Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6. Pech

Jesień zawsze była porą strachu. Niosła ze sobą widmo zimy.

George R. Martin, Starcie królów

Siedziałam zgarbiona przed laptopem i wpatrywałam się tępym wzrokiem w ekran, na którym widniał wizerunek ucieleśnienia moich najczarniejszych koszmarów. Ciemnoszare, przenikliwe oczy Wojnarowskiego wydawały się skrywać w sobie jakąś tajemnicę. Moje wnętrzności każdorazowo zawiązywały się w supeł, kiedy tylko pomyślałam, że będę musiała spojrzeć mu w te oczy na żywo już w ten piątek. Tak... Niestety nie mogłam odkładać wizyty w gabinecie Bazyliszka do przyszłego tygodnia, bo ten konsultacje miał jedynie w piątki. Dziś była środa, a ja byłam nicością w czarnej dziurze beznadziei. Odważyłam się nawet na ogromny dla mnie krok, bo założyłam nowe konto na Facebooku (stare skasowałam po zakończeniu liceum).

Wszystko po to, by w jakiś sposób zdobyć notatki z tych zaległych wykładów. Za radą Piotra odszukałam grupę naszego roku, i z niepokojem nacisnęłam "Dołącz". Już po minucie ktoś zaakceptował moja prośbę, więc zyskałam dostęp do sporej grupy studentów. Wystarczyło teraz do któregoś z nich napisać w sprawie notatek... Albo napisać publiczny post z prośbą o podzielenie się nimi, jednak wolałam najpierw spróbować uderzyć bezpośrednio. Przynajmniej nie wystawię się na pośmiewisko przed całym rokiem, tylko co najwyżej kilkoma osobami. W oczy rzucił mi się profil jakiejś mocno aktywnej na grupie dziewczyny. Już po chwili okazało się, że to właśnie ona była założycielką naszego forum, a z treści najnowszych postów wywnioskowałam, że najprawdopodobniej została niedawno starościną roku. Świetnie... Tak ogarnięta osoba na pewno mi nie odmówi, prawda?

Napisałam więc do Żanety Lipowiec uprzejmą wiadomość, a potem czekałam i czekałam, wpatrzona w kółeczko pod dymkiem.

— No odczytaj... Błagam... — jęknęłam pod nosem, wpatrzona w ekran jak sroka w kość.

Niestety. Nic z tego. Już wolałabym, żeby po odczytaniu mnie zignorowała albo po prostu odmówiła. A tak tkwiłam w zawieszeniu, wciąż mając nadzieję, że jednak odczyta tę żałosną wiadomość, od której zależało teraz całe moje "być albo nie być" na wydziale.

Nagle drgnęłam, bo na ekranie wyświetliły się trzy falujace kropeczki pod moją wiadomością oraz kółeczko z miniaturowym zdjęciem profilowym Żanety. A to oznaczało, że za chwilę wszystko się okaże. Rozległ się krótki piszczący dźwięk.

"Dobra, ale nie ma nic za darmo."

Że co proszę? Otworzyłam usta w niemym zdumieniu.

"To znaczy?" — odpisałam szybko.

"Stówa za pierwszy i stówa za drugi wykład i jesteśmy kwita".

Co za pazerna żmija!

— Nie ma takiej opcji... Chyba sobie żartujesz? — wyszeptałam pod nosem i postanowiłam napisać do kogoś innego.

Niestety żadna z osób, do których wysłałam wiadomość, nie odczytała jej nawet po kilku godzinach. A czasu było coraz mniej. Musiałam się pospieszyć. Czas sięgnąć po radykalne środki.

Odważyłam się napisać krótki post z prośbą o notatki z dotychczasowych zajęć u Wojnarowskiego. Post powisiał dosłownie minutę, a potem zniknął. Ktoś z administracji grupy go usunął. Nie trudno zgadnąć, kto to mógł być. Królowa w ulu jest tylko jedna...

Czy ja zawsze muszę mieć tak pod górkę? Nawet z załatwieniem głupich notatek? To już chyba przesądzone, że powinnam dać sobie z tym wszystkim spokój. Jakby tego było mało spostrzegłam, że oprócz mojego postu także mój profil został usunięty z grupy roku. No po prostu świetnie! A Żaneta Lipowiec mnie zablokowała.

Byłam chodzącą porażką! Wszystko, czego się dotknęłam, zamieniało się w pustkę. I co ja miałam teraz zrobić?

Z niedowierzaniem wpatrywałam się w pustą Facebookową stronę mojego profilu, na którym nie znajdowało się nic więcej, oprócz mojego imienia i nazwiska. Człowiek duch. Byłam nikim, zarówno w świecie wirtualnym, jak i rzeczywistym.

W rozpaczy sięgnęłam po telefon i wybrałam numer do Piotra. Może on będzie mógł coś poradzić? Już raz udało mu się mnie pocieszyć, więc chyba warto spróbować pukać do wszystkich drzwi, zanim zapukam do gabinetu Wojnara. Obym tylko nie pocałowała klamki, kiedy dowie się, że nie byłam w stanie przygotować się z jego zajęć. Przyłożyłam telefon do ucha i czekałam. Piotr odebrał po trzecim sygnale.

— O, cześć Mela. Co tam słychać?

— Ech... Porażka... Chyba naprawdę zrezygnuję z tych studiów — zaczęłam drżącym głosem. Miałam ochotę znowu się rozpłakać jak wtedy na korytarzu.

— Nie mów tak! Nawet tak nie myśl! O co chodzi? — zapytał z przejęciem. Chyba szczerym.

Westchnęłam ciężko i przystąpiłam do streszczenia Piotrowi ostatnich kilku godzin.

— Nie udało mi się zdobyć notatek. I nie uda mi się. Totalnie przechlapane...

— Próbowałaś pisać do ludzi z roku?

— Tak... Odpisała jedna dziewczyna, ale zażądała kasy. A potem wywaliła mnie z grupy i zablokowała.

— O kurczę, co za typiara... Hmm... Ja już swoich notatek z pierwszego roku nie mam, ale znam koleżankę, która przechowuje wszystko ze studiów i nic nie wyrzuca. Może ona coś będzie miała. Z czego to? Z historii literatury?

— Tak...

— Dobra... Wyślij mi SMS-em swojego maila. Postaram się do jutra coś załatwić. Trzymaj się, Mela. I nie poddawaj.

— Dzięki ogromne, naprawdę... Ratujesz mi moje nędzne życie.

— Nie jest nędzne. Nigdy tak nie mów. To na razie. Powodzenia!

— Dzięki...

Rzuciłam się na łóżko z jęknięciem rozpaczy. Czy mój pierwszy rok na studiach mógł rozpocząć się gorzej?

Sprawa z Wojnarowskim, rozczarowani rodzice, ukradziony rower, a do tego wszystkiego spina ze starościną roku... Już łez mi brakowało na opłakiwanie tego pechowego ciągu przykrych sytuacji i wydarzeń. Co jeszcze? Może wpadnę pod samochód albo ptak ozdobi moją głowę tuż przed wejściem na wydział?

Muszę pamiętać, żeby zawsze nosić czapkę i zdejmować ją dopiero po wejściu do budynku.

✧ ✧ ✧ ✧ ✧ ✧ ✧ ✧ ✧ ✧ ✧ ✧ ✧ ✧

Następnego dnia po zajęciach spotkałam się na wydziale z Piotrem, którego miałam ochotę wyściskać za to, co zrobił, a dokładnie co zdobył. Cały zeszyt notatek z wykładów Wojnara! Czyste złoto!

— Jejku... Nie wiem jak ci się odwdzięczę... Ratujesz mi życie — jęknęłam, zaglądając do zapisanego zeszytu. Trzymałam go w rękach niczym najcenniejszy skarb.

— Wystarczy, że dasz się jutro po zajęciach zaprosić na kawę — uśmiechnął się Piotr i puścił mi oko.

— Nie mam pojęcia, jak ci się udało tak szybko zdobyć te notatki.

— Ma się te znajomości... Jestem przewodniczącym Stowarzyszenia Kół Studenckich — wyszczerzył zęby w cwanym uśmiechu.

— Będę ci dozgonnie wdzięczna. Wybacz, muszę lecieć, jeszcze to wszystko przeczytać i zapamiętać... — mruknęłam, już przeglądając pierwsze strony w zeszycie.

— Racja... Powodzenia, Mela. Będę trzymał kciuki. Daj znać, jak już od niego wyjdziesz.

— Jasne! Napiszę od razu, jak poszło — odparłam i energicznym krokiem wyszłam przed wydział, a ptak narobił tuż przed moimi stopami. To się chyba nazywa fart? Więc może w końcu pech mnie opuścił? Na mojej twarzy zagościł uśmiech, który niestety zniknął tak szybko, jak promień słońca w pochmurny, jesienny dzień. Przechodząc przez furtkę natknęłam się na jakąś wysoką postać. Zdziwiłam się, bo w tak chłodny dzień mężczyzna miał na sobie jedynie czarną koszulkę z krótkimi rękawami wpuszczoną w czarne spodnie z pasem. Podniosłam wzrok, żeby zobaczyć twarz tego jesiennego indywiduum. A więc pech mnie jednak nie opuścił!

Profesor Artur Wojnarowski we własnej, ponurej i przytłaczającej osobie.

— Dzień dobry... — powiedziałam cicho, unikając jego przenikliwego wzroku. Miałam wrażenie, jakby już wiedział, skąd i jak zdobyłam zeszyt z notatkami, spoczywający w tej chwili w mojej przepastnej torbie. Żeby tylko nie przyszło mu do głowy robić rewizji! Przycisnęłam torbę mocniej do boku.

— Dzień dobry, pani Tchórznicka. Mam nadzieję, że przyjdzie pani jutro na konsultacje gruntownie przygotowana z zaległego materiału? — zagadnął jakby od niechcenia.

— Tak. Przyjdę... Panie profesorze... — wymamrotałam speszona.

Na sekundę uniosłam wzrok i spojrzałam na jego czarne i matowe niczym pokruszony węgiel włosy, bo w oczy nie potrafiłam.

— Doskonale. Zatem oczekuję pani jutro w swoim gabinecie — odparł zagadkowo uprzejmym tonem. — Ma pani jakieś pytania?

— Ja... Nie.

— W takim razie do zobaczenia — mruknął i ustawił tak, żeby zrobić mi więcej miejsca.

Pożegnałam się i pospiesznie wyminęłam mężczyznę w furtce, przez chwilę czując świeży, miętowo-cytrusowy zapach, od którego zakręciło mi się w głowie. Nie oglądając się za siebie pomaszerowałam wzdłuż ogrodzenia w stronę przystanku. Nie musiałam odwracać głowy, żeby wiedzieć, że mężczyzna odprowadził mnie wzrokiem. Autentycznie czułam palący wzrok Bazyliszka na swoich plecach.

Na szczęście miałam w torbie przepustkę do zaliczenia tych nieszczęsnych nieobecności. Może nie będzie tak źle.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro