34. Impuls
Tydzień wcześniej, dzień próby samobójczej Shisuiego
Uchiha Itachi doświadczył w życiu wielu rzeczy, ale z całą pewnością nie była tym próbą samobójcza.
Widział w oku kuzyna, że ten jest poważny. Że ma zamiar rzucić się z tego klifu. Dla Konohy, dla ich klanu, dla pokoju.
Ponieważ teraz, gdy pozbawieni byli innych opcji, jego śmierć mogła im coś przynieść. Być może mogłaby sprawić, że klan w końcu zauważyłby, jak żałosnym pomysłem jest plan zamachu. Jak wiele szkód może przynieść wiosce.
I być może Itachi pozwoliłby kuzynowi na tak drastyczny krok, rozumiejąc jego decyzję oraz akceptując ją. Być może właśnie dlatego, iż nazywał się jego przyjacielem, mógłby pozwolić mu ochronić Konohę w sposób, który Shisui uważał za słuszny, nawet jeśli miałby później cierpieć.
Ale Itachi nie mógł na to pozwolić.
Ponieważ nie byli sami. Ponieważ to nie była rzecz, którą powinien oglądać jego młodszy brat. Ponieważ była jeszcze nadzieja. Ponieważ to nie był jeszcze koniec.
Ponieważ Shisui był jego najlepszym przyjacielem.
A Itachi nie chciał już nic tracić.
Chłopak słuchał kuzyna i nie był w stanie uwierzyć, że te słowa, tak pełne rozpaczy i niemalże szaleństwa, wypowiada jego zorganizowany i pewny siebie przyjaciel. Że rzeczywiście Shisui mógłby być przekonany, że to jest jedyne dobre wyjście.
Dziwny obraz, ni to wspomnienie, ni to iluzja, pojawił się przed jego oczyma.
Shisui, z pustymi oczodołami pełnymi krwi, wciąż się uśmiechał.
- Powierzam ci przyszłość klanu Uchiha i wioski - powiedział, cofając się o krok, pozwalając sobie na ten ostateczny, desperacji ruch.
Krzyk wyrwał się z ust Itachiego, gdy ten rzucił się za przyjacielem, wyciągając dłoń. Już tylko milimetry dzieliły ich od siebie...
Nie zdążył. Mógł tylko obserwować, jak Shisui, tak bardzo lojalny Konosze shinobi poświęca swe życie dla wioski, która go zdradziła.
Gdy tylko Itachi podniósł oczy na swojego kuzyna, coś w jego ostałym oku kazało mu się domyślać, że Shisui też to zobaczył.
Co to było? Czym była ta wizja przyszłości, która przecież się nie wydarzyła? Stąd się wzięło to fałszywe wspomnienie?
Nie myślał, gdy zobaczył, jak kuzyn rzuca się w przepaść. Przestał dbać o swoje własne życie, przestał dbać o Sasuke, który przyglądał się wszystkiemu w szoku. Na tą krótką chwilę liczył się tylko Shisui, jakikolwiek sposób, by uratować jego życie. Odtrącił Sasuke, rzucając go na ziemię - przynajmniej jemu nic nie będzie - rzucił się w przepaść - w sumie, to to nie jest pierwszy raz. Jak byłem dzieckiem to raz zdarzyło mi się z własnej woli rzucić z przepaści - a następnie zaczął formować dłońmi pieczęcie, byle tylko dostać się szybciej do przyjaciela. Byle tylko go złapać, byle tylko zdążyć przed końcem. Byle tylko tamta wizja nie stała się rzeczywistością.
Upadek jest dziwną rzeczą. Człowiek ma czas, by pomyśleć nad tak wieloma rzeczami, choć ściany przepaści mkną z niewyobrażalną prędkością. Itachi zastanowił się przelotnie, o czym mógł myśleć jego kuzyn. Czy tak samo jak on sam niegdyś, Shisui zacząłby żałować tego pochopnego ruchu tuż przed tym, jakby się zorientował, że to już koniec? Że zaraz umrze? Że śmierć jest już blisko?
Shisui był już na wyciągnięcie ręki. Itachi wykrzyczał jego imię, zmuszając go, by na niego spojrzał.
Szok. W oku kuzyna dostrzegł czysty szok.
Itachi wyciągnął do niego dłoń zachęcająco, a ten się zawahał.
Zawahał się, przeklęty samobójca. Itachi zaklął pod nosem, po czym zacisnął usta i spróbował cokolwiek uchwycić. Musiał to uratować. Ponieważ w tej chwili oboje byli na skraju śmierci.
Shisui odwrócił głowę od niego, zupełnie jakby nie chciał być ratowany. Ale było na to już za późno - Itachi zdążył złapać jego rękę, po czym, używając całej swojej siły, przyciągnął kuzyna do siebie.
Woda przybliżyła się nieubłaganie.
Itachi zamknął oczy i skoncentrował się. Opróżnił swój umysł z wszelkich niepotrzebnych emocji i uczuć, po czym za pomocą techniki teleportacji przeniósł ich oboje na górę, na sam szczyt klifu.
Razem opadli na ziemię, wciąż żywi i wciąż oddychając.
Udało się.
- Idiota - wymamrotał Itachi, gdy tylko był w stanie utworzyć jakieś sensowne zdanie. - Jesteś idiotą, Shisui.
Uniósł powoli rękę, po czym solidnie uderzył ich kuzyna w głowę. Należało mu się, za ten cały stres, o który ich nabawił.
- Twoja śmierć niczego nie rozwiąże, głupku! - Itachi odetchnął z ulgą, wciąż jeszcze jakąś częścią siebie będąc w locie.
Idiota. Jego kuzyn był takim idiotą.
Shisui poruszył się, więc Itachi cofnął się, dając mu miejsce i wolną przestrzeń. Przyjrzał się uważnie przyjacielowi. Shisui raczej nie zrobiłby czegoś takiego raz jeszcze...prawda?
- Dlaczego... Dlaczego mnie powstrzymałeś? - spytał Shisui. - Przecież...
Itachi wstał powoli, nie wierząc własnym uszom.
Dlaczego to zrobił?
Shisui jeszcze go pytał, dlaczego go uratował?
- Nawet nie wiesz, co zrobiłeś, Ita.
Wiedział. Był świadomy konsekwencji swoich czynów. Wiedział, jak bardzo skomplikowało to cała sytuację. Że to jeszcze nie był koniec.
- Sprowadzimy zniszczenie na Konohę i nasz klan. W tym tempie...
Gniew przyszedł nagle.
Shisui prawie zginął.
Shisui chciał się zabić.
I z jakiego powodu? Tylko dlatego, że Shimura Danzou - jeden ze Starszych Konohy, ktoś kto powinien być ich sojusznikiem - chciał się ich pozbyć. Ich oraz ich klanu.
A Shisui chciał mu pozwolić wygrać.
Nie wierzył, że mają jakąkolwiek szansę na przeżycie wraz z całym klanem. Chciał wybrać wioskę ponad własne życie.
Jedno uderzenie.
Itachi jeszcze nigdy wcześniej nie uderzył tak kuzyna. Nie ze złości, nie pełen wściekłości.
Ale tylko to mogło mu teraz pomóc odzyskać zdrowe zmysły. Sharingan Itachiego zamigotał dziwnie, w sposób, którego chłopak jeszcze dotąd nigdy nie znał. Ale Uchiha zignorował to, skupiony na problemie, który miał przed sobą.
- Idiota!
Shisui był takim idiotą.
- Dlaczego to zrobiłem? Jeszcze masz czelność pytać?!
To powinno być oczywiste. To było oczywiste.
Więc jak Shisui mógł tego nie zauważyć?
- Jesteś moim przyjacielem! - wycedził Itachi. - Przyjacielem, rozumiesz?! Nie pozwolę ci się zabić z tak durnego powodu!
Nie miał pojęcia, co chce powiedzieć. Nie miał pojęcia, czy nie powie zbyt dużo.
Itachi nie miał w zwyczaju mówić wiele. Nie lubił niepotrzebnych hałasów, zbędnych krzyków oraz przemocy. A z całą pewnością nie był kimś, kto by się czuł dobrze w takich sytuacjach.
Ale tym razem... Tym razem nie miał zamiaru być tylko widzem.
Ponieważ Shisui był jego przyjacielem. A dla przyjaciół powinno się żyć, nie umierać.
Powoli, powoli, coś w jedynym oku niego kuzyna coś zaczęło się zmieniać. Coś, jakby maleńka nadzieja czy zrozumienie.
I to już było coś.
Od tego mogli iść dalej.
----kilkanaście minut później
Odziany w kaptur nastolatek odczekał jedynie kilka sekund, gdy drzwi za nimi do rezydencji klanu Uchiha zamknęły się.
- Ita, jest jedna sprawa - odezwał się cicho, a w jego głosie pobrzmiała desperacja.
Młodszy Uchiha zerknął obojętnie na kuzyna.
- Dobra, w sumie dwie - Shisui skrzywił się. - Pierwsza, to ta wizja. Ty też to widziałeś, prawda?
Itachi skinął głową.
- Umarłem - wyszeptał Shisui. - Nie ja, ale jakoś inny ja. W innym świecie, gdy Sasuke nas nie odnalazł. Umarłem i dlatego ty zyskałeś Mangekyou.
- Więc czemu niby to zobaczyliśmy?
- Nie wiem. Może dlatego, że pojawiły się niezgodności między naszym, a tamtym światem - Shisui zamyślił się. - Ale pomyśl. Skoro my to zobaczyliśmy, to wszystko nabiera sensu. Pamiętasz, co Młody mówił tydzień temu, gdy się na ciebie rzucił?
- Że wybiłem nasz klan - wyszeptał jego kuzyn.
- Dokładnie - oznajmił ponuro Shisui. - Jeśli Młody też zobaczył możliwą przyszłość... To to by znaczyło, że klanu nie da się powstrzymać w inny sposób. Więc musimy coś zmienić. Zrobić coś, czego byś sam nigdy nie zrobił.
Młodszy chłopak spojrzał na niego z powątpiewaniem.
- Co chcesz zrobić?
- Najpierw kwestia Hokage-sama. Jeśli mu powiemy, kto mnie zaatakował, to Trzeci może zechcieć porozmawiać z Danzou. Znasz go, Trzeci wierzy, że rozmową uda mu się wszystko dobrze zakończyć. - odezwał się Shisui, skupiając się na najważniejszej rzeczy, którą chciał przekazać kuzynowi. - Ale Danzou się tak łatwo nie podda. Raz, że chce się nas wszystkich pozbyć, dwa, że pragnie władzy. Gdy zorientuje się, że jest w niebezpieczeństwie, zacznie być nieprzewidywalny. A wtedy...
Nie dokończył. Złapał spojrzenie kuzyna. W czarnych oczach ukrywała się troska oraz niepewność. Shisui raz jeszcze przypomniał sobie, że to on jest tu starszy - a więc to jego zadaniem jest ochrona przyjaciela.
Do licha, Shisui miał osiemnaście lat! Kto, jak nie on, powinien być najbardziej odpowiedzialny z tego całego towarzystwa?
- Do czego zmierzasz, Shisui? - w głosie niższego chłopaka pobrzmiała rezerwa. Obawiał się - tego, co wymyśli jego kuzyn.
- Chcę powiedzieć, że nie możemy sobie pozwolić teraz na to, by Danzou coś kombinował. Jeśli tu zostanę, bez wątpienia znowu spróbuje mnie zaatakować. A wtedy w klanie zawrze - na co on tylko czeka.
- I? - Itachi nawet nie drgnął.
- Chodzi mi o to, że póki co Danzou jest nieruszalny - Shisui skrzywił się, ale wypowiedział te słowa. Nienawidził tego mężczyzny - nie tylko za to, że chciał go zaatakować, ale też za każdy z jego spisków i knowań. - Jeśli nie uda się z nim rozmówić, to Trzeci będzie musiał zaatakować. A więc będzie potrzebował oskarżeń. A jak sądzisz, jakie jest najlepsze oskarżenie, które mógłby wymyślić w tej chwili?
W oczach przyjaciela Shisui wyczytał odpowiedź, więc nawet nie czekał na odezwę.
- No właśnie. Atak na mnie. A nie możemy pozwolić, by wiedza o tym wyszła na jaw. Dobrze wiesz, dlaczego.
Shisui nabrał głębszego oddechu.
- Ita, nie chcę, byś prosił Hokage-sama, by zachował spokój w tej sytuacji. Nie musisz też kłamać. Po prostu nic nie mów. Pozwól mi się tym zająć.
Itachi zawahał się, Shisui zobaczył to wyraźnie. Starszy Uchiha przeklął swojego kuzyna oraz jego bezwarunkowe oddanie wiosce. Itachi po prostu robił to, co mu rozkazano, gdy zgadzał się z tym, iż była to słuszna droga. Ufał Hokage i jego osądowi - to właśnie dlatego zgodził się z Shisuim, gdy ten chciał opowiedzieć wiosce o planach ich klanu.
Po dłuższej chwili Itachi skinął głową.
- Ufam ci, Shisui - odezwał się.
Słysząc to, jednooki chłopak odetchnął z ulgą.
- Jest jeszcze inna kwestia.
We wzroku jego kuzyna pojawiło się zainteresowanie. Choć dla wielu wzrok ten wyglądałby tak samo, Shisui był w stanie rozróżnić emocje, które okazywał ten gest. Zawsze był w stanie odczytać kuzyna, nawet, gdy ten gubił się we własnych emocjach, oszukując samego siebie.
Widział zmęczenie, które ogarniało ostatnimi dniami Itachiego. Widział, jak ciężko było mu sprostać oczekiwaniom ojca, zostając przy tym samym sobą. Widział, że wymaga się od niego zbyt wiele. Widział, jak niepewnie czuje się jego kuzyn w obecnej sytuacji.
Shisui widział to wszystko - ale nie był w stanie nic na to poradzić. Ponieważ Itachi nie chciał nikogo martwić. Nie chciał pomocy.
- Ita... - zaczął Shisui, obserwując bacznie przyjaciela. Zastanowił się jeszcze, czy powinien go prosić o to, o co zamierzał. To była duża odpowiedzialność oraz poniekąd zrzuciłby w ten sposób na kuzyna resztę pracy.
Ale nie miał wyboru.
- Chciałbym, abyśmy się wymienili.
Itachi zmarszczył brwi.
- Czym?
Shisui rozciągnął końcówki ust w uśmiechu, choć wcale nie było mu do śmiechu.
- Oczami. Albo raczej, okiem - skrzywił się, przypominając sobie, co się stało.
Jego kuzyn przez chwilę trwał jak zamrożony, co Shisui postanowił wykorzystać:
- Nasz oczy są praktycznie identyczne - odezwał się prędko. - Jeśli miałbyś moje oko, byłbyś w stanie użyć mojej Kotoamatsukami. Udało ci się osiągnąć Mangekyou, więc na pewno byś i ją ogarnął.
- Starszyzna na to nie poz... - zaczął Itachi.
- Jak się nie dowie, to pozwoli - przerwał mu Shisui. - Nie powiemy o tym nikomu. Będziemy wiedzieć tylko ja, ty i Hokage-sama. Użyjesz Kotoamatsukami na Mikoto-sama i tym razem Danzou nas nie powstrzyma - ponieważ nie będzie o tym wiedzieć. Kotoamatsukami nie jest aktualnie na tyle potężne, by przekonać kogoś tak upartego jak Fugaku-sama, ale twoja matka potrzebuje tylko impulsu. Podczas następnego zebrania klanu głośno się sprzeciwisz, a Mikoto-sama udzieli ci poparcia. To wywoła rozłam w klanie i być może uspokoi na chwili Fugaku-sama.
- Ojciec nie...
- Nie dowie się. Jeśli zauważy ranę czy coś tego typu, powiesz mu, że to w wyniku misji i zaraz się zagoi. Sharingan wygląda identycznie u każdego, musiałbyś jedynie uważać przy korzystaniu z Mangekyou. A nim i tak nie będziesz się chwalić na codzień, prawda?
- Sasuke...
- Jemu też nie musisz mówić pełnej prawdy. Wystarczy, że wytłumaczysz się atakiem na nas, gdy pomagałeś mi opuścić wioskę. Zrozumie, dlaczego nie chcesz o tym mówić. To mądre dziecko, naprawdę.
- Hokage-sama...
- Nie będzie miał wyboru, tylko zaakceptuje nasz plan. Dobrze wiesz, że drastyczne sytuacje wymagają drastycznych środków. Ja nie mogę zostać w wiosce. Ale jeśli ty zostaniesz, dasz radę jeszcze wszystko naprawić.
- Klan...
- Chcemy go ocalić. Do takiego doszliśmy wniosku już dawno temu. A więc zróbmy coś, a nie stójmy tak po prostu, patrząc jak Danzou rozkaże komuś go wyeliminować, tylko dlatego, że jego zdaniem to jedyne wyjście.
Itachi umilkł, jakby powoli przekonując się do tego pomysłu. Shisui nie czekał więc na jego dalsze protesty, tylko kontynuował:
- Dobrze wiesz, że Danzou nie przestanie tylko na pogróżkach. Będzie szukał kogoś na tyle silnego, by zmasakrować nasz klan i na tyle lojalnego, by nie powiedział o tym nikomu. Itachi, on może nawet tobie to rozkazać! Młody o tym mówił!
Trzynastolatek pokręcił głową, jakby nie chcąc przyjąć tego do wiadomości.
- Jeśli Starszyzna Konohy uzna, że masakra naszego klanu będzie korzystna dla wioski, zrobią to. I nikt i nic ich od tego pomysłu nie odwiedzie, nawet Hokage-sama. Sam wiesz, jak ciężko było uzyskać zgodę na użycie Kotoamatsukami. Ale, jeśli to klan jako pierwszy przyszedłby zaoferować pojednanie... Wtedy sytuacja by się zmieniła. Starszyzna musiałaby to zaakceptować. Klan cały czas jest częścią wioski, mimo że nie każdy chce o tym pamiętać.
Itachi wciąż milczał, tylko jego oczy pokazywały, jak bardzo nie podoba mu się pomysł, który przedstawiał mu kuzyn.
- Nie daj się prosić - Shisui zacisnął ręce na jego ramionach. - Ita, tylko taki mam pomysł. Fugaku-sama jest tak bardzo napalony na ten zamach... Moim zdaniem jedynie Mikoto-sama jest w stanie zmienić jego zdanie. Słuchaj, teraz musimy grać na czas. Im więcej go będziemy mieli, tym silniejsza będzie moc Kotoamatsukami. Ale aby to zadziałało, ktoś musi być blisko Mikoto-sama. Nie sądzę, bym był w stanie się ukrywać na wystarczającą długość czasu, bym zebrał potrzebne mi siły. Mogę ci jedynie powiedzieć, jak to działa.
- Nie jesteś w stanie zrobić tego teraz? - mimo tego pytania, coś w głowie kuzyna powiedziało Shisuiemu, że Itachi zna już odpowiedź. Przecież gdyby było inaczej, starszy z nich nigdy by nie podnosił tego tematu.
Shisui pokręcił głową.
- Już nie.
Chłopak zawahał się, po czym dodał:
- Jest jeszcze jedna rzecz. Danzou jest w stanie używać Izanagi.
W twarzy jego kuzyna coś się zmieniło.
- No właśnie - Shisui kiwnął głową. - Danzou posiada Sharingana. A teraz ma też moje oko. Nie wiem, do czego je wykorzysta, ale ta moc w niepowołanych rękach jest w stanie uczynić duże szkody. Dlatego właśnie chcę, abyśmy się wymienili. Aby on nie wiedział o tym, że Kotoamatsukami zmieniła właściciela.
Shisui wiedział, że w tej chwili musi brzmieć, jakby był szalony. Jakby ból odebrał mu zdolność logicznego myślenia. Ale tak nie było. Shisui już nie panikował, tak jak tuż przed tym, jak próbował się zabić. Nie, teraz szukał dobrego wyjścia, które pozwoliłoby mu to wszystko zakończyć oraz obejść się z minimalnymi ofiarami.
Jego kuzyn przyjrzał mu się uważnie, po czym skinął głową niemal niezauważalnie. To była jego odpowiedź.
---Teraz
Sasuke zamrugał oczami, wyrywając się z świata Tsukuyomi.
- Przez ten cały czas byłeś w posiadaniu Kotoamatsukami - wyszeptał. - A ja nic nie zauważyłem.
Jego brat skinął głową.
- Nie miałeś zauważyć.
- Nikt was nie zaatakował podczas powrotu z Konohy.
- To był pomysł Shisuiego - odparł Itachi, a następnie przymknął na sekundę oczy. - Liczył, że samo wsparcie matki wystarczy. Ale przeliczyliśmy się.
Otworzył oczy, a Sasuke był w stanie dostrzec w nich prawdziwy smutek. Ale także... Było coś jeszcze. Coś, czego Sasuke początkowo nie zauważył.
Nie. To nie tak.
Nie chciał zauważyć.
- W takim razie teraz musimy--
- Itachi. - Przerwał bratu młodszy Uchiha. Głos Sasuke był cichy, ale coś w nim zaalarmowało starszego chłopaka.
- Tak?
- Co ci się stało w twarz?
Pytanie przyniosło taki efekt, jakiego Sasuke się obawiał. Itachi zamarł, po czym momentalnie uśmiechnął się.
- To nic takiego - jego głos był lekki.
Kłamstwo.
- Kto to był? - Sasuke zacisnął dłoń w pięść, przyglądając się bratu.
Znowu. Lekkie rozchylenie ust, znak, że Itachi nie spodziewał się tego pytania. Że nie chciał na nie odpowiadać.
- To nic, Sasuke - wstał z krzesła, na które w którymś momencie opadł, sam zapewne tego nie zauważając. - Chodź. Zamach rozpocznie się w następną sobotę. Do tego czasu Konoha zadba o to, by się pozbyć klanu. A to oznacza, że...
- Itachi.
- Shisui pewnie chciałby z tobą porozmawiać. A ty też wolisz się upewnić, że nasz kuzyn żyje, prawda?
- Nie próbuj zmieniać tematu na taki, który...
- Nie mamy czasu, Sasuke. Czyli musimy działać szybko i...
- ITACHI!
Trzynastolatek w końcu umilkł.
- Tak, Sasuke?
- Pytałem się o coś - warknął Sasuke. - Kto to był? I nie kłam już. Mam tego dosyć. Całe życie nic, tylko kłamiesz.
Itachi odwrócił się w jego stronę powoli.
- Nawet, jeśli kłamię, robię to nie bez powodu - powiedział. - Chodź. Musimy już iść. Starszyzna spodziewa się, że dzisiaj pozbędę się naszego klanu. Gdy się zorientują, że nie zamierzam tego zrobić, będzie za późno i...
- Itachi. - Sasuke wyrzucił z siebie to imię, jakby było przekleństwem. - Skończ bredzić. To był nasz ojciec, prawda?
Następca klanu opuścił wzrok na podłogę.
- Dostałem za swoje - odezwał się po dłużej chwili, odwracając się w stronę drzwi, tak, by Sasuke nie mógł zobaczyć jego twarzy. - Powiedziałem wczoraj rzeczy, których nie powinienem był mówić. Ale jest w porządku.
To była odpowiedź. Nie powiedziana wprost, ale jakaś odpowiedź.
- Jak to, jest w porządku? - uniósł się Sasuke. - Przecież...!
- Sasuke. - Przerwał mu Itachi. - Wystarczy. Nie mamy czasu, by się zajmować tak mało ważnymi sprawami. Idziemy. Teraz.
Otworzył gwałtownie drzwi, w myślach już planując kolejne działania. Nie był w stanie pozbyć się klanu, gdy Sasuke znał całą prawdę, ale mógł zabezpieczyć chłopaka. Najpierw więc musiał go wydostać z Konohy. Potem zostawi go z kuzynem, a sam wróci do wioski. Zapewnie Starszyzna będzie wściekła, ale nic już na to nie mógł poradzić. Później będzie jeszcze musiał odwołać "Madarę". Oj, ten też nie będzie zadowolony.
Przyszłość nie rysowała się w różowych barwach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro