Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✰𝑹𝒐𝒛𝒅𝒛𝒊𝒂𝒍 23✰

— Wiedziałem, że to ruszysz — powiedział Australia, zakładając ręce.

Stałam obok niego i nie odzywałam się. Czułam, że Wielka Brytania ma do mnie żal, że tutaj jestem. Najwyraźniej nie tylko do mnie, ale bał się, że Australia naprawdę wyrzuci go na zbity pysk. Nie chce mu drugi raz zaleźć za skórę.

— Po co to tutaj zostawiłeś?! — krzyknął bezradnie Zelandia.

— Nie ważne, ile razy ci zabronię, ty i tak zrobisz odwrotnie, kretynie.

— Sam jesteś kretyn.

Brytania siedział obok Zelandii i pogłaskał go po głowie, przyglądajac się jego nadmęczonym oczom. Wyglądał tak, jakby chciał coś dodać w obronie Zelandii, ale siedział cicho.

— Chciałbyś coś dodać, tato? — spytał go Australia, posyłając mu czujne spojrzenie.

— Po prostu... — mężczyzna urwał, bo nie chciał powiedzieć niczego aż nadto. Usmiechnął się delikatnie. — Nikt nie jest święty, nawet ja. Pamiętam jak ty sam wracałes do domu pijany i...

— A ja pamiętam jak mnie zdzielałeś — rzucił Australia, przerywając mu. — Powiedzieć, że nie można trzymać palca na języku spustowym to za duży wysiłek.

— To były inne czasy.

— Pewnie, zwal całą winę na czasy — Australia spojrzał na mnie przelotnie i wyszedł z przyczepy.

Odwróciłam się do niego i po chwili zawahania, wyszłam za nim. Złapałam go za rękę, żeby się zatrzymał.

— Gdzie idziesz? — odezwałam się, kiedy na mnie spojrzał.

— Poszukam jej.

— Kogo?

Zanim mi odpowiedział, odwrócił się znowu i stanął na piachu w słońcu. Założył ręce i zaczekał chwilę. Uśmiechnął się, widząc psa nieco dalej.

— Jej — powiedział.

Spojrzałam na zwierzę, które szybko do mnie podbiegło i zaczęło mnie wąchać. Nagle stanęło na tylnych nogach i przednie zahaczyło o moje spodnie. Pies zsunął się z powrotem na cztery łapy i okrążył mnie kilka razy.

— Rety. To twój pies? — ostrożnie wyciągnęłam rękę ku zwierzęciu i dotknęłam jego miękkiej i długiej sierści.

— Ano.

— Był tu cały czas, czy...

— On ją przywiózł — machnął rękę w stronę, gdzie siedzieli Brytania i jego młodszy brat. — Cieszę się, że nie wyrzucili jej. Tak jak mnie.

Suczka na chwilę o mnie zapomniała i stanęła przy furtce, patrząc się wyczekująco i prosząco na Australię.

— Sidney, nie — powiedział do niej stanowczo i odsunął ją od furtki, wskazując ręką, żeby sobie poszła gdzieś indziej. Posłusznie odeszła nieco dalej i nagle na jej pysku pojawiła się radość. Pobiegła w głąb stepu. Australia ciągle obserwował, żeby nie poleciała za daleko.

— Nazwałeś psa Sidney?

— Kiedyś była Sydney.

Złapałam się za kark i lekko przymrużyłam oczy, kiedy słońce wyszło zza nielicznych chmur. Nadal było bardzo ciepło, jednak dużą ulgę dawał delikatny chłodnawy wietrzyk z południa.

— Posłuchaj — zaczęłam, po chwili ciszy. — To co mi mówiłeś w tej... dżungli, czy jak to tam nazwać.

— Jeśli powiesz las, zrozumiem. Tutaj drzewa ograniczają się jedynie do małych suchych i kruchych gałęzi, wystających z ziemi. I te ultra denerwujące biegacze pustynne... Latają sobie po piasku i tylko się zbierają przy większych partiach drzew, żeby...

— Powiedziałeś, że mnie kochasz — przerwałam mu szybko, nie patrząc nawet na niego. Chociaż czułam na sobie jego wzrok...

— To chyba co innego niż fakt, że mnie lubisz, prawda? — powiedział innym tonem niż rozmawiał do tej pory. Takim cichym, spokojnym i... smutnym, a jednocześnie bezuczuciowym.

— To znaczy — urwałam na chwilę i westchnęłam. Gdyby nie fakt, że tuż obok są Brytania i Zelandia, może byłoby mi łatwiej. Chociaż wcześniej jak miałam dużo lepszą szansę, nie skorzystałam z niej. — Może po prostu nie byłam gotowa, na to co powiedziałeś... i co ja chciałam ci powiedzieć.

— I tak to nie ma teraz znaczenia.

Co? Jak to?

Zaczekałam chwilę, zanim znowu na niego spojrzałam. Uśmiechał się do mnie.

— Dlaczego?

— Bo nieważne co powiesz, i tak to nic nie zmieni.

— Ale... Możesz mi powiedzieć, czemu się uśmiechasz?

— Bo to niezwykle zabawne... i przykre, móc się w końcu zakochać w kimś z kim nie mógłbym być — powiedział, po czym przetarł policzki. — Na dodatek wszystkie błędy z przeszłości do mnie wróciły. Całe lata byłem sam — spojrzał znowu na Sidney, a w jego oczach pojawiły się łzy. — A teraz nagle zlatują się na rodzinne spotkania, żeby uciszyć swoje wyrzuty sumienia, za to co mi zrobili. No do cholery jasnej, nawet na chwilę nie mogę sobie tego darować!

— Ale mimo wszystko... nadal ci na mnie zależy?

— A dlaczego pytasz? Jesteś tu swoim kosztem. Nie chcę mieć ciebie na sumieniu.

— Jak na razie, nie czuję różnicy, jeśli chodzi o ten "czas".

— Poczujesz... To znaczy... Poczułabyś, gdybyś tu została.

— Czyli naprawdę mam wrócić?

Zamilkł na chwilę, spoglądając w stronę przyczepy. Złapał mnie za rękę i odszedł trochę dalej. Pochylił się lekko do mnie.

— Głupio mi z tobą rozmawiać — powiedział cicho. — Nawet nie wiesz, jak się czuję po tym wszystkim.

Może i nie wiem, ale widzę, że cierpisz, powiedziałam do niego w myślach. Boli mnie fakt, że ja cię zraniłam. Naprawdę nie chciałam.

— A ja nigdy nie czułam się równie dobrze, co w twoim towarzystwie — odpowiedziałam szeptem i objęłam jego dłoń. — Za szybko się wycofałeś. Nie musisz z góry zakładać, co czuję.

— Właśnie o to chodzi... Nie potrafię... się zmienić — powiedział smutno, patrząc na nasze dłonie.

Słońce powoli zniżało się, a krajobraz znowu stawał się jeszcze czerwieńszy niż w biały dzień.

— Nikt od ciebie tego nie oczekuje. To inni muszą się zmienić. Ty musisz tylko się do tego przyzwyczaić... nauczyć.

— Łatwo ci mówić. Nie wiesz jak to jest.

— Pozwól mi zrozumieć. Widzę co czujesz — uśmiechnęłam się i delikatnie dotknęłam jego policzka.

Źrenice mu się zwężyły, czując mój dotyk. Spiął się lekko, ale po chwili zelżał.

— Zdaję sobie z tego sprawę, że nie umiem udawać. Wiele razy mi to udowodniono. Każdy mnie umiał odczytać, ja niekoniecznie — powiedział spokojnym tonem.

— Przy mnie nie musisz udawać, wiesz?

— Dlaczego?

— Dlatego — odpowiedziałam i go pocałowałam.

_____________________

903 słowa

W sumie słów mało ale kogo to obchodzi (tych, którzy lubią długie rozdziały, szanuję to, grunt to umieć 1000 slów napisać tym głupim stylem dziwnym (moim))

A więc no rozdział miał być wczoraj, ale i tak się dla was poświęcam, publikując go teraz

Ogólnie to wasza ukochana inteligentna Reader zrobiła to o co nalegaliscie od w zasadzie połowy (dotychczasowo napisanej) książki, więc brawo dla niej.
(Zawsze jak pomyslicie jaka ona jest głupia to pomyslicie o tym, że to ja ją wymyślałem tak z dupy na charakter)

A więc cóż, możecie spać spokojnie (publikuje to o 23:19)

|
| ~Spirit_Silver5
|
|
|

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro