Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

26. My

"Zawsze jest rozwiązanie, tylko trzeba na chwilę przysiąść, zatrzymać się i przemyśleć. Przeanalizować, zmienić dotychczasowe myślenie, które najwyraźniej nie skutkowało, albo zgłosić się do kogoś po radę."

Magdalena Rigamonti, Bez strachu

Siedziałam wtulona w Artura, nie mogąc uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Ale przecież był tutaj. Mogłam dotknąć jego ciemnych, zaskakująco miękkich włosów, przymrużonych oczu, prostego nosa... Wodziłam opuszkami palców po konturach jego twarzy, nie mogąc się nadziwić, że wolno mi to robić, że mężczyzna nie sprzeciwia się, nie odsuwa, nie ucieka... Mój dotyk nie był mu wstrętny, wręcz przeciwnie. Mężczyzna wydawał się być zachwycony delikatnymi ruchami moich palców, sunących od jego włosów, przez kark i szyję, aż po każdy fragment jego twarzy.

— I co ja mam teraz z tobą zrobić? — mruknął cicho, gładząc rękami moje uda. Od tej pieszczoty miałam wrażenie, jakby moje nogi lizały języki ognia.

— Lepiej powiedz mi, co ja mam zrobić. Za... — spojrzałam na stojący w salonie zegar — mniej niż godzinę mam egzamin. Kiedy tylko to powiedziałam, moje gardło i brzuch ścisnęły się boleśnie.

— Mela... Od kiedy ci się to zdarza? Takie ataki paniki? — zapytał Artur, przytrzymując mnie w miejscu za biodra, bo już się wierciłam żeby zejść z jego kolan i zabrać za jakiekolwiek przygotowania do powrotu do smutnej szarej rzeczywistości. Wszak Buka już na mnie czekała.

— Ale... Egzamin...

— Teraz zapomnij o tym egzaminie. Odpowiedz mi. Od kiedy? I czy zdarza się to często? — wypytywał nadal. Spojrzałam mu w oczy, w których dostrzegłam taką troskę i zmartwienie, że postanowiłam nawet nie próbować się wymigać od odpowiedzi. Przecież on zrozumie. Nie wyśmieje... Westchnęłam i rzuciłam mu z obawą zbolałe spojrzenie.

— Od dawna... Właściwie... Pierwszy taki atak, który pamiętam, miałam już w podstawówce... Mama zmuszała mnie, żebym chodziła do szkoły. A ja nie chciałam. Chociaż lubiłam się uczyć, lubiłam czytać, pisać, odrabiać lekcje...

— To skąd ten strach przed szkołą? — dopytywał spokojnie, wpatrując się we mnie czujnym, cierpliwym wzrokiem.

— To chyba zaczęło się od... Od takiego incydentu... Coś stało się, kiedy byłam w przedszkolu...

— Co?

— Nie pamiętam tego zbyt dobrze... Staram się do tego nie wracać. Niewielu osobom o tym mówiłam... Wstydziłam się... Zresztą mama mi nie wierzy, chyba do tej pory... Tylko pani psycholog mi uwierzyła, ale... Chyba nie do końca potraktowała jako źródło problemu.

— Mnie możesz powiedzieć, a ja ci uwierzę — wyszeptał cicho, zakładając mi kosmyk włosów za ucho.

— Pamiętam jak przez mgłę... Bawiliśmy się na placu zabaw. I pani przedszkolanka poszła do szatni, bo któreś dziecko się przewróciło na schodach i wybiło zęby, czy coś takiego... Nie pamiętam dokładnie... Reszta dzieci pobiegła za nią, a ja zostałam... Chyba bałam się widoku krwi. Nie chciałam tego oglądać — powiedziałam cichym, jakby wypranym z emocji głosem. W środku jednak byłam cała rozedrgana. 

— I co dalej?

— Plac zabaw był niedaleko ulicy. Podjechał samochód i wysiadł z niego jakiś starszy mężczyzna. Nie pamiętam dobrze jego twarzy... On w jakiś sposób dostał się na plac, myślę że furtka była otwarta, to było spokojne osiedle, nikt nie dbał o takie rzeczy... A ja stałam tam, patrzyłam się... I on podszedł, przywitał się, chciał mnie zabrać ze sobą... Mówił, że moi rodzice go przysłali. Uśmiechał się, miał zmarszczki. I śmierdział papierosami... Nie chciałam iść. Szarpał się ze mną, podarł mi bluzkę... Dotykał... I nagle usłyszał, że reszta grupy wychodzi z szatni. Wtedy uciekł.

Przez chwilę Artur milczał, z nieokreślonym wyrazem wodząc wzrokiem po mojej twarzy. Zastanawiał się, czy powiedziałam prawdę? A może rozmyślał nad tym, że lepiej nie wikłać się w związek z taką osobą i już rozważał, jak by tu delikatnie dać mi do zrozumienia, że nic z tego?

— Opowiedziałaś wtedy o tym mamie? — zapytał w końcu, przerywając pełną napięcia ciszę.

— Tak. Ale mi nie uwierzyła. Twierdziła, że zmyślam, żeby usprawiedliwić tamtą podartą bluzkę — westchnęłam, a na samo wspomnienie zebrały mi się łzy w oczach. Wciąż bolała mnie ta niesprawiedliwość i niezrozumienie.

— Nie uwierzyła? A przedszkolanka?

— To ona oskarżyła mnie o kłamstwo. Chyba się wstydziła albo raczej bała konsekwencji zostawienia mnie samej na tym placu. Nie wiem... Tak czy inaczej od tamtej pory panicznie bałam się chodzić do przedszkola, więc mama zapisała mnie do innego, gdzie były inne dzieci, które nie chciały się ze mną bawić. Poza tym ja też nie chciałam, byłam wycofana... Przestraszona. A potem poszłam do podstawówki... I też się bałam, bo dyrektorem był taki starszy, surowy pan, który przypominał mi tamtego. Ale mama nie chciała słyszeć o tym, że nie chcę chodzić do szkoły. Twierdziła, że zmyślam, że tylko szukam pretekstu do zostania w domu. Dużo pracowała. Tata zresztą też. Ogólnie potem jakoś się ułożyło, ale tak naprawdę w jakiś sposób wszystko w moim życiu od tamtej pory było tym wydarzeniem naznaczone — zakończyłam cierpko, powstrzymując łzy, bo nie chciałam wyjść na ostatnią ofiarę losu i okropnego mazgaja.

— Ale byłaś z tym u psychologa, tak?

— Tak... Wiele lat później.  Opowiedziałam jej o wszystkim. Ale kobieta poradziła mi tylko, że powinnam starać się do tego nie wracać, żyć, jakby tego nie było. Przypisała mi leki uspokajające. Brałam je już w gimnazjum. Sam widzisz. Jestem popaprana. Jestem skrzywiona już na zawsze — wyszeptałam, nie mogąc już powstrzymać żałosnego szlochu wydostającego się z mojego ściśniętego gardła.

— Mela! Nigdy tak nie mów. Po prostu masz za sobą trudne przeżycia, ale poradzimy sobie z tym. Po prostu musimy to przepracować. Musimy odbudować twoją pewność siebie, zaufanie...

— My?

— Tak. Od dzisiaj my — potwierdził stanowczo.

— A egzamin? Muszę się ubrać, jechać na wydział... — jęknęłam, patrząc na tykające wskazówki zegara.

— Spokojnie. Odpuść. Nie pójdziesz teraz, to pójdziesz w drugim terminie albo wcale. Teraz mnie posłuchaj. Jeśli masz przeżywać taki atak przed każdym egzaminem, nie pozwolę, żebyś studiowała — powiedział śmiertelnie poważnym tonem.

— Ale...

— To jest niebezpieczne. Wyniszczy cię to. Może nawet doprowadzić do tragedii. Według mnie nie jesteś jeszcze gotowa na taki skok.

— Skąd możesz to wiedzieć?

— Znałem taką osobę... Moja siostra miała podobny problem — powiedział z niechęcią. 

— Dlaczego? Co jej się przytrafiło?

Artur przez chwilę milczał, ale chyba uznał, że jest mi winien wyjaśnienia, skoro sam zahaczył o temat.

— Kiedy Ada miała siedem lat, przeprowadziliśmy się na wieś. Miejscowe dzieci nie przyjęły nas z otwartymi ramionami. Po prostu. Byliśmy obcy. I pewnego razu, kiedy wracała ze szkoły, jej koleżanka z klasy celowo spuściła ze smyczy swoje dwa psy... Nastraszyły ją, jeden lekko ugryzł. Od tamtej pory była zamknięta w sobie... Bała się nawet wychodzić z domu. Wiele lat zajęło mi doprowadzenie jej do miarę spokojnego stanu. Dopiero przeprowadzka z powrotem do miasta zadziałała na nią leczniczo. Poszła nawet na studia.

— Co studiowała? Polonistykę?

— Nie... Archeologię. To była jej pasja. Zresztą później nasza wspólna. Na studiach poznała pewnego wykładowcę. Zaraził ją pasją do poszukiwań. Facet był przekonany, że odnajdzie materialne dowody na obecność legionów rzymskich na terenie Polski. A Ada pomagała mu w poszukiwaniach. Była w jego zespole.

— Zauroczyła się?

— Cóż... To mało powiedziane. Mówiła tylko o nim. I o ich wspólnych wyjazdach. Wkrótce wyszło, że mają romans. Władze wydziału postawiły im ultimatum. Albo ona przenosi się gdzieś indziej, albo on. Ada była na trzecim roku, zbliżała się jej obrona, a ten wykładowca był jednocześnie jej promotorem. On nie chciał zrezygnować z posady. Ona ze studiów. Więc sprawa była skomplikowana. Anulowano chyba jej tę pracę... Nie wiem... Bo wkrótce potem...

— Umarła?

Artur zamilkł na chwilę, po czym westchnął i pokiwał głową.

— Tak... Wypiła jakąś truciznę... — powiedział drżącym głosem. Przełknął ciężko ślinę i westchnął. — Wybacz, że ci to opowiedziałem... Ale musisz wiedzieć, że boję się powtórki. Tym bardziej, że jesteś taka delikatna. Nie chciałbym cię nigdy skrzywdzić, nie chciałbym, żebyś przeze mnie cierpiała.

Ujęłam jego twarz w dłonie i zatonęłam w chmurnej szarości jego oczu.

— Wiem... Rozumiem, że się boisz. Ale czuję, że nie chcę z ciebie rezygnować. Żałowałabym przez całe życie — wyszeptałam gorączkowo.

— Nie myśl, że powiedziałem ci o tym wszystkim, żeby zachęcić cię do rzucenia studiów... Martwię się o ciebie... Po tym, co dzisiaj widziałem uważam, że to ogromne ryzyko i ogromny koszt emocjonalny....

— Mama twierdzi, że powinnam studiować...

— A ty?

— Nie wiem... Gdyby to tylko ode mnie zależało...

— Zależy. Tylko od ciebie. To co?

— To rzuciłabym te studia... Nie chcę się tak męczyć. Wiem, że to jest porażka tak rzucić studia..

— Żaden tego typu wybór w życiu to nie jest porażka. To jest po prostu wybór. Koniec.

— Nie chciałabym wbrew sobie, wbrew własnym możliwościom cisnąć, żeby tylko spełnić oczekiwania rodziców. Zresztą i tak ich nie spełniam. Woleli, żebym poszła na jakieś bardziej praktyczne studia...

— Uważasz, że polonistyka jest niepraktyczna? — złapał mnie za słówko.

— Nie... Jest piękna, i fascynująca... Uwielbiam czytać, kocham to...

— Ale...?

— Ale zawsze marzyłam, żeby robić coś innego.

— Co?

— Ale nie będziesz się śmiał? — upewniłam się.

— Kochana, jak na razie jestem tobą zachwycony i wątpię, żeby to się miało zmienić.

— Chciałam piec ciasteczka — wyznałam po krótkim namyśle. — Mnóstwo ciasteczek. I bułeczki. Z nadzieniem. I torty przekładane masami. Pączki. Całe stosy pączków na Tłusty Czwartek! Z lukrem, z cukrem pudrem, z posypką, z różnymi nadzieniami... — wymieniałam, widząc przed oczami te wszystkie kolorowe obrazy.

— Hmm... Naprawdę? — wymruczał Artur, patrząc na mnie tak, jakbym sama była takim pączkiem z posypką.

— Tak... — odparłam, pęsząc się pod jego wygłodniałym spojrzeniem.

— To dlaczego tego nie robisz? — zapytał wprost.

— Bo mama twierdzi, że to głupota i wstyd. I hańba dla rodziny — powiedziałam, naśladując ostry sposób wypowiadania się mojej mamy.

— Ja tak nie uważam. Jeśli chcesz to robić, czemu nie?

— Chcę... — powiedziałam, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Poczułam, jakby ogromny ciężar spadał z moich barków. Jakbym po wielu godzinach wspinaczki w górach zrzuciła wypchany plecak i rozłożyła się na łagodnym zboczu porośniętym miękką trawą.

— Wiesz co... Zrobimy tak... Zadzwonię do swojego przyjaciela, który otworzył niedawno sieć cukierni, czy tam naleśnikarni, i jedna podobno jest na Piotrkowskiej. Mówił mi, że szuka pracowników.

— Masz na myśli tę "Hokus słodkich pokus"?

— Chyba tak... Zadzwonię, czy nie potrzebują pracownicy. Co ty na to?

— Tak — pokiwałam głową z uśmiechem.

— Zastanów się. Przemyśl to kilka dni na spokojnie...

— Zgadzam się. Jeśli będą mnie chcieli zatrudnić, zgadzam się.

— Spokojnie, przemyśl to jeszcze — zaśmiał się Artur.

— Kilka lat już o tym myślę, i kiedy nadarza się okazja, mam się jeszcze zastanawiać?

— Cóż... Jak dla mnie mogłabyś wcale nie pracować, ale podejrzewam, że nie poszłabyś na taki układ — mruknął, ściskając mnie lekko za udo.

Pokręciłam głową, dając mu do zrozumienia, żeby nawet o tym nie myślał. Po pierwsze chciałam coś robić. Po drugie moi rodzice chyba wygnaliby mnie z domu, gdybym nagle oznajmiła im, że koniec ze studiami, w dodatku bez widoków na szybką pracę.

— Skoro masz zrezygnować ze studiów, dobrze by było, gdybyś znalazła sobie inne zajęcie — mruknął, jakby sam siebie przekonując, że jest to dobry pomysł.

— Masz jakieś wątpliwości? Dam sobie radę. To tylko pieczenie ciasteczek. Wszystko inne mi pewnie pokażą.

— Nie o to chodzi. Chciałbym mieć na ciebie oko... Na uczelni bym miał. A tam...

— Co by miało się stać? Nie martw się. Naprawdę jestem w stanie się trochę postresować, żeby spełnić marzenie.

— Nie o to chodzi... — westchnął, zaciskając usta w wąską linię.

— A o co?

— Wsiąkniesz tam, poznasz kogoś... Bardziej odpowiedniego. Młodszego.

— Nie mów tak. Nie chcę nikogo innego — powiedziałam, zbliżając twarz do jego nagle posmutniałej twarzy.

Spojrzał na mnie bez przekonania i westchnął, po czym odwrócił wzrok.

— Różnie może być, Melanio.

— Myślisz, że ktokolwiek jeszcze byłby w stanie wpasować się tak idealnie w moją skomplikowaną ramkę? — zapytałam, zakładając mu ręce na szyję.

— Mela... Nigdy nic nie wiadomo. Jesteś młoda. Może ci się odwidzieć.

— Nie odwidzi mi się — powiedziałam, przyciągając jego twarz ku swojej.

Złożyłam na jego ustach ciepły, miękki pocałunek, który po chwili został zawładnięty jego zdecydowaniem i siłą. Bezwiednie przylgnęłam do jego umięśnionego ciała całą sobą, czując się bezpieczniej i pewniej niż kiedykolwiek wcześniej w całym swoim życiu. Artur oddychał ciężko, starając się trzymać ręce na wodzy, chociaż kilka razy przesunął je wzdłuż moich żeber i lędźwi.

— Żaden inny, rozumiesz? — wyjęczałam mu do ucha, kiedy sunął ustami po mojej szyi i obojczykach. Gwałtownym ruchem przyciągnął mnie do siebie mocniej, wpatrując się we mnie intensywnym, palącym spojrzeniem. Oddychaliśmy ciężko, oswajając się z tym, co się dzisiaj stało.

My. Od dzisiaj my.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro