WŚRÓD NOCNEJ CISZY
*Mojej siostrze, Oldze. Najlepszej i jedynej jaką mam :)*
Historia o której zaraz wam opowiem zdarzyła się naprawdę. Jest jedną z tych, które lubię najbardziej i które mają największą wartość w moich rodzinnych, mroźnych stronach. To czy w nią uwierzycie zależeć będzie tylko od tego, jak bardzo kochacie Święta Bożego Narodzenia. Zapewne znacie to uczucie, oraz towarzyszącą jej radość, gdy biały śnieg otula świat puchową, zimną kołderką, a jedyną ostoją staje się ukochany, pełen ciepła dom. Iskrzący się pośród mroku, wypełniony miłością, łakociami i prezentami... Zawsze gdy wracam do tych wspomnień, staram się pamiętać o najważniejszym. O fakcie, że Święta tworzą ludzie.
*
Wszystko zaczęło się dwudziestego pierwszego grudnia, tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku, chociaż prawda jest taka, że to co miało się wydarzyć i wszystkie sploty okoliczności prowadzące do tej jednej, wyjątkowej nocy, zaczęły się ze sobą krzyżować o wiele, wiele wcześniej. Tego dnia majestatyczny zamek w którym kształcili się młodzi czarodzieje, jak zawsze o tej porze roku, pokrywała gruba warstwa śniegu. Nad pobliskimi górami zaczęły formować się ciemne chmury, zwiastując zamieć. Większość uczniów już od dawna myślała tylko o jednym, o powrocie do domu na święta. Mimo, iż odbudowany Hogwart znów zachwycał, a dekoracje przyprawiały o zawrót głowy, nieliczni postanowili spędzić wigilię w szkole. Uśmiechnięte twarze uczniów rozpromieniały korytarze, podniecony gwar wypełniał Wielką Salę i nawet nauczyciele, którzy do tej pory surowo pilnowali porządku, teraz, na niecałe trzy dni przed świąteczną przerwą postanowili odpuścić i oddać się przyjemności, jaką była gorąca czekolada z Miodowego Królestwa.
Było jednak coś, co burzyło spokój i niemal sielską atmosferę zamku. Coś, co od miesięcy zatruwało umysł Minervy McGonagall i coraz bardziej działało jej na nerwy. W chwili, w której skończyła czytać comiesięczny raport od Prefektów Naczelnych, do drzwi jej gabinetu rozległo się głośne, niemal nachalne pukanie. Kimkolwiek była osoba po drugiej stronie z pewnością się śpieszyła. Minerva poczuła ucisk w żołądku. Wystarczyło jej jedno spojrzenie na Christinę Collins, uczennicę siódmego roku, Puchonkę i jednocześnie Prefekt Naczelną, by wiedzieć o co chodzi.
- Pani dyrektor! - jasnowłosa dziewczyna przestąpiła próg i niemal podbiegła do biurka kobiety. - Oni znowu się kłócą!
Minerva zacisnęła usta ze złości. Zanim cokolwiek powiedziała pozwoliła sobie na kilka sekund milczenia i dopiero gdy się opanowała, odparła:
- Christino, jesteś Prefekt Naczelną. Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że nie wiesz co zrobić w takiej sytuacji?
Puchonka wyglądała na całkowicie roztrzęsioną.
- N-na nich nie działają żadne groźby! - zawyła. - Nie chcą mnie słuchać! - dodała z wyrzutem.
- Odejmij im punkty! - zirytowała się McGonagall.
- A-ale pani dyrektor, jeszcze chwila i ich domy nie będą miały ani po jednym!
Minerva wstała jakby krzesło poraziło ją prądem, uderzając przy tym otwartymi dłońmi o blat biurka. Minąwszy płaczącą blondynkę ruszyła ku kręconym schodom. Już dawno nie była tak wściekła. Mimo siedemdziesięciu pięciu lat na karku, niemal zbiegała po schodach, a uczniowie których mijała patrzyli na nią ze strachem w oczach. Nowa dyrektor cieszyła się szacunkiem i poważaniem. Od rozpoczęcia szkoły wszystko wydawało się toczyć zwykłym rytmem, pomimo, iż rany minionej wojny wciąż nie były do końca zagojone. Wszystko było zwyczajne i monotonne, do czasu, aż dwójka najspokojniejszych dotąd uczniów zaczęła iść ze sobą niemal na noże. Przyśpieszyła kroku. Przed wejściem do Wielkiej Sali zebrał się spory tłum. Minerva przecisnęła się przez zbieraninę uczniów i przez kilka chwil przyglądała się ostrej wymianie zdań kłócącej się pary.
- Wiedźmo! - wrzasnął wysoki, jasnowłosy chłopak. - To trzecia kawa, którą wylałaś na mnie w tym tygodniu. Nawet nie próbuj udawać, że to był wypadek!
- Uważaj jak chodzisz, Malfoy - odparła gniewnie dziewczyna, ściskając w dłoni pusty, papierowy kubek.
- To kawa parzona przez hogwarckie skrzaty, te plamy nie zejdą tak łatwo - odparł chłopak wskazując na brudną koszulę, która jeszcze przed kilkoma minutami była śnieżnobiała. - Masz to wyczyścić, rozumiesz?
- Chyba śnisz! - parsknęła dziewczyna.
- Skoro tak, to...
Draco chwycił za różdżkę schowaną do kieszeni, Hermiona zareagowała od razu. Oboje wycelowali w siebie mierząc się nienawistnymi spojrzeniami, lecz zanim zdołali rzucić pierwsze zaklęcia, z tłumu rozszedł się głos pani dyrektor.
- Malfoy, Granger! Do gabinetu!
Tłum rozsunął się niczym morze przed Mojżeszem, i tylko ostatnimi siłami dobrej woli Gryfonka i Ślizgon zdołali się pohamować. Minerva nie czekając na wyjaśnienia odwróciła się i ruszyła schodami na piętro. Hermiona, patrząc na Dracona wściekłym wzrokiem, podążyła za starszą czarownicą. Blondyn wyglądał na rozjuszonego. Zanim dotarli do gabinetu McGonagall, zaklęciami próbował wyczyścić koszulę, jednak jego starania spełzły na niczym. Odpuścił zamykając za sobą duże, bogato zdobione, drewniane drzwi.
Dyrektor usiadła za biurkiem i przez chwilę przyglądała się stojącym nieco niżej uczniom. Wiedziała, że nie dojdzie prawdy. Z pewnością zaczną obwiniać się wzajemnie, jak to miało miejsce już kilka razy i finalnie, po kolejnej awanturze, wyjdą niemal trzaskając drzwiami. Nie wiedziała co się wydarzyło między tą dwójką, ale nie miała zamiaru dłużej tego tolerować.
- Czy jesteście świadomi, że przez wasze zachowanie, Slytherin i Gryffindor za chwilę stracą ostatnie punkty? - zapytała Minerva i poprawiła swoje prostokątne okulary.
Na twarz dziewczyny wpełzł lekki szkarłat, chłopak za to wyglądał na niewzruszonego.
- Nie wiem, co się między wami wydarzyło - ciągnęła McGonagall - I nie zamierzam tego dociekać. Wiem jedynie, że wasze zachowanie jest nie do przyjęcia. Od tygodni kłócicie się niemal bez przerwy, co ma realny wpływ na pozostałych uczniów. Bardzo się na tobie zawiodłam, Hermiono - dodała, przenosząc swój wzrok na kasztanowłosą, której oczy lekko się zaszkliły. - Pan, panie Malfoy, również zachowuje się poniżej moich oczekiwań.
Draco zmarszczył brwi i wbił wzrok w podłogę. Przez chwilę wyglądał tak, jakby chciał coś powiedzieć, lecz szybko z tego zrezygnował. Minerva widząc jego wahanie zrozumiała, że nic więcej tu nie zdziała.
- Skoro tak się sprawy mają i z tego co do tej pory widziałam, nie zamierzacie rozwiązać problemu do jakiego pomiędzy wami doszło, nie udzielam wam pozwolenia na opuszczenie Hogwartu na święta - powiedziała sięgając po pergamin i pióro. - Napiszę w tej sprawie do waszych rodzin.
Hermiona i Draco zrobili wielkie oczy.
- Nie, pani dyrektor, błagam! - zaczęła kasztanowłosa. - To pierwsze święta po odzyskaniu przez moich rodziców pamięci!
- Pani dyrektor, proszę, ja... - zaczął Malfoy, lecz Minerva uciszyła ich gestem.
- Prefekci Naczelni, prefekci domów, ja we własnej osobie, oraz reszta uczniów... My wszyscy wielokrotnie prosiliśmy was o zaprzestanie kłótni. Czy posłuchaliście naszych próśb? - odparła czarownica. - Czy spróbowaliście rozwiązać swój konflikt jak dorośli ludzie, którymi ponoć już jesteście? Tak myślałam... - dodała widząc, jak Gryfonka i Ślizgon milkną. - Jutro Hogwart Express odwiezie uczniów na stację King's Cross. Profesor Rubeus Hagrid również opuszcza szkołę, więc przejmiecie jego obowiązki. Trzeba nakarmić jednorożce. Jutro pójdziecie do Zakazanego Lasu napełnić karmniki.
- Słucham? - Draco nie krył zaskoczenia. Chwilowa skrucha zniknęła, a w jej miejsce pojawiła się typowa dla niego buta i arystokratyczne oburzenie.
- To, co pan słyszy - odparła McGonagall sucho. - Worki z paszą odbierzecie u pana Filcha.
- Chyba pani żartuje... - Ślizgon chciał drążyć temat, jednak Hermiona przerwała mu zanim się na dobre rozkręcił.
- Zamknij się Malfoy! - rzuciła pośpiesznie, po czym zrobiła krok do przodu i spojrzała w rozgniewaną twarz Minervy. - Pani dyrektor, proszę. Czy nie da się tego załatwić w inny sposób?
Czarownica przez chwilę milczała. Wiedziała ile przeszła ta dwójka w czasie wojny. Zdawała sobie sprawę, że zostali skrzywdzeni bardziej niż ktokolwiek inny i minęło zbyt mało czasu, by blizny mogły się zagoić. Jednak nie byli jedynymi, którzy wtedy ucierpieli, a jednak tylko ta dwójka nie potrafiła dojść do porozumienia. Minerva byłaby w stanie zrozumieć niechęć, chłodne traktowanie, milczenie lub zwykłą akceptację wzajemnej obecności, jednak ich jawna wrogość była czymś nieakceptowalnym. Jakakolwiek była przyczyna takiego stanu rzeczy, musiała zostać jak najszybciej ukrócona. Dla zdrowia psychicznego całej szkoły.
- Dobrze, powiedzcie w takim razie co się wydarzyło i pogódźcie się - powiedziała dyrektor.
Hermiona przez chwilę wpatrywała się w twarz McGonagall, po czym odparła:
- O której mamy zacząć karmienie?
Minerva cicho westchnęła. Czuła, że nic więcej już nie może zrobić.
*
Następnego dnia w Hogwarcie nastało wielkie zamieszanie. Uczniowie wszystkich roczników pakowali się na najbliższe jedenaście dni, gdyż do szkoły mieli wrócić dopiero drugiego stycznia. Kilkoro nauczycieli również opuszczało mury szkoły, by spędzić święta, oraz Sylwestra z rodziną. Na twarzach uczniów gościł śmiech i radość. Przyjaciele ze wszystkich domów toczyli ożywione rozmowy, pomagali sobie nosić walizki, kufry oraz paczki z prezentami, które wcześniej przyszykowali. Duchy, by zapewnić wszystkim sprawną odprawę, zamknęły Irytka w najgłębszych lochach i planowały wypuścić złośliwego poltergeista dopiero po uroczystym świętowaniu. Górujący nad wszystkimi Hagrid żegnał się z Harry'm i Ronem, którzy za chwilę mieli wsiąść do jednego ze szkolnych powozów.
- Widzieliście gdzieś Hermionę? - zapytał gajowy. Ron na te słowa uciekł wzrokiem, a Harry nerwowo przeczesał palcami zmierzwione, czarne włosy. - Słyszałem od Ginny, że ma razem z Malfoyem karmić zwierzęta w Zakazanym Lesie. Pewnie już poszła do Filcha po worki z sianem - kontynuował Hagrid. - No cóż, pozdrówcie ją ode mnie - dodał, nie doczekawszy się odpowiedzi.
Harry pomachał Hagridowi na pożegnanie, po czym spojrzał na stojącego obok, milczącego przyjaciela.
- Może powinniśmy z nią pogadać, zanim odjedziemy?
- Ja nie mam jej nic do powiedzenia - odparł krótko Ron. - Ty rób co chcesz - dodał, po czym ruszył w stronę wolnego powozu.
Harry westchnął. Przez chwilę targały nim sprzeczne emocje, ale w końcu pobiegł za Ronem. Obiecał sobie, że napisze do Hermiony z Nory i wyśle jej tyle słodyczy od Molly Weasley, ile tylko jego nowa sowa, Hekate, którą dostał na urodziny od Hagrida, zdoła udźwignąć.
Powozy, zaprzęgnięte tym razem nie w Testrale, lecz w białe konie, ruszyły po ubitym śniegu. Złote dzwoneczki rozbrzmiały wśród śmiechu uczniów. Czerwone, zielone i złote wstążki powiewały na wietrze. Końskie grzywy tańczyły w rytm wirujących, opadających z nieba płatków. Uroczystemu zaprzęgowi przyglądała się dwójka drżących serc, które dopiero teraz poczuły ciężar samotności. Hermiona zerkała na sanie zza ogromnych, dwuskrzydłowych drzwi wejściowych, za to Draco stał na szczycie sowiarni. Oboje, nie wiedząc że robią teraz dokładnie to samo, przyglądali się kolegom i koleżankom, zmierzającym ku pięknemu pociągowi, który miał zawieźć ich do domów.
Po kilku minutach Hermiona odwróciła wzrok. Poczucie bezsilnej złości ustępowało smutkowi. Zamek opustoszał, stał się niemal wymarły. Pomimo pięknych, bogatych ozdób, zapierających dech w piersiach choinek, stroików i zaczarowanych świec, nie czuła zbliżających się świąt. Idąc do pokoju woźnego pluła sobie w brodę. Mogła się powstrzymać. Ten jeden, jedyny raz nie sprowokować Malfoya, nie dać mu satysfakcji... Jednak nie potrafiła, nie po tym co się stało. To wszystko jego wina! Była tego pewna. Gdy zauważyła jak wysoki, jasnowłosy chłopak wychodzi zza zakrętu, by jak ona odebrać od woźnego paszę dla jednorożców, postanowiła udawać, że go nie widzi. Najwyraźniej Draco obrał taką samą strategię, gdyż bez słowa zrównał się z nią krokiem i oboje w tym samym momencie stanęli przed drzwiami starego Filcha. Hermiona zapukała.
- W końcu jesteście - Filch przywitał ich złośliwym uśmieszkiem. Jego wyleniała, stara kotka, o wzroku niemal złowieszczym, stała obok otwartych drzwi. - Dziesięć worków dla ciebie - powiedział woźny w stronę Hermiony. - I dwadzieścia dla ciebie - dodał w kierunku Dracona. - Możecie je lewitować za pomocą zaklęcia.
- Dlaczego ona ma mniej? - oburzył się chłopak.
Hermiona przewróciła oczami.
- Dżentelmen, jak zawsze - warknęła pod nosem, po czym dodała. - Mogę wziąć dwadzieścia, panie Filch.
Woźny odsunął się, tak by odbywający karę uczniowie mogli przejść przez korytarz z workami paszy, po czym z hukiem zatrzasnął za nimi drzwi. Hermiona czuła na sobie wzrok Ślizgona. Postanowiła jednak go ignorować. Miała wrażenie, że jeżeli nie skupi się na zadaniu, znowu wybuchnie między nimi kłótnia, a to mogło już skończyć się tylko w jeden sposób. Wyrzuceniem ze szkoły. Ten ostatni rok chciała zdać najlepiej jak potrafiła. Ósma, nadprogramowa klasa dla uczniów, którzy nie mogli skończyć edukacji przez wojnę, składała się niemal z samych ludzi z ich dawnych roczników. Nie wszyscy wrócili. Hermiona miała świadomość, że wielu jej znajomych nie miało szansy na dalszą edukację, gdyż po prostu stracili życie. Była wdzięczna losowi, jednak z drugiej strony wciąż toczyła walki z Malfoyem. Sama nie wiedziała co ją opętało. Miała przypuszczenia, a raczej pewność, że to wszystko przez tego zadufanego, zakochanego w sobie, egoistycznego krety... Zanim zdążyła dokończyć myśl wpadła na plecy Malfoya, który zatrzymał się nagle pośrodku pustej, pokrytej śniegiem polany.
- Co ty wyprawiasz?! - zawołała pocierając obolały nos. Worki z paszą, które zaklęciem utrzymywała ponad ziemią, spadły na śnieg.
Draco przez chwilę milczał, po czym opuścił na ziemię własne worki. Wyciągnął z kieszeni szaty mapę, na której Hagrid zaznaczył karmnik dla jednorożców i przez chwilę ją studiował. Hermiona rozejrzała się dookoła. Nawet nie zauważyła, gdy przeszli taki kawał od zamku. Nieprzyjemne myśli skutecznie oderwały ją od rzeczywistości.
- Zgubiłeś się, prawda? - zapytała, czując jak zimno zaczyna piec ją w odsłonięte dłonie.
- Nie - odparł krótko blondyn, nie odrywając wzroku od mapy.
- Pokaż, może ja... - Hermiona wyciągnęła rękę po pergamin, jednak Draco odsunął się szybko na bok. Hermiona zmarszczyła brwi. Minęła minuta, potem kolejna, a Ślizgon wciąż uparcie wpatrywał się w mapę. Z każdą kolejną chwilą irytacja w niej narastała i co gorsze, pewność, że Malfoy kompletnie nie wie, co robi.
- Musimy iść tędy - zakomenderował w końcu Draco i ruszył przed siebie.
Hermiona pełna złych przeczuć nie oponowała, jednak gdy po dziesięciu minutach marszu na zimnym wietrze i w coraz głębszym śniegu blondyn znowu przystanął, tym razem nie zamierzała czekać, aż go oświeci. Gdy tylko wyciągnął mapę, wyrwała mu ją z ręki.
- Hej!
Draco próbował protestować, jednak nie robił tego zbyt przekonująco, co jeszcze bardziej zmartwiło Gryfonkę. Rozłożywszy mapę spoglądała raz na pergamin, raz na las, jednak czuła, że odpowiedź jest już jej znana.
- Gdzie my jesteśmy? - zapytała Dracona, który wyglądał tak, jakby miał ochotę ją udusić. - Nie wiesz, prawda? - odparła ze złością.
- Wiem.
- Czyżby? To proszę, powiedz mi, gdzie jesteśmy, Malfoy.
Po chwili milczenia, na twarzy Hermiony pojawił się przepełniony ironią, ale i podszyty strachem uśmiech.
- Świetnie, po prostu cudownie! - powiedziała rozkładając ręce. - Dlaczego od razu nie powiedziałeś, że nie potrafisz czytać map? W gabinecie pani dyrektor stwierdziłeś, że sobie z tym poradzisz!
- Bo potrafię! - zaczął bronić się Draco. - To z tą mapą jest coś nie tak.
- Jasne - prychnęła Hermiona. - Mapa gajowego, który chodzi po tym lesie codziennie od czterdziestu lat jest wadliwa. Nie ty, o nie, wiadomo, że to nie twoja wina, tylko mapy! - wrzasnęła.
- Daj mi ją! - krzyknął Draco i chwycił palcami róg pergaminu, jednak Hermiona nie miała zamiaru mu jej oddawać.
Przez chwilę, niczym dwoje małych dzieci, oboje ciągnęli mapę w swoją stronę, aż w końcu pergamin pękł, a punkt na którym zaznaczono żłób dla jednorożców stał się nicością. Szok trwał zaledwie sekundę, po czym oboje znów zaczęli się obwiniać, wrzeszcząc przy tym w niebogłosy.
- To twoja wina, Malfoy!
- Tak samo jak twoja! - bronił się Draco.
Ich krzyki wystraszyły ptaki siedzące na pobliskich gałęziach.
- Jesteś skończonym kretynem, naprawdę!
- I kto to mówi, idiotka bez wyobraźni! Ze słabą głową i bez hamulców - dodał nieco ciszej.
- Coś ty powiedział? - syknęła Hermiona, a w jej brązowych oczach zapłonął ogień.
- To co słyszałaś - odparł nieco odważniej. - Wszyscy wiedzą, że Weasley z tobą zerwał, ale nie wszyscy wiedzą dlaczego.
Policzki Hermiony zalał szkarłat. Na samo wspomnienie tego, co wydarzyło się pod koniec września miała ochotę krzyczeć, płakać i wyć. Na samą myśl ogarniał ją wstyd i wyrzuty sumienia. Chciałaby móc cofnąć się w czasie i wszystko odkręcić, jednak nie miała takiej możliwości. Co gorsza, Ron nie chciał jej słuchać, a wspierający go w cierpieniu Harry, pomimo iż jej nie piętnował, by nie zranić przyjaciela, nie zamienił z nią jeszcze ani jednego słowa. Jedynie Ginny w całej tej sytuacji nie odwróciła się od niej totalnie, jednak czuła dystans, który zaczął je dzielić. Nie mogła się jednak dziwić, że siostra wspierała zranionego brata.
- To twoja wina, Malfoy - powiedziała w końcu Hermiona.
- Oczywiście - odparł Draco. - To zawsze jest moja wina - dodał, robiąc krok w jej stronę. - Moja wina, że przyszłaś na imprezę. Moja wina, że piłaś alkohol i moja wina, że masz taką słabą głowę, by nie być w stanie odróżnić mnie, od tego idioty.
Hermiona potrząsnęła głową i wycelowała różdżkę w Dracona.
- Zamknij się! - wrzasnęła. Nie chciała tego słuchać. Nie chciała wracać wspomnieniami do tamtej nocy.
Draco jednak nie miał zamiaru odpuścić. W końcu poczuł, że ma ją w garści. Nareszcie, po tygodniach jej mściwych zagrywek, zgryźliwych uwag i awantur, miał nad nią przewagę. Jakaś złośliwa część jego natury piała z zachwytu, widząc ją taką. Niemal na granicy płaczu, z lekko drżącą dłonią, w której trzymała różdżkę. Miał zamiar zrobić unik, jeśli chciałaby rzucić w niego zaklęciem.
- To był tylko pocałunek, Granger - powiedział, podchodząc coraz bliżej. - Jeden, co prawda długi pocałunek, ale jeden - dodał chwytając ją za nadgarstek. Zbliżył do niej swoją twarz i dodał: - I wcale nie był taki dobry.
Hermiona zareagowała natychmiast.
- Puszczaj mnie! - wrzasnęła. W jej głosie rozbrzmiewał ból i cierpienie. Czuła się upokorzona i nie zamierzała dłużej znosić jego docinek, złośliwego śmiechu i drwin. Wycelowała w niego różdżką, jednak Draco był szybszy. Chwycił rękę dziewczyny, a zaklęcie, które miało go uderzyć w brzuch, poszybowało ku stalowemu niebu. Gdzieś ponad chmurami zalśnił niebieski blask i rozszedł się huk. Draco i Hermiona zamarli słysząc dziwny, świszczący odgłos, po czym odsunęli się od siebie.
- Uważaj! - wrzasnął nagle chłopak, widząc, jak pomiędzy wirującymi płatkami śniegu z ogromną prędkością zaczął opadać olbrzymi obiekt.
Hermiona upadając do tyłu pociągnęła za sobą Dracona. Miała wrażenie, że zginą. Coś zaświszczało ponad ich głowami. Ryk, huk i trzask rozległ się pomiędzy drzewami i dopiero po chwili odważyła się otworzyć oczy. Zauważywszy, że Draco zaciska powieki, jednocześnie przyciskając ją do siebie, zaczęła bić go po ramionach, próbując uwolnić się z jego uścisku.
- Puszczaj mnie! - powiedziała poirytowana. Draco szybko się odsunął, jakby nie do końca wierząc, co zrobił.
- Co to było? - zapytał otrzepując szatę ze śniegu.
- Nie wiem - odparła Hermiona, jednak zauważyła ślad z połamanych drzew, który ciągnął się kilka metrów od polany na której stali.
- Co ty wyprawiasz? - zapytał Draco widząc, że kasztanowłosa idzie w kierunku w którym coś spadło z nieba. - Granger! - wrzasnął za nią, jednak dziewczyna nie miała zamiaru się zatrzymać. Wściekły pozbierał zaklęciem porozrzucane worki z paszą i ruszył za Gryfonką.
Po kilku minutach brodzenia w śniegu i omijania połamanych gałęzi oraz drzew, w końcu stanęli na jeszcze mniejszej polanie, otoczonej niskimi świerkami. Pośrodku białego śniegu leżały przewrócone na bok olbrzymie sanie, w kolorze czerwieni i złota. Do sań wciąż przymocowana była uprząż, do której przywiązano kilka nienaturalnie wielkich, jednak pięknych reniferów. Zwierzęta wydawały się być opanowane, jednak prychały niezadowolone swoimi dużymi nozdrzami. Hermiona doliczyła się aż dziewięciu sztuk.
- Nie wiedziałem, że można latać saniami - powiedział Draco, powoli zbliżając się do zaprzęgu.
- Bo nie można - odparła Hermiona i jeszcze raz w myślach upewniła się, że jedynymi środkami transportu zatwierdzonymi przez Ministerstwo Magii były miotły, teleportacja, oraz proszek Fiuu, który służył do transportu przez kominki. Ewentualnie w krajach bliskiego wschodu można było używać dywanów. O saniach nigdy nic nie słyszała. Z coraz szybciej bijącym sercem podeszła do przewróconych sań i z przerażeniem odkryła, że obok nich, na śniegu, leży jakiś człowiek. - Halo, proszę pana, słyszy mnie pan? - zapytała, delikatnie dotykając ramienia poszkodowanego. Draco słysząc jej głos odszedł od reniferów. Zwierzęta tęsknym wzrokiem wodziły za workami z paszą, które położył pod jednym ze świerków.
- Żyje? - zapytał i sam poczuł zdenerwowanie. Jego sytuacja prawna wciąż nie była stabilna. Co prawda uniknął Azkabanu, jednak wiedział, że jeśli coś się wydarzy, Wielki Sędzia Wizengamotu z radością zamknie go w więzieniu dla czarodziejów i z satysfakcją wyrzuci klucz.
- Oddycha - odparła Hermiona i oboje poczuli ulgę. - Jednak jest ranny - dodała i zaczęła powoli opatrywać krwawiącą ranę na głowie.
- Facet naprawdę ma pecha - zaczął Draco. - Nie dość, że lata niedozwolonymi środkami transportu, to jeszcze ty trafiłaś go zaklęciem - dodał złośliwie.
Hermiona spojrzała na niego z wściekłością.
- Ja? To ty chwyciłeś mnie za rękę i skierowałeś różdżkę w niebo! - powiedziała wstając. Niemal pchnęła go palcem w pierś. Już mieli ponownie się pokłócić, gdy nagle leżący na śniegu mężczyzna zaczął odzyskiwać przytomność. Z początku lekko zamrugał siwymi rzęsami, po czym otworzył oczy i spojrzał na Hermionę tęczówkami w kolorze złotego miodu. - Miał pan wypadek, wszystko jest w porządku - zaczęła Hermiona spokojnie, klęknąwszy obok. - Ja się nazywam Hermiona Granger, a to jest Draco Malfoy - powiedziała i wskazała na stojącego za jej plecami chłopaka, którego mina wciąż była zacięta. - Jak się pan nazywa? - zapytała i pomogła starszemu mężczyźnie usiąść.
Staruszek wyglądał na skonfundowanego. Przez chwilę jego wzrok skakał od Hermiony do Dracona, aż w końcu odparł:
- Nie pamiętam.
Hermiona rzuciła krótkie, nieco przerażone spojrzenie w stronę Ślizgona, jednak szybko się opanowała.
- To nic, przypomni sobie pan. Musi pan odpocząć i... - w chwili w której wypowiadała te słowa, coś, a raczej ktoś wyszedł z przewróconych sań.
- Zepsuliście Mikołaja!
Hermiona i Draco odwrócili się w stronę głosu. Na boku sań stała mała istota o rudym, niemal czerwonym futerku, długich uszach i krótkim, okrągłym nosku. Zaraz obok niej znalazły się dwie kolejne, jednak jedna była cynamonowo brązowa, druga biała jak śnieg. Wszystkie istoty miały śliczne, czarne niczym onyks oczy, w których strach mieszał się z pretensją i wyrzutami.
*
Z ciężkiego, stalowoszarego nieba znów zaczął sypać śnieg. Hermiona spojrzała na swój mugolski zegarek z tarczą, który zdobił elegancki skórzany pasek. Jedyna pamiątka po babci Rose, która odeszła przed wieloma laty i stwierdziła, że jest już bardzo późno. Wyruszyli z zamku po jedenastej, a właśnie dochodziła druga. Za godzinę zacznie się ściemniać. Nie zdziwił jej widok trzech małych, puchatych kulek, których miny zdradzały cały szereg emocji, od złości, po strach. Stwierdziła, że ma do czynienia z nieznaną jej odmianą skrzata i nie mając wyboru, musi poprosić je o pomoc.
- Jesteście skrzatami tego pana? - zapytała trzy istoty, wskazując dłonią na wciąż nieobecnego myślą mężczyznę w czerwonym kombinezonie.
- To jakieś gnomy - odparł Draco, a na jego twarzy zamajaczyła odraza. Nie przepadał za magicznymi stworzeniami. Uważał, że zawsze są z nimi problemy.
- Sam jesteś gnomem! - uniósł się czerwony i zeskoczył z sań.
Hermiona spojrzała na Ślizgona spode łba.
- Nie jesteśmy też skrzatami, ani trollami - kontynuował rudy, podchodząc do siedzącego na śniegu staruszka. - Jesteśmy elfami. Elfami Świętego Mikołaja - powiedział, dumnie wyprężając malutką pierś, ubraną w zielony kubraczek.
Hermiona zamrugała zaskoczona taką odpowiedzią. W pierwszej chwili chciała wybuchnąć śmiechem, jednak poważna mina elfa skutecznie ją powstrzymała.
- Ja mam na imię Rubinek - ciągnął dalej rudy. - Tam stoi Cynamonek - powiedział wskazując na brązowego kolegę, ubranego w czerwone szelki. - A obok niego jest Śnieżynka.
Mała elfka ukłoniła się nisko, a jej iskrząca się niczym gwiazdka, złota sukienka zaszeleściła na wietrze. Hermiona spojrzała na Dracona, który jedynie wzruszył ramionami.
- Elfy Świętego Mikołaja... - powtórzyła niemal szeptem. - No tak, a co tutaj robicie?
- Idiotyczne pytanie - oburzył się Rubinek. - Rozdajemy prezenty, to oczywiste.
- Już? - odparła zaskoczona dziewczyna. - Wigilia dopiero za dwa dni.
- Ech, wy ludzie... - westchnął Rubinek i otrzepał ze śniegu dużą, czerwoną czapę, należącą do rannego mężczyzny. - Nie ważne, czy potraficie używać magii, czy nie. Wszyscy jesteście tacy sami. Nie macie bladego pojęcia o świętach - powiedział z wyrzutem. - Co gorsza, przez waszą dwójkę teraz Święta Bożego Narodzenia są zagrożone!
- Przez nas? - zdziwiła się Hermiona.
- Raczej przez nią - odparł szybko Draco i powstrzymał kołtuński śmiech, widząc minę Hermiony.
- Przez waszą dwójkę! - krzyknął Rubinek, na co Cynamonek i Śnieżynka zareagowali potakująco. - Przelatywaliśmy akurat nad tym rejonem, niosąc prezenty dla potrzebujących, gdy nagle uderzył w nas jakiś niebieski piorun! I to od spodu! - kontynuował swą tyradę elf. - W jaki sposób macie zamiar to naprawić?
Hermiona znów poczuła się postawiona pod ścianą. Wiedziała, że cała ta sytuacja nie wygląda dobrze. Malfoy też wydawał się być poddenerwowany. Z tego co się orientowała, był na cenzurowanym niemal w każdej magicznej instytucji i sprawa z zaatakowaniem, choćby niechcący, innego czarodzieja, mogła się dla niego źle skończyć. Nie znosiła Ślizgona, jednak nie życzyła mu źle. Nie po to Harry robił co mógł w jego sprawie podczas letnich procesów, by teraz wylądował w Azkabanie, za strącenie szaleńca. Tak właśnie uważała. Była niemal pewna, że nieco otyły, sędziwy pan, był czarodziejem, który lubił przebieranki i w czasie Świąt Bożego Narodzenia razem ze swoimi, nieco egzotycznymi skrzatami, latał po niebie udając postać z opowieści.
- Najpierw musimy wrócić do zamku. Zaczyna się ściemniać, a nas nie ma już od kilku godzin. Jeżeli ruszy za nami nauczyciel, nie zdołamy tego ukryć.
- Chwila - odezwał się nagle Draco. - Chyba nie chcesz ich zabrać do szkoły?
- Nie mamy wyboru - odparła. - Prawie wszyscy wyjechali na święta, Irytek jest zamknięty w lochach, a pan Mikołaj i tak nie pamięta jak ma na imię - dodała i ruszyła w stronę reniferów.
- A co zrobisz z tymi bydlętami? - zapytał blondyn widząc, jak Hermiona chwyta za długą uprząż.
- Hagrida nie ma w domu, a jego zagrody stoją puste. Są nieco na uboczu, więc teraz nikt ich nie zobaczy - odparła.
Draco pomyślał, że oto stoi przed nim typowa Granger. Nie panikowała, tylko od razu zaczęła opracowywać plan. Działała zanim on zdołał choćby pomyśleć nad tym, co tu się właściwie wydarzyło. Nigdy nie przyznałby się do tego głośno, jednak zawsze mu to w niej w pewien sposób imponowało.
- A co z tym? - zapytał i ruchem głowy wskazał na trzydzieści worków paszy, które leżały pod drzewami. - Wciąż nie wiemy gdzie jest karmnik dla jednorożców.
- Ja się tym zajmę! - wykrzyknęła nagle mała, biała elfka i pstryknęła palcami. W ułamku sekundy ona jak i worki zniknęły. Nie minęło kilka sekund, po czym Śnieżynka wróciła. - Poszliście nieco za bardzo na wschód - powiedziała z uśmiechem na ustach. - Jednorożce już czekały na posiłek.
Draco i Hermiona wpatrywali się w elfkę z niedowierzaniem. W świecie czarodziejów nie od dziś podejrzewano, że skrzaty, a teraz jak się okazało, także elfy, dysponowały magią o wiele silniejszą, niż czarodzieje. Dotąd nie poznano jej pochodzenia, a uległa natura tych istot nie zmuszała do szczegółowych badań nad tym zagadnieniem. Jednak z tyłu głowy całego magicznego świata wciąż wybrzmiewała myśl, że gdyby tylko te stworzenia chciały, mogłyby się stać prawdziwym zagrożeniem dla ludzi.
- Chodźmy już - zakomenderowała Hermiona. Draco pomógł wstać starszemu panu i idąc za trzema, małymi elfami ruszyli ku zamkowi.
Oświetlone szczyty wieżyczek Hogwartu zamajaczyły im przed oczami dopiero po zachodzie słońca. Renifery zostały zamknięte w zagrodzie profesora Rubeusa, a Mikołaj, po uprzednim rzuceniu na niego zaklęcia niewidzialności, po kilkunastu minutach znalazł się w komnacie Dracona.
- Czy naprawdę musieliśmy przyjść do mnie? - zapytał blondyn z niechęcią w głosie. Gdy tylko zamknął za nimi drzwi, Hermiona ściągnęła ze wszystkich czar kameleona i pomogła położyć się staruszkowi na łóżku.
- Już ci mówiłam. Ty masz osobny pokój, z oddzielnym wejściem. Dzięki temu zmniejszymy ryzyko, że ktoś nas odkryje.
- Niech ci będzie - odparł Ślizgon i usiadł w jednym z foteli. Poczuł się nagle niesamowicie zmęczony. - I co teraz? - zapytał, choć bał się odpowiedzi.
Rubinek, Cynamonek i Śnieżynka spojrzeli po sobie. Trzy małe elfy wydawały się porozumiewać między sobą bez słów.
- Musicie zastąpić Mikołaja - powiedział w końcu Rubinek. - Nie macie innego wyboru - dodał stanowczo.
Na twarzy Dracona zamajaczył złośliwy uśmieszek.
- Czyżby? - odparł. - A jak nie, to co? Kilkoro gówniarzy nie dostanie pod choinkę zabawek, też mi coś - dodał niemal prychając pod nosem.
- Tu nie chodzi o zabawki! - uniósł się rudy elf. - Mikołaj nie rozdaje prezentów w takim znaczeniu, jakim się wam wydaje. On... On...
Hermiona spojrzała ze zmartwieniem na elfa, któremu najwyraźniej zabrakło słów. Coś w jego puchatym obliczu sprawiło, że poczuła współczucie do niewielkiej istoty. Naprawdę chciała móc jej uwierzyć. Rozsądek wciąż jednak brał nad nią górę.
- Ciągle powtarzasz, że to Święty Mikołaj - powiedziała nagle, przenosząc swój wzrok na śpiącego mężczyznę. - Ale przecież Mikołaj, to legenda, mit. Według mugoli, to symbol dobroci, obdarowywania się w świąteczny czas, lub skomercjalizowana wersja człowieka, który kiedyś był dobrym samarytaninem. W świecie czarodziejów znowu uważa się, że Święty Mikołaj był kiedyś czarodziejem, który lubił dzielić się swoimi eliksirami i innymi produktami własnej, leczniczej magii. Nawet jeśli by żył, miałby z...
- Plus minus pięćset lat - odparł Rubinek.
- To niemożliwe - odparła szybko Hermiona. - Żaden czarodziej nie żyje tak długo. Chyba, że używa niedozwolonej magii - od razu pomyślała o Horkruksach, lecz nie przypuszczała, by dobrotliwie wyglądający staruszek z długą, białą brodą używał czarnoksięskich artefaktów do ukrywania części swojej duszy.
- A Kamień Filozoficzny? - wtrącił Draco wstając z fotela. Poczuł nagle jak ulatuje z niego zmęczenie, a zaczyna ogarniać go ciekawość.
Hermiona pokręciła przecząco głową.
- Sześć lat temu Nicolas Flamel zniszczył kamień, by nigdy nie dostał się w ręce Voldemorta - odparła i pomyślała o francuskim alchemiku, który wraz żoną, dzięki magicznemu tworowi żyli ponad sześćset lat. - Skoro nie czarna magia, ani nie Kamień, to może... - zastanawiała się, jednak w słowo wszedł jej znowu nieco poirytowany elf.
- Może w końcu uwierzycie, że to Święty Mikołaj? - Rubinek chwycił się pod boki. - To nie jest ani zwykły człowiek, ani jakiś tam czarodziej warzący dziwne eliksiry - dodał i spojrzał na staruszka z czułością, graniczącą z nabożną czcią. - Opowiem wam, jak to się zaczęło.
Hermiona i Draco rzucili na siebie przelotne spojrzenia, po czym usiedli nieco bliżej łóżka, na którym leżał mężczyzna. Cynamonek i Śnieżynka sprawdzali swojemu panu temperaturę, poprawiali poduszkę pod głową i gładzili koc, a Rubinek zaczął swą opowieść. Za oknem rozszalała się prawdziwa śnieżyca. Wiatr zadął w wysokie okna pojedynczej wieży, w której od września mieszkał Draco. Zanosiło się na burzliwą, pełną nieoczekiwanych wydarzeń noc.
*
"Dawno, dawno temu żył mężczyzna, który marzył o tym, by ludzie mogli spełniać swe życzenia. Był to dobry człowiek, o wielkim, pełnym miłości sercu i wierze w dobre intencje. Nie był jednak naiwny. Widział ludzkie cierpienie i dostrzegał wady. Był świadomy łez, śmierci i niespełnionych pragnień. Najbardziej bolał go los niewinnych dzieci, które pełne czystej, nieskalanej złem miłości cierpiały głód i samotność. Ów mężczyzna urodził się bowiem w czasach, gdy na świecie wciąż szerzyły się zabobony, zarazy i terror. Pragnął zmienić ten stan rzeczy, jednak nie wiedział od czego zacząć. Posiadał magiczne zdolności, jednak były one zbyt nikłe, by mógł pomóc większej ilości potrzebujących. Wyruszył więc pewnego dnia w daleką i niebezpieczną podróż. Samotnie zwiedził ciągnące się kilometrami, pogrążone w mroku jaskinie, sam przemierzył palące piaski pustyni i wilgotne lasy niezliczonych dżungli, w których oprócz zwierząt, nie znalazł nic, co mogłoby mu pomóc osiągnąć swój cel. Przez wiele lat próbował dostać się w najgłębsze odmęty mórz i oceanów, wierząc, że może tam znajdzie szczyptę odpowiedniej magii. Niestety, wszystkie dotychczasowe próby spełzły na niczym. Wciąż jednak tliła się w nim nadzieja. Będąc już człowiekiem dojrzałym wyruszył w ostatnią podróż. Jak się okazało najcięższą i najniebezpieczniejszą, jaką dotąd odbył. Ubrany jedynie w białą, futrzaną szatę ruszył ku biegunowi południowemu, by tam, w krainie skutej lodem szukać wyśnionej iskierki dobra. Przemierzał kontynent przez wiele dni i nocy, pomagał miejscowym zwierzętom i starał się przetrwać w surowych warunkach, aż pewnego dnia, gdy zmęczenie wzięło nad nad górę, nie zauważył szczeliny w pokrywie śnieżnej i wpadł w przepaść. Był pewny, że zginie. Spadając żałował jedynie, że nie udało mu się spełnić marzenia. Był tak wyczerpany, że nie pomyślał nawet o różdżce, która mogłaby pomóc mu w tej trudnej sytuacji, jednak, o dziwo, wylądował na miękkiej, śnieżniej pokrywie, która nie przypominała ostrego lodu z powierzchni. Mężczyzna przez chwilę dochodził do siebie, ciesząc się, że wciąż żyje, aż w końcu dostrzegł dobiegające z oddali ciepłe, złote światło. Ruszył w jego stronę i po chwili dostrzegł coś co nie powinno znajdować się w takim miejscu. Wiele metrów pod powierzchnią lodu i śniegu, w ukrytej przed światem jaskini rosło piękne, białe drzewo, które kwitło złotymi kwiatami i jaśniało przecudownym blaskiem. Mężczyzna od razu zdał sobie sprawę, że właśnie tego szukał. Nie śmiał jednak naruszać spokoju tak wspaniałego cudu. Bił się z własnymi myślami, gdy nagle jedna z gałązek białego drzewa oderwała się od macierzystej gałęzi i podleciała do zszokowanego mężczyzny. Gdy ten tylko chwycił ją palcami, ogarnęło go uczucie jakiego nigdy wcześniej nie zaznał. Wiedział, że od teraz ma obowiązek czynić dobro, o którym zawsze marzył. Złoty blask magicznego drzewa ogarnął całą jaskinię. Był oślepiający, niczym wybuch nowonarodzonej gwiazdy. Wszystko jednak skończyło się tak szybko, jak się zaczęło, a mężczyzna ocknął się już na powierzchni, na której rozszalała się śnieżyca. Spojrzał jednak na swoją dłoń w której wciąż trzymał białą gałązkę, jaśniejącą czystym złotem i wiedział, że to co przeżył nie było snem. Ruszył więc ku nowym obowiązkom, mając świadomość, że od tej chwili własne życie ofiaruje innym."
Rubinek przerwał swoją opowieść i spojrzał na leżącego pod kocem, śpiącego mężczyznę.
- Tym mężczyzną był Mikołaj, który przed setkami lat odbył tą niebezpieczną podróż i zdobył coś, co wy, czarodzieje, nazwalibyście Białą Różdżką. Jest ona całkowitym przeciwieństwem Czarnej Różdżki, która potrafi jedynie czynić zło, a każdy kto staje się jej właścicielem prędzej czy później traci życie - dodał nieco smutno. - Moc Świętego Drzewa, tak właśnie nazywa je Święty Mikołaj, przedłuża mu życie jednak nie jest to tak bajeczne jak może się wam wydawać. Mikołaj nie rozdaje misiów i lalek, ale robi coś o wiele, wiele ważniejszego. A teraz przez was setki ludzi nie będzie miało szansy zaznać szczęścia... - dodał, gniewnie marszcząc małe, ciemne brwi.
Hermiona zauważyła, że elf próbuje dyskretnie ukryć łzy. Poczuła palące wyrzuty sumienia. Nie do końca wiedziała jak działa ta cała Biała Różdżka, czym było Święte Drzewo i czy leżący w dormitorium Dracona mężczyzna to rzeczywiście, spełniający marzenia Święty Mikołaj, ale postanowiła zacząć działać.
- No dobrze - powiedziała wstając z kucek. - Pomożemy wam.
- Pomożemy? - zdziwił się stojący obok chłopak. - Dlaczego decydujesz za mnie?
- Bo siedzimy w tym razem - odparła nieco poddenerwowana. - Strach cię obleciał, czy co?
Malfoy zmarszczył brwi.
- Uważam, że to wszystko jest jakieś dziwne - odparł, ale jednocześnie poczuł niezwykłe zainteresowanie Białą Różdżką. Nie zdawał sobie sprawy, że istniał tak potężny, magiczny artefakt, jednak jego entuzjazm szybko wyparował, gdy pomyślał, że kto jak kto, ale on nie mógłby jej dzierżyć. Nie z Mrocznym Znakiem Śmierciożerców, który przed dwoma laty wypalił mu na przedramieniu Voldemort.
Nigdy nikomu się do tego nie przyznał, jednak próbował wszelkich zaklęć i eliksirów, by pozbyć się tatuażu. Mroczny Znak był piętnem, który ciążył mu nie tylko na skórze, ale i na duszy. Miał wrażenie, że wciąż pali go żywym ogniem. Gdyby istniał jakikolwiek sposób na pozbycie się go, on z pewnością by z niego skorzystał. Bezwiednie pociągnął za lewy rękaw, jakby się bał, że ktoś może zauważyć tatuaż. Ten gest nie uszedł uwadze Hermiony.
- Co w takim razie mamy robić? - zapytała, zwróciwszy się do Rubinka. Udała, że nic nie zauważyła.
Elf jakby tylko czekał na te słowa. Skinął głową na swoich przyjaciół i po chwili cała trójka niosła w małych łapkach piękną, białą różdżkę, która mieniła się złotym blaskiem. Była niczym tchnienie wiosny w mroźny poranek. Biło od niej ciepło i zapach, który przypominał miód i słońce. Hermiona stała w niemym zachwycie.
- Musicie wyruszyć dookoła świata i w najbliższe dwa dni i dwie noce rozdać świąteczne prezenty potrzebującym - powiedział Rubinek. - Proszę, niech któreś z was weźmie różdżkę.
Kasztanowłosa spojrzała na Dracona, jednak ten tylko uniósł jedną brew.
- Ty ją weź - powiedział szybko. Bał się, że gdy tylko dotknie magicznego artefaktu, ten straci swą czystą i nieskalaną moc.
Hermiona wyglądała na zaskoczoną. Była pewna, że kto jak kto, ale Malfoy z pewnością rzuci się do takiej różdżki. Czy nie zawsze powtarzał, że marzył o wielkości? Zawsze się wywyższał, robił jej na złość i dokuczał, jak tylko mógł. Teraz nagle się wycofał i wyglądał tak, jakby się czegoś obawiał. Po chwili Hermiona sięgnęła po różdżkę, a jej ciało przeszedł ciepły prąd powietrza i coś, co mogłaby porównać do uczucia błogości. Było to niesamowite uczucie. Pełne szczęścia i jasności. Uśmiechnęła się szeroko do elfów, które także nie kryły radości.
- Świetnie! - krzyknął Rubinek. - Teraz tylko...
- Chwila - wszedł mu w słowo Draco. - Skoro przez dwa dni i dwie noce mamy podróżować i rozdawać prezenty, to co ze szkołą? Ktoś z pewnością się zorientuje, że nas nie ma - zauważył przytomnie.
- Racja - przyznała Hermiona. - Nie wolno nam opuszczać zamku.
- To nie problem - odezwała się nagle Śnieżynka. Jej cienki, cudny niczym srebrne dzwoneczki głosik rozbrzmiał w komnacie. - Cynamonku... - zwróciła się do brązowego kolegi, który tak jak ona pstryknął palcami i nagle oba elfy zniknęły w kłębach dymu, oraz złotych iskierek.
Gdy magiczna mgła opadła, Hermiona i Draco spojrzeli na samych siebie, stojących tak samo jak oni na puszystym, zielonym dywanie. W przeciwieństwie do nich, ich sobowtóry uśmiechały się łagodnie i trzymały się za ręce. Zgadzało się wszystko, od wagi, wzrostu i ubrania, po kolor oczu i włosów.
- Niesamowite... - szepnęła Hermiona. - Tak bez eliksiru wielosokowego?
- Tak, to imponujące - przyznał Draco. - Ale nie musicie się tak do siebie kleić - dodał nieco zmieszany.
Hermiona odwróciła się w jego stronę.
- Aż tak się mną brzydzisz?
Draco poczuł się zbity z tropu, jednak zanim zdążył coś odpowiedzieć, Rubinek znów zabrał głos.
- Śnieżynka i Cynamonek zostaną z Mikołajem. Będą pokazywać się na korytarzach i w jadalni, za to ja polecę z wami. Ktoś musi wam pomagać. Chodźmy już - zakomenderował, po czym Hermiona rzuciła zaklęcie kameleona na siebie, Dracona i elfa.
Z zamku wydostali się bez przeszkód. Po drodze jednak spotkali Krzywołapa, któremu Hermiona szybko wytłumaczyła co i jak.
- Zwariowałaś? - szepnął Draco. - Naprawdę gadasz z kotem?
- Krzywołap nie jest zwykłym kanapowcem - odparła rozgniewana. - Wydaje mi się, że jest pewnym rodzajem magicznego stworzenia, które jeszcze nie zostało do końca odkryte i zbadane. W każdym razie, nie zaszkodzi, a może pomóc elfom.
Rubinek przytaknął Hermonie i resztę drogi do zagród pokonali w ciszy. Mróz szczypał ich w nosy i ręce. Ogromne sanie Mikołaja Hermiona naprawiła zaklęciem. Olbrzymie renifery zostały przypięte do swoich uprzęży i wydając z siebie niskie, mruczące dźwięki ruszyły za czarodziejami. Elf stwierdził, że bezpieczniej będzie wystartować z Zakazanego Lasu, niż spod chatki gajowego. Zatrzymali się dopiero na polanie, na której tego samego dnia doszło do kłótni, która spowodowała całe to zamieszanie.
- Nie możecie lecieć w tych ubraniach - stwierdził nagle Rubinek. - Nie wytrzymają pędu i nie ochronią was przed chłodem.
- Mogłeś powiedzieć wcześniej - odparł Draco nieco warkliwie. - Wzięlibyśmy ze sobą zapasowe ciuchy.
Elf pokręcił głową.
- Ludzkie ubrania na nic się tu zdadzą - powiedział i pstryknął palcami. W tej samej chwili Hermionę i Dracona pokrył jasny blask, a ich czarodziejskie szaty Hogwartu zmieniły się w coś, co miało imitować strój Świętego Mikołaja, jednak barwa bardziej przypominała ciemny bordowy, niż krwistą czerwień. Draco, ubrany w spodnie, militarną kurtkę i długi, ciemnoczerwony płaszcz obszyty białym futerkiem przywodził na myśl raczej ucznia Durmstrangu, niż Świętego. Hermiona za to oglądała swoją nową, sięgającą kolan bordową sukienkę z długimi rękawami i ogromnym kapturem, tak jak u Dracona, obszytym futrem. Na nogach miała czarne rajstopy i długie kozaki. Oboje dostali po parze rękawic. Było im ciepło i przyjemnie.
- Dziękuję - powiedziała z uśmiechem w stronę elfa.
- Jak to z wami jest? - zapytał Draco, zarzucając swoją peleryną do tyłu i wchodząc do sań. - Skąd Mikołaj wytrzasnął elfy?
Rubinek właśnie wskakiwał na tył pojazdu, więc odpowiedział dopiero po krótkiej chwili.
- Znikąd nas nie wytrzasnął. Zrodziliśmy się z jego pragnień. A także z ludzkich marzeń i snów. Te sanie, renifery, dom Mikołaja na Biegunie Północnym. To wszystko istnieje naprawdę, jest realne i cielesne, tak samo jak wy. Jednak, jeśli w święta nie zostaną spełnione marzenia i pragnienia potrzebujących ludzi, najprawdopodobniej magia Białej Różdżki zniknie, a Mikołaj... - elf posmutniał nagle, co na jego, do tej pory, zadziornej twarzyczce było nowością. - Czuję, że stanie się wtedy coś złego.
- Zrobimy wszystko co w naszej mocy! - powiedziała Hermiona i próbowała wejść na sanie, jednak ich rozmiar ją przerósł. Stojący już wewnątrz Draco zawahał się przez sekundę, jednak ostatecznie podał dziewczynie pomocną dłoń. Hermiona uciekła wzrokiem podając rękę Ślizgonowi. Wciąż miała mu wiele za złe. Postanowiła jednak na najbliższy czas zawiesić broń na kołku i skupić się na misji. - Dzięki - odparła krótko.
- Co teraz? - zapytał Draco nie bardzo wiedząc co powinien zrobić. - Jak się tym lata?
Rubinek w kilku susach znalazł się na przodzie sań.
- Skoro Hermiona dzierży różdżkę, ty będziesz powoził - powiedział i podał chłopakowi sporej wielkości, skórzane lejce.
- Chwila moment, ja nigdy tego nie robiłem - zaczął bronić się Draco. Wizja tak wielkiej odpowiedzialności zaczęła go przerastać.
- Wyobraź sobie, że to taka duuuża miotła - powiedziała Hermiona, a w jej głosie słychać było lekkie rozbawienie. - Duża, prychająca i żywa - dodała z szerokim, sztucznym uśmiechem.
- Dzięki, Granger - syknął chłopak. - Ja naprawdę...
- Dasz radę - odparła Gryfonka. - Malfoy, nie mamy wyboru - dodała nagle nieco poważniej. - Poradzisz sobie.
Draco w oczach dziewczyny dostrzegł determinację. Nagle na jej twarzy zamajaczył nieśmiały, lecz szczery uśmiech. Czyżby chciała dodać mu otuchy? Poczuł się dziwnie. Myśli zaczęły krążyć mu w głowie niczym huragan, więc by nie stracić z oczu celu jakim było ratowanie świąt, usiadł z przodu sań i chwycił za lejce.
- Oto przed wami potomkowie oryginalnej dziewiątki - zaczął Rubinek stając na przedniej ramie sań i wskazując na olbrzymie renifery. - Pyszałek, Tancerz, Kometek, Amorek, Błyskawiczny, Fircyk, Profesorek, Złośnik, a jako lider, Rudolf!
- Rudolf Czerowononosy! - ucieszyła się Hermiona, która zaklaskała niemal z dziecinną radością. Draco spojrzał na nią kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Owszem! - odparł elf. - Oto zaprzęg, który zabierze was do gwiazd. Woźnico! - krzyknął, tym razem wskazując na Dracona. - Wezwij swe rumaki!
Draco zrobił wielkie oczy.
- To znaczy... Co? Mam je zawołać po imieniu?
- Tak, inaczej nie będą cię słuchać - odparł Rubinek wzruszając małymi ramionami.
Chłopak westchnął. Uważał, że to idiotyczne, ale zrobił jak mu kazano.
- Pyszałek, Tancerz, Kometek, Amorek, Błyskawiczny, Fircyk, Profesorek, Złośnik i Rudolf! - krzyknął, na co renifery zaryły kopytami w śniegu. - W górę!
Draco pociągnął lekko za lejce. Całe sanie rozbłysły złotym blaskiem, aż w końcu pognały przez zachmurzone niebo. Hermiona siedziała z tyłu wraz z Rubinkiem i podziwiała widoki. Świat wydawał się mały i magiczny, niczym krajobraz ze śnieżnej kuli, którą trzymała w swoim domu, w Londynie. Nagle posmutniała, co nie uszło uwadze elfa.
- Nie martw się, nikt was nie dostrzeże. Sanie i renifery chroni magia, wam niewidzialność zapewniają te ubrania - powiedział Rubinek.
Hermiona uśmiechnęła się chcąc uspokoić elfa, jednak nie to było przyczyną jej nastroju. Postanowiła jednak nie myśleć teraz o własnych problemach.
- Jak mamy obdarować ludzi? - zapytała.
- Najpierw musimy otworzyć ten wór - odparł Rubinek, przechodząc do tylnej części sań.
- Skąd to się tu wzięło? - zapytała zaskoczona Hermiona, widząc ogromny, bogato zdobiony worek, szeroki na dwa metry i wysoki na trzy.
- Magia - odparł z uśmiechem elf. Stworzonko wspięło się na szczyt worka i pociągnęło za złotą wstążkę. Hermiona złapała elfa za kudłatą rączkę, gdyż bała się, że pęd powietrza porwie malca. Nagle z wnętrza worka zaczęły wydostawać się złote i srebrne iskierki.
- Co to jest? - zapytała Hermiona.
- To pomniejsze prezenty - odparł elf. - Spełnione życzenia, dotyczące niewielkich marzeń, takich jak nowy miś, czy hulajnoga.
- Czyli jednak zabawki! - krzyknął z przodu Draco. Słysząc to Rubinek przewrócił oczami, Hermiona stłumiła śmiech.
- Święty Mikołaj przez cały rok wysłuchuje próśb i stara się je spełnić. Te iskierki, to małe zaklęcia, które sprawiają, że rodzice, bądź inni bliscy kupują, lub wymieniają prezenty na takie jakie chcemy - tłumaczył elf. - Musimy je rozrzucić na cały świat.
- A co ja mam robić? - zapytała Hermiona po chwili.
- Ty dzierżysz Białą Różdżkę. Twoim zadaniem będzie spełnienie kilku najbardziej wymagających pragnień. To nie takie proste, jak może się wydawać - odparł Rubinek tajemniczo.
Hermiona znów zajęła swoje miejsce. Przez chwilę podziwiała widok jaki rozpościerał się pod saniami, jednak po kilku minutach jej wzrok przyciągnęła sylwetka siedzącego przed nią chłopaka. Siedział skupiony i wyprostowany. Jego jasne włosy powiewały na wietrze, tak samo jak futro, którym obszyta była jego bordowa peleryna. Był skupiony i nie wyglądało na to, by miał zamiar się odezwać. Hermiona pomyślała, że jeśli będą tak podróżować w milczeniu przez dwa dni i dwie noce, to w końcu zwariuje. Nie wiedziała jednak co mogłaby powiedzieć. Złość, jaką czuła do Ślizgona wciąż była w niej żywa. Na samą myśl o ich pocałunku na tamtej przeklętej imprezie w lochach, miała ochotę zapaść się pod ziemię. Postanowiła więc nic nie mówić. Noc trwała w najlepsze. Z worka wciąż wysypywały się małe spełnienia marzeń, lecz w pewnym momencie Rubinek kazał Draconowi pociągnąć za lejce.
- Wyląduj na tamtym płaskim, szerokim dachu! - rozkazał, wskazując budynek wielkomiejskiego szpitala.
Draco ostrożnie wykonał manewr i po chwili renifery zaryły kopytami o niewielką warstwę śniegu.
- Hermiono - zaczął elf, zwróciwszy się do dziewczyny. - Teraz twoja kolej - powiedział i zeskoczył z sań.
Coś w głosie elfa sprawiło, że Gryfonka poczuła niemiły uścisk w żołądku, jednak ruszyła za małym pomocnikiem Mikołaja. Draco również poczuł zaniepokojenie. Lejce były nienaturalnie duże i długie, więc nie wypuszczając ich z rąk ruszył za kasztanowłosą. Gdy cała trójka stanęła na brzegu dachu, spojrzeli w przeciwległe skrzydło tego samego szpitala, w którego oknach pomimo później pory kręcili się ludzie.
- Twoim zadaniem będzie spełnienie życzenia małego Timmy'ego - powiedział Rubinek po tym, jak wyciągnął z kieszeni ozdobny pergamin i przeczytał jego zawartość. - Timmy choruje na nieuleczalną białaczkę i to jego ostatnie święta. Jego życzeniem jest, by mieć możliwie najlepsze wyniki badań, by móc spędzić je w domu - dodał.
Hermiona spojrzała na elfa w niemym zdziwieniu. Na jej twarzy malował się szok, zmieszany z bólem i uświadomieniem sobie, co właśnie usłyszała.
- Jak... Jak to ostatnie święta? - powtórzyła nieco niepewnie.
- Ostatnie - odparł elf. - Dlatego powinniśmy zrobić wszystko, by były magiczne.
Hermiona mocniej zacisnęła palce na Białej Różdżce. Poczuła, jak w gardle rośnie jej gula. Z trudem powstrzymywała napływające do oczu łzy.
- To niesprawiedliwe - powiedziała niemal szeptem. - Czy nic więcej nie można zrobić? Może różdżka ze Świętego Drzewa...
Elf pokręcił głową przecząco.
- Mówiłem, że to nie takie łatwe, jak może się wydawać. Mikołaj robi to od setek lat. Przygląda się dobrym ludziom i widzi ich cierpienie, ból i smutek. Zawsze pragnął, by móc choć w małym stopniu im pomóc. Nie jest jednak cudotwórcą. Nie cofnie choroby. Ale może sprawić, że będzie w stanie podarować im ostatnią, małą radość.
Po policzkach Hermiony spłynęły ciepłe łzy, na ustach pojawił się nieśmiały uśmiech. Poczuła, jak zadrżało jej serce. Wiedziała, że musi znaleźć w sobie siłę i sposób, by rzucić zaklęcie. Wiedziała, że musi dać odrobinę miłości i samej siebie, by to zadziałało. Ilu ludzi płakało? Ilu ludzi umierało? Ilu z nich prosiło o miłość w święta? Wiedziała, że te przychodzą i odchodzą, ale uczucie, oraz ciepłe wspomnienia zostają na zawsze. Postanowiła zapomnieć o wszystkim co złe i dać tylko czystą radość. Zdjęła rękawiczki. Pod palcami poczuła przyjemne ciepło, które rozeszło się po całym jej ciele. Spojrzała na dłoń w której trzymała Białą Różdżkę i już po chwili z jej czubka spłynęła złota nić, która przeszła przez zimne szyby i oplotła swym światłem postać chorego chłopca.
- Wesołych Świąt, Timmy - szepnęła Hermiona. Wiatr rozwiał jej długie włosy, płatki śniegu zatańczyły na dachu. Odwróciła wzrok i spojrzała na stojącego obok Dracona. Chłopak przyglądał się mugolskiemu chłopcu, który właśnie tulił się do leżącej obok niego mamy. Nie wiedziała co Ślizgon myślał i czy był wzruszony tak jak ona, jednak nawet w jego oczach dostrzegła smutek. Zanim pomyślała nad tym co robi, chwyciła go za wolną dłoń.
Zaskoczony blondyn spojrzał na nią przelotnie, jednak po chwili znów utkwił spojrzenie w szpitalnej sali. Za nimi rozbrzmiał dźwięk złotych dzwoneczków, skądś dochodził odgłos śpiewanych kolęd. Draco pomyślał, że uścisk jest lepszy i cieplejszy, gdy w pełni się go odczuwa. Ściągnął rękawiczkę i ponownie chwycił dziewczynę za rękę. Czuł jak jej dłoń lekko drzy. Na tę jedną chwilę postanowił po prostu być obok i nie mówić nic.
Po kilku minutach Rubinek oznajmił, że muszą ruszać w dalszą drogę. Draco i Hermiona puścili swoje dłonie i bez słowa weszli do sań. Renifery ponownie wzbiły się w powietrze, a lśniący powóz Świętego Mikołaja pomknął przez chmury ku kolejnym życzeniom.
*
Przez całą noc i kolejny, długi dzień sanie mknęły po nieboskłonie, rozrzucając z prezentowego worka miliony życzeń i pragnień. Od czasu do czasu Draco lądował w wyznaczonych przez elfa miejscach i przyglądał się jak kasztanowłosa dziewczyna rzuca zaklęcia, by spełnić niezwykłe życzenia. Była przy tym skupiona i milcząca. Coś jednak w jej obliczu sprawiało, że Draco zaczął się martwić. Granger była jednak człowiekiem. Upartym, ambitnym i o gorącym temperamencie, ale wciąż cechowała ją wielka wrażliwość. Nie uszło uwadze chłopaka, jak kolejne zaklęcia sprawiają dziewczynie coraz więcej bólu. Postanowił, że najwyższa pora na przerwę.
- Musimy odpocząć - powiedział w stronę Rubinka, gdy zapadła noc.
- Ale...
- Jestem zmęczony. Jeszcze chwila i nie będę w stanie powozić - dodał uparcie.
Hermiona spojrzała na elfa prosząco. Sama też czuła się wyczerpana.
- Dobrze - odparł po chwili Rubinek. - I tak większość już jest zrobiona. Obdarowaliście niemal cały glob - dodał z uśmiechem. - Na północnym wybrzeżu Islandii znajduje się ukryta, niewidoczna dla ludzi chatka. Możemy się tam zatrzymać - powiedział, po czym wskazał Draconowi współrzędne. Draco zawołał wszystkie renifery po imieniu, po czym skierował się w stronę wyspy. Swoją podróż rozpoczęli lecąc na wschód, więc teraz znajdowali się nad Morzem Labradorskim i mijali skute lodem brzegi Grenlandii. Hermiona pomyślała, że gdzieś w głębi Bieguna Północnego znajduje się dom Świętego Mikołaja, co nieco podniosło ją na duchu. Po godzinie lotu oboje, wraz z Draconem zauważyli mały domek, stojący na jednym z ostrych klifów Islandii. Renifery zaczęły lądować i już w kolejnej chwili sanie zatrzymały się na śniegu.
- Tam jest zagroda - powiedział Rubinek, wskazując rączką na niewielkie obejście, znajdujące się obok drewnianej chatki.
Chłopak po kolei odczepiał renifery, po czym zaprowadził je do zagrody. W tym samym czasie Hermiona ruszyła w kierunku małego domku. Wchodząc rozświetliła mrok nocy własną różdżką. Wnętrze chatki składało się z jednej izby, w której była kuchnia z piecem kaflowym, salon i sypialnia z ogromnym kominkiem i równie sporym łóżkiem. Dziewczyna marzyła, by w końcu móc się przespać, jednak najpierw zatroszczyła się o ogień. Rozpaliła w kominku drewnem, które leżało obok ułożone w stos, a także w piecu. W szafce znalazła czajnik i kubki. Nabrała śniegu i postanowiła zrobić herbatę, której pełno było w kuchennych szafkach. W szufladach znalazła także herbatniki i wszelkiego rodzaju ciastka, które wyglądały na świeże. W chwili w której Draco wszedł do domku, w środku panowało już przyjemne ciepło, a na stole w kuchni leżały wyłożone na talerzyku ciastka, obok których stał kubek z gorącą, malinową herbatą.
- To dla ciebie - powiedziała Hermiona wskazując dłonią na poczęstunek. Sama siedziała w bujanym fotelu przy kominku i nie odrywała wzroku od ognia.
- Dziękuję - odparł Draco, po czym ściągnął z siebie grubą pelerynę i zasiadł do skromnego, jednak pożywnego i rozgrzewającego posiłku.
W chatce zapadła cisza, przerywana jedynie dźwiękami palącego się drewna. Draco poczuł nagle, że ogarnia go nieziemskie zmęczenie. Nie był w stanie zapanować nad ogarniającą go sennością i zaczął kiwać się na krześle. Głowa lekko opadała mu na ramiona, aż w końcu poczuł czyjąś dłoń.
- Musisz się położyć.
Głos Hermiony był pełen troski. Tak ciepły i inny niż ten, który do tej pory mu towarzyszył. Bez wyrzutów, bez złości i żalu. Już na niego nie krzyczała, ani nie wylewała po raz kolejny kawy. Wstając pomyślał, że gdyby tylko mogli ze sobą normalnie porozmawiać, może wszystko byłoby inaczej... Wiedział jednak, że sam również był winny tej sytuacji, więc bez słowa położył się na łóżku i w chwili w której dotknął głową poduszki, całkowicie stracił kontakt z otaczającą go rzeczywistością. Pierwszy raz spał spokojnie i bez koszmarów. Nie dręczyły go sny, ani lęki. Obudził się jednak gdy wciąż trwała noc. Rozejrzał się po chatce, w której panowała ciemność. Ogień w kominku już zgasł. Dostrzegł Hermionę śpiącą w bujanym fotelu, przykrytą kocem i poczuł się głupio. Sam odpoczął w wygodnym łóżku, za to ona musiała zadowolić się ciasnym meblem. Wstał by ją obudzić i zaproponować zmianę miejsca, jednak gdy tylko Hermiona odzyskała przytomność umysłu, odmówiła dalszego wypoczynku. Wstała, złożyła koc i zabrała się za przygotowywanie herbaty.
- Niedługo znów musimy ruszać. Przed nami jeszcze cała Europa - powiedziała nieco zamyślona.
Rubinek, który po wejściu do chatki umiejscowił się nad piecem wciąż jeszcze smacznie spał.
Draco podziękował za herbatę, jednak zanim wziął pierwszy łyk, postanowił przerwać milczenie. Odstawił kubek na stół, po czym zapytał:
- Czy to przez to, że mnie nienawidzisz?
Hermiona, stojąc przy kominku spojrzała na niego zaskoczona.
- Słucham?
- Zaproponowałem, byś przespała się na łóżku, ale odmówiłaś. Czy to dlatego, że ja wcześniej na nim leżałem?
Dziewczyna wyglądała na zmieszaną.
- Nie - odparła szybko. - Co to w ogóle za pytanie - dodała i wzięła ostatni łyk ciepłego napoju.
- Uważam, że powinniśmy pogadać - Draco poczuł, że to już najwyższy czas.
- Nie ma o czym - odparła Hermiona, po czym wyszła z chatki.
Chciała zaczerpnąć świeżego, mroźnego powietrza, jednak zatrzymała się na widok piękna, które rozpościerało się na ciemnym, gwiaździstym niebie. Tutaj gwiazdy wydawały się być o wiele bliżej, niż w Londynie. Były większe i jaśniejsze od tych, które do tej pory widziała choćby nad Hogwartem. Miała wrażenie, że gdyby wyciągnęła różdżkę, mogłaby zaklęciem jedną dla siebie zabrać. Już jako dziecko przestała wierzyć w magię gwiazdki z nieba, jednak jak miało się to teraz do tego, czego sama była częścią? Usłyszała jak z chatki wychodzi Draco i wzięła krótki, poirytowany wdech. Nie chciała rozmawiać z nim o tym, do czego między nimi doszło i jakie miało to dla niej konsekwencje. Czuła jednak, że chłopak nie da za wygraną.
- Tamtego wieczoru, na imprezie w lochach, naprawdę świetnie się bawiłem - zaczął Draco podchodząc do Hermiony. Ta jednak wciąż nie odwróciła się w jego stronę. - Pewnie tego nie zrozumiesz, ale pierwszy raz od dawna poczułem się po prostu zwyczajnie. Jakby wszystko czego dotychczas byłem częścią nigdy nie miało miejsca. Blaise, Teodor i Pansy dawno ruszyli naprzód. Wściekałem się na myśl, że Teo zaczął przystawiać się do Lovegood, Blaise coraz częściej trenuje nie ze mną, a z Cho Chang, a Pansy dziwnym trafem nagle zainteresowała się botaniką i co chwilę latała do Longbottoma, zadawać mu całkowicie kretyńskie pytania. Myślałem, że będzie tak samo jak dawniej, tyle, że lepiej - powiedział i zrobił kolejny krok do przodu. - Aż w końcu zdarzyła się ta impreza. Teo ją wymyślił i zaprosił siódme i ósme roczniki ze wszystkich domów. Gadał coś o integracji, nawiązywaniu nowych relacji i tego typu pierdoły... - westchnął. - Trochę za dużo wypiłem i zacząłem kłócić się z Astorią, która rzuciła mnie dla Higgsa. Terenc był bliski dania mi w gębę, ale wtedy zainterweniowałaś ty. Próbowałaś mnie uspokoić, choć sama wyglądałaś na wstawioną i poddenerwowaną. Przez chwilę rozmawialiśmy, jak jeszcze nigdy w życiu i pomyślałem, że jesteś naprawdę w porządku. Rozbawiłaś mnie swoimi wywodami odnośnie Quiddicha i miałem ochotę dłużej z tobą pogadać, ale wtedy na horyzoncie pojawił się Weasley. Pomyślałem wtedy, że to koniec. To była nasza pierwsza i pewnie ostatnia rozmowa i znowu poczułem, że coś tracę.
- I wtedy mnie pocałowałeś - powiedziała cicho Hermiona, ze wzrokiem wciąż utkwionym w gwiazdach.
Draco przytaknął.
- Tak. Wtedy cię pocałowałem. Wiem, zrobiłem to specjalnie żeby wkurzyć Weasleya, ale nie chciałem, żeby to wszystko tak się skończyło. Serio nie to było moją intencją.
Hermiona w końcu odwróciła się w jego stronę.
- Jeśli się zgodzisz, to z nim pogadam, wyjaśnię mu jak było...
- Nie trzeba - weszła mu w słowo.
- Ale.
- Nie trzeba! - dodała ostrzej. - Jestem na ciebie wściekła, jestem zła, że to zrobiłeś, ale najbardziej jestem wkurzona na siebie, bo może nie zauważyłeś Malfoy, ale ja ten pocałunek odwzajemniłam. Widziałam Rona! Widziałam, że idzie! Na kilka dni przed imprezą naprawdę ostro się pokłóciliśmy. Zresztą, od dłuższego czasu nie mogliśmy się ze sobą dogadać - dodała smutno. - Jako przyjaciele potrafiliśmy współgrać. Związek nam niestety nie wychodził.
Hermiona oplotła się rękami, jakby chciała w ten sposób dodać sobie odwagi. Nie myślała, że kiedykolwiek opowie o tym co czuje, a już z pewnością nie sądziła, że będzie to Malfoy.
- Wszyscy mają mnie za dobrą, prawą i uczciwą do granic możliwości dziewczynę, ale to nieprawda! Owszem, jeśli chodzi o szkołę, naukę i zasady, to bardzo się do tego przykładam, ale z całą resztą nie radzę sobie najlepiej. Potrafię być zazdrosna, mściwa i wściekać się jak wariatka - dodała, mając w pamięci kilka sytuacji z Ronem w roli głównej. - Można powiedzieć, że też cię w jakiś sposób wykorzystałam. Więc przepraszam - powiedziała spojrzawszy mu w oczy. - Wyżywałam się na tobie, bo nie potrafiłam przyznać, że sama również zraniłam Rona. Chciałam zwalić całą winę na ciebie. Jestem beznadziejna.
Draco stał w osłupieniu. Pierwszy raz w życiu słyszał takie słowa. I to od kogo! Od samej Hermiony Granger, którą zawsze nauczyciele, oraz rodzice, stawiali innym za wzór. Poczuł lekkie ukłucie satysfakcji, jednak szybko je stłumił, widząc, że dziewczyna wygląda na totalnie załamaną.
- W porządku - odparł. - Ja... Ja też cię przepraszam - dodał po chwili.
- Cholera - zaczęła nagle Gryfonka, a po jej policzkach spłynęły łzy bezsilnej złości. - Chciałabym po prostu z nim pogadać. Ale on nie chce nawet na mnie patrzeć - dodała i wytarła policzki wierzchem zmarzniętej dłoni.
- Możesz - odezwał się nagle stojący nieco z tyłu Rubinek, który od jakiegoś czasu przysłuchiwał się ich rozmowie. - Jeśli chcesz, możemy to zrobić jeszcze dzisiejszej nocy.
Elf, jak gdyby nigdy nic uśmiechnął się szeroko, po czym skierował się ku zagrodom z reniferami. Dwadzieścia minut później Draco i Hermiona ruszyli w dalszą podróż, zostawiając za sobą islandzką chatkę.
*
Szkocja przywitała ich mgłą i delikatnym śniegiem. Z magicznego worka wciąż wylatywały złote i srebrne iskierki, które sprawiały, że życzenia i marzenia ludzi miały szansę się spełnić w nadchodzące święta. Wieczór Wigilijny zbliżał się wielkimi krokami. Hermiona z nową nadzieją i determinacją rzucała zaklęcia za pomocą Białej Różdżki. Miała nadzieję, że jej starania zapewnią komuś uśmiech. Chciała podarować potrzebującym odrobinę miłości i radości, której tak potrzebowali. Sama również chciała dać coś od siebie. Gdy sanie zaczęły zbliżać się do domu Rona, poczuła lekkie podenerwowanie. Krzywy dach Nory zamajaczył na nocnym niebie, który powoli zaczął zmieniać się w świt. Nadchodził dwudziesty trzeci grudnia, tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku.
- Zatrzymaj się przy tym oknie - powiedziała Hermiona do Dracona i wskazała palcem na okno, które wychodziło na południe.
Rubinek zapewnił ich, że Ron wszystko co usłyszy i zobaczy uzna po przebudzeniu za sen, jednak możliwe, że coś zostanie mu w głowie. Hermiona chciała wierzyć, że jej uczucia do niego dotrą. Gdy sanie zawisły przy oknie pogrążonego we śnie chłopaka, kasztanowłosa otworzyła je zaklęciem i powoli weszła do pokoju pełnego porozrzucanych ubrań, starych podręczników szkolnych i części potrzebnych do czyszczenia sportowych mioteł. Mrok nocy rozświetlała zaczarowana, nocna lampka. Hermionę rozczuliła myśl, że Ron pomimo iż był już dorosły, wciąż nie lubił spać przy zgaszonym świetle. Spojrzała na małą sówkę, która przyglądała się jej w ciszy i zdziwieniu, spomiędzy krat swojej klatki .
- Hermiona?
Dziewczyna była pewna, że Ron wciąż spał, dlatego nieźle się wystraszyła widząc go obudzonego, podpierającego się na ramieniu.
- Cześć, Ron - powiedziała nieśmiało. - Przepraszam, że cię obudziłam.
- Poczułem nagle straszne zimno. Dlaczego okno jest otwarte? - zapytał i spojrzał nieco w bok. - Czy to są... Co to jest? - zapytał wstając.
- Nic - Hermiona zaszła mu drogę. - Nieważne - dodała, po czym delikatnie popchnęła go na łóżko i zmusiła do tego, by usiadł. - Pewnie i tak nic z tego nie będziesz pamiętał, ale chcę byś wiedział, że bardzo mi przykro. Żałuję, że cię zraniłam. Nawet nie wiesz, jak bardzo - dodała kucając obok niego. - Jesteś jedną z najważniejszych osób w moim życiu i utrata ciebie strasznie boli. Świadomość, że zadałam ci ból rozrywa mi serce i zrobiłabym wszystko, żebyś mi wybaczył. Naprawdę za tobą tęsknię.
Ron nie wiedział co się dzieje i był pewny, że to niesamowicie realistyczny sen. Przetarł oczy i po chwili milczenia cicho odpowiedział.
- Ja za tobą też.
Hermiona lekko się uśmiechnęła.
- Nie jestem zbyt dobra w byciu dziewczyną.
- Ani ja w byciu chłopakiem - odparł Ron. - Za to nieźle wychodziła nam przyjaźń - dodał i spojrzał na nią z bladym uśmiechem.
- To prawda - przyznała i chwyciła go za rękę. - Postaraj się nie zapomnieć - dodała wstając.
- Już idziesz?
Hermiona przytaknęła i weszła na parapet. Nagle zza okna doszedł ich czyjś podniesiony głos.
- Granger! Słońce zaczyna wstawać, sprężaj się!
- Czy to Malfoy? - zdziwił się Ron.
- Robi za Mikołaja - odparła Hermiona z rozbawieniem i rzuciła na Rona zaklęcie szybkiego snu. Chłopak w momencie opadł na poduszki.
- Powiedziałaś mu wszystko co chciałaś? - zapytał Rubinek, gdy dziewczyna wskoczyła do sań.
- Tak - przytaknęła. - Mam nadzieję, że cokolwiek z tego zapamięta.
Zauważyła, że Draco nawet na nią nie spojrzał. Był dziwnie milczący. Powoli zbliżali się do końca swojej misji i uzmysłowiła sobie, że on jako jedyny, naprawdę nie miał z kim spędzić jutrzejszego dnia. Przeszła do przodu i usiadła obok niego. Nad Europą zawitał nowy dzień. Z magicznego worka wciąż wysypywały się życzenia, a ona poczuła nieodpartą chęć rozmowy. Nie wiedziała jak zacząć. Każdy temat wydawał się jej nieodpowiedni. Książki? Lekcje? Przyjacielskie nieporozumienia? Postawiła na klasykę.
- Podejrzewam, że mój tata nie będzie zachwycony tym, że nie pojawię się w domu na święta. Z pewnością w dormitorium czeka już na mnie list pełen pretensji i wyrzutów - powiedziała i cicho westchnęła.
Draco spojrzał na nią nieco zaskoczony.
- Nie rozumiem - odparł. - Czyżby ojciec "Najinteligentniejszej Czarownicy Naszych Czasów" wściekał się, że tym razem zawaliłaś?
- Coś w tym rodzaju - przyznała. - Ostatnio nie dogaduję się z wieloma osobami. Pewnie czytałeś w Proroku Codziennym, o tym jak tuż przed wojną pozbawiłam moich rodziców pamięci?
Draco przytaknął.
- No właśnie. Pod zmienionymi imionami i nazwiskami przeprowadzili się do Australii. Byli bezpieczni, a właśnie na tym zależało mi najbardziej. W sierpniu tego roku ich odnalazłam i przywróciłam im wspomnienia, ale tata nie potrafi się z tym pogodzić. Uważa, że postąpiłam lekkomyślnie.
Chłopak zmarszczył brwi słysząc te rewelacje.
- To znaczy? - zapytał, chcąc lepiej to zrozumieć.
Hermiona wzięła głęboki wdech.
- Uważa, że powinnam była im zaufać. Czuje się w pewien sposób zdradzony i chyba... Chyba nie ufa mi już tak jak kiedyś. Wiesz, rzuciłam na nich czar bez ich zgody, ale jestem pewna, że gdybym poruszyła z nimi ten temat, nigdy by się na to nie zgodzili! - dodała. - Tata z pewnością by się nie zgodził - poprawiła się.
- Twój ojciec powinien się cieszyć, że uratowałaś mu tyłek - skwitował jej słowa Draco. - Był łatwym celem dla Voldemorta. Jestem pewny, że twoi starzy zostaliby wykorzystani dla uzyskania informacji o tobie i Potterze. Dobrze zrobiłaś - dodał spoglądając na nią przelotnie. Zauważył, że twarz dziewczyny lekko się rozpromieniła. - W końcu ci wybaczy - powiedział, po czym dodał nieco smutniej: - Ja z moim będę mógł porozmawiać najwcześniej za pięć lat, a uwierz, mam mu wiele do powiedzenia.
Hermiona spojrzała na Dracona i przypomniała sobie o wyroku Wizengamotu. Lucjusz Malfoy miał spędzić w więzieniu najbliższe lata i nikt, ani nic, nie mogło tego zmienić. Narcyza także dostała wyrok. Co prawda mniejszy, ale zawsze.
- Miałem nadzieję, że wypuszczą mamę przed świętami - kontynuował Draco po chwili. - Skoro dostała tylko sześć miesięcy. Ale chyba się na to nie zanosi - dodał i nieco mocniej pociągnął za lejce.
Renifery gnały przed siebie bez wytchnienia. Kolejne życzenia zostały spełnione za pomocą Białej Różdżki i gdy sanie zaczęły wracać nad Anglię zapadał już zmrok. Hermiona pomyślała, że ma tylko jedną szansę i postanowiła ją wykorzystać. Gdy Draco zajęty był powożeniem usiadła znów w tylnej części sań i zadała Rubinkowi sekretne pytanie. Puchaty, płomiennorudy elf pokiwał głową i uśmiechnął się szczerze, tak, jak tylko elf Mikołaja potrafił. W jego onyksowych oczkach zapaliły się iskierki podekscytowania.
- Teraz moja kolej - powiedziała nagle Hermiona i przejęła od Dracona lejce.
Zaskoczony chłopak z początku nie wiedział o co jej chodzi, jednak był już bardzo zmęczony i nie miał siły na sprzeczki. Uważał, że najwyraźniej Gryfonka chce zabawić się w woźnicę przed powrotem do Hogwartu.
- Kieruj się w stronę tamtej gwiazdy! - zawołał Rubinek i wskazał Hermionie srebrny blask na ciemnym niebie. - Za pół godziny będziemy na miejscu!
Coś się zmieniło. Wsie, miasta i pola pełne śniegu zniknęły, ustępując miejsca wzburzonemu północnemu morzu. W tym miejscu nie czuło się magii świąt, jedynie bezbrzeżną samotność. Sól morska wypełniała nozdrza i osadzała się na włosach oraz ubraniach podróżników. Draco przez chwilę nie wiedział gdzie się znajdują, jednak nagle na ciemnym horyzoncie dostrzegł majaczący pośrodku morza wysoki obiekt, o ostrych krawędziach.
- Zwariowałaś?! - wrzasnął z tylnego siedzenia. - Natychmiast zawracaj!
Sanie zrobiły okrążenie ponad Azkabanem, którego śliskie ściany obmywały wzburzone, morskie bałwany. Trójkątna budowla przywodziła na myśl dwuwymiarową piramidę o ostrych brzegach, kojarzących się z gilotyną. Było to miejsce nieprzyjazne, a północne wiatry szarpały niezadowolonymi reniferami, które dzielnie opierały się dzikim prądom powietrza.
- Rubinku, oddaję ci lejce! - zawołała Hermiona w stronę elfa. Pomocnik Mikołaja przytaknął, po czym zawołał wszystkie renifery po imieniu. Sanie kołysały się na wietrze niczym huśtawka.
- Co ty wyprawiasz? - zapytał Draco, gdy Hermiona stanęła obok niego.
- Nie możesz porozmawiać ze swoim ojcem dopiero za pięć lat! - krzyknęła. - Musisz mu powiedzieć co czujesz!
- Co? Ale ja o niczym takim nie wspominałem! - odkrzyknął Draco. Szalejący huragan nie ułatwiał im komunikacji.
- Przecież mówiłeś, że masz mu wiele do powiedzenia! Wiem, że to nie jest idealna okazja do rozmowy, ale to lepsze, niż czekanie przez kolejne lata - dodała. Po jej twarzy, ubraniach i włosach spływały strużki lodowatej wody. Zaczarowane ubranie powoli zaczynało tracić swą moc, gdyż i misja zbliżała się ku końcowi. Hermionę przeszedł zimny dreszcz. Wyciągnęła z kieszeni Białą Różdżkę i błagając z całej siły wszystkie bóstwa i świętości spróbowała rzucić na budynek więzienia zaklęcie snu. W myślach prosiła, by jedynie Lucjusz pozostał przytomny, po czym chwyciła Dracona za rękę i przy pomocy teleportacji weszła do środka.
Głośny trzask towarzyszący tej formie komunikacji sprawił, że Lucjusz niemal zerwał się z pryczy na której leżał.
- Kto tam? - zapytał. Jego oczy przez chwilę musiały przyzwyczaić się do jasności, jaką epatowała różdżka ze Świętego Drzewa.
- To ja, ojcze - odparł Draco. Nie miał nawet chwili by zastanowić się nad tym, co właściwie chciałby mu powiedzieć. Spojrzał na Hermionę, która zachęciła go gestem, by podszedł bliżej. - Ja... Jestem na specjalnej misji... - zaczął niepewnie.
- Misji? - zdziwił się Lucjusz. - Ministerstwo cię wysłało?
- Ministerstwo lepiej żeby się nie dowiedziało o tym, co ostatnio robiłem - mruknął pod nosem blondyn.
- Synu, chyba nie wpakowałeś się w jakieś kłopoty? - zagrzmiał nerwowo Lucjusz.
- Bez obaw, panie Malfoy - Hermiona postanowiła interweniować. Mieli mało czasu i nie było sposobności, by zacząć wszystko tłumaczyć od początku.
- Panna... Panna Granger? - Lucjusz wydawał się jeszcze bardziej zaskoczony. - Na Salazara, co tu się wyprawia?
- Nic - odparł szybko Draco. - I tak pewnie nie będziesz tego jutro pamiętał ale wiedz, że nie mam do ciebie pretensji. Już nie, chociaż z początku naprawdę byłem na ciebie wściekły. Przez twoje błędy i uprzedzenia musiałem przejść przez prawdziwe piekło. Dodatkowo, dopiero niedawno zrozumiałem, że straszny był ze mnie dupek. Chociażby dla Granger. Ciągle mnie do niej porównywałeś. Krytykowałeś mnie i upokarzałeś, mówiąc, że jestem gorszy od jakiejś szla... Sam wiesz kogo - dodał z przekąsem.
Lucjusz przez chwilę milczał. Widać było, że bił się z własnymi myślami. Nagle jednak zagryzł usta, po czym odparł:
- Przepraszam. Ja... Naprawdę za wszystko cię przepraszam, Draco. Nigdy nie chciałem, byś płacił za moje błędy.
Na zazwyczaj bladą twarz Dracona wypłynął delikatny rumieniec emocji. Po raz pierwszy widział i słyszał ojca tak skruszonego. Nie wiedział czy to zasługa szoku, czy jednak przebywania w takim miejscu jak Azkaban, jednak czuł, że właśnie to potrzebował usłyszeć. Postanowił, że już nigdy niczego nie zostawi na później.
- Jestem wściekły, że trafiłeś do więzienia, ale z drugiej strony, może coś dzięki temu zrozumiesz, bo ja... Ja naprawdę za tobą tęsknię - powiedział, po czym zbliżył się do ojca. - Mam nadzieję, że wrócisz do domu lepszy. Mama z pewnością też tego pragnie - dodał i ku zaskoczeniu Lucjusza, Hermiony, oraz samego siebie przytulił mężczyznę. Był to krótki, lecz ciepły uścisk.
Zawierał w sobie całą tęsknotę, jaka dotychczas go trawiła. Draco dopiero teraz uzmysłowił sobie, że właśnie tego pragnął. Okrążając świat widział setki marzeń i życzeń. Jedne były trywialne, inne niemal niemożliwe. Zdarzały się jednak i takie, które chwytały za serce. Prośba chorego chłopca o spędzenie ostatnich świąt z rodziną, marzenie małej dziewczynki z sierocińca o odrobinę uczucia, życzenie powrotu do domu walczącego na wojnie żołnierza... Każdy pragnął czegoś, co było mu najdroższe.
- Musimy już iść - powiedział po chwili i odsunął się od ojca. Spojrzał na stojącą nieco z tyłu Hermionę.
- Czy to twoja zasługa? - zwrócił się w jej stronę Lucjusz.
Hermiona przez chwilę się wahała, więc z odpowiedzią ruszył mu Draco.
- Tak, to dzięki niej - przyznał i po raz pierwszy uśmiechnął się szczerze. - Idziemy? - zapytał, na co Hermiona przytaknęła.
- Do widzenia - powiedziała grzecznie, a Lucjusz skinął głową.
Po chwili oboje opuścili więzienie i na powrót znaleźli się w targanych wiatrem saniach. Renifery ruszyły z kopyta, odbijając się od powietrza. Złote iskierki magii, które przez cały czas oplatały cudowny zaprzęg, zostawiły za sobą mieniącą się w ciemności smugę ciepłego światła.
*
Wciąż trwała noc, gdy pojawili się nad Hogwartem. Zamek jak i jego teraz nieliczni mieszkańcy, wciąż byli pogrążeni we śnie. Już za niedługo nastanie świt i wszyscy, łącznie ze skrzatami w kuchni, zaczną przygotowania do wieczornej, świątecznej kolacji. Draco zatrzymał sanie przy zagrodach Hagrida i zeskoczył na śnieg. Czuł, że zaczynają go boleć wszystkie mięśnie jakie posiadał. Zanim jednak odszedł, poklepał każdego renifera po boku. Zwierzęta wydały z siebie odgłos zadowolenia. Draco poczuł coś na wzór dumy. Pierwszy raz w życiu zrobił coś naprawdę dobrego. Pożegnawszy się z zaprzęgiem pomógł Hermionie zsiąść i wraz z Rubinkiem pognali do jego pokoju. Oboje myśleli o tym samym. Czy ktoś odkrył ich nieobecność? Czy Cynamonek i Śnieżynka dali sobie radę? No i najważniejsze, czy Mikołaj w końcu odzyskał przytomność i pamięć? Nawet nie chcieli wyobrażać sobie, że mogło być inaczej.
Hermiona ściągnęła z nich zaklęcie kameleona tuż przed tym, jak przekroczyli próg pokoju. Sami nie wiedzieli czego powinni się spodziewać, jednak w środku zastali już nie swoje sobowtóry, lecz parę dwóch ślicznych, puchatych elfów, które siedziały po obu stronach ogromnego fotela, w którym wygodnie rozsiadł się starszy, brodaty mężczyzna.
- Mikołaj! - krzyknął Rubinek, po czym rzucił się w ramiona staruszka.
- Mój drogi!
Głos Mikołaja był niski i ciepły. Rozbrzmiewała w nim miłość i troska. Rudy elf wtulił się w Mikołaja i puścił go dopiero po dłuższej chwili. Hermiona zauważyła Krzywołapa leżącego przy kominku, który na widok swojej opiekunki zamruczał z błogością. Mikołaj utkwił swoje pełne radości spojrzenie w nowoprzybyłych. Chłopak i dziewczyna milczeli, nie wiedząc co powiedzieć. W głowie kotłowało im się od pytań, jednocześnie byli totalnie wykończeni.
- Panie Mikołaju - zaczęła nieśmiało Hermiona. - Jak się pan czuje?
- Wystarczy Mikołaju - zaśmiał się Święty. - Dzięki opiece tej dwójki, mam się wyśmienicie - odparł mężczyzna, wskazując na Cynamonka i Śnieżynkę.
- Czy nie było problemów? - zapytał Draco elfy.
- Nikt nic nie podejrzewa - odparła biała elfka. - Tak mi się wydaje.
Mikołaj znów zaśmiał się pod nosem.
- Wszyscy wykonali swe zadania doskonale - powiedział i wstał z fotela. Elfy zeskoczyły na podłogę. - Hermiono, Draconie... Nie wiem jak wam dziękować. Uratowaliście święta - dodał i uśmiechnął się szeroko.
Dziewczyna szybko zaprzeczyła ruchem głowy.
- Nie, Mikołaju. To przez nas znalazłeś się w takiej sytuacji. To nasza wina - przyznała ze skruchą.
- Oboje zawiniliśmy - dodał Draco. - Przepraszamy.
Mikołaj spojrzał na elfy, które przytaknęły. Święty i jego pomocnicy zdawali się porozumiewać bez słów. Najprawdopodobniej więź jaka ich łączyła od setek lat była czymś, co wykraczało poza zwykłe rozumowanie relacji.
- Cieszy mnie, że zdołaliście zrozumieć swoje błędy - powiedział Mikołaj. - To była pouczająca lekcja, czyż nie?
- Jak najbardziej - zgodziła się z nim Hermiona. - Och, zapomniałabym! - zawołała i wyciągnęła z kieszeni swojej bordowej sukienki piękną, Białą Różdżkę.
Mikołaj sięgnął po magiczny artefakt i w tej samej chwili cały pokój wypełnił oślepiający blask. W następnej minucie mężczyzna stał pośrodku pokoju ubrany w piękny, czerwony kostium, obszyty białym futrem. Przypominał postać o jakiej co roku marzyły tysiące dzieci, jak i dorosłych.
- Pora wracać na Biegun Północny - powiedział do swoich pomocników. - Już za chwilę będzie świtać.
Śnieżynka i Cynamonek ruszyli ku drzwiom, jednak Rubinek nieco się ociągał.
- Ja... Naprawdę się cieszę, że was poznałem - powiedział w stronę Dracona i Hermiony. - Możliwe, że jutro zapomnicie o wszystkim, ale ja będę pamiętał - powiedział, a jego ciemne oczy nieco się zaszkliły.
- Och Rubinku! - Hermiona nie kryła wzruszenia. Uklękła obok małego elfa i wtuliła się w jego miękkie, puchate ciałko. Draco przyklęknął obok magicznego pomocnika i poklepał go czule po ramieniu.
Rubinek spojrzał na nich z rozczuleniem. Sięgnął rączkami do swojej czapeczki i odpiął z czubka dwa, złote dzwoneczki.
- Na pamiątkę spotkania - powiedział i wręczył Hermionie i Draconowi po ozdobie. Dziewczyna jeszcze raz wtuliła się w elfa.
- Zanim odlecę, mam do was pytanie - zaczął Mikołaj. Na te słowa Ślizgon i Gryfonka wstali. - Czy jest coś, o czym marzycie? Jakieś życzenie, które chcielibyście, aby się spełniło? - zapytał.
Oboje pomyśleli, że tego typu marzeń jest sporo. Każde z nich miało z setki różnych próśb, ale większość z nich dotyczyła ich codziennego życia. Wiedzieli, że z nim sami muszą sobie poradzić. Przez ostatnie dwa dni widzieli ludzi, którzy nawet w najgorszym mroku myśleli o najbliższych. Cenna magia Świętego Drzewa była zbyt ważna, by marnować ją na błahostki. Spojrzeli na siebie i niemal w tym samym momencie odparli:
- Nie chcemy o was zapomnieć.
Mikołaj uśmiechnął się na te słowa, jednak przez chwilę im się przyglądał. Tak, jakby chciał poznać ich najgłębsze pragnienia.
- Pora ruszać, przyjaciele - powiedział w końcu, a trzy małe elfy wskoczyły mu na plecy. - Hermiono, Draconie...
Kasztanowłosa spojrzała na Rubinka i z drżącym głosem zapytała:
- Czy jeszcze kiedyś się zobaczymy?
Mały elf uśmiechnął się szeroko.
- Oczywiście. Jeśli tylko bardzo będziesz tego pragnęła.
Hermiona przytaknęła porozumiewawczo.
Po czułym pożegnaniu Mikołaj zrobił krok do tyłu i nagle otuliło go złote światło. Coś zadzwoniło niczym srebrne dzwoneczki i po chwili po niezwykłym czarodzieju został jedynie złotawy obłok. Draco i Hermiona na powrót odzyskali swoje szkolne szaty. Podbiegli do okna i otworzyli je szeroko. Pomimo padającego śniegu zauważyli jak spod chatki Hagrida unosi się ogromny cień, by po chwili zniknąć w przestworzach, zostawiając po sobie gwiezdny pył. Hermiona spojrzała na stojącego obok chłopaka. Z całych sił pragnęła, by wspomnienia z ostatnich dni zostały z nimi na zawsze. Poczuła się jednak niezwykle zmęczona. Odeszła od okna i wzięła na ręce Krzywołapa, który najwyraźniej upodobał sobie miejsce przy kominku Ślizgona.
- Muszę się przespać - powiedziała idąc w stronę drzwi. Chciała jeszcze coś dodać. Miała do powiedzenia znacznie więcej, jednak nie potrafiła ubrać tego w słowa. Z każdą chwilą magia ostatnich wydarzeń zdawała się ulatniać, niczym sen, który po przebudzeniu często bywał zapomniany. - Do zobaczenia na wigilii - dodała w końcu.
Draco wyglądał tak, jakby chciał ją zatrzymać, jednak tego nie zrobił. Pozwolił, by wyszła i cicho zamknęła za sobą drzwi. Przez chwilę bił się z myślami, jednak ostatecznie usiadł na łóżku i przeczesał palcami jasne włosy. Kładąc się na miękkim kocu obiecał sobie, że już wkrótce zrobi wszystko, by w końcu zmienić coś w swoim życiu. Tej nocy, po raz kolejny, nie dręczyły go żadne koszmary z przeszłości.
*
Wigilijny ranek przywitał Hogwart mrozem. Strzeliste wieżyczki zamku wyglądały jak obsypane cukrem pudrem. Wielkie choiny, przyozdobione setkami bombek, światełek i łańcuchów stały w każdym zakątku szkoły. W kuchni skrzaty uwijały się za trzech. Na kolacji nie miało być zbyt wielu osób, jednak posiłek musiał być wystawny. Duchy zamku stroiły lochy i na prośbę pani dyrektor uwolniono Irytka. Poltergeist odzyskał wolność jednak pod warunkiem, że pieczę będzie tego dnia sprawował nad nim duch Krwawego Barona, którego złośliwy duszek nie śmiał denerwować. Wszystko i wszyscy powoli szykowali się na nadchodzące Boże Narodzenie. Kilkoro uczniów, którzy zostali w szkole, postanowili wykorzystać wolny czas i poszli pozjeżdżać na sankach. Inni wybrali się na spacer dookoła jeziora. Śmiech i wrzawa towarzyszyły McGonagall, która wracała z kuchni. Czarownica zastanawiała się, co też sprawiło, że przez ostatnie dwa dni panna Granger i pan Malfoy nie darli ze sobą kotów. Przychodzili na śniadania wspólnie, jedli obiady w ciszy i traktowali się z szacunkiem. Nie wiedziała dokładnie dlaczego, jednak wydawało się jej, że wyglądali nieco inaczej, niż zazwyczaj. Zaczęła czuć wyrzuty sumienia na myśl, że pozbawiła swoich uczniów szansy na święta z rodzinami. Nagle jednak, przez jedno z okien wleciały dwie, piękne sowy, do których nóżek przywiązane były listy. Dyrektor sięgnęła po zaadresowane do niej wiadomości i gdy zaznajomiła się z ich treścią, na jej twarzy pojawił się pełen zadowolenia uśmiech.
W międzyczasie Draco i Hermiona wciąż odsypiali ostatnie wydarzenia. Błogi sen przynosił im ukojenie i regenerował nadwyrężone siły. Pierwsza obudziła się Hermiona. Było już dobrze po piętnastej. Za oknem zapadał zmrok. Wstała i w pierwszej chwili nie wiedziała ani jaka jest godzina, ani jaki jest dzień. Spojrzała na kalendarz, a później zerknęła na zegarek.
- Nieźle pospałam - powiedziała w stronę Krzywołapa, który siedział już przy miskach.
Wstała i w pierwszej kolejności nakarmiła pupila. Później zdecydowała się skorzystać z toalety i wziąć długi, rozgrzewający prysznic. Wigilia w Hogwarcie zaczynała się dopiero po siedemnastej, więc nie spieszyła się zbytnio. Susząc włosy zaklęciem pomyślała, że o czymś zapomniała. Przecież wysłała rodzicom list z przeprosinami i kartki świąteczne. Przygotowała także mały upominek dla Mrużki, hogwarckiej skrzatki, która codziennie dbała o jej dormitorium. Wiedziała, że dzisiejszej nocy Mrużka znajdzie swój podarunek. Miała nadzieję, że sprawi jej tym radość.
"Prezenty... Życzenia...", pomyślała ubierając się w elegancką, beżową sukienkę. Gdy lekko podkręciła kasztanowe pukle, nagle spojrzała na nocny stolik. Leżał na nim mały, złoty dzwoneczek. Miała wrażenie, że słyszy jego delikatny dźwięk, który rozgrzewał jej serce. Podeszła do stolika i wzięła dzwonek do ręki.
- Och! - wydobyła z siebie stłumiony okrzyk i zakryła usta dłonią.
Nagle wszystko sobie przypomniała. Wspomnienia zaczęły zalewać jej umysł, niczym gorąca fala. Obrazy dwóch minionych dni i nocy przelatywały jej przed oczami, niczym swoista projekcja. Po jej policzkach spłynęły łzy wzruszenia. A więc to jednak była prawda! Wszystko czego doświadczyła wraz z Malfoyem wydarzyło się naprawdę! Musiała natychmiast z nim porozmawiać. W pośpiechu ubrała eleganckie botki, wetknęła różdżkę za ozdobną klamrę, którą wpięła we włosy i wybiegła z pokoju.
Biegnąc wciąż widziała ich kłótnię, która sprawiła, że sanie Mikołaja spadły do Zakazanego Lasu. Przypomniała sobie jak wylądowali na śniegu i jak wspólnie podjęli się zadania uratowania świąt. Przypomniała sobie wizytę u Rona i jakże ważną rozmowę z jasnowłosym chłopakiem. Przypomniała sobie także Azkaban i wszystkich tych ludzi, których życzenia obiecała spełnić, a które niejednokrotnie raniły jej serce. Przypomniała sobie także jak ciepłą dłoń miał Draco, gdy chwycił ją za rękę na dachu szpitala. Przyspieszyła kroku, była już prawie przy drzwiach Wielkiej Sali, gdy nagle zatrzymała się zbiegając z ostatnich stopni. Poniżej stał Malfoy, lekko zdyszany. Tak jak ona musiał biec. Poczuła jak jej serce zaczęło drżeć.
- Przypomniałem sobie! - powiedział podchodząc do niej. - Wszystko pamiętam - dodał i wyciągnął z kieszeni eleganckich, czarnych spodni złoty dzwoneczek, który podarował mu Rubinek. Hermiona pokazała swój.
- Naprawdę ciężko w to uwierzyć - powiedziała i uśmiechnęła się na wspomnienie zadziornego elfa. - Ale tak się cieszę, że nie zapomnieliśmy! - dodała.
Draco przyglądał się jej rozemocjonowanej twarzy i pomyślał, że za nic nie chce, by po tym wszystkim wrócili do tego, co było. Przeżyli zbyt wiele, by znów zapanowała między nimi cisza, lub co gorsza złość. Poprzedniego wieczoru obiecał sobie, że od teraz zacznie wszystko zmieniać i nie zamierzał zaprzepaścić szansy, jaką dostał od losu.
- Jest coś jeszcze - powiedział, gdy Hermiona zeszła ze schodów i stanęła obok niego. Podwinął rękaw białej koszuli i pokazał jej lewe przedramię.
- Nie ma... - powiedziała kasztanowłosa niemal szeptem. Jej wzrok wędrował od ręki Malfoya, do jego roześmianych, szarobłękitnych oczu. - Mroczny Znak zniknął! - dodała i bezwiednie chwyciła chłopaka za rękę.
- Zauważyłem to dopiero podczas zakładania koszuli - odparł. - Nie wiem jak to możliwe.
Hermiona puściła jego rękę i przez chwilę zastanawiała się nad czymś intensywnie. Nie miała co do tego pewności, jednak nie znajdowała innego wytłumaczenia.
- Pamiętasz, jak Mikołaj zapytał, czy mamy jakieś życzenia?
Draco przytaknął.
- Oboje odpowiedzieliśmy wtedy, że nie chcemy zapomnieć wszystkiego co nam się przytrafiło. Ale ja w myślach jeszcze dodałam, że fajnie by było, jakby spełniło się jakieś twoje marzenie... - dodała nieśmiało. - Nie przypuszczałam, że to zadziała - przyznała szczerze i przez chwilę stała w miejscu bawiąc się kosmykiem włosów. Nie wiedziała co mogłaby jeszcze powiedzieć. Spojrzała nagle na Dracona, który lekko zmarszczył brwi. Była zaskoczona. Czyżby był zły?
- Jesteś niemożliwa - odparł po chwili blondyn i przyciągając ją do siebie zamknął ją w ciepłym uścisku.
Hermiona na ułamek sekundy zamarła, jednak szybko oplotła dłońmi plecy Dracona. Wtuliła się w chłopaka, który lekko drżał. Domyśliła się, że właśnie musi bezgłośnie płakać i wiedziała, że zapewne wolałby, aby nie patrzyła mu prosto w twarz. Objęła go mocniej i wtedy zrozumiała, że chciałaby już tak zostać. Nieco to ją przeraziło. Nie chciała dopuścić do siebie myśli, że jej serce miałoby zostać ponownie złamane. Nie potrafiła jednak się oszukiwać. Wiedziała, że zaczęła na dobre zakochiwać się w Draconie.
- Granger... - blondyn wyprostował się i wciąż trzymając Hermionę w ramionach patrzył jej prosto w twarz.
Coś między nimi zawisło, jakaś niewypowiedziana tajemnica, jednak zanim Ślizgon zdążył cokolwiek dodać, drzwi wejściowe do Hogwartu otworzyły się z głośnym skrzypnięciem. Draco i Hermiona odsunęli się od siebie i z zaskoczeniem obserwowali, jak do holu wlewa się cała masa ludzi.
- Ginny, uważaj na ten koszyk. Połamiesz ciasta! - powiedziała Molly Weasley, która weszła do zamku wraz z całą swoją rodziną. Tuż za nią wmaszerowali wszyscy jej synowie, w tym Bill z Fleur. Pan Artur pomagał żonie nieść pakunki, które lewitował sobie nad głową. - O, Hermiona! Witaj kochanie - powiedziała Molly, ściskając kasztanowłosą czule.
- Co... Co wy tu robicie? - zapytała bez zastanowienia zaskoczona dziewczyna.
- Uznaliśmy, że nie możecie spędzić świąt bez bliskich - odparła Molly. - Prawda? - dodała w kierunku pozostałych. Odpowiedział jej cały chór głosów.
- Harry naciskał - dodał Ron, który wyszedł przed szereg.
Hermiona uśmiechnęła się szeroko. Przytuliwszy przyjaciół usłyszała, jak Ron szepce jej do ucha o śnie, w jaki z pewnością mu nie uwierzy. Kasztanowłosa spojrzała na niego i zrozumiała, że chyba w końcu jej przebaczył. Czuła, że znowu odzyskała przyjaciela i nie kryła radości. Nagle jednak dostrzegła własnych rodziców, którzy niepewnym krokiem przeszli przez próg zamku.
- Mamo? Tato? - zdziwiła się Hermiona. Podbiegła do nieco zdezorientowanej pary czterdziestolatków i rzuciła im się na szyje.
- Poprosiliśmy państwo Weasley, by zabrali nas do ciebie - powiedział tata Hermiony. - Napisaliśmy do pani dyrektor o pozwolenie na przyjazd. Zgodziła się, na szczęście.
- Nie wyobrażaliśmy sobie, byś nie była z nami na święta - dodała jej mama.
- Wszystko już w porządku, Hermiono - dodał pan Granger i przytulił córkę. - Ostatnio nie wykazałem się zbytnią wyrozumiałością. Muszę cię za to przeprosić. Wiem, że chciałaś nas po prostu chronić.
Kasztanowłosa wtuliła się w ojca. Od wielu tygodni pragnęła tylko tego. By jej tata znowu zachowywał się jak dawniej. Zastanawiała się, czy to również była zasługa Świętego Mikołaja, oraz czyjegoś życzenia. Rozejrzała się za Draconem, jednak ten gdzież już zniknął. Odnalazła go wzrokiem dopiero w Wielkiej Sali, gdy wszyscy powoli zaczęli zasiadać do uroczyście zastawionego stołu. Ze wszystkich sił pragnęła, by ten wieczór również dla niego był wyjątkowy, jednak nie wiedziała co mogłaby dla niego zrobić. Chciała usiąść obok, jednak Draco wybrał najbardziej osamotnione miejsce przy stole. Do Wielkiej Sali zaczęli się schodzić inni uczniowie i nauczyciele. Powoli zapełniały się krzesła. Ostatnia wkroczyła Minerva McGonagall, jednak nie była sama. Towarzyszyła jej piękna, jasnowłosa kobieta, która wyglądała na nieco zawstydzoną.
- Draco! - Hermiona krzyknęła do siedzącego kilka miejsc dalej chłopaka. Blondyn spojrzał na nią nieco nieobecnym wzrokiem. Hermiona kiwnęła głową w stronę drzwi.
Gdy tylko Draco zauważył mamę, od razu wstał. Nie dbał o to, ilu ludzi to zobaczy. Nie obchodziło go już zdanie innych. Czasy, w których przywiązywał wagę do takich rzeczy już minęły. Przebiegł długą salę i minąwszy uśmiechniętą dyrektor porwał Narcyzę w objęcia. Już dawno ją przerósł. Kobieta odwzajemniła uścisk. Nie była jednak w stanie ukryć wzruszenia i wcale tego nie chciała. Od zbyt długiego czasu tłumiła w sobie emocje.
- Ron, nie jedz jeszcze! - zganiła brata Ginny, która wraz z Harry'm siedzieli obok Hermiony i opowiadali jej skrót przygotowań do świąt w Norze.
Kasztanowłosa uśmiechała się jak jeszcze nigdy wcześniej. Czuła, że szczęście które ją otacza było bezbrzeżne. Wszyscy których kochała byli blisko niej i czuła ich odwzajemnioną miłość. Uczta rozpoczęła się krótką przemową Minervy i przez najbliższą godzinę Wielka Sala wypełniona była kolędami, odgłosem kilku rozmów toczonych jednocześnie, brzdękiem sztućców i głośnym śmiechem. Po jakimś czasie goście podzielili się na grupki i każdy spędzał ten wieczór po swojemu. Hermiona stanęła przy jednej z wielkich choinek, które zdobiły Wielką Salę. Kątem oka zauważyła, że ktoś się do niej zbliża i odwróciła się.
- Wypuścili ją dzisiaj rano - powiedział Draco rzuciwszy krótkie spojrzenie w stronę Narcyzy, która właśnie toczyła ożywioną rozmowę z panią Granger. - Poprosiłem ją, by zechciała poznać twoich rodziców - dodał, widząc zaskoczoną minę Hermiony.
- Och, a to dlaczego? - zapytała.
- Ponieważ mam zamiar spędzać więcej czasu z ich córką - odparł. - O ile ona będzie tego chciała - dodał.
Hermiona poczuła jak przyśpiesza jej puls. Spojrzała w twarz Dracona i odparła:
- Nawet nie wiesz jak bardzo.
Draco nie czekał ani sekundy dłużej. Pociągnął Hermionę za wielką choinkę i korzystając z nieuwagi innych i żywego parawanu pocałował dziewczynę prosto w jej miękkie, ciepłe usta. Oboje poczuli to samo. Radość z trwającej chwili i rodzące się miedzy nimi, ogromne uczucie. Było jasne i dobre, niczym blask Białej Różdżki, który towarzyszył im przez ostatnie dni.
- Wesołych Świąt - powiedziała Hermiona, gdy Draco nieco się od niej odsunął.
Chłopak uśmiechnął się szeroko.
- Wesołych Świąt - odparł i chwycił ją za dłoń.
Wyszli zza choinki trzymając się za ręce, co pozostali skwitowali nieco zaskoczonymi minami, jednak nawet Harry i Ron nie potrafili robić jej wyrzutów. Nie dzisiaj. Zapewne niedługo zaczną ją przepytywać, tym bardziej Ginny, kiedy i jak to się mogło stać, jednak teraz postanowili po prostu cieszyć się Dniem Bożego Narodzenia. Draco oplótł Hermionę w pasie, gdy ta tłumaczyła Ronowi działanie najnowszego zaklęcia, które mieli zacząć przerabiać po Nowym Roku. Ślizgon wymienił z Gryfonami porozumiewawcze spojrzenia. Hermiona na zawsze miała pozostać Hermioną i waśnie za to ją kochali.
Pomimo później pory Hogwart nie cichnął. Wigilijna noc wciąż trwała i gdy pracujące w kuchni skrzaty dołączyły na prośbę McGonagall do kolacji, zaczęła się prawdziwa zabawa, gdyż niezwykłe stworzenia przyniosły ze sobą rozmaite instrumenty muzyczne. Nawet zgryźliwy i wiecznie marudzący woźny Filch, zaczął kołysać się radośnie na boki. Ciepło, taniec i śmiech wypełnił Wielką Salę, aż zrobiło się duszno. Jedynie nieco na uboczu, na niskiej ławie, pod wielką choinką siedziała para, która w całym tym radosnym zgiełku potrafiła odnaleźć chwilę magicznej ciszy. Musieli przelecieć cały świat i spełnić miliony marzeń, by odnaleźć własne. Wiedzieli jednak, że nie istniało nic lepszego, niż radość najbliższych. Wiedzieli również, że wystarczy odrobina dobroci i zrozumienia, by uczynić czyjś świat lepszym. Tuląc się do siebie spojrzeli w wielkie okna zamku i dostrzegli łunę jasnych gwiazd. Mogliby przysiąc, że na tle granatowego nieba zauważyli cień dziewięciu olbrzymich reniferów, trzech małych elfów, oraz mężczyzny, który przed wiekami obiecał ludziom nieść odrobinę światła.
Bo choć święta przychodzą i odchodzą, miłość która je osładza, żyje dalej.
______________
SŁOWO OD AUTORKI:
Wesołych Świąt Kochani!
Jak tam po lekturze? Poczuliście ducha Bożego Narodzenia? Mam nadzieję, że opowiadanie wprawiło Was w świąteczny nastrój :) W tym opowiadaniu chciałam poruszyć ważny temat jakim jest fakt, że w święta liczą się ludzie, nie prezenty. Mam nadzieję, że mi się to udało.
Jak zawsze wszystkim Wam bardzo, BARDZO dziękuję! Za każdy komentarz i głos. Dziękuję za wsparcie i za to, że czekacie. To dla mnie najlepszy prezent, uwierzcie. Mam nadzieję, że Wasze święta będą magiczne. Uważajcie na siebie i do zobaczenia w moich kolejnych pracach! Buziaki! :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro