Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

46. Bezkiężycowa noc

Ktoś ich obserwował, była tego pewna.

Uczucie to nie pojawiło się nagle. Zaczęła mieć takie wrażenie niecałe dwa tygodnie wcześniej, tuż po wyjeździe jej męża. Czyjeś baczne spojrzenie spoczywało na niej, gdy kierowała się do świątyni, gdzie odbywały się spotkania klanu; ktoś podążał za nią jak cień, gdy tylko oddała się od innych. W tłumie była bezpieczna, owa osoba nie chciała zostać zauważona przez innych. Czekała na nią, aż zorientuje się, że jest śledzona oraz postanowi się sama z nim skonfrontować.

Tak, Uchiha Mikoto była przekonana, że ktoś ją obserwuje oraz czeka. Na co czeka, tego już kobieta nie wiedziała. Ale z całą pewnością na coś czekał, bowiem mogła czasami wyczuć od owej osoby zniecierpliwienie.

Próbowała przekazać swoje podejrzenia innym członkom klanu, gdy ci jednak spróbowali poszukać szpiega, ten znikał. Pojawiał się później, dzień lub dwa po.

W końcu Mikoto stwierdziła, że skoro owa osoba tak sobie z nią pogrywa, ona nie będzie gorsza. Wymusiła na Trzecim przydzielenie jej i jej rodzinie specjalnego oddziału ANBU, który miał ich strzec. Sama nie poruszała się bez towarzystwa siostry lub zaufanych ludzi. Nie chodziło tu o to, że wątpiła w swoje umiejętności. Nie, po prostu teraz przejęła obowiązki głowy klanu i nie mogła sobie pozwolić na ani jedną chwilę opuszczenia gardy. Była silna, ale nie była nadprzeciętnym shinobim. Lata pokoju także nie pomagały w zachowaniu dobrej formy. W przeciwieństwie do siostry, Mikoto nigdy nie była typem wojowniczki.

Oczywiście, nie ufała do końca członkom ANBU. Raz, że jej syn ją przed nimi ostrzegał; dwa, że nie mogła być pewna, komu tak naprawdę są lojalni. Słowa były zwodnicze, a dla niej liczyły się czyny.

Zastanawiała się też, kto mógłby ją śledzić. Bez wątpienia była to jedna osoba, ciągle ta sama. Zaczęła rozpoznawać już tę charakterystyczną czakrę, ale nie mogła za nic sobie przypomnieć, czemu zdaje się być taka znajoma. Czy był to ktoś od Danzou? A może szpieg innej wioski? Jak dał radę wedrzeć się na teren Konohy? Oraz czemu wciąż udawało mu się być niezauważonym?

Lekkie uderzenie w ramię oderwało ją od ponurych myśli.

- Ziemia do Mii-chan, ziemia do Mii-chan - jej starsza siostra zamachała przed nią dłonią, jakby niepewna, czy ta na dobrze widzi. - Słuchasz ty mnie w ogóle?

Mikoto zamrugała oczami, zmuszajac się do skupienia.

- Tak, słucham cię, Rei - odpowiedziała machinalnie. Obie siedziały w świątyni, zmęczone po kolejnym kłótliwym i krzykliwym zebraniu klanu. Nie każdy był zadowolony ze zmian, jakie wprowadzała Mikoto, wielu też tęskniło za swoim przywódcą.

Reina zmarszczyła śmiesznie brwi.

- Mam wprost przeciwne wrażenie. Trzeci raz cię o coś pytam, a ty mi tylko przytakujesz i przytakujesz. Wiem, że to jest nudna sprawa, sama także nie chcę tego robić, ale to musi być zrobione.

- Przepraszam, Rei-nee - westchnęła młodsza z kobiet, masując czoło. Który to już wieczór z rzędu spędzała nad papierami, oceniając każdego członka klanu pod względem zaangażowania w zamach oraz co można by z nim zrobić? Wcześniej mogły robić to w rezydencji Uchiha, ale teraz dla wygody zabrały materiały na zebranie, chcąc zająć się tym jak najszybciej. - O co mnie pytałaś?

Reina jęknęła głośno. Gdy tylko skupiała się na pracy, nie musiała myśleć o swojej rodzinie i o synu.

- Uchiha Yomi, lat dwadzieścia jeden. Kojarzysz ją w ogóle? Z zapisów wynika, że często opuszcza spotkania klanu.

- Yomi, Yomi... - powtórzyła Mikoto. - Chyba wiem, kto to. Fugaku chciał ją jakiś czas temu zwerbować do policji.

- Odmówiła?

- Stwierdziła, że nie chce jej się łazić po mieście bez celu. Powinno być o tym napisane gdzieś... O, to chyba to.

Mikoto nachyliła się, jej dłonie zaczęły przerzucać kartki, które podkradła - pożyczyła - z archiwum klanu. Fugaku prawie nigdy z nich nie korzystał, ale jej okazały się być wielce przydatne. Na tych kartkach, takich niewinnych i niepozornych, zapisane były całe wieki historii ich klanu, jeszcze zanim powstała Konoha czy ktokolwiek posłyszał o Madarze. Tak samo każdy Uchiha przy urodzeniu zyskiwał miejsce w ich archiwach. Opisywano ich całe życie, umiejętności, ostatnio nawet i zainteresowania. Wszystko, co było ważne dla istnienia klanu i co mogło mu pomóc przetrwać.

- Uchiha Yoharu, Uchiha... Jest, Uchiha Yomi - Mikoto triumfalnie wyciągnęła kartkę z opisem owej kobiety i uśmiechnęła się słabo do siostry. - Mówiłam ci, że ją znajdę i...

Umilkła.

Reina uniosła dłoń, a następnie wstała powoli, rozglądając się uważnie po świątyni. Jej oczy zapłonęły czerwienią, gdy przemierzała wzrokiem każdy, nawet najmniejszy zakamarek, upewniając się, czy nic nie czai się w cieniach rzucanych przez świece.

Ktoś był na terenie świątyni. Ktoś, kogo z całą pewnością nie powinno tam być.

- Spakuj się - nakazała Reina, wyciągając kunai.

Mikoto w pośpiechu zebrała papiery, wpychając je do torby, którą przy sobie miała. Nie mogły pozwolić, by te wszystkie dokumenty wpadły w niepowołane ręce.

Gdy tylko Mikoto wstała, obie kobiety w ciszy zaczęły się przybliżać do wyjścia ze świątyni. Im były bliżej, tym lepiej mogły usłyszeć ciche odgłosy walki, dziwnie stłumione. Mikoto z roztargnieniem rozpięła górne guziki płaszcza, które miała na sobie. Było jej tak duszno, tak gorąco, choć przecież była noc.

- Gdy tylko wyjdziemy, ty uciekasz - rozkazała Reina szeptem, stawiając pierwsze kroki na schodach. - Jesteś głową klanu Uchiha. Musisz doprowadzić do końca swój szalony plan.

Mikoto skinęła jedynie głową, mocniej chwytając pasek torby, w której schowała wszystkie dokumenty. Jej siostra miała rację, ona nie mogła tak po prostu zginąć. A dopóki nie znały siły przeciwnika, dopóty Mikoto nie mogła się narażać.

- Tak samo ty nie możesz zginąć, Rei-nee - odparła, pozornie luźno, aktywujący równocześnie swojego Sharingana. Ile już czasu minęło, odkąd walczyła na poważnie? Podczas wojny Fugaku starał się trzymać ją od wszystkiego z daleka, by zajęła się ich pierworodnym. Później zaś przestała brać czynny udział w świecie shinobi, skupiając się na wewnętrznych sprawach klanu oraz swoich synach. - Konoha nie poradzi sobie bez ich ukochanej pani kapitan policji.

- Fugaku-sama wróci, to od razu o mnie zapomną - machnęła ręką Reina. Drzwi świątyni były już widoczne.

Mikoto złapała siostrę za rękę.

- Nie przesadzaj, dobrze? - ostrzegła ją jeszcze.

Reina wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

- Że ja miałabym przesadzać?

Powiedziawszy to, kobieta strząsnęła dłoń siostry i nabrała powietrza do płuc. Najgorsze było wyjście, gdyż tam najłatwiej było zastanowić na nie pułapki. Wykonała prędko kilka gestów i już po sekundzie stała obok niej jej idealna kopia, która bez słowa podbiegła w stronę świeżego powietrza.

Z ust Reiny wyrwało się przekleństwo, gdy jej kopia zobaczyła to, co się wyprawiało na zewnątrz.

- Idziemy. Już. - Zdecydowała, wypadając poza świątynię. Mikoto podążyła za nią, nieco wolniejsza z powodu ciężaru, który niosła. - Nie zatrzymuj się!

Reina omiosła spojrzeniem porozrzucane ciała ANBU, którzy mieli czuwać nad ich bezpieczeństwem. Bezimienni shinobi leżeli we własnej krwi, z katanami wyciągniętymi do obrony. Białe maski nie pozwalały rozpoznać, kim są martwi, ale to nie tym Reina się przyjęła. Kto? Kto był na tyle silny, by pokonać oddział ANBU? Oraz kto wziął ich za cel?

Kopia Reiny przemknęła obok nich, rozświetlajac otoczenie za pomocą jednej z technik ich klanu.

- Pokaż się, tchórzu! - zawołała. W tym samym czasie Reina i Mikoto przesunęły się w bok, chowając się w cieniach starego, wiekowego budynku.

Kunai przeciął powietrze, zmierzając wprost do gardła kopii Reiny. Ta w ostatniej chwili zdołała go uniknąć, nie udało jej się jednak podobnie uczynić z kolejnym sztyletem, który wbił się w jej serce. Zanim kopia zdołała cokolwiek zrobić, rozpłynęła się w powietrzu, znikając.

Prawdziwa Reina raz jeszcze zaknęła pod nosem. Straciła koncentrację. Nie powinna tak łatwo pozwalać kopii ginąć.

Ogień, który wcześniej stworzyła, zniknął. Ponownie zapadły ciemności, pogłębiane przez księżyc będący w nowiu. Była to zła noc na takie walki, ale kobiety dysponowały Sharinganem. Miały przewagę, niewielką, ale zawsze lepsza tak niż zerowe szanse.

Reina rozejrzała się uważnie, patrząc w stronę, z której przyleciały bronie. Tak, był tam! Ciemna, wysoka sylwetka, milcząca i pełna morderczych intencji. Kobieta zerwała się, nie mając zamiaru się chować. Komukolwiek był ten ktoś, jakiekolwiek były jego powody, nie miało to dla niej znaczenia. Był jej wrogiem, więc ona go zabije. Tyle, koniec, kropka.

Usta Reiny rozciągnęły się w niemalże szaleńczym uśmiechu, gdy dopadła ową osobę. Jak bardzo za tym tęskniła, za tą niepewnością, jak silny jest wróg, za tym zewem krwi, za samą walką!

Już ona pokaże temu idiocie, że z klanem Uchiha się nie zadziera.

Mikoto ruszyła w stronę przeciwną. Zmówiła krótką modlitwę o pomyślność, po czym zaczęła zbiegać po długich schodach. Gdy tylko dotrze do dzielnicy klanu, będzie bezpieczna. Jej umiejętności już dawno zardzewiały, nie miała szans z kimś, kto pokonał elitarny oddział ANBU. Jej stopy zaczęły się ślizgać po schodach, torba zaciążyła. Musiała się spieszyć, nie miała pojęcia, jak silny jest wróg i jak długo Reina wytrzyma. Tak, najpierw spotkać ludzi z klanu, potem zgromadzić pomoc. Później będą się zastanawiać, kto, jak i dlaczego.

Była już w połowie drogi, gdy coś sprawiło, że się zatrzymała.

Powietrze naprzeciw niej zafalowało, wygięło się. Złe przeczucie ogarnęło kobietę. Co to była za szatańska sztuczka?

Zaraz dostrzegła postać, osobę, której nigdy wcześniej nie widziała. Był to bez wątpienia mężczyzna, noszacy pomarańczową maskę, zza której zerkało na nią czerwone oko z Sharinganem. Nie to jednak sprawiło, że Mikoto zamarła w bezruchu.

Nie, była tym czakra tego mężczyzny. To właśnie on śledził ją od tak długiego czasu.

- Czego chcesz? - wyszeptała kobieta. Nie miała już wątpliwości. To on zabił tamtych członków ANBU.

W takim razie, z kim walczyła teraz Reina?

---

Wzrok dwójki nastolatków skierował się w stronę nieba. Oboje w milczeniu czekali przez chwilę, czy powtórzy się kolejny rozbłysłk.

- Mam złe przeczucia - szepnęła Izumi. - To wygląda jakby ktoś używał techniki klanu.

Itachi skinął głową, a jego oczach pojawiło się zaniepokojenie.

- Normalnie o tej porze nikogo nie powinno tam być, ale matki nadal nie ma - powiedział. Tyle wystarczyło, by dwójka zerwała się do biegu. Być może przesadzali, być może niepotrzebnie się martwili. Jednakże rozmowa, którą tak niedawno odbyli; tematy, które poruszali; przyszłość, której mieli szansę zapobiec - to wszystko sprawiło, że czuli, że nie mogli teraz pozwalać sobie na relaks.

- Danzou-san? - rzuciła Izumi.

- Nie mam pojęcia - odparł Itachi. - Ale bez wątpienia to teren świątyni. Używa jej się tylko do zebrań. Niewiele osób spoza klanu wie o tym.

Chyba, że ktoś im o tym powiedział, tego nawet nie musiał dodawać.

Być może faktycznie przesadzali, jednakże... Kto by ćwiczył o takiej późnej porze? I dlaczego akurat tam? Jedyne, co mogłoby przyjść im do głowy, to to że Reina oraz Mikoto urządziłyby sobie sparing, ale Itachi powątpiewał w taką opcję. Jego matka z wielką niechęcią sięgała po broń.

- Co wy robicie? - zdumiony głos sprawił, że lekko zwolnili. Oto bowiem Sasuke stał przed bramą prowadzącą do ich rezydencji, wpatrując się w nich ze zmużonymi oczami. Miał zamiar poczekać na brata i zadać mu parę pytań, których w żadnym wypadku nie mogła usłyszeć Izumi, gdy zobaczył tę dwójkę, pędzącą przed siebie, jakby właśnie wydarzył się koniec świata. - Nie miałaś przypadkiem wracać do domu, Izumi-nee?

Itachi uniosł brew, słysząc jak nazwał dziewczynę, ale nie skomentował tego faktu. Zamiast tego skupił się na bracie.

- Sasuke, nie czułeś przed chwilą czegoś dziwnego?

Najniższy w otoczeniu chłopak zmrużył oczy.

- Coś dziwnego?

- Widzieliśmy chwilę temu błysk, jakby ktoś używał techniki naszego klanu - wyjaśniła dziewczyna. - To nie byłeś ty, mam rozumieć?

- Nie - pokręcił głową. - Ale czemu...?

Urwał, gdy doszedł do tych samych wniosków, co oni.

- Idę z wami - powiedział tonem nieznającym sprzeciwu.

Nawet, gdyby chcieli, nie byliby go w stanie powstrzymać.

---

Mikoto cofnęła się o krok, pozwalając torbie z dokumentami opaść na ziemię i wyciągając drugą dłonią kunaia, którego wymierzyła w zamaskowaną postać.

- Kim jesteś? - powtórzyła. - I czego chcesz?

Krew w żyłach kobiety zamieniła się w lód, gdy jedno oko mężczyzny zalśniło czerwienią.

Sharingan! Ale jak?

Nie był to nikt, kogo by znała osobiście. Nie był to także tamten Hatake, jedyny spoza rodu, który posiadał Sharingana - jego rozpoznałaby od razu, gdyż mąż nie raz i nie dwa na niego głośno narzekał. Tak samo Mikoto miała okazję parokrotnie go spotkać i wiedziała, że z całą pewnością różnił się wyglądem od mężczyzny, który stał naprzeciw niej.

A więc kim była ta osoba?

- Możesz mnie nazywać Madarą - głos owej postaci był rozbawiony, zupełnie jakby to była zabawa.

Nie uwierzyła mu. Gdyby Madara nadal żył, byłby sędziwym staruchem, niezdolnym do niczego.

- To ty zabiłeś tamtych shinobi? - spytała, grając na czas. Gdy tylko Reina się zjawi, będzie miała większe szanse.

- Owszem - potwierdził. Widać trafił jej się dość gadatliwy morderca.

- Jaki masz powód, by coś takiego robić? - Mikoto zerknęła na dokumenty. Skoro ten mężczyzna posiadał Sharingana, mogło być coś o nim napisane. Być może gdzieś głęboko, głęboko w archiwach...

- Bardzo prosty - odparł zamaskowany shinobi. - Nie lubię, gdy ktoś psuje mi plany. A ty zepsułaś moje, Uchiha Mikoto-san.

Kobieta zwęziła oczy. Tak jak przypuszczała, to ona była jego celem. To, że znał jej imię, chyba nie powinno jej dziwić.

- Plany? - spytała. - Nic nie wiem o twoich planach. Spotykamy się po raz pierwszy w życiu...chyba, że się mylę?

- Kto wie? - odparł pytaniem na pytanie. - Ale jeśli chcesz wiedzieć, to w normalnych okolicznościach nie miałbym nic do ciebie. Byłabyś już dawno martwa, zakopana kilka metrów pod ziemią. A jednak przez twoje ruchy wciąż żyjesz, ciesząc się swoją ułudną wolnością...

Mikoto cofnęła się o jeszcze jeden krok. Miałaby być martwa? O czym on bredził i co...?

Przeklnęła w myślach, gdy zrozumiała, co mógł mieć na myśli. Danzou i jego chore plany. A więc ów mężczyzna mu służył? Chciał przez jej śmierć doprowadzić do masakry klanu Uchiha? Czy naprawdę uważał, że śmierć jednej kobiety wzburzy klanem, by ten powstał przeciw wiosce?

Jeśli tak sądzi, to niestety, ale może mieć rację. Uchiha nie wybaczają krzywd. A teraz wystarczyłby tylko pretekst, by zniszczyć to wszystko, co udało mi się przez te dwa krótkie tygodnie stworzyć.

Pretekst... A więc tym ma być moja śmierć?

Wybacz mi, ale chyba odmówię.

- Dobrze myślisz, dobrze - w głosie mężczyzny pojawiło się zadowolenie. - Ale to jeszcze nie to. Jest jeszcze jedna rzecz, z której nie zdajesz sobie sprawy... Choć to w sumie nieważne, jako że i tak za długo sobie nie pożyjesz, Mikoto-san.

A więc jej przyouszczenia się spełniały. Nie planował jej wypuścić żywej.

- W takim razie, dlaczego mi to mówisz? - cofnęła się jeszcze jeden krok.

- Widzisz, mam powód, by tutaj być... Jestem w pewnej organizacji, która zrzesza potężnych wojowników. Problem polega na tym, że aby do nas dołączyć, trzeba wyrzec się swojej wioski. A tutaj, w Konosze, jest ktoś, kogo byśmy chcieli zwerbować. Niestety, Mikoto-san, twoje działania są nam bardzo nie na rękę. Potrzebny jest nam wybuch buntu, a przynajmniej jego zwiększone prawdopodobieństwo. Tak, by co niektórzy zaczęli działać. A mówiąc "co niektórzy", mam na myśli pewną bardzo, ale to bardzo dobrze znaną ci osobę, która dostała już jakiś czas temu rozkazy pozbycia się was wszystkich... Możesz sobie pogratulować. Swoimi decyzjami uratowałaś go przed tym losem; teraz zaś swoją śmiercią przywrócisz naturalną kolej rzeczy.

Na ułamek sekundy kobiecie zaparło dech w piersiach, gdy wszystko zrozumiała. A więc dlatego tak długo czekał, by ją dopaść. Nie szukał okazji, gdy będzie bezbronna, gdy nikogo przy niej nie będzie.

Nie, on czekał, aż jej syn wróci z misji, by zmusić go do współpracy z Danzou - a w konsekwencji zmasakrowania całego klanu.

To tak miało to w jego szlonym rozumowaniu wyglądać? Ze ona tutaj zginie, klan znowu się podniesie, a jej syn - jej syn - dla idei, dla pokoju, dla wioski i z powodu cholernych rozkazów go zniszczy?

Że jej śmierć będzie przyczyną śmierci innych oraz cierpienia jej najbliższych?

To zakrwawało na ironię. Teraz, gdy wszystko miało już pójść w dobrym kierunku, jakiś idiota w pomarańczowej masce chciał wszystko zniszczyć.

- Jeśli myślisz, że pozwolę ci położyć choć jeden palec na którymś z moich synów, to się mylisz - wywarczała, cofając się jeszcze jeden krok. Gdzie była Reina, gdy była potrzebna?

- Obawiam się, że to ja mam tutaj rację - odparł.

To trwało sekundy. W jednej chwili stał przed nią, spokojny i pewny siebie, w następnej już w jego dłoni zabłysnęła stal, a on sam rzucał się na nią z wyraźnym zamiarem pozbawienia jej życia. Mikoto machnęła ręką, uwalniając wcześniej przygotowaną pułapkę. Gdy tylko samozwańczy Madara zbliżył się do porzuconych dokumentów, te wybuchnęły silnym, potężnym płomieniem, który następnie skierował się w jego stronę. W tym samym momencie kobieta rzuciła w niego swoją bronią, sama cofając się jak najdalej i wpatrując się w niego uważnie, gdy ten próbował uniknąć równocześnie płomieni i kunai.

- Mówisz? - wyszeptała, z dłońmi złożonymi już do kolejnej techniki. Kilka krótkich słów i następne kule ognie podążyły w stronę mężczyzny w masce.

Ogień i jasność zanikły, pozostawiając otoczenie ciemne, zimne i nieprzystępne. Mikoto wycofała się jeszcze dalej, w stronę świątyni, gdzie wciąż przebywała jej siostra. Dorwała go? Czy też zdążył przeżyć?

Wytężyła wzrok, przeszukując okolicę Sharinganem. Nie, to jeszcze nie był koniec. Kątem oka dostrzegła nagły ruch i momentalnie wysłała w tamtą stronę kolejny ognisty pocisk. Podpalił on samotny krzak, wzniecając wyraźny swąd spalenizny.

Mikoto westchnęła. A jednak się pomyliła. Wyciągnęła jedyny ostały jej kunai i tak uzbrojona raz jeszcze obiegła wzrokiem otoczenie. Podeszła niepewnie do zniszczonej torby z dokumentami, której zawartości nie była już w stanie się domyślić. Obok sterty materiałów schody pokryte były wyraźnymi śladami po podpaleniu, Mikoto dostrzegła też pomarańczową maskę, do złudzenia przypominającą tą, którą nosił na sobie mężczyzny.

A więc jednak był martwy. Spłonął żywcem, w przeciągu ułamków sekund, nie wydając najmniejszego odgłosu.

Kobieta zmrużyła oczy. Nie, to byłoby zbyt proste. Ta cisza właśnie sama w sobie była podejrzana, zbyt podejrzana. "Madara" zapewnie zdołał uciec, pytanie tylko, gdzie?

Kobieta przystanęła przy tej stercie, po czym wysłała jeszcze jeden ognisty pocisk, by zniszczyć ostałe się dokumenty. Później będzie musiała przeprosić męża. Niby mogłaby je pozbierać, zobaczyć, czy coś by się nie dało odczytać... Ale z drugiej strony, Mikoto miała dziwne przeczucie, że nie powinna ich nikomu więcej pokazywać. To, że ona i Reina nad nimi pracowały, nigdy nie powinny opuszczać ścian pokoju. Tak samo obie kobiety nigdy nie powinny ich wynosić z archiwów.

Powinnyśmy po prostu pracować nad nimi na miejscu, uświadomiła sobie Mikoto, w ten sposób mogą wpaść w niepowołane ręce.

Gdyby "Madara" miał jakiegoś wspólnika, miałabym niemały problem.

Zimna dłoń dotknęła jej ramienia, a czyjś lodowaty oddech owiał jej ucho.

- Mówię - usłyszała szept tuż zanim poczuła pchnięcie w plecy. Miecz przebił ją na wylot, a sprawca bezlitośnie przekręcił go, zwiększając ból i upewniając się, że trafił w serce. - A ja się nie mylę.

Wycofał broń z ciała kobiety, które opadło bezwładnie na ziemię, bez życia.

Morderca kopnął delikatnie, niemal od niechcenia ciało, które zaczęło staczać się ze schodów, rozpędzone i pchane siłą grawitacji. Sam rzucił mu tylko jedno spojrzenie, po czym schylił się po pozostawioną maskę. Otrzepał ją z nieistniejącego kurzu z dziwną troską, a następnie założył ją ponownie na twarz. Przeciągnął się z satysfakcją dobrze wykonanej roboty.

Teraz musiał tylko czekać, aż klan Uchiha sam wyda na siebie wyrok.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro