✰𝑹𝒐𝒛𝒅𝒛𝒊𝒂𝒍 4✰
Jak ja mogłam się na to zgodzić? Przecież mogłabym sama załatwić swoje sprawy, nie potrzebowałam, żeby ktoś mi pomagał. Czy nie wystarczy pójść tylko za radami losowych osób?
Las robił się co raz rzadszy. Po pewnym czasie pod moimi nogami była tylko brunatna ziemia, gdzie nie gdzie rosła trawa. Co kilka kroków pojawiał się jakiś krzak lub drzewo.
Australia szedł przede mną i w razie potrzeby, rozprawiał się z gęstymi krzakami, żebyśmy mogli przejść. Starałam się iść jego śladem i nie oddalać się zbytnio, żeby się nie zgubić i nie spotkać żadnego nieprzyjemnego stworzenia.
— Nie miałaś się trzymać dziesięć metrów dalej? — zażartował Australia odwracając się do mnie pierwszy raz od dwudziestu minut. Przez kilka sekund wpatrywał się w moje ramię.
— Nie chcę stracić cię z oczu. Ja akurat nie jestem psychopatką, co chodzi z nożem na tyłku.
— Twierdzisz, że jestem psychopatą?
Tak, odpowiedziałam w myślach.
— Nie wiem.
Mężczyzna wrócił do patrzenia pod własne nogi, a ja dostrzegłam, że się uśmiecha, jakby coś go bawiło.
— Z czego się tak cieszysz? — rzuciłam.
— Masz... — wyrwało mu się rozbawione prychnięcie. — że tak powiem pewnego przyjemniaczka na ramieniu.
Spojrzałam na prawy rękaw na mojej koszulce i zdałam sobie sprawę, że jest na nim ciemnoszary pająk z cienkimi nogami wielkości połowy małego palca.
Wrzasnęłam i zaczęłam strzepywać go ze mnie, ale nic go nie ruszało.
— Uspokój się — powiedział Australia, chowając nóż i unieruchomił mnie jedną ręką. Drugą przyłożył przed pająka, żeby na nią wszedł. — Ten gatunek jest niegroźny.
— Niegroźny, tak? A ile jest tu tych groźnych, co? Zabierz to ze mnie. — warknęłam.
Pająk chwilę się wahał i po kolei stawiał odnóża na dłoni Australii. Kraj zabrał ode mnie obie swoje ręce, pilnując, żeby pająk nie zeskoczył na ziemię.
Nagle mężczyzna syknął krótko i skrzywił się.
— Ałć! — wyrwało mu się.
— Ugryzł cię, tak? — Cofnęłam się na wszelki wypadek, żeby zwierzę na mnie nie skoczyło.
— Nie, jest okej. Nic mi nie jest. Mówiłem, że to niegroźny gatunek. Po prostu go wystraszyłaś — Australia przeniósł pająka na drugą dłoń i ugryzioną włożył do ust, po chwili ją wyjmując.
— Wystraszyłam? — spojrzałam na pająka. — To on mnie wystraszył.
— Boisz się takiego malucha? — Australia przybliżył do mnie stworzenie, a ja wdrygnęłam się. — Boisz się.
— Wcale nie! Skąd miałam wiedzieć, że jest niejadowity?
— Mniejsza — odstawił zwierzę na najbliższe drzewo tak wysoko, jak zdołał dosięgnąć. Otrzepał ręce.
— Mogłeś się ze mnie nie śmiać. Wystraszyłeś mnie, wiesz? — założyłam ręce i zmarszczyłam brwi. — I dlaczego go nie zabiłeś?
— Tak, przepraszam, nie powinienem — znowu się uśmiechnął. — Zabić? Dlaczego miałbym to robić? To są niesamowite stworzenia i nigdy bym żadnego nie zabił. Dlaczego ludzie ich nie doceniają?
— Nie wiem, niektóre wyglądają potwornie.
Australia spojrzał przed siebie. Jego uśmiech zniknął.
— Są piękniejsze niż ci się wydaje — powiedział. — Jeśli ludzie tego nie widzą... to są ślepi.
Mężczyzna odwrócił się z powrotem w stronę, w którą przed chwilą szliśmy i już się nie odzywał. Po chwili ruszyłam za nim.
Chyba nie mówił tylko konkretnie o mnie? Nie chciałam go urazić. Przecież pająki wyglądają, jak wyglądają. Czy on się na mnie obraził? Jeśli tak to jest niesamowicie dziecinny. Nawet nie wiem ile on ma lat. Nie wiem o nim praktycznie nic, a jednak idę z nim, sama nie wiem dokąd. Zawsze mógł mnie okłamać.
Przez kilka minut kopałam jakiś mały gładki kamień. W miarę drogi podłoże się zmieniało. Właśnie weszliśmy na suchą i twardą czerwoną ziemię, która momentami była pęknięta. W niektórych szparkach dostrzegałam bujne dzikie rośliny, którym najwyraźniej było tam dobrze.
Niebo zaczynało robić się ciemniejsze i z lekka pomarańczowe. Zerknęłam na godzinę w telefonie. Zbliżał się wieczór.
— Australia — odezwałam się w końcu. — Nie myślisz chyba, że naprawdę damy radę przejść taki szmat drogi na piechotę?
Mężczyzna zatrzymał się i spojrzał na mnie bez emocji.
— Nie miałem takiego zamiaru.
— Co? — spytałam zaskoczona. — Mówiłeś, że mi pomożesz.
— Mówiłem... — westchnął. — Pokazałem ci w którą to stronę...
— Aha, czyli przez ten cały czas myślałam, że mi pomagasz — oparłam ręce o ramiona i rozejrzałam się po przestrzeni, na której drzewa nie tworzyły nawet lasu. — To co ja tutaj robię, przepraszam bardzo?
Idę z krajem przez jakąś pustynię, pomyślałam. Świetnie. Po prostu świetnie. Nie mogę się doczekać aż coś mnie w końcu tutaj zabije. Ciekawe ile jest stąd do najbliższej cywilizacji.
— Przecież idziemy tam gdzie chcesz — machnął zrezygnowany rękami.
— Właśnie, że do nikąd. Mam wrażenie, że to już jest Australia Zachodnia, a nie Wiktoria. Szybciej bym dotarła jakimś autobusem.
— Dobrze, nie musisz się powtarzać. Jesteś z lekka irytująca, momentami zabawna — uśmiechnął się, przymykajàc jedno oko.
— Miło, że zauważyłeś — powiedziałam ironicznie.
Australia zastanowił się chwilę i rozejrzał się.
— Wiesz, robi się już późno. Za chwilę będzie całkowicie ciemno. Co za tym idzie, niebezpiecznie.
— No co ty nie powiesz.
Spojrzał się na mnie złotymi oczami, których źrenice się lekko zwężyły. Miałam dziwne wrażenie, że świecą światłem zachodzącego słońca. Głupie wrażenie...
— Mieszkam niedaleko.
— Znaczy się trzydzieści kilometrów stąd? Aha no to ciekawe, czy nie dotrzemy tam jak już będzie rano.
— Z nami nic nie jest takie jakie jest w rzeczywistości — odpowiedział cicho i zmienił kierunek na zachód.
Nami? Jakimi nami? Miał na myśli nas, czy ich? Nie mam pojęcia o co mu chodzi.
Nie mam też innego wyjścia. Mam nadzieję, że on wie co robi. Ale czy ja wiem?...
_____________________________________
860 słów
Jak na razie szybko piszę te rozdziały, ale żeby się nie okazało, że zaraz coś zepsuje i będę myślał kilka dni jak to naprawić.
Osobiście kocham pająki i uważam, że każde są niewiarygodne piękne i niesamowite...
Nie każdy jest w stanie to zauwaźyć...
Trzeba się odważyć i chcieć coś zmienić, bo naprawdę warto.
|
| ~Spirit_Silver5
|
|
|
√
⭐
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro