniejsza niż wasz klan.
Oboje skłonili się, świadomi, że czas ich audiencji dobiega końca. Otrzymali kilka dni, potrzebnych, by Shisui mógł zebrać siły na użycie swojego jutsu. A gdy ten czas się skończy, ich rolą będzie jedynie przyglądać się temu, co się dzieje. Nie będą już w stanie nic więcej zrobić.
- Wiemy - powiedział cicho Itachi. Hokage odprowadził wzrokiem obu kuzynów, który opuścili pomieszczenie bez większego entuzjazmu.
Starzec westchnął ciężko.
Robił się już za stary na takie polityczne przepychanki.
- A więc - zaczął Danzou, przerywając ciszę - proponuję omówić, w jaki sposób można pozbyć się klanu Uchiha i nie wywołać przy tym wojny domowej.
Hiruzen odwrócił się w jego stronę ze zmęczeniem. Nie chciał już więcej słuchać o tej sprawie. Przecież nic jeszcze nie zostało ustalone. Przecież wszystko miało się dopiero rozstrzygnąć.
Ale w chwili, gdy popatrzył po swoich doradcach, zrozumiał, co się właśnie działo. Nieważne, ile czasu jeszcze zostało, zgromadzeni tutaj już omawiali najgorszą z możliwych dróg. Nie potrafili przekonać samych siebie, że coś takiego może wystarczyć. Zbyt dobrze znali nienawiść Uchiha, Zbyt wiele lat przeżyli, by wierzyć w cuda. Nie mieli żadnych złudzeń. Nie chcieli robić sobie niepotrzebnych nadziei. Nie wierzyli, że plan młodych Uchiha może się powieść.
Przyszłość klanu dwójki tak lojalnych młodzieńców została już właściwie ustalona.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro