✰𝑹𝒐𝒛𝒅𝒛𝒊𝒂𝒍 12✰
Pov. Australia
~
[T/I] zamiast przesiąść się na tyle siedzenie, sięgała do mnie z pierwszego rzędu. Siedziałem pochylony, a ona oglądała moje oczy.
— Cały czas cię boli? — spytała.
— Nie, już mniej. Pewnie zaczęli gasić. Ale nadal czuję skwar w płucach.
Dziewczyna uśmiechnęła się z troską i odwróciła, siadając prawidłowo. Złapała za kluczyki. Wyjąłem nóżni rzuciłem go na podłogę.
— Na pewno chcesz tamtędy jechać? — spytała, spoglądając na nocne niebo.
— Nie mam wyboru — Położyłem się i zamknąłem oczy. Znowu poczułem na sobie jej przelotny wzrok. — Może sobie Zelandia poradzi. W końcu jest już prawie dorosły...
Nastała cisza. [T/I] nie odpaliła jeszcze silnika. Otworzyłem oczy i spojrzałem na nią jeszcze.
— Przepraszam - powiedziała. — Gdybyś mi o tym wcześniej powiedział, naprawdę bym tego nie... — westchnęła i odpaliła samochód, włączając trasę na ekranie. — Ale obiecaj, że nie będziesz już kradł samochodów.
Nie odpowiedziałem. Po prostu okryłem się jeszcze moją mokrą, przesiąkniętą alkoholem koszulą i znowu zamknąłem oczy. Nie mogłem jednak spać. Strasznie mnie mdliło. Kiedy [T/I] ruszyła, było mi jeszcze gorzej. Mimo wszystko cieszyłem się, że znowu ją widzę i obiecałem sobie, że już nigdy jej nie zostawię.
Ale ten pożar... pojawił się tak nagle. Dlaczego akurat teraz, kiedy [T/I] i Zelandia musieli tu być? Nigdy bym nie pozwolił, żeby któremuś z nich stała się krzywda.
Zelandia jest dla mnie tak samo ważny jak [T/I]... Czy to znaczy, że kocham go mniej niż zwykle, czy... ją...
Pfff, nie. Nie mogę tak o niej myśleć. Co się ze mną stało? Nagle stałem się mniej ostrożny niż byłem? Czuję się tak bezsilnie...
* * *
Siedziałem na plaży i rzucałem gładkie i płaskie kamienie na powierzchnię oceanu, która ciągle była poruszana przez fale. Żadna kaczka mi nie wychodziła. Nie miałem ochoty na nic. Oparłem ręce o kolana. Wstałem i cofnąłem się, kiedy ocean postanowił zmoczyć mi nogi większą falą. Wpadłem na kogoś i się odwróciłem.
— Och, to tylko ty, [T/I] — powiedziałem.
Dziewczyna stała tuż obok mnie i patrzyła na mnie z dołu.
— Jak tu przyszłaś? Zelandia jest z tobą? — rozejrzałem się, ale mojego młodszego brata nie było.
[T/I] pokręciła głową. Złapała mnie za rękę i pociągnęła mnie na skarpę.
— [T/I], gdzie jest Zelandia?
Nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się tylko słodko. Weszła na skarpę, a ja razem z nią. Nie puszczała mojej ręki. Poszliśmy do mojego domu, ale minęliśmy go. [T/I] mnie prowadziła dalej.
Co ona robi...
— Nie wiem, czy to dobry pomysł, żebyśmy tam szli, wiesz? Można tam spotkać tajpany.
Co ja wygaduję? Nigdy nie spotkałem tam węża. Przynajmniej nie ja.
— [T/I]...
Dziewczyna w końcu puściła moją rękę, a ja odruchowo chciałem ją znowu dotknąć. Z kieszeni wyjęła małe pudełko i potrząsnęła go. Usłyszałem cichy stukot małych patyczków w środku. [T/I] znowu się uśmiechnęła i wyciągnęła zapałkę w moją stronę. Zanim ją wziąłem, zawahałem się. Po chwili zza mnie wyszedł Nowa Zelandia i wziął zapałkę. [T/I] wręczyła mu pudełko, a on zapalił czerwoną końcówkę.
— Co wy robicie? Zgaście to. Jeszcze coś podpalicie.
Oboje zaczęli chichotać, a ja zmarszczyłem brwi.
— Zelandia, daj mi to — Sięgnąłem po zapałkę, ale on niechcący ją upuścił. Spojrzał zaskoczony pod nogi i cofnął się.
— Przepraszam cię, braciszku — powiedział i spłonął w mgnieniu oka. Za nim pojawił się ogień.... ogień był wszędzie dookoła...
[T/I] złapała mnie za ramiona.
— Australia! — zawołała, ale byłem w szoku. — Australia!
Krzyknąłem i otworzyłem oczy. Płomienie zniknęły i zastąpił je jasny poranek. Leżałem cały mokry na skórzanym tylnym rzędzie, a [T/I] stała na ziemi, zaglądając mi nad głową przez otwarte drzwi samochodu. Nie czułem już żadnego bólu tylko niewygodnie mi było wewnątrz płuc.
— Australia, ocknij się — powtórzyła.
Przez krótką chwilę patrzyłem się na nią z niedowierzaniem. To był tylko głupi sen... Nienawidzę takich snów!
— Dobrze ci się spało? Bo nie mogłam cię dobudzić.
Podniosłem się cały obolały do siadu i przetarłem oczy. Ręce nadal mi drżały. Otrząsnąłem się i podniosłem moją koszulę, która leżała pod moimi nogami. Złapałem ją i mój nóż w rękę i odwróciłem się do
[T/I].
— Nie, fatalnie mi się spało. Serio spałem?
— Tak. I to długo — spojrzała na las za sobą. — To tutaj prawda?
Wyszedłem na zewnątrz i przeciągnąłem się. Dziewczyna odwróciła wzrok, kiedy wyprostowałem się.
— Nawet tego nie skomentuję — powiedziała.
Zaśmiałem się.
— Nie zamierzam się kryć. Po co? — spytałem.
— Może dlatego, że to szczeniackie?
— Biadolenie.
Wziąłem mój płaszcz, którego rzuciłem tak daleko, że musiałem go wyjąć otwierając drzwi bagażnika. Jak zwykle nie miałem ochoty go zakładać.
— Może ty pójdź zaparkować — zaproponowałem. — Zaczekam na ciebie przy lesie.
— W porządku — odpowiedziała, wyjmując klucze z kieszeni.
Wszedłem do lasu i założyłem koszulę. Tu jest za dużo ludzi, żebym mógł się kiedykolwiek czuć bezpiecznie.
Nie minęło kilka chwil, a [T/I] weszła do lasu. Czekałem na nią niedaleko jego krawędzi. Płaszcz zostawiłem tam, gdzie może być bezpieczny. Dla bezpieczeństwa, siedziałem na wyższej gałęzi, w cieniu.
— Aus? — spytała niepewnie. Zeskoczyłem z drzewa tuż za nią. - Och, tu jesteś.
— Daj kluczyki.
— Cóż, zostawiłam je w samochodzie.
— Co!? — szepnąłem ostro.
Dziewczyna zaśmiała się cicho.
— Masz — wyjęła je z kieszeni i dała mi do ręki. Poczułem znowu ten sam dotyk jej rąk, co we śnie.
— Ale śmieszne.
— Gdzie się podziało twoje poczucie humoru? — Uśmiechnęła się i poszła w głąb lasu. Pokręciłem głową, odwzajniając jej uśmiech i poszedłem za nią.
— A tobie to się nagle żarcików zachciało? — wyprzedziłem ją i po chwili już byliśmy w mojej Rzeczywistości.
— Tak słodko spałeś — powiedziała i spojrzała na mnie tak, jakby chciała cofnąc te słowa.
— Co? — odwróciłem się do niej.
— Nie, nic. Miałam na myśli, że... znaczy... Jesteś może głodny? — Zdjęła plecak i zaczęła w nim grzebać.
Stałem i wpatrywałem się w nią, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego co powiedziała. To miał być komplement?
— Trochę — odpowiedziałem, a ona dała mi jabłko. — Masz tylko to?
— Niestety — Ponownie założyła mały bagaż na plecy. — No chodź, bo twój brat pewnie już myśli, że cię coś ukąsiło i leżysz martwy na środku pustyni.
— Ha ha. Zelandia by tak nie pomyślał — powiedziałem z pewnością.
Przypomniał mi się jego wzrok, kiedy ogień go pochłonął...
Nigdy nie dam mu zapałek, pomyślałem.
— Zresztą, zwierzę mnie nie może zabić — dodałem. — Ty tak samo.
— Co? Dlaczego niby? — [T/I] spojrzała na mnie z ukosa, jakby coś planowała. Po chwili przestała tak robić i uśmiechnęła się.
— Bo gdyby tak było już dawno by mnie nie było — złapałem jabłko w zęby i wskazałem na dwie malutkie dziurki na mojej łydce. Odgryzłem kawałek owocu. — Wąż tygrysi. — odkryłem nadgarstek w którym były małe szarpane dziury. Połknąłem to co miałem w ustach. — A to taki młody krokodyl, który nie umiał stwierdzić, że nie byłby w stanie mnie zjeść.
[T/I] skrzywiła się, jakby ten widok nie był dla niej przyjemny.
— Nie widziałam tego wcześniej.
— Bo staram się tego nie pokazywać — Wzruszyłem ramionami. — Najgorsze jest to, że czasem naprawdę chciałbym umrzeć, ale... nie mam jak.
— To przecież dobrze?
— Nie, jeśli boli cię przeszłość i to jak potraktował cię los...
Kopnąłem jakiś kamień i wyjąłem nóż, żeby uciąć niepotrzebnie suchą gałąź niskiego drzewa.
— Ale teraz nie chciałbyś umrzeć... prawda? — [T/I] spojrzała mi w oczy.
— Teraz muszę pilnować dwójkę nieodpowiedzialnych osób — powiedziałem z uśmiechem.
— Ej! — zaśmiała się i podłożyła mi nogę. Bez problemu ją ominąłem.
_____________________________________
1189 słów
To też w miarę dużo jak na mnie
Ten sen nic nie znaczy teoretycznie więc nie myślcie, że Zela zamieni się w proch. Kraj nie może tak umrzeć.
Nom.
|
| ~Spirit_Silver5
|
|
|
√
⭐
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro