Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✰𝑹𝒐𝒛𝒅𝒛𝒊𝒂𝒍 12✰

Pov. Australia
~

[T/I] zamiast przesiąść się na tyle siedzenie, sięgała do mnie z pierwszego rzędu. Siedziałem pochylony, a ona oglądała moje oczy.

— Cały czas cię boli? — spytała.

— Nie, już mniej. Pewnie zaczęli gasić. Ale nadal czuję skwar w płucach.

Dziewczyna uśmiechnęła się z troską i odwróciła, siadając prawidłowo. Złapała za kluczyki. Wyjąłem nóżni rzuciłem go na podłogę.

— Na pewno chcesz tamtędy jechać? — spytała, spoglądając na nocne niebo.

— Nie mam wyboru — Położyłem się i zamknąłem oczy. Znowu poczułem na sobie jej przelotny wzrok. — Może sobie Zelandia poradzi. W końcu jest już prawie dorosły...

Nastała cisza. [T/I] nie odpaliła jeszcze silnika. Otworzyłem oczy i spojrzałem na nią jeszcze.

— Przepraszam - powiedziała. — Gdybyś mi o tym wcześniej powiedział, naprawdę bym tego nie... — westchnęła i odpaliła samochód, włączając trasę na ekranie. — Ale obiecaj, że nie będziesz już kradł samochodów.

Nie odpowiedziałem. Po prostu okryłem się jeszcze moją mokrą, przesiąkniętą alkoholem koszulą i znowu zamknąłem oczy. Nie mogłem jednak spać. Strasznie mnie mdliło. Kiedy [T/I] ruszyła, było mi jeszcze gorzej. Mimo wszystko cieszyłem się, że znowu ją widzę i obiecałem sobie, że już nigdy jej nie zostawię.

Ale ten pożar... pojawił się tak nagle. Dlaczego akurat teraz, kiedy [T/I] i Zelandia musieli tu być? Nigdy bym nie pozwolił, żeby któremuś z nich stała się krzywda.

Zelandia jest dla mnie tak samo ważny jak [T/I]... Czy to znaczy, że kocham go mniej niż zwykle, czy... ją...

Pfff, nie. Nie mogę tak o niej myśleć. Co się ze mną stało? Nagle stałem się mniej ostrożny niż byłem? Czuję się tak bezsilnie...

* * *

Siedziałem na plaży i rzucałem gładkie i płaskie kamienie na powierzchnię oceanu, która ciągle była poruszana przez fale. Żadna kaczka mi nie wychodziła. Nie miałem ochoty na nic. Oparłem ręce o kolana. Wstałem i cofnąłem się, kiedy ocean postanowił zmoczyć mi nogi większą falą. Wpadłem na kogoś i się odwróciłem.

— Och, to tylko ty, [T/I] — powiedziałem.

Dziewczyna stała tuż obok mnie i patrzyła na mnie z dołu.

— Jak tu przyszłaś? Zelandia jest z tobą? — rozejrzałem się, ale mojego młodszego brata nie było.

[T/I] pokręciła głową. Złapała mnie za rękę i pociągnęła mnie na skarpę.

— [T/I], gdzie jest Zelandia?

Nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się tylko słodko. Weszła na skarpę, a ja razem z nią. Nie puszczała mojej ręki. Poszliśmy do mojego domu, ale minęliśmy go. [T/I] mnie prowadziła dalej.

Co ona robi...

— Nie wiem, czy to dobry pomysł, żebyśmy tam szli, wiesz? Można tam spotkać tajpany.

Co ja wygaduję? Nigdy nie spotkałem tam węża. Przynajmniej nie ja.

— [T/I]...

Dziewczyna w końcu puściła moją rękę, a ja odruchowo chciałem ją znowu dotknąć. Z kieszeni wyjęła małe pudełko i potrząsnęła go. Usłyszałem cichy stukot małych patyczków w środku. [T/I] znowu się uśmiechnęła i wyciągnęła zapałkę w moją stronę. Zanim ją wziąłem, zawahałem się. Po chwili zza mnie wyszedł Nowa Zelandia i wziął zapałkę. [T/I] wręczyła mu pudełko, a on zapalił czerwoną końcówkę.

— Co wy robicie? Zgaście to. Jeszcze coś podpalicie.

Oboje zaczęli chichotać, a ja zmarszczyłem brwi.

— Zelandia, daj mi to — Sięgnąłem po zapałkę, ale on niechcący ją upuścił. Spojrzał zaskoczony pod nogi i cofnął się.

— Przepraszam cię, braciszku — powiedział i spłonął w mgnieniu oka. Za nim pojawił się ogień.... ogień był wszędzie dookoła...

[T/I] złapała mnie za ramiona.

— Australia! — zawołała, ale byłem w szoku. — Australia!

Krzyknąłem i otworzyłem oczy. Płomienie zniknęły i zastąpił je jasny poranek. Leżałem cały mokry na skórzanym tylnym rzędzie, a [T/I] stała na ziemi, zaglądając mi nad głową przez otwarte drzwi samochodu. Nie czułem już żadnego bólu tylko niewygodnie mi było wewnątrz płuc.

— Australia, ocknij się — powtórzyła.

Przez krótką chwilę patrzyłem się na nią z niedowierzaniem. To był tylko głupi sen... Nienawidzę takich snów!

— Dobrze ci się spało? Bo nie mogłam cię dobudzić.

Podniosłem się cały obolały do siadu i przetarłem oczy. Ręce nadal mi drżały. Otrząsnąłem się i podniosłem moją koszulę, która leżała pod moimi nogami. Złapałem ją i mój nóż w rękę i odwróciłem się do
[T/I].

— Nie, fatalnie mi się spało. Serio spałem?

— Tak. I to długo — spojrzała na las za sobą. — To tutaj prawda?

Wyszedłem na zewnątrz i przeciągnąłem się. Dziewczyna odwróciła wzrok, kiedy wyprostowałem się.

— Nawet tego nie skomentuję — powiedziała.

Zaśmiałem się.

— Nie zamierzam się kryć. Po co? — spytałem.

— Może dlatego, że to szczeniackie?

— Biadolenie.

Wziąłem mój płaszcz, którego rzuciłem tak daleko, że musiałem go wyjąć otwierając drzwi bagażnika. Jak zwykle nie miałem ochoty go zakładać.

— Może ty pójdź zaparkować — zaproponowałem. — Zaczekam na ciebie przy lesie.

— W porządku — odpowiedziała, wyjmując klucze z kieszeni.

Wszedłem do lasu i założyłem koszulę. Tu jest za dużo ludzi, żebym mógł się kiedykolwiek czuć bezpiecznie.

Nie minęło kilka chwil, a [T/I] weszła do lasu. Czekałem na nią niedaleko jego krawędzi. Płaszcz zostawiłem tam, gdzie może być bezpieczny. Dla bezpieczeństwa, siedziałem na wyższej gałęzi, w cieniu.

— Aus? — spytała niepewnie. Zeskoczyłem z drzewa tuż za nią. - Och, tu jesteś.

— Daj kluczyki.

— Cóż, zostawiłam je w samochodzie.

— Co!? — szepnąłem ostro.

Dziewczyna zaśmiała się cicho.

— Masz — wyjęła je z kieszeni i dała mi do ręki. Poczułem znowu ten sam dotyk jej rąk, co we śnie.

— Ale śmieszne.

— Gdzie się podziało twoje poczucie humoru? — Uśmiechnęła się i poszła w głąb lasu. Pokręciłem głową, odwzajniając jej uśmiech i poszedłem za nią.

— A tobie to się nagle żarcików zachciało? — wyprzedziłem ją i po chwili już byliśmy w mojej Rzeczywistości.

— Tak słodko spałeś — powiedziała i spojrzała na mnie tak, jakby chciała cofnąc te słowa.

— Co? — odwróciłem się do niej.

— Nie, nic. Miałam na myśli, że... znaczy... Jesteś może głodny? — Zdjęła plecak i zaczęła w nim grzebać.

Stałem i wpatrywałem się w nią, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego co powiedziała. To miał być komplement?

— Trochę — odpowiedziałem, a ona dała mi jabłko. — Masz tylko to?

— Niestety — Ponownie założyła mały bagaż na plecy. — No chodź, bo twój brat pewnie już myśli, że cię coś ukąsiło i leżysz martwy na środku pustyni.

— Ha ha. Zelandia by tak nie pomyślał — powiedziałem z pewnością.

Przypomniał mi się jego wzrok, kiedy ogień go pochłonął...

Nigdy nie dam mu zapałek, pomyślałem.

— Zresztą, zwierzę mnie nie może zabić — dodałem. — Ty tak samo.

— Co? Dlaczego niby? — [T/I] spojrzała na mnie z ukosa, jakby coś planowała. Po chwili przestała tak robić i uśmiechnęła się.

— Bo gdyby tak było już dawno by mnie nie było — złapałem jabłko w zęby i wskazałem na dwie malutkie dziurki na mojej łydce. Odgryzłem kawałek owocu. — Wąż tygrysi. — odkryłem nadgarstek w którym były małe szarpane dziury. Połknąłem to co miałem w ustach. — A to taki młody krokodyl, który nie umiał stwierdzić, że nie byłby w stanie mnie zjeść.

[T/I] skrzywiła się, jakby ten widok nie był dla niej przyjemny.

— Nie widziałam tego wcześniej.

— Bo staram się tego nie pokazywać — Wzruszyłem ramionami. — Najgorsze jest to, że czasem naprawdę chciałbym umrzeć, ale... nie mam jak.

— To przecież dobrze?

— Nie, jeśli boli cię przeszłość i to jak potraktował cię los...

Kopnąłem jakiś kamień i wyjąłem nóż, żeby uciąć niepotrzebnie suchą gałąź niskiego drzewa.

— Ale teraz nie chciałbyś umrzeć... prawda? — [T/I] spojrzała mi w oczy.

— Teraz muszę pilnować dwójkę nieodpowiedzialnych osób — powiedziałem z uśmiechem.

— Ej! — zaśmiała się i podłożyła mi nogę. Bez problemu ją ominąłem.

_____________________________________

1189 słów

To też w miarę dużo jak na mnie

Ten sen nic nie znaczy teoretycznie więc nie myślcie, że Zela zamieni się w proch. Kraj nie może tak umrzeć.

Nom.

|
| ~Spirit_Silver5
|
|
|

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro