14. Cisza
"Milczenie miewa czasem niezwykłą moc ujawniania się jako niewidzialna koncentracja uczuć w oderwaniu od ciała i wtedy bywa wymowne ponad wszelkie słowa."
Thomas Hardy, Z dala od zgiełku
Drżałam tak mocno, że moje zęby zaczęły uderzać o siebie jakbym przed chwilą wyszła spod lodowatego prysznica. To przecież jakaś totalne wariactwo! Miałam zadzwonić do Wojnara o dwudziestej pierwszej wieczorem, w czasie wolnym od pracy? Co on sobie o mnie pomyśli? Pewnie w pierwszej chwili uzna, że to pomyłka albo że się upiłam. Co za wstyd! Już miałam odpuścić, ale kiedy odłożyłam telefon z zamiarem pójścia spać wiedziałam, że jeśli nie zrobię czegokolwiek w kierunku załatwienia tej sprawy, najprawdopodobniej oszaleję albo w najlepszym przypadku nie zmrużę oka przez całą noc, płacząc i przeżywając swoje upokorzenie przed całym rokiem. Musiałam działać. Musiałam zrobić cokolwiek.
Chwyciłam telefon i odnalazłam kontakt do profesora, po czym niewiele myśląc wybrałam numer. Po pierwszym sygnale mój brzuch zwinął się w supeł z poczucia zażenowania i obezwładniającego strachu, po piątym już miałam nadzieję, że profesor jednak nie odbierze i mój żałosny akt rozpaczy zostanie uznany za pomyłkę. Drgnęłam, kiedy jednak w końcu usłyszałam jego zdziwiony głos.
— Pani Melania? — zapytał takim tonem, jakby nie wierzył, że to rzeczywiście ja dzwonię. W sumie nie dziwiłam mu się. Też nie wierzyłam.
— Dobry wieczór, panie profesorze. Przepraszam, że pana niepokoję o tak późnej porze.
Czy można było zacząć w gorszym stylu? Rymów mi się zachciało z tych nerwów czy jak? Zacisnęłam powieki z zażenowania.
— Coś się stało? — usłyszałam niski głos profesora i jakieś szumy w tle, tak jakby stał na tarasie lub balkonie.
— Tak... To znaczy... Chciałam panu o czymś powiedzieć... — głos mi zadrżał i nabrałam gwałtownie powietrza, ostatkiem silnej woli powstrzymując szloch.
— Pani Melanio... Na pewno chce pani to powiedzieć? — zapytał Wojnarowski ostrożnie, tak jakbym miała mu zaraz wyznać miłość. Może rzeczywiście tak pomyślał?
— Nie chcę. Ale niestety muszę — odpowiedziałam szybko, nie chcąc, żeby doszedł do mylnych wniosków.
— Rozumiem... W takim razie słucham. Co takiego ma pani do powiedzenia?
— Chodzi o pewną okropną sprawę... Nawet nie wiem, jak mam panu o tym powiedzieć — przełknęłam ciężko ślinę i ukryłam twarz w dłoni.
— Najlepiej jak najprościej. Chodzi o esej? Czy może o Strzałkowskiego? Jednak coś pani wtedy zrobił? — dało się wychwycić, że jego głos nabrał ostrości.
— Nie... Chodzi o coś innego — uspokoiłam go. — Postaram się jak najprościej wytłumaczyć.
Po drugiej stronie zapadła cisza, świadcząca o tym, że profesor czeka na to, co z takim trudem chciałam mu wyznać.
— Widzi pan... Ktoś na roku za mną nie przepada. I ta osoba postanowiła się zemścić w taki sposób, że zrobiła nam — zawahałam się, bo określenie "nam" nagle wydało mi się wysoce niewłaściwe — to znaczy mnie i panu, zdjęcia, które można odebrać w niejednoznaczny sposób. I anonimowo wstawiła te zdjęcia z dosadnym komentarzem do internetu. W takiej prywatnej grupie na Facebooku.
— Proszę mówić dalej.
— Ktoś uczciwy z tej grupy zrobił screeny i mi podesłał. Pomyślałam, że powinien pan o tym wiedzieć, zanim to nie przeobrazi się w coś gorszego. Nie wiem, może miałby pan przez te zdjęcia problemy w pracy albo...
— Rozumiem. A co na tych zdjęciach jest dokładnie?
— Na jednym moment, kiedy wprowadza mnie pan do gabinetu, a na drugim kiedy... Kiedy pomógł mi pan wsiąść do samochodu... Wie pan, z tą nogą.
— Doprawdy bardzo obciążające dowody... To straszne — mruknął z kpiną w głosie profesor, a mnie nagle zrobiło się jakoś lżej. Miałam ochotę wypuścić westchnienie ulgi, ale się powstrzymałam. Oparłam się wygodniej o poduchę.
— I jak pan myśli? Co ja mam z tym zrobić?
— Pani? Nic. Ja się tym zajmę — odparł, jakby to była oczywista oczywistość.
— Ale...
— Spokojnie. Zgłoszę ten incydent dziekanowi. Niech pani zostawi załatwienie tej sprawy mnie, dobrze?
— A nie boi się pan, że dziekan panu nie uwierzy?
— Proszę pani, znam się z dziekanem nie od dziś. Myśli pani, że uwierzy mnie, czy jakiejś zazdrosnej studentce z pierwszego roku, która jest wściekła za to, że dostała dwóję z kartkówki? — zapytał swobodnie. Wcale się nie przejął moimi rewelacjami.
— Nie wiem... Cóż... Tak czy inaczej... Wolałam panu powiedzieć... Przepraszam, że niepotrzebnie zawracałam panu głowę — zaczęłam się jąkać.
— Bardzo dobrze, że pani z tym do mnie zadzwoniła — przerwał mi profesor, a ja w jego głosie dosłyszałam lekkie rozbawienie lub zadowolenie... Nie potrafiłam określić, co dokładnie. — Pani Melanio, zachowała się pani bardzo rozsądnie. A tak przy okazji... Jak tam pani noga? — zagadnął jak gdyby nigdy nic.
— Noga... Już dużo lepiej, dziękuję.
— Cieszę się. A pani nastrój?
— Cóż... Nie będę udawać, że ta sytuacja mnie nie przybiła, bo szczerze mówiąc mam ochotę rzucić te studia i wyjechać w Bieszczady. Ciągle coś jest źle, ciągle pod górkę — westchnęłam ciężko.
— Pani Melanio, mówiłem już pani, że w życiu spotyka nas wiele trudności, ale po prostu trzeba je pokonywać i nie dać się zepchnąć z obranej drogi. Znowu chce pani się poddać? Z powodu takiej błahostki?
— Tak — przyznałam szczerze, co zabrzmiało strasznie żałośnie.
— Pani Melanio... Naprawdę nie ma czym się przejmować. Jest pani najlepszą studentką na roku, byłaby wielka szkoda, gdyby pani zrezygnowała.
— Naprawdę pan tak uważa?
— Że jest pani najlepszą studentką na roku? Tak. I że szkoda byłoby, gdyby pani zrezygnowała? Tym bardziej.
Zamurowało mnie i odebrało mowę. Dlaczego słysząc te słowa popłakałam się jak bóbr? Szlochałam w telefon jak małe dziecko. Nie potrafiłam tego powstrzymać.
— Pani Melanio, proszę nie płakać.
— Przepraszam. Ale pan nie widział, co ona tam napisała. Co oni wszyscy o mnie teraz myślą? Za kogo mnie mają? — załkałam.
— Nieważne, co myślą, tylko jaka jest prawda. Proszę mi obiecać, że nie będzie pani już płakać z powodu tych zdjęć.
— Nie mogę. Wszyscy się ze mnie śmieją — zaszlochałam.
— Nie wszyscy. Te zdjęcia świadczą tylko i wyłącznie o ich autorce. No już, niech pani obetrze łzy i się uśmiechnie.
Wytarłam spuchniętą twarz w chusteczkę i westchnęłam.
— Zapomniała pani o uśmiechu.
Na moje usta natychmiast wypłynął uśmiech.
— Bardzo dobrze. A teraz niech pani sobie coś poczyta przed snem. I proszę więcej o tym nie rozmyślać. Załatwię to, ma pani moje słowo.
— Nie wiem, jak mam panu dziękować... — powiedziałam, ale po chwili ugryzłam się w język. Przecież to zabrzmiało tak dwuznacznie.
— Nie trzeba. To ja pani dziękuję za zaufanie. I przepraszam. To chyba moja wina, że z tych zdjęć można wyczytać więcej... — westchnął i z zakłopotaniem chrząknął.
Nie zaprzeczyłam, ani nie potwierdziłam jego słów. Najzwyczajniej w świecie byłam w szoku. Czy Wojnarowski przed chwilą przyznał, że jednak rzeczywiście coś kryło się za jego gestami?
— Dobrej nocy, pani Melanio.
— Dziękuję, i wzajemnie...
Jeszcze przez długich kilkanaście albo kilkadziesiąt sekund żadne z nas nie zerwało połączenia ani się nie odezwało. Słyszałam tylko jego miarowy, spokojny oddech. To było bardzo dziwne i niepokojąco wciągające. Ta cisza między nami była tak wymowna, jakby naelektryzowana napięciem, które rosło i wcale nie zamierzało przestać. W końcu chyba oboje jednocześnie zdecydowaliśmy się zakończyć połączenie. Tak mi się wydawało.
Westchnęłam głęboko i padłam bez sił na poduszkę, zakrywając twarz dłońmi. Policzki mi płonęły, tak jak zresztą całe moje ciało. Przypomniałam sobie szare oczy profesora. Artur Wojnarowski nie musiał nawet na mnie patrzeć, nie musiał mówić, potrafił ciszą doprowadzić mnie na skraj, do temperatury zapłonu, do momentu, w którym ogień zaczynał trawić moje ciało i duszę.
A miałam wyrzucić go ze swojej głowy. Miałam nie zaprzątać sobie myśli mrzonkami i urojeniami. A może to wcale nie były żadne mrzonki? Nie mogłam przecież zaprzeczyć, że zaistniała miedzy nami jakaś więź, jakieś przyciąganie, coś nieuchwytnego jak zwiastuny zimy w jesiennym powietrzu, a jednocześnie intensywnego, wdzierającego się w każdy zakamarek świadomości.
W co ja najlepszego się wpakowałam? Ukryłam twarz pod kocem. Może ta pigwówka od babci to wcale nie taki zły pomysł?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro