16. Chłód
"...kiedy przy spotkaniu jeden rozpływa się we łzach, drugi pozostaje zimny, jakby zmrożony."
Mór Jókai, Węgierski magnat
Chłód listopada rozpanoszył się na dobre. Poranki tonęły w szarej mgle, a na ogołoconych z liści drzewach gdzieniegdzie pojawiał się już szron. Jazda rowerem przed ósmą rano o tej porze roku nie była przyjemnym doświadczeniem. Uszy pulsowały kłującym bólem, palce pomimo grubych rękawiczek kostniały tak, że prawie traciło się w nich czucie. Ale tylko na jakiś czas, bo jak już zaczynało wracać, to razem z bolesnymi igiełkami wbijającymi się w każdą komórkę skóry na dłoniach. Książki od profesora ciążyły mi w plecaku, ale za chwilę miałam ich się pozbyć. Z ulgą zajechałam na parking i zapięłam rower, zastanawiając się, czy tramwaj nie byłby jednak lepszą opcją zważywszy na pogodę niesprzyjającą takim eskapadom.
Profesor już musiał być w budynku, bo minęłam jego jeepa. Ze zdziwieniem zarejestrowałam ślady błota na kołach i karoserii, niemal po same szyby. Gdzie ten Wojnar się tak szlajał z tą bestią?
W odbiciu czyjegoś samochodu zobaczyłam, że moje policzki odznaczają się ciemno różowymi rumieńcami, kontrastującymi z resztą bladej jak ściana cery.
Poprawiłam plecak na ramieniu i weszłam do budynku, z przyjemnością nabierając w płuca cieplejszego powietrza. Od razu lepiej. Wspięłam się schodami na drugie piętro i zobaczyłam uchylone drzwi gabinetu Wojnara. Zapukałam w nie i zajrzałam ostrożnie do środka.
— Pani Tchórznicka — powiedział oficjalnym tonem profesor powstając z miejsca.
— Dzień dobry, panie profesorze. Przyszłam oddać panu książki — odpowiedziałam stojąc w progu.
Wojnarowski wyszedł zza biurka i gestem zaprosił mnie do środka. Zerknęłam na jego spiętą twarz, poważny wzrok, napięte mięśnie przedramion. Przeszło mi przez myśl, że mój widok nie sprawił mężczyźnie radości, wręcz przeciwnie. Wydawał się być zniecierpliwiony, zamknięty i poirytowany.
Ręce trzęsły mi się tak, że nie mogłam rozpiąć suwaka w plecaku. W końcu jednak mi się udało i zaczęłam po kolei wyjmować książki. Podałam cały stosik profesorowi. Nasze palce na sekundę zetknęły się. Wojnar szybko cofnął dłoń, jakby dotknął czegoś gorącego, po czym odwrócił się i zaczął odstawiać woluminy na półkę. Nie odzywał się, a cisza miedzy nami tylko potęgowała napięcie.
— Panie profesorze...
— Tak?
— Z tym Piotrem Strzałkowskim... Wtedy po wykładzie wpadłam na niego przypadkiem. Nie mam zamiaru ciągnąć tej znajomości...
— Pani Melanio, to są pani prywatne sprawy — przerwał mi mężczyzna oschłym tonem. Zmroziło mnie i zamarłam pod jego lodowatym spojrzeniem. Równie dobrze mógł powiedzieć "Co mnie to obchodzi?".
— Nie mój interes, gdzie i z kim pani przebywa poza moimi zajęciami. Jedyne czego od pani oczekuję, to obecności na wykładach i przygotowania z materiału — dodał chłodno. Tak chłodno, że miałam wrażenie jakbym zamarzła od środka.
— Rozumiem... — wyszeptałam, bo w ustach nagle mi zaschło. Odchrząknęłam i z trudem przełknęłam ślinę. — To ja już pójdę. Dziękuję za książki. Do widzenia — wykrztusiłam sztywno i na równie sztywnych nogach skierowałam się do wyjścia. Obraz przed oczami mi falował z powodu zbierających się w kącikach oczu łez.
— Do widzenia. A jeśli chodzi o tę sprawę z panią Lipowiec... Wszystko już załatwione. Nie powinna pani mieć już więcej przykrości z tego powodu — powiedział profesor, ale kiedy się odwróciłam, nawet na mnie nie spojrzał, bo był już zajęty jakimiś stertami wypracowań. Może to i dobrze, bo dzięki temu nie dostrzegł, jak wielką przykrość mi sprawił swoim oschłym zachowaniem. Jakby był totalnie obcy. Jakby tych scen i słów miedzy nami nigdy nie było.
Nogi same poniosły mnie na dół. Wsiadłam na rower i dopiero chłodny wiatr otrzeźwił mnie na tyle, że lodowate słowa profesora uderzyły we mnie taflą rzeczywistości. Wyraził się jasno. Nie chciał mieć ze mną nic wspólnego poza sprawami dotyczącymi studiów. A czego ja się spodziewałam? Przecież to było oczywiste. Nic między nami nigdy nie było i nie będzie. To tylko w mojej głowie powstały złudzenia, które prysły właśnie jak mydlane bańki. Wraz z pożyczonymi książkami pozbyłam się resztek żałosnych złudzeń. Musiałam przełknąć tę gorzką lekcję życia i przestać wyobrażać sobie niestworzone rzeczy. Otarłam rękawiczką marznące na policzkach słone krople, mknąc poprzez pogrążoną w listopadowym smutku Łódź.
Nieczęsto zapuszczałam się na zatłoczoną ulicę Piotrkowską, ale tym razem jakoś chciałam być pośród ludzi, widzieć, że życie toczy się dalej, pomimo mojego beznadziejnego samopoczucia. Zostawiłam rower na jakimś parkingu i pieszo ruszyłam w stronę placu Wolności.
Dlaczego postawa profesora uległa nagle takiej zmianie? Zachowywał się tak, jakby celowo chciał sprawić mi przykrość. Tak jakby próbował dać mi do zrozumienia, że on jest moim profesorem, a ja jego studentką, nic ponad to. I nagle zdałam sobie sprawę, skąd ten nagły chłód. Wojnarowski musiał się domyślić, że coś się w tej mojej naiwnej głowie narodziło więc postanowił zawczasu to ukrócić. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, że to moje zauroczenie było aż tak widoczne. Zapewne dostrzegł mój maślany wzrok i to, jak rumieniłam się pod jego spojrzeniem na ostatnim wykładzie. Przemyślał to i doszedł do wniosku, że powinien jasno postawić granicę i dać mi do zrozumienia, żebym przestała robić z siebie idiotkę.
Przyjęłam do wiadomości, profesorze. Bez odbioru.
Niestety zmarznięte serce bolało stokroć bardziej, niż skostniałe na mrozie dłonie. To minie... Tak jak i każdy inny ból. Potrzeba tylko czasu. Muszę zająć czymś myśli. Przyłożyć się do studiów. Żyć dalej. Tak jakby nic się nie stało. Bo przecież to prawda. Nic takiego się nie wydarzyło.
Mijałam w zamyśleniu kolorowe, kunsztownie dekorowane kamienice przy głównej ulicy miasta. Pojedynczy przechodnie szybko uciekali przed wiatrem, kryjąc się wewnątrz budynków kawiarni, restauracji, niewielkich sklepików. Nagle przede mną wyrosła ściana, ubrana w granatowy policyjny mundur.
— Przejście na czerwonym świetle... Oj, oj, oj... Zamyśliła się pani?
— Słucham?
— Przeszła pani na czerwonym świetle. Dowód poproszę... — powiedział blondwłosy policjant i wyciągnął w moją stronę rękę.
Przez chwilę stałam w miejscu zszokowana. Obejrzałam się za siebie. Właśnie pojawił się zielony ludzik na sygnalizacji. Czyli rzeczywiście musiałam przejść na czerwonym. Spojrzałam na młodego policjanta i sięgnęłam do kieszeni po portfel.
— Już, chwileczkę — wymamrotałam pod nosem i drżącymi palcami wysunęłam z przegródki dowód osobisty. Podałam go funkcjonariuszowi, który z uśmiechem na ustach spisał potrzebne mu dane.
— Cóż... I co ja mam z panią zrobić, pani Melanio?
— Wypisać mi mandat? — zapytałam retorycznie z rękami zwieszonymi smętnie z boku ciała.
— Tak łatwo się pani poddaje? Nie protestuje pani? Nie próbuje tłumaczyć?
— Nie. Niby dlaczego miałabym to robić? Złamałam przepis, a za to jest kara... — powiedziałam cicho, bez żadnych emocji.
— Oj tam od razu kara... Tym razem może być tylko ustne pouczenie. Co pani na to?
Wzruszyłam ramionami, bo było mi tak naprawdę wszystko jedno.
— Proszę na przyszłość uważać, dobrze? Dziś jest mały ruch, ale gdyby szła pani tędy w godzinie szczytu i tak wparowała na jezdnię, mogłoby się to skończyć bardzo źle — powiedział, oddając mi dokument.
— Dobrze. Będę uważać. Dziękuję.
— Przepraszam, że pytam... Czemu jest pani taka smutna?
Zacisnęłam wargi, mrugając zawzięcie żeby znów się nie rozpłakać.
— Wie pan... Młodzieńcze rozterki i rozczarowania. Takie tam...
— Może chciałaby pani o tym pogadać? Akurat kończę zmianę. Moglibyśmy wstąpić do jakiejś kawiarni. Straszny ziąb.
— Nie, dziękuję... Będę już wracać do domu.
— Tramwajem?
— Nie... Rowerem.
— To tym bardziej proszę na siebie uważać. Pogoda jest paskudna, łatwo o wypadek.
Pokiwałam głową i odwróciłam się, zamierzając jak najszybciej wracać tam, skąd przyszłam. Kiedy jakiś czas później się obejrzałam, policjanta już nigdzie nie było widać. Nagle pożałowałam swojej odmowy. Znów zostałam sama ze swoimi myślami i chłodem na zewnątrz, w środku, wszędzie... I nie dało się go pozbyć nawet gorącą herbatą z imbirem, grubym kocem na kolanach i termoforem wciśniętym pod uda. Choć moje ciało przestało się trząść, moja dusza wciąż drżała z zimna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro