I
Stanie przed lustrem stało się moim codziennym rytuałem. Podobnie jak zatracanie się w wspomnieniach i robienie coraz dalszych postępów w łapaniu depresji.
Przeszłam z swojej sypialni do kuchni.
Szybko dopiłam poranną kawę i rzuciłam okiem na zegarek. Za dziesięć ósma. Na pełnym sprincie może zdążę i nauczycielka angielskiego mnie nie oryczy.
Za dwa dni kończyłam osiemnaście lat w związku z czym w tym roku mam zdawać maturę, a nauczycieli nie bardzo zadowalały moje oceny. Szczerze mówiąc nie bardzo się nimi przejmowałam.
Wyszłam z domu i zakluczyłam drzwi. Zacisnęłam zęby słysząc zgrzyt zamka. Muszę go naoliwić.
Klatka jak zwykle była idealnie wypucowana, każdy metr kwadratowy lśnił czystością. Ostrożnie, aby nie zabrudzić ani kawałeczka podłogi wyszłam na zewnątrz.
Żeby nie powtórzył się atak sprzed kilku dni, po drodze do placówki skupiłam się na liczeniu kroków dziesiątkami.
Jeden...
Dwa...
Trzy...
Dziesięć...
I tak dalej, aż doszłam do starego, przedwojennego budynku z pomarańczowej cegły. Nie umiałam wymówić ani jej numeru, ani nazwiska patrona. Przynajmniej w lokalnym języku. A wątpię by ktokolwiek tutaj umiał francuski.
Gdy dotarłam przed szkołę, było już pięć po ósmej, ale na spokojnie przebrałam buty i skierowałam się do klasy. Jej numeru, też nie umiałam wymówić. Tutejsze głoski były po prostu za twarde po tylu latach posługiwaniu się miękkim i płynnym francuskim.
Otworzyłam drzwi. Momentalnie skierowało się na mnie kilkanaście par oczu, w tym oczy nauczycielki, która wyglądem przypominała małego taupe*.
Jej malutkie oczka skryte za wielkimi okularami tylko nasuwały to skojarzenie. To, że ciągle miała zmrużone oczy i twarz wysuniętą do przodu w celu lepszego zobaczenia otoczenia tylko potęgowały wrażenie. Tak, pani Adamiefic była ślepa jak taupe.
- Dzień dobry, pani Adamefic - powiedziałam z wyraźnie obcym akcentem. Parę osób zachichotało lekko, ale dla mnie nie miało to większego znaczenia. Umiałam pisać po polsku, a w szkole to się liczy bardziej niż mówienie. ( Tak, szczerze to teraz nic nie miało dla mnie większego znaczenia. Mount Everest mógłby się zawalić, a ja tylko wzruszyłabym ramionami i poszłabym dalej karmić wspomnieniami swoje złamane serce)
- AdamieWICZ- powiedziała kładąc szczególny nacisk na ostatnią sylabę - Lauro powinnaś pójść do logopedy. Jakim cudem rodowita polka może mówić w ten sposób. To obrzydza.
Usiadłam w ławce spokojnie, ale wewnętrzne strony dłoni były całe poranione od wbijania w nie paznokci.
Pewnie myślicie teraz: czemu Lauro? Czemu polka?
Otóż całkowicie odcięłam się od przeszłości. W tym liceum wszyscy są przekonani, że nazywam się Laura Rozan, a moi rodzice to mało znani politycy, którzy są w domu bardzo rzadko i dlatego nie widać ich na żadnym zebraniu. I dlatego właśnie mówię w tym języku jak niedorozwinięte niemowlę.
Pff, gdyby tylko znali prawdę. Gdyby tylko wiedzieli, że Laura to Marinette, francuska, zaginiona bohaterka na emeryturze.
Dobrze słyszeliście. Na emeryturze. Po pokonaniu Władcy Ciem nie miałam już co robić w Paryżu. Nawet nie chciałam. Chciałam uciec od tych wszystkich miejsc, od wspomnień, które ostatnio w moim życiu odgrywały bardzo ważną rolę. Od niego.
Ale one i tak mnie dopadły nawet gdy przejechałam przez pół Europy.
Angielski był zdecydowanie moją ulubioną lekcją. Był to język którego uczyłam się jeszcze w mojej francuskiej szkole, więc nie zaczynałam od zera jak na polskim czy fizyce. Co z tego, że nauki przyrodnicze też już miałam, skoro najpierw muszę zrozumieć chociaż temat lekcji?
Niestety najpiękniejsze czterdzieści pięć minut dnia psuła nauczycielka. Niedowidząca, nie wiedziała nawet kogo wskazała do odczytania zadania domowego, czasami nawet nie umiała dostrzec numeru strony na której mamy otworzyć książkę.
Mimo tego zawsze brałam czynny udział we wszystkich zajęciach, nie tylko na angielskim. Gdybym zaczęła się nudzić mogłabym zostać zaatakowana przez natrętne myśli i smutki. Dlatego nie pozwalałam sobie chociaż na chwilę nudy.
Gdy zadzwonił dzwonek, spakowałam się i wyszłam z klasy, a tuż za mną moja tutejsza przyjaciółka, Anna. Była to drobna, nieśmiała blondynka o przejrzyście niebieskich oczach i chłopaku wyższym od niej o co najmniej dwie głowy.
Polubiłam ją głównie dlatego, że nie przypominała ani trochę pewnej mulatki, którą zostawiłam w Paryżu bez śladu najmniejszych wyjaśnień.
- Hej, Laura? Jak się czujesz? - Anna jako jedyna zauważała, że czasami mam pewne stany melancholii i nie wyglądam na najszczęśliwszą osobę na świecie.
- Nie tak źle - odparłam zmuszając się do poprawnego wymówienia całego zdania. Gdybym nie skupiła się na nim w pełni, mogłabym bezwiednie przejść na francuski, a tego nie chciałam.
- Uważam, że powinnaś się w końcu spotkać z kimś. Pójść na imprezę ze mną i z Frankiem, pooglądać z nami film, albo pójść ze mną na babskie zakupy. To zawsze poprawia humor!
- Nie chcę się czuć jak trzecie koło u wozu - odparłam.
- Jak piąte - blondynka zaśmiała się, poprawiając mnie - i nie będziesz kołem. Franek bardzo cię lubi - w jej policzkach pojawiły się urocze dołeczki, ale natychmiast wyrzuciłam ten fakt z głowy, by przed oczami nie stanęły mi inne dołeczki w policzkach, należące do innej osoby.
- Naprawdę nie trzeba.
Anna spojrzała za mnie i uśmiechnęła się przebiegle.
- Albo - zaczęła, cały czas wpatrując się w coś za moimi plecami - umów się na randkę!
Szybko odwróciłam się, marząc by nie był to ten ktoś, o kim myślałam. Niestety, był to ten ktoś.
- Cześć Laura! - Antek uśmiechnął się do mnie lekko i schował ręce do kieszeni ciemnych dżinsów. Nie można powiedzieć, że nie był przystojny. Ciemne oczy i jasnobrązowe włosy, przystojne rysy twarzy i prosty nos. Idealna sylwetka. Antek był przystojny.
- Hej - te trzy literki ledwo przeszły mi przez gardło.
- Mam pytanko - o nie, o nie, o nie, o nie. Powiedz, że to nie to o czym myślę. Chłopak przysunął lekko swoją twarz do mojej i zapytał - pójdziesz ze mną na kawę?
Przed oczami momentalnie pojawiły mi się zielone tęczówki. Dokładnie półtora roku temu temu były one w tym samym miejscu, gdzie teraz znajdowały się oczy szatyna. Odgoniłam ten obraz zanim łzy zaczęły spływać mi po policzkach.
Lubiłam Antka. Naprawdę. Był jak dobry starszy brat, którego nigdy nie miałam. Był jak przyjaciel, z którym nie mogłam porozmawiać o wszystkim, bo by przekazać wszystko wystarczył gest ręką. Ale to był tylko przyjaciel. Nie umiałabym zrobić z niego kogoś więcej.
- Po przyjacielsku, tak? - byłam z nim na kawie tylko raz. Wtedy też zadałam to pytanie. Wtedy odpowiedział twierdząco.
Niestety tylko wtedy.
- Co ty! Na randkę, Laurka - nazywał mnie Laurką odkąd tylko się przedstawiłam.
- Przykro mi A-Antek. Ja... Ja nie mogę - patrzyłam jak żywa iskierka w oczach mojego rozmówcy momentalnie gaśnie. Chciałam krzyczeć "to nie twoja wina", ale nie umiałam.
To nie była jego wina, tylko moja. To ja nie umiałam pogodzić się ze stratą. To ja nie umiałam zapomnieć i przestać nosić tego cholernego wisiorka. To ja odrzucałam zaproszenia na każdą randkę, jaką mi tu zaproponowano.
- Rozumiem - odwróciła się i odszedł.
- Nie, Antek zaczekaj! To nie...
- ...moja wina? - zapytał i odwrócił głowę w moją stronę - może i nie. Ale muszę sobie przyswoić, że osoba, która dawała mi nadzieję przez pół roku, mnie zwodziła - ostatni raz obrzucił mnie spojrzeniem swoich czarnych jak węgiel oczu, odwrócił się znowu i tym razem naprawdę odszedł.
- Kiedy ja mu dawałam nadzieję? - wyszeptałam stojąc sztywno. Przed oczami cały czas miałam skanujące moje ciało, zielone oczy. Usilnie starałam się wyrzucić je z mojej głowy, postawić mur między nimi, a mną. Nie umiałam. Cała drżałam, hamując łzy chcące pociec po policzkach, na wskutek tej głębokiej, leśnej barwy, siedzącej gdzieś z tyłu głowy.
- Cały czas z nim gadałaś i spędzałaś czas -odpowiedziała Anna. To prawda. Antek nieświadomie pomógł mi tak zagospodarować czas, bym miała jak go jak najmniej na myślenie. Ale nigdy nie dawałam mu znaku, że chcę czegoś więcej - to fajny chłopak. Może właśnie jako twój partner pomógłby wywołać na twojej twarzy uśmiech.
"Partner"
"Uśmiech"
"Kiedyś wywołam uśmiech na twojej twarzy M'Lady"
Poczułam na ramionach widmowy dotyk jego delikatnych, długich palców. Nie zdążyłam pohamować łez. Spływały po mojej twarzy strumieniem. Spuściłam głowę, by Anna niczego nie zauważyła, ale była zbyt zajęta kontynuowaniem swojej tyrady.
- Mogłabyś się umówić z Antkiem. Chociaż na kawę - miękkie usta, zostawiające mokry ślad na moim czole i silne ramiona obejmujące mnie w talii. To wszystko było tak dawno, a czułam jakby działo się teraz, w tej chwili.
- Naprawdę cię nie rozumiem. Dlaczego tak boisz się związku i towarzystwa?
Tym razem miarka się przebrała. Uniosłam głowę i zawyłam z bólu. Na korytarzu stało jeszcze kilka osób, ale nie obchodziło mnie to. Chłód wisiorków spoczywających obok mojego serca palił niemiłosiernie, wyżerał dziurę w klatce piersiowej. Igły bólu atakowały mnie całą, a ja wystawiłam im się jak na tacy. Chciałam nie pamiętać. I jednocześnie nie chciałam zapomnieć.
- Bo nie chcę! - wykrzyczałam przez płacz - Bo.. Nie...Chcę..- tym razem szeptałam, dławiąc się łzami. Anna patrzyła na mnie przestraszona, na jej twarzy zagościły wyrzuty sumienia.
- Nie...Chcę... Zdradzić... - odwróciłam się i wybiegłam ze szkoły, zostawiając Annę na środku korytarza razem z wszystkimi moimi rzeczami schowanymi w czarnym plecaku, leżącym u jej stóp.
W geście desperacji pobiegłam za szkołę i wspięłam się na szerokie drzewo o grubych gałęziach. Nie robiłam tego od mojego przyjazdu, więc gdy ledwo widząc przez zasłonę łez pojawiłam się na upatrzonej przeze mnie gałęzi wszystkie mięśnie paliły niemiłosiernie.
Usiadłam na niej i oparłam się o pień drzewa. Skuliłam się mocno, próbując wyprzeć ze świadomości ból, obrazy i wspomnienia.
Znowu wspomnienia. Od pół roku były one moją nieodłączną przyjaciółką. Nawet lepszą niż Tikki.
Tikki.
Zdjęłam kolczyki już dawno bo za bardzo przypominały mi o moim dawnym życiu i osobach, które w nim uczestniczyły.
Do tej pory hamowałam wspomnienia, oddzielałam je od swojego codziennego życia i dopiero co jakiś czas nocą miałam prawdziwy atak, kiedy to zwijałam się na podłodze z tęsknoty, poczucia straty i mentalnego bólu.
A słowa Anny coś we mnie odblokowały. Podobnie słowa Antka.
Wspomnienia napływały, a ja czułam się jak na prochach. Bo to były moje prochy. Wspomnienia.
Chwilę przed zaśnięciem w głowie pojawiła mi się myśl, a gdy później o nie myślałam zawsze wybuchałam histerycznym śmiechem. Ale nie teraz. Teraz byłam za bardzo zmęczona i zbyt zrozpaczona, by to zrobić.
Straciłaś go, Marinette Dupain- Cheng. Straciłaś Adriena Agreste'a. A zielony kolor jego oczu będzie cię prześladować aż do śmierci.
------------------------------
*taupe - kret
-------------------------------
Hejka!
Tak, to znowu ja, z kolejnym rozdziałem.
Mam nadzieję, że się spodobał i spełniał wymagania (możecie być dumni 1684 słowa).
Jeśli tak daj gwiazdkę, albo koma.
Do następnego
stingingrose
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro