XX
— On jest niebezpieczny — Czarny Kot zmarszczył jasne brwi nad czarna maska i stuknął palcem w trzymaną w ręku kartkę — wskazane zaburzenia osobowości, utajnione. Narkoman, po odwyku, już nie bierze. Milioner, w spadku po ojcu, Philippie Ferrougne.
Przekazał kartkę Biedronce i padł zmęczony na fotel, stojący w rogu. Mieszkanie Barthelemy'ego było urządzone przyjaźnie, lubił ten wystrój. Lekko orientalny, ale bez przesady, z czerwonymi kanapami, drewnianym stolikiem i śmieszną figurką w rogu, przedstawiającą kobietę w stroju pawia. Adrien podejrzewał, że to jedna ze wschodnich bogiń, jedna z setek, o których nigdy nie słyszał.
— Skąd macie te wszystkie informacje? — Biedronka zmarszczyła brwi, jeszcze raz przelatując wzrokiem po zadrukowanym papierze. — To chyba nie jest ogólnodostępne.
— Adrien powiedział, że informacje o Bernardzie mogą wam się przydać. — Sączący whiskey z przezroczystej szklanki Barthelemy spojrzał na dziewczynę znad krawędzi naczynia — Mądry chłopak, jestem z niego dumny. Zdobycie tego nie było trudne. W końcu wyglądamy z Bernardem prawie tak samo, wystarczyło cos pokombinować z imieniem.
Czarny Kot odchylił głowę, by ukryć rumieniec dumy, który wpłynął na jego policzki, a Biedronka westchnęła ciężko.
— Dziękujemy, Barthelemy. Robisz dla nas tak dużo, a w końcu chcemy unieszkodliwić twojego brata.
— Tak właściwie to nigdy go nie lubiłem. W czwartej klasie wyrwał mi wszystkie włosy. — Mężczyzna skrzywił się na to wspomnienie, ale mówił swoim zwykłym, opanowanym tonem. — Z naszej trójki był najgorszy, a teraz próbuje znowu używać tego cholernego kamyczka. Przyda mu się wiadro zimnej wody na głowę, by w końcu się opamiętał.
Czarny Kot wymienił spojrzenia z partnerką, ale Barthelemy, mimo że zauważył, nie przejął się tym specjalnie. Ludzie często byli zdziwieni jego brakiem kurtuazji i okrzesania, ale nie obchodziło go to. W środowisku był ceniony właśnie za tą brutalną szczerość i nie miał zamiaru się zmieniać, dlatego, że komuś się to nie podobało.
Po za tym był za stary na zmiany.
— Tym razem musimy rozegrać to inaczej — odchrząknęła superbohaterka po dłuższej chwili — nie chcę już więcej śmierci.
Przysiadła na podłokietniku fotela, na którym siedział Czarny Kot i wsunęła swoją drobną dłoń w jego. Bohater miał długie palce pianisty, ścisnął nimi mocno rękę Marinette w cichym geście wsparcia. Nie potrzebowali słów, po latach współpracy i wspólnego życia wystarczyły im takie właśnie oto drobne gesty.
— Proponuje po prostu zbliżyć się do Bernarda — rzucił pan Ferrougne, patrząc z żalem na puste dno swojej szklanki — zaufa, zaprosi do domu. Potem można będzie poszukać broszki.
— Wątpię, by trzymał ją na wierzchu. Po za tym to znowu wymagałoby od nas ujawnienia tożsamości. Zły pomysł — odparła szybko Marinette, wyrywając dłoń z uścisku męża. Zbeształa się w myślach za okazanie słabości na oczach wuja Adriena. Już i tak zbytnio się z nim spoufalili.
— A kto powiedział, że to wy będziecie odwalać czarną robotę? — Idealnie równe, białe brwi Barthelemy'ego uniosły się w aktorskim geście zdziwienia — Już raz wysłaliście mnie i Adriena na zwiady — wzrok jego zielonych oczu spoczął na twarzy Czarnego Kota — myślę, że znowu moglibyśmy się spotkać z Bernardem. Poznalibyśmy bliżej naszego siostrzeńca. Przy ostatnim rozstaniu był chętny do kolejnego spotkania.
Adrien uciekł wzrokiem, unikając przenikliwego spojrzenia wuja i wracając myślami do spotkania z Bernardem w kawiarni. Po nienawistnej przemowie mężczyzny posiedzieli jeszcze chwilę, popijając kawę, a następnie Adrien dał Barthelemy'emu swój numer, pożegnał się z Bernardem, który powiedział, by jeszcze się skontaktowali i każdy ruszył w swoją stronę.
— Nie sądzę, by ...
— A ja uważam, że to świetny pomysł — przerwał Czarny Kot Biedronce — Adrien na pewno się zgodzi.
Posłał Marinette znaczące spojrzenie, a ona westchnęła, patrząc to na niego, to na Bartha, który wstał z fotela i podążył w stronę barku.
Westchnęła jeszcze raz.
Tą jedną walkę już chyba przegrała.
***
Kiedy Marinette i Adrien wrócili do pokoju hotelowego (tym razem wskoczyli już oknem, na prośbę Marinette) zapadał już zmierzch. Adrien wykonał szybko przemianę zwrotną i zapalił małą lampkę, stojącą na biurku. Odruchowo rzucił kwami camembert, po czym spojrzał na Marinette, również już w swoich normalnych ubraniach.
Uśmiechnął się na jej widok, obserwując ruchy jej subtelnych dłoni, kiedy szukała w torebce ciasteczek dla Tikki. Wyglądała już o wiele lepiej, niż kiedy zobaczył ją po raz pierwszy od czasu Bitwy Muzealnej, jak ustalili się ją nazywać. Jej twarz była pełniejsza, wróciło jej kilka kilogramów – nie wyglądała jeszcze tak jak niecałe pół roku temu, ale było lepiej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. W jej fiołkowych oczach, pięknych, o głębokiej fioletowoniebieskiej barwie znowu tańczyła żywotna iskierka, a wąskie, malinowe usta wyginały się w uroczy uśmiech. Pomału się umacniała i, mimo że nie wróciła jeszcze do stanu początkowego, znów widział w niej waleczność i radość życia.
— Coś się stało? — z zamyślenia wyrwał ją głos Marinette, która z rumieńcami na policzkach spogładała na niego nieśmiało. Dopiero teraz uświadomił sobie, że od kilki minut stał przy biurku, z palcem na włączniku i gapił się na dziewczynę.
— Nie, dlaczego miałoby się coś stać?
— Nie wiem. Patrzysz się na mnie tak dziwnie — wymamrotała, spuszczając wzrok i bawiąc się rękawem granatowej marynarki, którą miała na sobie. Adrien zaśmiał się mimowolnie. Mimo tylu spędzonych wspólnie lat, mimo tylu przeżyć, Marinette dalej nie potrafiła poskromić rumieńca na jego widok. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak na nią działa – i jego pierś rozpierała wtedy niewiarygodna duma, bo nikt inny nie wywoływał u niej takich reakcji. Tylko on.
Podszedł do niej i, łapiąc w talii, przyciągnął do siebie jej drobne ciało. Jego wargi nakryły jej małe usta, jej palce musnęły jego kark. Musiał to zrobić, musiał ją pocałować. Przy Marinette budziło się w nim coś takiego, czego nigdy wcześniej nie potrafił w sobie znaleźć. Mieszanka gorących uczuć, chęci opieki i ochrony, a przede wszystkim miłość, płonąca w nim jasno, stale i niewiarygodnie mocno. Zacisnął dłonie mocniej na jej biodrach, chcąc jak najdokładniej poczuć, że ona tu jest, dla niego. Marinette zawsze powtarzała, że to bardziej ona potrzebuje Adriena, niż Adrien jej. Nie była to prawda, nawet w najmniejszym stopniu. Gdyby nie ona, młody Agreste nigdy nie znalazłby w sobie tej siły by walczyć do końca, by pięknie żyć i pięknie kochać.
Bo kochał pięknie. Bezgranicznie i nieskończenie kochał tylko ją i dlatego teraz właśnie całował ją z taką zawziętością, jakby miał być to ich ostatni pocałunek.
___________________________________
O rany, jak ja dawno nie robiłam notatki pod rozdziałem. Zrezygnowałam z tego, uznałam za niepotrzebne, ale, tak w sumie, straciłam przez to kontakt z czytelnikami.
Karygodny błąd.
Słuchajcie (albo czytajcie), zbliżamy się już do końca tej książki. Nie jestem przekonana, ile jeszcze wyjdzie mi rozdziałów, ale jesteśmy już bliżej niż dalej.
Pewnie myślicie, że zacznę dziękować, ale to jeszcze nie ten czas. Chciałam tylko, byście wiedzieli.
Wiem, że spóźniam się z rozdziałami, wstawiam je nieregularnie i ogólnie moja systematyczność jest wielkości pantofelka: nie zobaczysz gołym okiem. W każdą książkę staram się włożyć serce, w każdy rozdział zawiera cząstkę mnie i na każdy poświęcam dużo czasu,. Dopieszczam, poprawiam. Perfekcjonizm w tym przypadku jest zgubny, niestety też potrzebny.
W związku z tak długimi przerwami pisanie każdej pracy trwa mnóstwo czasu i w każdej widać progres w tym czasie poczyniony. Nie jest ona tak duży, jakbym chciała, ale tez większy niż śmiałabym kiedykolwiek się spodziewać i dlatego praca tu, na watt, jest dla mnie tak ważna. Chciałabym byście podzieli się ze mną swoją opinią: czy książka się podoba, co poprawić, czego nie zmieniać, co wywalić. papierowe książki należą w pełni do autora - to jednak jest wattpad, nasz mały pomarańczowy światek, w którym wszystko tworzymy razem.
Chciałabym, by tak było również i na moim koncie.
Do następnego!
stingingrose
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro