Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~Ratunek dla istoty aspołecznej~

           Znacie to uczucie? Samotność wśród tłumu? Tak właśnie się czułam czekając, aż ktoś w końcu łaskawie wpuści nas na salę, w której miało odbyć się spotkanie. Wokół mnie było naprawdę wielu ludzi. Kłębili się przy wejściu podekscytowani, a po jakimś czasie już zdenerwowani czekaniem. A ja? Nie ukrywam - ogromnie się cieszyłam na to, co miało się wydarzyć, jednak w równej mierze byłam wszystkim przerażona. Tak to jest właśnie być istotą aspołeczną - wychodzisz do ludzi i zamiast się cieszyć ich obecnością, to pierwsze co odczuwasz, to strach przed nimi, a dopiero potem ewentualne dodatkowe emocje. Dla zajęcia mojego wystraszonego mózgu próbowałam analizować stojących dookoła ludzi. Na chwilę pomogło. Dzięki temu w sumie znalazłam kilka osób, które wygrały konkurs, tak samo jak ja. Świetnie. Ale przecież i tak się do nich nie odezwę. A śledzić ich tym bardziej nie miałam zamiaru. Znowu ogarnęło mnie uczucie niepokoju. Ah, jakbym chciała być na tyle odważna, żeby kogoś poznać... Czemu tak nie potrafię? Czekajcie. W sumie to potrafię. A, już wiem. Wszyscy wokół mają już innych do rozmowy. Przyjaciół, partnerów, znajomych, kolegów. A ja nie dość, że nie mieszkam w Kielcach i nikogo tutaj nie znam, to jeszcze mojej przyjaciółce nie udało się wygrać biletu. Jakby to podsumował Fernando Riviera - Hahahaha, wspaniale!

           ~Wera, ogarnij się, przecież to nic wielkiego!~ karciłam siebie w myślach. W sumie próbowałam się pocieszyć, że to teraz, to jeszcze nic - przecież po wywiadzie prawdopodobnie będzie możliwość zdobycia ich podpisów, a wtedy to dopiero umrę ze strachu. I w tym momencie przypomniałam sobie o notatniku. Otworzyłam go i jeszcze raz popatrzyłam na moją pracę. Byłam z niej dumna, chociaż wyrzucałam sobie, że przez to, że nie przywiozłam kredek, nie została pomalowana.

           ~Heh, dla mnie to powód do dumy, a dla innych bazgroł pełen błędów. Coś czuję, że się skompromituję dając go do podpisu... Przecież oni widzieli już tyle pięknych fanartów, a to? To wygląda jak rysunek dziecka z podstawówki. Świetnie, dużo w życiu osiągnęłam, nie ma co! Studentka rysująca jak dzieciak. A przecież ćwiczę już od trzech lat. Pięknie~

           W końcu coś się ruszyło. Otwarto drzwi do wielkiej sali, a tłum powoli zaczął wlewać się do środka. Wszyscy chcieli jak najprędzej się tam dostać. Nie rozumiałam czemu - przecież każdy miał zarezerwowane konkretne miejsce (a nie, sorry - ja i inni ludzie z konkursów nie). Tak czy siak w pewnym momencie doszło do tego, czego się najbardziej obawiałam. Zanim zdążyłam schować notatnik do torby, ktoś potrącił mnie i zeszyt niezgrabnie pokoziołkował w powietrzu i wylądował na podłodze. Wszystko byłoby prostsze, gdyby nie ten tłum. Jak nieszczęścia, to już hurtem. Ktoś inny kopnął mój notatnik tak, że zniknął mi z oczu. Tutaj wypadałoby wspomnieć, że oprócz mojego fanartu schowałam tam też bilet.

           ~Nie no, jesteś geniuszem, że go tam włożyłaś!~ skrytykował mnie mój wewnętrzny głos. Nie pomógł ani trochę. Wiedziałam, że teraz nie mogę iść na salę, bo mnie nie wpuszczą. Musiałam cierpliwie poczekać, aż wszyscy wejdą i wtedy dopiero zacząć szukać notatnika. Byłam ogólnie zestresowana całą sytuacją, ale pocieszałam się, że przecież wcale nie jest aż tak źle, że zaraz wyjmę bilet i wezmę udział w spotkaniu. Modliłam się, żeby z zeszytu nic nie wypadło, bo przecież to byłoby koniec wszystkiego...

           Po około dziewięciu minutach większość ludzi ulokowała się na swoich miejscach i na korytarzu został już tylko mały ogonek. Przez cały czas wodziłam oczami po podłodze, szukając zguby.

           ~Jest!~ pomyślałam z ulgą widząc notatnik. Niestety zrzedła mi mina, kiedy doszło do mnie, że leży w takiej pięknej pozycji, że nie ma opcji, żeby cokolwiek w środku jeszcze tam zostało. Jednak nie traciłam nadziei. W końcu nigdzie na podłodze nie mogłam dostrzec biletu. Musiał tam być. Podniosłam ostrożnie zeszyt i z przykrością stwierdziłam, że tego dnia padało. Kartki były częściowo mokre i brudne. Żal mi było kajetu, ale w głowie kołatało mi się cały czas, że ważniejszy jest teraz bilet, bo zaraz rozpocznie się spotkanie. Przetrząsnęłam cały notes. Nic. Ani śladu po bilecie. Co gorsza, ani śladu też po fanarcie. Wspaniale!

           ~Nie wejdę tam~ po plecach przeszedł mnie dreszcz. Nie wiedziałam, czy to przez chwilę grozy, czy przez to, że jacyś ludzie otworzyli drzwi frontowe.

           ~Opamiętaj się. Jeszcze nic straconego! Przecież musisz tam wejść! Tyle zrobiłaś, żeby się tutaj znaleźć, a Ty się poddajesz?!~ dwa głębokie oddechy później już szukałam biletu. Przefiltrowałam całą posadzkę i nigdzie go nie było. No tak. Kto przegapiłby bilet na G.F.Darwin w dniu spotkania? Nikt. Pewnie ktoś go podniósł i... cokolwiek z nim zrobił, tego już się nie dowiem.

           ~To koniec~ pomyślałam stwierdzając fakt. Przecież nie wejdę tam, żeby opowiedzieć moją rozczulającą historię, bo uznają mnie za wariatkę i pomyślą, że po prostu za wszelką cenę chcę się dostać do środka. Nawet nie mam jak udowodnić, że wygrałam konkurs. Ale jak to zwykł mawiać jeden z moich wykładowców: 'Brak dowodu nie jest dowodem braku'. Chociaż w sumie zalaminowane okienko z Rafałem nadal tkwiło w portfelu w przegródce z monetami (polecam - patent lepszy, niż łuski wigilijnego karpia!) [okienko ze Sławkiem powędrowało do nieobecnej na spotkaniu przyjaciółki].

           ~Weź się w garść! Przecież jeszcze nie wszystko stracone!~ już ciul z oglądaniem filmów i wywiadem - przecież kiedyś muszą wyjść! A ja tu będę cierpliwie czekać.

           ~Jasna cholera, a gdzie rysunek!?~ tutaj już trudno było mi uwierzyć, że ktokolwiek zwrócił na niego uwagę. Tym bardziej, że był czarno-biały. Przeszukiwanie podłogi zaczęło się od nowa. Miałam nadzieję, że nikt nie zwraca na mnie zbytniej uwagi, bo z takim zachowaniem najpewniej wylądowałabym w Krychnowicach [patrz - szpital psychiatryczny].

           ~Kurna!~ pomyślałam zdenerwowana. Na posadzce nie było nic, oprócz biednej, sponiewieranej ulotki, której pewnie nikt nie zdoła już przeczytać. Współczułam jej. Wyglądała jak metafora mojego życia. Podeptana przez ludzi, mokra od łez, zmieszana z błotem, sprowadzona do poziomu podłogi. I w tym momencie zrozumiałam, że to wcale nie jest ulotka, tylko mój fanart. Powoli kucnęłam i delikatnie podniosłam kartkę z podłogi. Trzymałam ją w dwóch palcach i jak Rafała kocham - wyglądała jak chusteczka do nosa (zużyta rzecz jasna). Rysunek sam w sobie rysunkiem już nie był. Cienie tworzyły kilka cienkich smug, a lineart (kontury) został zniekształcony przez zmianę struktury kartki. Cała moja praca poszła w pizdu.

           ~Już gorzej być nie może~ nie wiem, czy to stwierdzenie miało mnie pocieszyć czy dobić. Jeszcze raz spojrzałam na zamknięte drzwi sali, na której już zapewne odbywało się spotkanie. Z środka dobiegł mnie śmiech uczestników.

           ~Czemu ja zawsze muszę mieć takie szczęście!?~ pytałam sama siebie. Czułam, jak ogarnia mnie bezradność. Chyba powoli dochodziło do mnie to, że naprawdę ich nie spotkam, nie posłucham ani nawet nie zobaczę. To wszystko trafiło mnie tak mocno, że zaszkliły mi się oczy.

           ~Opanuj się! Przecież nie będziesz teraz ryczeć!~ fakt. To byłoby mało efektowne. Poza tym nie poprawiłoby mojej sytuacji ani trochę.

           Uznałam, że powinnam pójść w mniej widoczne miejsce, bo ciągle stałam tuż obok drzwi prowadzących na salę. Wybrałam schody. Były szerokie na tyle, że każdy schodzący lub wchodzący mógł mnie bez problemu ominąć. Jak dla mnie, miejsce idealne. Stuprocentowa metafora alienacji.

           W rękach nadal trzymałam przemoczony notatnik i zniszczony fanart.

          ~Nawet nie mają mi się na czym podpisać... Przecież nie dam im brudnego i mokrego zeszytu, bo wyjdzie na to, że ich nie szanuję. A szacunek to podstawa~ schowałam biedny notatnik do torby. Zginął w boju. Z honorem. Zasłużył na godny odpoczynek w wygodnym miejscu.

           Następnie spojrzałam z niesmakiem na kartkę. Wyglądała jak wyjęta buldogowi z przełyku. Musiał mieć niezły ślinotok.

           Patrząc na nią już wcale nie myślałam o fanarcie, tylko o tym wszystkim, co mnie dzisiaj ominie. Zanurzyłam się w swoich wyobrażeniach o tym dniu. Miało być tak pięknie, a wyszło jak zawsze. A zapowiadało się nadzwyczaj obiecująco. Samo to, że zdobyłam bilet wygrywając konkurs i że zdążyłam narysować fanart zaledwie dzień przed wyjazdem, traktowałam jako dobre omeny, sygnały typu 'Będzie dobrze - zobaczysz!'. Ale nie było dobrze. Nie oszukujmy się, brak biletu i zniszczony rysunek nie zwiastowały nic dobrego. Co gorsza, zapowiadały raczej porażkę na całej linii.

           ~A ja tylko chciałam, żeby ktoś wrócił mi chęć do życia. Czy to tak wiele?~ w sumie samo odkrycie Grupy Filmowej Darwin przyprawiło mi wiele uśmiechu. O dziwo ktoś jeszcze ma podobne poczucie humoru, co ja.

           Uśmiechnęłam się. Niestety dobijające mnie myśli nadal kłębiły się w mojej głowie, więc wraz z uśmiechem spłynęła też pierwsza łza. Już się nie hamowałam. I tak nie było nikogo, kto mógłby mnie zobaczyć.

           Moją samotność zakłóciły kroki dobiegające z piętra wyżej. Ktoś zaczął schodzić po schodach. W sumie, lepiej, że ktoś schodzi niż wchodzi. W takim układzie zobaczy tylko moje plecy, a nie twarz, która w tamtej chwili wyglądała zapewne jak oblicze jakiejś postaci z creepypasty czy horroru.

           Z tego, co zdążyłam wydedukować, 'ktosiów' było dwóch. Zresztą - nie wiedziałam po co to w ogóle to analizuję - przecież dla mnie to i tak bez różnicy. Miałam nadzieję, że ci ludzie zejdą jak najprędzej i pozwolą mi na powrót zanurzyć się w rozpaczy.

           Jednak stało się coś dziwnego. Coś, czego nie chciałam i chyba tylko dlatego nie wliczyłam tego w moje spekulacje. Osoby zatrzymały się momentalnie. Byłam pewna, że wcale nie po to, żeby zawiązać sobie nawzajem sznurówki.

           ~Boże kochany! Idźcie stąd! Naprawdę chcę być teraz sama~ jeśli te jełopy chcą mi właśnie wykręcić jakiś numer, to lepiej, żeby zastanowili się raz jeszcze, zanim zrobią cokolwiek. Nie wiedzą, z kim mają do czynienia. Może wyglądałam na chucherko, ale potrafię odwinąć się komuś, kiedy zachodzi taka potrzeba. Zresztą od jakiegoś czasu trenowałam taekwondo.

           ~A więc się skradają? Matko Boska! Czy oni naprawdę myślą, że ja jestem jakąś tępą idiotką? To, że jestem blondynką, a na dodatek ciemną, to jeszcze o niczym nie świadczy!~

           - BU!! - krzyknęli jednocześnie. Niezła synchronizacja, nie powiem. Ale jeśli to miało mnie przestraszyć, to ewidentnie coś nie pykło... Jeden z nich złapał mnie gwałtownie od tyłu za ramiona. Aha. To miało chyba wzmocnić uczucie strachu. A wzmocniło tylko moje uczucie skrępowania. Jakiś obcy gościu trzyma mnie za ramiona. Co się tu właściwie odjaniepawla? Drugi za to wyskoczył tuż obok mnie. Pewnie gdybym rzeczywiście była zszokowana, to odwróciłabym głowę w jego kierunku. Ja jednak najchętniej w tamtej chwili zapadłabym się pod ziemię albo po prostu zniknęła. Jednak z powodu braku możliwości wykonania żadnej z tych opcji najzwyczajniej w świecie przeklęłam w myślach i zakryłam twarz rękoma. Ze stresu nie od razu pojęłam z kim mam do czynienia. Nie na długo, bo ta myśl musiała mimo wszystko wystrzelić jak korek od szampana 'Piccolo'.

           ~Boże, to oni!~ powtarzał święcie przekonany o prawdziwości tych słów mózg. Przecież słyszał te głosy już nie jeden raz. Jednak z drugiej strony wydawało mi się absurdem zaistnienie podobnej sytuacji. Tym bardziej, że spotkanie z nimi powinno było trwać już dobre dziewiętnaście minut.

           - Ej! Nie bój się... To był tylko żart - odezwał się Janek kucając na schodach tuż obok mnie. Z braku mojej reakcji obaj wymienili porozumiewawcze spojrzenia (widziałam to w mojej wyobraźni) i kontynuowali.

           - Bo wiesz, tak tu sobie tędy z Markiem przechodziliśmy i... i zobaczyliśmy Ciebie na schodach. Samą. I...

           - I od razu pomyśleliśmy: Hej, to musi być nasza fanka! - skurczyłam się wewnętrznie najbardziej, jak mogłam. Stres sięgał zenitu. Czemu oni w ogóle zwrócili na mnie uwagę? Owszem, założyłam bluzę dlatego, że byłam święcie przekonana, że Janek i Marek też pojawią się w bluzach, ale przecież oni nic o tym nie wiedzieli!

           Cisza.

           - Ej, co jest? Żyjesz w ogóle pod tymi włosami? - dopytywał Janek zbliżając się o parę centymetrów. Bardzo go lubię, ale mimo wszystko nie zawsze czuję się komfortowo, kiedy ktoś tyka moje włosy. Chcąc uniknąć tej sytuacji szybko wytarłam rękawem mokrą od łez twarz i podniosłam głowę znad kolan.

           - Żyję. Spoko - widziałam zdziwioną twarz Janka. Widocznie nie spodziewał się, że płakałam.

           - Oł, a więc to tak... - Marek widząc jego reakcję najpewniej zdziwiony zmarszczył czoło i próbował dopytać o co chodzi ruchem ust, jednak kiedy nie dostał jednoznacznej odpowiedzi minął Janka i kucnął niżej na schodach, tuż przede mną.

           - Aha. Takie buty... - wyszeptał. Cały czas patrzył mi prosto w oczy. Myślałam, że zejdę na zawał. Czułam się jak na prześwietleniu i bałam się, że zaraz Marek, z miną lekarza specjalisty, wygłosi trafną diagnozę. Na szczęście nic z tych rzeczy się nie zdarzyło.

           - A Ty w ogóle... kojarzysz nas? Bo tak wyskoczyliśmy z tym, ale to wyszło tak z dupy. To znaczy wiesz... - skorzystałam z tej pauzy i odpowiedziałam na pytanie. Nie lubiłam jak ktokolwiek się topił. Tym bardziej, że najczęściej topiłam się właśnie ja.

           - Pewnie! Przyjechałam tu dla Was. To znaczy do Was, żeby Was zobaczyć - tia, utonęłam. Jak już teraz zaczynam się gubić w wypowiedziach, to potem będzie jeszcze gorzej. Czułam, jak robię się czerwona.

           - To czemu nie jesteś na sali? - spytał Marek. Coś mnie ukuło w sercu. No tak. Przez tą dziwną sytuację na chwilę zapomniałam o moim kiepskim położeniu.

           ~Mam im teraz to wszystko opowiadać?~ zawsze korzystałam z okazji, kiedy ktoś chciał się czegoś ode mnie dowiedzieć. Chętnie tłumaczyłam i opowiadałam ludziom, jeśli chcieli mnie słuchać. Ale w tym momencie moje wyjaśnienia uznałam za zbyteczne. Przecież oni są... kimś ważnym. Kimś istotnym. Jeśli siedzą tu ze mną, to znaczy, że na sali czeka na nich tłum fanów, a ja tylko opóźniam spotkanie, na które wszyscy z taką niecierpliwością czekają.

           - Nieważne. Powinniście już iść. Czekają na Was - spuściłam wzrok. Nadal ciężko mi się do nich mówiło. W końcu to moi idole - naprawdę ich szanowałam i szczerze uwielbiałam to, co robią. Jak ja, taka szara mysz pospolita, mogła w ogóle zajmować ich cenny czas?

           - Czekają, czekają... jak już tak czekają, to niech jeszcze sobie poczekają! A jak im coś nie pasuje, to... to mogą sobie wyjść. Ja przepraszam bardzo - powiedział Marek komediowym tonem bulwersu. Doceniałam to, że chciał za wszelką cenę poprawić mi humor, chociaż nie wiedział, co mnie trapiło.

           - Czekaj, Marek - w tym momencie i ja i Marek czekaliśmy ze zdziwieniem na to, co też zrobi Janek - Ja wiem, że Ty sobie wyobrażasz nas jako nie wiadomo kogo, ale... my jesteśmy normalnymi ludźmi. Tak jak Ty czy ktokolwiek inny. Ja myślę, że tu nie ma jakiejś różnicy czy coś. Głowa, para oczu, kończyny...

           Zastanawiałam się do czego dąży. Ale postanowiłam cierpliwie poczekać na rozwój wydarzeń.

           - Także... - i w tym momencie wyciągnął do mnie rękę - Janek - niepewnie uścisnęłam jego dłoń.

           - A Ty jesteś...? - zapytał wyczekująco.

           - Weronika - powiedziałam cicho.

           - Weronika! No i pięknie! To już się znamy - powiedział zadowolony. Marek oczywiście musiał dotrzymać mu kroku, więc zaraz również zrobił to, co przyjaciel.

           - Marek.

           - Weronika.

           ~Co tu się dzieje? Co za absurdalna sytuacja? Czy to dzieje się naprawdę? A może ja po prostu zasnęłam i mój mózg robi mi taką projekcję w ramach rekompensaty za stracony dzień?~

           - To... teraz powiesz nam, co się stało? - Janek popatrzył na mnie pytającym wzrokiem.

           - I tak, spotkanie jest ważne, ale może poczekać. Mamy czas. Mateusz, Ania i reszta wszystkim się zajmą. To jak?

           Nadal biłam się z myślami, ale widziałam, że naprawdę chcą mi pomóc. Postanowiłam więc już nie przedłużać i wyjaśnić wszystko pokrótce. Ogólnie z każdym momentem coraz bardziej się oswajałam. Czułam, że mimo to, że chłopaki mają wielu fanów i są idolami rzeszy ludzi, to nadal są... ludźmi. Zwyczajnymi ludźmi (choć to określenie zbytnio nie pasuje, gdyż każdy jest wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju), którzy dostrzegają innych i nie gwiazdorzą. Za to wszystko naprawdę 'szacun'.

           - No to wszystko jasne - podsumował Marek po wysłuchaniu mojej opowieści.

           - Pokaż mi ten fanart - powiedział Janek.

           Odmówiłam ruchem głowy przyciskając do siebie zniszczoną kartkę.

           - Nie 'nie', tylko pokaż - ponaglił mnie gestem wyciągniętej w moim kierunku ręki. Zrobiłam to z wyraźnym oporem. Nie chciałam, żeby widział mój fanart, tym bardziej w takim stanie.

           - O Jezu. No cóż... Wiele to tu nie zostało - w skupieniu próbował zobaczyć na zniszczonej kartce cokolwiek, co mogłoby wyglądać jak były rysunek.

           - To inaczej... Byłaś z tego dumna? - spojrzał na mnie pytająco - Ale tak szczerze.

           Pokiwałam głową.

           - Pewnie mogło być lepiej, ale...

           - Zawsze może być lepiej - przerwał mi spokojnie Janek - Przykro mi, że zniszczono Twój rysunek, ale co się stało to się nie odstanie i... tyle. Nie ma co nad tym płakać czy coś. Jestem pewny, że następnym razem narysujesz coś lepszego i będziesz z tego jeszcze bardziej dumna - miał rację. Nie powinnam była reagować tak emocjonalnie mimo tego, że moja praca poszła na marne. Czasu nie cofnę, ale mogę narysować niedługo reprodukcję. A co tam.

           - Widzisz? Uśmiecha się, więc chyba nasza misja zakończona? - powiedział w stronę Marka, po czym wstał.

           - To co, idziemy na salę? - spytał Marek zarówno mnie jak i Janka.

           - Ale ja nie mogę... Bilet... - przypomniałam ze smutkiem również wstając z zimnych schodów.

           - Ah, no tak! Przecież Ty nie masz biletu...

           Janek patrzył się przez chwilę w jeden punkt w skupieniu, po czym powiedział:
           - Dobra. Plan jest taki. My z Markiem wchodzimy na salę. Pytamy kogoś z organizatorów, czy jest jakieś wolne miejsce. Jeśli tak, to jeden z nas biegnie Ci o tym powiedzieć, a jeśli nie, to... też będziemy Cię musieli poinformować.

           - Poczekasz na nas przed drzwiami, zgoda? - zapytał mnie Marek, kiedy byliśmy już na dole.

           - Ok.

           - Życz nam powodzenia - wyszeptał Janek zamykając za sobą drzwi do sali.

           Trzy minuty później wrócił z wiadomością zwrotną.

           - Nie da rady. Wszystkie miejsca są zajęte. Przykro mi - popatrzyłam na niego z wdzięcznością. Zdziwił się, czemu się uśmiecham zamiast narzekać, ale już spieszyłam z wyjaśnieniami.

           - Nic nie szkodzi. Będę tu na Was czekać. Bo będziecie rozdawać potem autografy, prawda?

           - Tak.

           - No i fajnie. Tak czy siak, bardzo Wam za wszystko dziękuję, jesteście kochani! - mocno go przytuliłam. Dziwiłam się sama sobie, że odważyłam się na coś takiego. Ja, istota aspołeczna! Ten dzień był naprawdę szalony i niewiarygodny.

           - Nie ma za co. Polecamy się na przyszłość! To ja już lecę, bo na nas czekają. Do zobaczenia!

           Jak tylko zamknął za sobą drzwi, od razu pobiegłam do szatni. Nie zamierzałam tak bezczynnie spędzić tych kilku godzin. Postanowiłam znaleźć jakiś sklep i zakupić nowy zeszyt, blok, cokolwiek, żeby mogli mi się w nim podpisać.

           Stojąc w kolejce kątem oka zauważyłam zestaw ołówków, więc i one powędrowały do koszyka obok zeszytu, gumki do ścierania i czarnego bloku technicznego. I tu zapytacie: po co mi czarny blok, jeśli kupiłam ołówki? Przecież nic nie będzie na nim widać! Ano dokładnie. Więc nadadzą się do szkicu. A czym miałam zamiar zrobić linie, cienie itp.? W zestawie znajdowały się jeszcze dwa podłużne prostopadłościany. Jeden czarny, jak węgiel (pochodzenia nie oszukasz. Był to węgiel we własnej osobie), a drugi biały, jak kreda (tia, to również była kreda, żadnej filozofii w tym nie było). Miałam zamiar trochę poeksperymentować. Jak wyjdzie, tak wyjdzie. Albo będzie pięknie, albo wszystko okaże się totalną klapą. Ryzyk-fizyk.

           Tak więc zaopatrzona już w potrzebne narzędzia i z determinacją wypisaną na twarzy wróciłam na pamiętne schody i zaczęłam bazgrolić.

            ~O, chyba już wychodzą!~ pomyślałam, kiedy usłyszałam, jak drzwi do sali się otwierają, a na korytarz zaczęli się wylewać wcześniej widziani ludzie. W samą porę. Jeszcze kilka minut, a chyba wywaliłabym ten rysunek, bo czułam, że nie jest idealny. Ale, jak przewidział Janek, byłam z niego bardziej dumna, niż z poprzedniego fanarta.

           Wśród tłumu dojrzałam, przedzierających się niczym podróżnicy w dżungli, Janka i Marka. Kiedy ludzie zorientowali się w sytuacji, to dżungla zmieniła się w Morze Czerwone, a G.F.Darwin mogła poczuć się jak Mojżesz. Podjęłam decyzję, że poczekam do końca ich spotkania z fanami. Nigdzie mi się nie spieszyło. I tak cały ten dzień spędziłam tutaj, więc co mogło mi dać kilkadziesiąt minut w jedną czy w drugą?

           W pewnym momencie Marek spojrzał w moją stronę. Najpierw się zdziwił, a potem pomachał mi ręką, żebym zeszła do nich na dół. W sumie zostało już tylko kilka osób, więc zebrałam manatki i pojawiłam się między fanami.

           - Wierna fanka, hm? - zagadał Janek.

           - Zaczęliśmy się już zastanawiać, czy nie wróciłaś do domu. W końcu siedzieć tu tyle czasu...

           - Dla mnie no problemo. Zresztą, nie nudziłam się. To dla Was - to mówiąc pokazałam im mój nowy rysunek.

           - Oo.

           - No nieźle!

           - Wiesz co? Mam lepszy pomysł. Zostaw go sobie. Jest świetny i chętnie byśmy go ze sobą zabrali, ale...

           - Janek ma tendencję do zalewania wszystkiego 'przez przypadek' - Janek uśmiechnął się na tą improwizację przyjaciela.

           - Nie, tak serio, to... to jest kreda, tak? Nie oszukujmy się, chcesz, żebyśmy to zniszczyli? - obaj zauważyli moją minę i strach w oczach.

           - Nie no... - zawahałam się.

           - Hahah, a widzisz? Zdała sobie sprawę, że chyba go jednak nie poświęci, bo jej też się bardzo podoba - zwrócił się do Marka.

           - Moglibyście w takim razie jeszcze złożyć mi podpisy? Kupiłam nowy zeszyt. A! I poproszę o dwa egzemplarze, bo obiecałam przyjaciółce...

           - Proszę bardzo - powiedział Janek.

           - Dzięki wielkie!

           - A zdjęcie? Czy coś? Nie... nie chcesz? - popatrzyłam na Marka ze zdziwieniem.

           - Okropnie wychodzę na zdjęciach. W ogóle wyglądam okropnie. Także... - zaczerwieniłam się i spuściłam wzrok.

           - Przestań... To tylko zdjęcie. Każdy jest ładny na swój sposób. I każdy ma jakieś tam wady. Na przykład ja łysieję, a Marek ma pryszcze - uśmiechnęłam się mimo woli, bo pamiętałam oczywiście ten tekst Rafała z odcinka Wielkich Konfliktów 'G.F.Darwin vs Bóg'.

           - No dobra. W sumie, czemu nie!

           - Jeszcze raz bardzo Wam dziękuję! Gdyby nie Wy, ten dzień byłby jedną wielką porażką - mówiąc to przytuliłam ich na pożegnanie.

           - My też dziękujemy.

           - Widzimy się na następnym spotkaniu?

           - Ma się rozumieć. Postaram się przyjechać! - miałam nadzieję, że wtedy uda mi się jeszcze spotkać z Mateuszem, Anią i... no wszystkimi, którzy się pojawią. Długo by wymieniać, żeby nikogo nie pominąć.

           - A, i nie gniewaj się, jak Cię nie rozpoznamy czy coś.

           - No wiesz, spotykamy tylu ludzi, że trudno to wszystko ogarnąć.

           - Ale jak powiesz, że byłaś 'w Kielcach na schodach', to załapiemy.

           - Albo rozpoznamy Cię po włosach.

           Po tym wszystkim uśmiech nie znikał mi z twarzy już do końca dnia i chyba jeszcze przez kolejny tydzień. Całe to spotkanie było dla mnie jak niesamowity kop motywacyjny. Czułam się napełniona dobrą energią. Gdybym chciała, mogłabym latać. Jestem tego pewna.

           Pamiątkowy rysunek postawiłam na honorowym miejscu w moim pokoju. Za każdym razem, gdy na niego patrzę przypomina mi o tym wszystkim, co mnie spotkało i jakoś mi tak ciepło na sercu.

           Ogólnie dzięki Grupie Filmowej Darwin mój świat znowu nabrał kolorów. Nudziła mnie już ta przygnębiająca szarówka, a oni, mimo braku kredek, pomalowali moje spojrzenie na rzeczywistość. Nawet nie wiedzą, jak wiele to dla mnie znaczy.

           Właśnie dzięki takim ludziom odzyskuję wiarę w ludzkość.



PS Jak tu można, to oznaczam, bo się należy. W tekście pojawiła się (w sumie to została wspomniana) KinShiroi <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro