Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

.

Opowiadanie dzieje się po akcjach "Slavery" z książki mentiss27, a dokładniej po "Bad Endingu" LECZ w tym wypadku po kłótni z Erwinem, zamiast pobiec do pokoju, Dante uciekł z ich domu i nie powrócił (było to jedno z alternatywnych zakończeń nad którymi rozmyślałyśmy z mentiss hih). Jakoś udało mu się dotrzeć do Chicago, gdzie został policjantem. Po pięciu latach powrócił do Los Santos, gdzie został awansowany do 03.

Zanim przeczytacie tego oneshota, radziłobym przeczytać książkę mentiss ^^ zwłaszcza, że sporo rzeczy jest różni się od streamów, a sama opowieść jest mega

Mój oneshot nie jest jakiś niesamowity, mi osobiście się średnio podoba, takie 6/10, ale może wam się spodoba bardziej xD

A, no i będzie to multiship, bo kto mi zabroni lol

Edited by alemqa peepoLove

Miłego czytania!

~~~~

Dante wyszedł z radiowozu, zatrzaskując za sobą drzwi. Westchnął cicho i podszedł do szklanych drzwi Diamond Casino, za którymi siedzieli związani, wystraszeni zakładnicy, jak i kilku zamaskowanych napastników. Zerknął na Montanhę, który był negocjatorem i sapnął ociężale. Niedawno powrócił do rodzinnego miasta i zdążył zauważyć ogromną ilość napadów każdego dnia. Rozumiał już o co chodziło, gdy nagłówki gazet nazywały Los Santos "najniebezpieczniejszym miastem w całych Stanach Zjednoczonych". Że też musiał spędzić nieszczęsne 18 lat swojego żywota w takim miejscu... Otrząsnął się z zamyśleń, gdy Gregory podszedł do niego z grymasem na twarzy.

— Chcą czterech za brak helki — szatyn wymamrotał cicho. — Tylko nie ma szans, że SV się zgodzi na to.

— No to powiesz im, że najwyżej możesz dać im 180 sekund — Capela wzruszył ramionami, nie rozumiejąc problemu.

— Ale... — zaczął brązowooki, po chwili milknąc. — Pożałuję tego, lecz nie mam zbytnio wyboru — jego usta opuściło zdenerwowane westchnienie.

— Dlaczego...?

— Mam takie malutkie, mikroskopijne podejrzenie, że znajduje się tam mój chłopak. Wolałbym, żeby nie trafił znowu do więzienia. Policja jest ostatnio mocno spocona, a ja sam nie jestem skorumpowany i często muszę ich gonić na U1... I zawsze albo jedna, albo druga, a najczęściej to obydwie strony są niezadowolone i to mi się obrywa... Dante, kurwa, dla spokoju ducha nie zakochuj się w przestępcy... — mruknął, i nie czekając na odpowiedź, ponownie podszedł do drzwi. Młodszy tylko parsknął nie wesołym śmiechem i oparł się wygodniej o ścianę.

Kilkanaście minut później, siwowłosy ściskał mocno kierownicę Mustanga, próbując nie zgubić pojazdu z oczu. Jechał na U2, lecz co chwilę się to zmieniało, gdyż Corvetta ciągle obijała się o lampy, hydranty, barierki, a czasem i drzewa. Przeklinając brak możliwości ściszenia radia, Capela warknął zdenerwowany. Ostatnie, czego mu brakowało w momencie, gdy potrzebował się maksymalnie skupić, było jęczenie Gregory'ego o samochód i krzyki Pisiceli, który oskarżał kapitana o korupcję. W ciągu kilku dni Dante zorientował się, jak policjanci są nastawieni do Montanhy ze względu na jego związek. Był szczerze zdziwiony, dlaczego jeszcze nie został zdegradowany za byle co.

Tego dnia, Gregory trzymał się wyjątkowo dobrze na drodze, aż sam był zaskoczony. Mimo tego, że zdecydowanie brakowało mu umiejętności by dogonić zręcznego kierowcę, to miał do pomocy podejrzanie zgraną policję.

— Napastnicy potrącili przechodnia! Nakładam kod czerwony! — krzyknął Power na radiu, znajdując się na miejscu pasażera w Mustangu.

Następne wydarzenia potoczyły się tak szybko, że niebieskooki nie był w stanie zarejestrować ich, dopóki nie było już po wszystkim. Jedna z radiolek spitowała pojazd napastników, który obecnie leżał na dachu. Zamaskowani spróbowali się wyczołgać i powalić jakichś funkcjonariuszy, lecz nie zdążyli. Po chwili cała czwórka była zakuta. Dwóch z nich zostało zabranych do radiowozu Capeli. Całą podróż siedzieli w milczeniu, zapewne będąc zdenerwowanym, lecz nie na tyle, by się wykłócać.

Max wypowiedział znaną przestępcom formułkę, i z pomocą Dante, zabrał napastników do osobnych celi, uprzednio ściągając im maski. Capela przez chwile spoglądał na mężczyzn, przypatrując im się uważnie. Wydawało mu się, że skądś ich zna... Te znudzone, dwukolorowe oczy i dziwnie znajoma twarz białowłosego... Możliwe, że było to jakieś głupie skojarzenie z kimś z Chicago? A może się kiedyś spotkali?

Stał w ciszy, obserwując jak Power przeprowadza interwencję. Nie było w tym niczego ciekawego, więc odsunął się nieco, wyłączając się. Dopiero głośna dyskusja między Gregorym i dwoma kolejnymi napastnikami go ocuciła.

— Montanha, wiesz, że nie możesz się tym zajmować! — donośny głos Juan'a rozbrzmiał na radiu.

— Ale szefie...

— No już, powiedziałem coś! Znasz warunki.

Szatyn, który właśnie wszedł do celi z wysokim, zamaskowanym mężczyzną przeklął cicho i wyszedł, trzaskając metalowymi drzwiami.

— Pomożesz z nimi? — mruknął Max, zwracając się do Capeli.

— Mhm — Dante odparł niewyraźnie, zbliżając się do Power'a, który zajmował się dwukolorookim. Sam podszedł do celi, sprzed której Gregory przed chwilą został przegoniony. — Poprosiłbym dowodzik i zdjęcie maski, zaraz pana przeszukam — zaczął siwowłosy, zerkając z nutą zaciekawienia na wysokiego mężczyznę. Po zobaczeniu imienia na dowodzie, niebieskooki zastygł w miejscu. — Ekhem... głowa mnie rozbolała, zaraz wrócę — rzekł i ulotnił się prędko, nim brunet miał szansę zareagować.

Szybkim krokiem wyszedł z celi, niemal wpadając na szefa policji. Pisicela spojrzał na młodszego i zmarszczył w niezrozumieniu brwi.

— Co jest Dante? — zapytał.

— Janek... ja nie mogę się tym zająć — Dante się zająknął. — Proszę... powiedziałem, że mnie głowa rozbolała... możesz ty ich ogarnąć? Błagam... I nie pytaj...

— Niech ci będzie, ale tylko tym razem — Juan westchnął głęboko, czując, że ta komenda coraz bardziej przypomina jakiś żart, aniżeli poważną jednostkę.

— Dziękuję... 03, status trzeci — uradowany Capela prędko zgłosił na radiu odpowiedni status, nim niższy zdążył się rozmyślić.

Pisicela wyminął go i poszedł do celi. Niebieskooki chciał pójść w kierunku szatni, lecz przeszkodziła mu pewna myśl. On po prostu musiał się upewnić... a skoro napastników było czterech, z czego aż trzech z nich znał...

Siwowłosy podszedł do drzwi celi, ciesząc się, że nikt go nie widzi. Najdelikatniej jak potrafił wychylił się zza ściany. W celi z numerem jeden, siedział on. Szarowłosy mężczyzna z niepowtarzalnymi bursztynowymi tęczówkami. Natychmiast schował się z powrotem za cegłami, przywierając plecami do ściany. Przymknął oczy i wziął kilka głębokich wdechów.

Kurwa.

~~~~

— Dalej nie wierzę w to, że dałeś się namówić! — Hank wyszczerzył się znad butelki piwa, patrząc w kierunku Capeli. Ten jedynie przewrócił oczami. Rzeczywiście, długo odmawiał wyjścia do baru czy klubu ze znajomymi z pracy, gdyż wolał zostać w domu i obejrzeć jakiś film Marvela czy anime.

— Trzeba próbować nowych rzeczy — mruknął siwowłosy, wlepiając wzrok w swoją szklankę zawierającą bezalkoholowego drinka. — W sumie to chciałem się czegoś dowiedzieć... — dodał po chwili wahania. Uznał, że nie ma sensu robić podchodów czy owijać w bawełnę, i że najlepiej będzie jak po prostu zapyta kolegów bezpośrednio. — Jak dobrze znacie Zakshot?

— No, mój chłopak jest członkiem, więc całkiem nieźle — parsknął Gregory.

— Też, często jestem zapraszany na różne imprezy, wraz z Grzesiem — dodał Over.

— A znacie ich przeszłość?

— Przeprowadziłem się do Los Santos z rok temu, a o tym, co się działo wcześniej, to niezbyt rozmawialiśmy — odparł szatyn, po dłuższej chwili myślenia.

— Mieszkałem z nimi przez kilka tygodni, zanim się wyprowadziłem z Los Santos i zostałem policjantem. Mocno zmieniłem wygląd, więc jeszcze mnie nie poznali. Nie wiem co zrobić... Porozmawiać? Udawać, że ich nie znam? Ukrywać się? — niebieskooki przygryzł wargę.

— Chwileczka... Co kurwa? Wy się znacie?

— Jak to wyglądało?

— W skrócie, uratowali mnie od moich oprawców. Byłem totalnie odklejony od społeczeństwa, więc się mną opiekowali, no, może David był trochę chujem, ale potem się ogarnął. W sumie wtedy też zaczął chodzić z Carbo. Swoją drogą, wiecie, czy nadal są ze sobą w związku? Nine była spoko, Heidi nie lubiłem, chociaż przynajmniej mnie leczyła, Labo był ikoną, trochę bezużyteczny, w końcu oddychać nie może, ale pocieszny. Vasqi był dla mnie takim bratem, wspierał mnie, był moim oparciem w trudniejszych chwilach, dużo mu zawdzięczam — Dante wyliczał, obserwując twarze przyjaciół. Obaj byli zdumieni, lecz na wspomnienie o Vasquezie, Montanha się uśmiechnął nieznacznie. — A Erwin... był najlepszym i najgorszym, co mnie tam spotkało — zakończył szeptem, z nutą melancholii w głosie.

Obaj mężczyźni nie odezwali się słowem, a jedynie pusto wpatrywali się w siwowłosego. Po chwili Gregory się otrząsnął.

— Hm, Wszystko aktualne... — szatyn mruknął cicho. — Skoro jednak byłeś z nimi na dość dobrych stosunkach, to dlaczego nie chcesz odnowić kontaktu?

— Właśnie... Dlaczego w ogóle od nich uciekłeś? — Hank zmarszczył brwi.

— Pokłóciłem się z Erwinem o głupotę... — Dante uśmiechnął się smutno. — Nie rozmawialiśmy z dwa tygodnie, a gdy wreszcie nam się udało, ze strony Erwina padło wiele przykrych słów. Nie wiem, czy była to prawda, w głębi duszy mam nadzieję, że nie, lecz... były one dla mnie krzywdzące — "...zwłaszcza dlatego, że go kochałem..." dokończył w myślach.

— Ciężka sytuacja... Ale wiesz co? Erwin zawsze był zjebem i działał pod wpływem emocji, często wyładowując je na pierwszej lepszej osobie — odrzekł Montanha, głosem znawcy. — Mnie raz rozstrzelał z M4 o chuj wie co, nawet nie pamiętam, a kilka godzin później, przepraszał z misiem na szpitalu. I to nie tylko tyczy się policji, Vasqi mi wielokrotnie mówił, że tak samo u nich. Zdenerwuje się i zwyzywa wszystkich, a pół godziny potem już wszystko w porządku.

— Może faktycznie go po prostu poniosło? — niebieskooki westchnął niemal niesłyszalnie. — Nie wiem...

— Myśle, że minęło wystarczająco czasu, że możecie o tym swobodnie pogadać — powiedział Over. — No, może nie swobodnie, ale jakaś rozmowa by się wam przydała. W tym mieście, Knuckles'a nie unikniesz.

— Jebany, parę razy dziennie wita na celach, przeszukaniach, napadach... — brązowooki mruknął, krzyżując ręce na piersi.

Dante przetarł twarz dłonią. Niby spodziewał się takiej porady towarzyszy, lecz nadal nie był do końca przekonany.

— A propos aresztów i kryminalistów, to muszę lecieć do domu — Gregory dopił ciecz z butelki do końca i zaczął zbierać swoje rzeczy.

— Ale tak po dwóch piwerkach tylko? — brunet się obruszył.

— Wolę nie wrócić zbyt pijany, nie chcę by moja dupa została skopana — wymamrotał szatyn. Hank poruszył sugestywnie brwiami, za co oberwał serwetką w twarz. — Też ci radzę z nim porozmawiać, w najgorszym wypadku będziecie siebie unikać. Lecz skoro dobrze wam się kiedyś układało, to teraz pewnie też będzie dobrze. Powodzenia Dantuś — szatyn uśmiechnął się pokrzepiająco i bez ociągania się, ruszył w kierunku drzwi lokalu.

— Też się chyba będę zbierał... odwieziesz mnie? — zapytał brunet, zerkając na siwowłosego.

— Jasne — westchnął. Coś czuł, że od momentu gdy zostanie sam, będzie tylko liczył godziny, minuty i sekundy do spotkania...

~~~~

Capela szedł powoli w kierunku Burger Shota. Z rozmowy telefonicznej z Montanhą, ustalił, że w okolicach godziny 15:00 powinni mieć tam spotkanie rodzinne. Gdyż Dante nie chciał czekać, aż zobaczą się w areszcie, jak i nie chciał wyjść na stalkera, który ma jego numer telefonu, uznał, że przyjdzie do jego miejsca pracy. Przy okazji, miał szansę spotkać się z większością swoich starych wybawców. Z jednej strony był zaciekawiony ich reakcji, a z drugiej obawiał się, co może się tam wydarzyć.

Specjalnie zszedł ze służby, by nie myśleli, że jest zwykłym policjantem, który chce ich udupić. Najlepiej jak go wezmą za cywila. Wziął większy oddech i przeszedł przez próg lokalu. Za ladą nie zastał nikogo. "Niezła obsługa klientów" pomyślał, choć po chwili zauważył, że widnieje tam kartka z napisem "zamknięte". Pewnie któryś z nich zapomniał z rozbiegu zamknąć drzwi. "A przecież to jest taka poważna mafia" pomyślał, uśmiechając się nieznacznie.

Rozejrzał się po pomieszczeniu i ujrzał drzwi, które najprawdopodobniej prowadziły na zaplecze. Po chwili wahania, zapukał w nie. W najgorszym wypadku go rozstrzelają.

Głosy z zaplecza zamilkły. Raczej nie spodziewali się nieproszonych gości. Po chwili niebieskooki usłyszał kroki w jego kierunku, a parę sekund później wychylił się zza nich białowłosy z bronią w ręku. Widząc młodszego, zmarszczył brwi. Zamknął za sobą drzwi i stanął przed policjantem, wciąż mając broń w pogotowiu.

— Kim jesteś? — mruknął niechętnie.

— Dzień dobry, chciałbym porozmawiać z Erwinem Knuckles'em. Myślę, że zajmie to nie więcej niż pięć minut — siwowłosy odparł uprzejmie.

— Nie jesteś przypadkiem psem? — piwnooki zmrużył oczy, wracając pamięcią do dnia wczorajszego. Miał wrażenie, że skądś kojarzy twarz mężczyzny, lecz nie mógł sobie przypomnieć skąd.

— Owszem, lecz sprawa ta nie ma nic do rzeczy z moim czy waszym zawodem — Capela rzekł wymijająco.

— Zapytam się go — Nicollo wymamrotał cicho, znikając za drzwiami. Niebieskooki odetchnął z ulgą. Na razie zapowiadało się nienajgorzej.

Nie zdziwił się, że nikt go nie rozpoznał. Mimo, iż minęło zaledwie pięć lat, Dante zdecydowanie się zmienił. Dzięki zdrowszej diecie (innymi słowy, nie głodowaniu) urósł o ponad dwadzieścia centymetrów, wydoroślał i nabrał masy. Może nie był niesamowicie wysportowany, ale na pewno nie przypominał wyglądem wychudzonego osiemnastolatka. Na dodatek zmienił fryzurę i przewarbował ją na siwy kolor, nie potrafiąc zapomnieć o szarowłosym. Do tego, przekuł uszy i zrobił sobie mnóstwo tatuaży. Miał nawet niewielki zarost. Jego głos również nieco się obniżył, chociaż nadal można było go po nim rozpoznać. Jednak, będąc z Zakshotem na tyle mało się odzywał, że nie dziwiło go to, że nie zapamiętali tego.

Z tego co zauważył, chłopaki nie zmienili się do tego stopnia, co on. Zdążył trochę zapomnieć o ich wyglądzie, ale gdy się nad tym dłużej zastanowił, David wyglądał niemal identycznie, Carbo zmienił jedynie fryzurę, a Vasqueza nie poznał z powodu maski. Przez te kilka sekund, przez które miał szansę ujrzeć Erwina, zauważył, że jest praktycznie identyczny. Ta sama fryzura, ten sam zadziorny uśmiech, no i oczywiście, te niepowtarzalne, złote tęczówki.

— Chodź — ciche mruknięcie wyrwało siwowłosego z zamyślenia. Spojrzał na Carbonarę, jakby chciał się upewnić, czy ma pozwolenie, a następnie przeszedł przez drzwi.

Zastała go grupa osób, z których zaledwie kilku nie kojarzył. Od razu poznał pozostałą czwórkę, która mieszkała razem z nim, a po chwili wychwycił też Heidi. Wysoki ciemnoskóry brunet przypominał brata Nine z jej opowiadań, więc założył, że jest to Dia. Niski mężczyzna Chińskiego pochodzenia zapewne był Kui'em, o którym swego czasu nasłuchał się dużo. Jedyna osoba, której kompletnie nie znał, był czarnowłosy mężczyzna o włoskiej urodzie.

W końcu powrócił wzrokiem do Erwina, któremu wreszcie mógł się bliżej przyjrzeć. Knuckles był teraz niższy od niego, jak i wydawał się bardziej zmęczony, chudszy i bladszy. Mimo chorowitego wyglądu, nadal był niesamowicie urodziwy. Cienie pod oczami wyraziście się odróżniały od mlecznej skóry, a oczy podkreślone czerwoną kredką błyszczały ciekawskimi iskierkami, które przypominały płynny bursztyn z świecącymi drobinkami czystego złota.

— Co chcesz — szarowłosy burknął, średnio zadowolony z obrotu sytuacji. Na ten głos, niebieskooki otrząsnął się z zadumy.

— Chciałbym w niedalekiej przyszłości porozmawiać sam na sam. Wprawdzie mogłem zdobyć pański numer telefonu, chociażby poprzez Gregory'ego — mówiąc to, Dante zerknął na Vasqueza, który zmarszczył nieznacznie brwi na to stwierdzenie. — Jednak, uznałem, że lepiej będzie jeżeli uzgodnimy to twarzą w twarz.

— Możemy się spotkać — złotooki bąknął niepewnie. — Kiedy? Gdzie?

— Mi obojętne, jedynym moim warunkiem jest, byśmy spotkali się na osobności — odparł Capela. — Proszę, oto mój numer telefonu — podał karteczkę. Początkowo chciał dać wizytówkę, lecz nie chciał jeszcze zdradzać swojego imienia. Nie chciał, by starszy go skreślił od razu, a naprawdę nie wiedział, czego się po nim spodziewać.

— Dobra, napiszę coś wieczorem, albo w nocy. Do której godziny jesteś wolny? — zapytał Knuckles, czując się, jakby miał iść na randkę.

— No, wolałbym żebyś nie dzwonił o czwartej nad ranem. Chciałbym zakończyć spotkanie w okolicach północy, może pierwszej?

— Okej, mi pasuje. Później napiszę dokładnie gdzie i kiedy.

— Dziękuję panie Knuckles — kąciki ust Dante mimowolnie uniosły się do góry. Odprowadzony niechętnym wzrokiem Davida i zaciekawionym Vasqueza, wyszedł z pomieszczenia. Gdy zamknął drzwi, usłyszał przytłumiony głos Nicollo.

— Czy tylko mi się wydaje, że skądś go znamy?

Nikt mu nie odpowiedział, wszyscy byli zbyt pogrążeni we własnych myślach. Capela wziął głębszy oddech, po czym wyszedł z lokalu.

~~~~

Dante patrzył znudzonym wzrokiem zza szyby taksówki. Kierowca początkowo próbował do niego zagadać, lecz po kilku lakonicznych odpowiedziach, złożonych z półsłówków i wielu "mhm", dość szybko odpuścił. Krople deszczu mieniły się w świetle latarni i neonowych napisów, zapraszających potencjalnych klientów do barów czy sklepów. Capela westchnął cicho, obserwując jak krople spadają po szkle.

Niektóre wolniej, inne szybciej, jedne się łączyły, inne rozdwajały. Część z nich zbierała się w grupki, a inne spływały samotnie. Trochę jak ludzie — niektórzy samotni, inni otoczeni ludźmi, niektórzy mieli swą drugą połówkę, inni zrywali. Jedni szybciej, drudzy wolniej, lecz wszyscy płynęli do obiecanego końca. Nieważne co, kiedyś każdy zniknie. Czasu się nie cofnie, krople nie zaczną płynąć do góry. Trzeba skorzystać z szansy, nim będzie za późno.

Z tą myślą w głowie, Dante zastanawiał się, jak poprowadzić rozmowę z Erwinem. Powiedzieć mu kim jest na początku, czy na końcu? Zachowywać się miło i uprzejmie, czy bardziej według swej ironicznej natury? Raczej to drugie, nie ma zamiaru udawać kogoś, kim już nie jest. Zacząć pytać go o jego obecne życiu, czy skupić się na przeszłości? Wyznać stare uczucia, czy poczekać? A może powinien zagrać w ich niedokończoną grę zazdrości i wspomnieć o fioletowowłosej dziewczynie z Chicagowskiego szpitala?

— Co będzie, to będzie — mruknął do siebie w myślach i uznał, że obierze strategie na miejscu. W końcu, to tylko spotkanie ze starym znajomym. W którym jest zakochany od pięciu lat. I który go zwyzywał od najgorszych za... w sumie nawet nie wie za co. No dobra, nie była to zwykła znajomość, lecz Dante miał cichą nadzieję, że wszystko się ułoży.

Ciche chrząknięcie uświadomiło siwowłosego, że jest już na miejscu. Podziękował cicho i zapłacił, po czym szybkim krokiem udał się do restauracji. Udało mu się uzgodnić nie taką, która ma ceny w setkach dolarów, lecz taką, w której ceny oscylowały w granicach kilku dziesiątek dolarów., Uznał to za swego rodzaju wygraną z ego Erwina. Coś czuł, że nawet po tych paru latach, jego dość beztroskie podejście do pieniędzy raczej się nie zmieni.

Zasiadł przy zarezerwowanym na nazwisko Knuckles'a stoliku, i powoli sącząc sok pomarańczowy, cierpliwie czekał na przybycie towarzysza. Po niecałym kwadransie ujrzał przechodzącego przez drzwi zmokniętego szarowłosego. Jego czarny parasol najwidoczniej nie dał mu zbyt wielkiej ochrony przed wichurą, która rozpętała się na dobre. Podszedł do niebieskookiego z przepraszającym uśmiechem i odłożył przemoknięty płaszcz na oparcie krzesła.

— Jebany deszcz — mruknął cicho na powitanie. — Zamówiłeś coś?

— Jeszcze nie, czekałem na ciebie — Dante uśmiechnął się delikatnie. — Podobno byłeś tu kiedyś, co proponujesz?

Mimo drętwego rozpoczęcia rozmowy, dalej poszło im dość gładko. Knuckles dość szybko się rozgadał i gadka się kleiła. Rozmowa, która zaczęła się na restauracyjnym jedzeniu, skończyła się na ich wspólnym wyśmiewaniu ich własnych zdolności artystycznych, ówcześnie nie pomijając tematów polityki, historii Francji, najlepszego samochodu, czy też dysputy nad działaniem relatywności Einsteina. Mimo tego, że przez ponad połowę czasu trwania konwersacji, nie wiedzieli ani trochę o czym mówią, to przyjemnie im się rozmawiało.

Capela odłożył na bok serwetki z pokracznymi rysunkami patyczaków i losowych bazgrołków, po czym posłał złotokiemu zaciekawione spojrzenie. Cicho czekał, aż ten zapyta go o imię, gdyż sam nie wiedział jak do tego podejść, lecz Erwin zręcznie omijał ten temat. Zmuszony do zaczęcia gwoździa programu, odchrząknął cicho.

— Więc... przejdźmy do sedna rozmowy — mruknął nieco niechętnie. Obawiał się, że popsuje tym całą przyjemną atmosferę.

— No tak, zapomniałem, że to spotkanie miało jakiś cel — Erwin wyszczerzył się przepraszająco.

— Wiesz... nie jestem pewien jak w sumie zacząć, więc może powiem prosto z mostu — zaczął niebieskooki. Wziął głębszy oddech i wyrzucił z siebie bardzo szybko: — Czy jest szansa, że pamiętasz wychudzonego, bladego czarnowłosego chłopaka z depresją, który niczym pies słuchał poleceń, a cała wasza relacja skończyła się głupią kłótnią o chuj wie co?

— TO TY?! — Erwin wydarł się zdumiony na cały lokal. Wszyscy w promieniu kilkudziesięciu metrów się na niego spojrzeli.

— Taaaa — mruknął speszony, uciekając wzrokiem od gapiących się na nich ludzi. — Nie wiedziałem, jak ci to powiedzieć... Mam nadzieję, że nadal chcesz mnie zna--

Nim dokończył zdanie, został przyciągnięty do zabójczo mocnego uścisku. Z zaskoczenia sapnął cicho, lecz po chwili odwzajemnił pieszczotę. Uśmiechnął się z ulgą. Nie został odrzucony, a wręcz został przyjęty bardzo przyjaźnie.

Tkwili tak w uścisku przez dłuższy moment, nie ruszając się. Po dłuższej chwili Dante nieco się odsunął, poprawiając się na siedzeniu, a Erwin powrócił na swoje krzesło. Przez chwilę nic nie mówili, a Capela zaczął już wewnętrznie panikować jak przerwać tą niezręczną ciszę. Na szczęście Knuckles nie unikał tematu.

— Od dawna zastanawiałem się, czy cię jeszcze kiedykolwiek spotkam, a jak tak, to co ci powiem. Spierdoliłem po całości i... przepraszam. Bardzo. Ja... — mężczyzna zaczął przeczesywać nerwowo siwą czuprynę, ciągnąc boleśnie za końcówki. — Ja bałem się, że stracę nad sobą panowanie i cię skrzywdzę. Próbowałem odreagować słowami, jakby słowa nie raniły bardziej. Całą złość jaką odczuwałem na siebie, wyładowałem na tobie. Czy jest szansa, że mi wybaczysz? — Erwin spojrzał błagalnie na siwowłosego. Bursztynowe tęczówki odbijały ciepłe światło z lamp lokalu, powodując, że te hipnotyzujące oczy były koloru płynnego karmelu.

— Już dawno temu ci wybaczyłem — Dante uśmiechnął się nieśmiało. Erwin odwzajemnił jego wyraz twarzy. — To może opowiesz mi o tym, co się działo, gdy zniknąłem?

Rozmowa gładko ciągnęła się dalej, a im obojgu dopisywał humor. Nie został on zepsuty, nawet gdy kelnerka przyniosła ich zamówienie z prawie czterdziesto pięciominutowym opóźnieniem. Knuckles opowiadał o tym jak Zakshot się rozrósł, a w ich ręce wpadł bar Arcade, wyremontowany Burger Shot, a na chwilę nawet warsztat, który ze względu na ich niezbyt legalną działalność, został dość szybko zamknięty. Poprzez coraz to częstsze i śmielsze kryminalne ruchy z ich strony, mieli o wiele więcej styczności z policją. W ten sposób Gregory i Vasquez się poznali, i po dużej ilości komplikacji (głównie wynikających z ich własnej niekompetencji) udało im się zostać szczęśliwą parą. Erwin w zamian wypytywał Dante o jego życie w Chicago i o to jak został policjantem.

Po zakończonym posiłku i opłaconym rachunku, mężczyźni nadal kontynuowali konwersację, która teraz przeszła na związki. Zaczęło się od komentowania relacji najbliższych, a teraz oboje droczyli się ze sobą, rozmawiając o swoich byłych. Dante nie omieszkał napomknąć o Poli — przemiłej medyczce z Chicago, z którą rozszedł się stosunkowo niedawno. Erwin natomiast zaczął wspominać o przelotnym romansie z byłym szefem policji, chwilowym powrotem do Evy McCarrot, a następnie o swej bliskiej relacji z Heidi. Knuckles dobrze wiedział, co powiedzieć by zapiekło, jednak dzięki prześmiewczym podejściu do tematu, oboje się dobrze bawili.

— Dobra, o czym ty gadasz w tym momencie? — Dante przerwał towarzyszowi ze śmiechem. Coś czuł, że przedstawiona mu historia jest zmyślona. Erwin sam podsuwał mu mnóstwo powodów by tak sądzić, chociażby śmiejąc się co chwilę.

— Mówię samą prawdę! — pastor odparł najbardziej możliwie podejrzanym tonem.

— Jak jeszcze ja byłem u was, to Vasquez mówił, że przez parę ładnych miesięcy, czy nawet lat, zbywałeś Heidi — rzekł Capela, uśmiechając się nieznacznie. — Jakoś gdy się pojawiłem, to się nie zmieniło, a teraz niby mam uwierzyć, że jesteście razem? Co ty pierdolisz?

— No kurwa nie ciebie.

— Możesz.

— Co.

— Co.

Przez dłuższą chwilę dwójka siwowłosych wpatrywała się w siebie bez słowa. Zastanawiali się, czy osiągnęli właśnie nowy poziom ironii, czy pod przykrywką żartu powiedzieli właśnie prawdę. W końcu Erwin przerwał ciszę.

— No to co, jedziemy do mnie? — zapytał, wyszczerzając się. Niebieskooki parsknął cicho, wstał z siedzenia i pstryknął starszego w czoło. Zaśmiał się, widząc jego minę.

— Najwyżej obejrzeć film PG13. Chodź Knuckles, zrobimy sobie piżama party — mruknął wesoło.

Erwin również wstał z krzesła i podszedł bliżej policjanta. Pewny siebie, skrócił dystans między nimi i przyciągnął Dante do pocałunku.

Nieco zaskoczony stróż prawa sapnął cicho w usta złotookiego, lecz po chwili pozwolił się zatopić w pocałunku. Był on delikatny i utęskniony. Wyższy przyciągnął drugiego mężczyznę bliżej siebie, kładąc swe dłonie na jego biodrach. Miał wywalone, czy ktoś go zobaczy. Jedyne co się liczyło, to bliskość Erwina. Człowieka, w którym się zakochał na zabój, a przez ostatnie pięć lat wierzył, że już go nigdy nie zobaczy. Okazało się to nieprawdą, za co był niezmiernie wdzięczny.

Po dłuższej chwili odsunęli się od siebie. Knuckles uśmiechnął się, szczerze szczęśliwy. Capela mu zawtórował. Założyli wierzchnie odzienie, a Dante wziął parasol starszego. Złotooki złapał jego wolną dłoń i wyszli z restauracji. Nie spiesząc się, kochankowie poszli pieszo w kierunku apartamentów, w towarzystwie niewielkiego deszczu. Wreszcie razem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro