Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

33. Złoto

Wtargnęłam do domu, zsunęłam buty w przedpokoju i ruszyłam przez ciemny korytarz w stronę schodów. Nagle z kuchennych drzwi trzymając drewnianą łyżkę wyjrzała moja siostra.

— O, Mela, jak tam żapożnanie sz przyszłymi teszczami? — zapytała z buzią pełną czegoś gorącego, bo pomiędzy słowami chuchała i żuła coś gorączkowo.

Pociągnęłam nosem i zignorowalam jej pytanie, licząc że da mi spokój. Ale Kinga nie byłaby sobą, gdyby nie zaczęła drążyć. Przełknęła gorący kęs i zatrzymała mnie.

— Ej, Melinda... Co jest grane? 

— Nic — burknęłam, wymijając ją i kierując się do schodów.

— A gdzie Artur?

— Nigdzie.

— Wiesz co, zaraz cię trzepnę — rzuciła, po czym rzeczywiście pacnęła mnie łyżką po tyłku.

W drzwiach jak na zawołanie obok siostry zmaterializowała się mama. Wyglądała dość mizernie, ale tak było od wielu miesięcy.

— Co się stało? — zapytała o to samo co siostra, opierając się ramieniem o ścianę.

Moja prawa noga już znajdowała się na najniższym stopniu schodów. Nie miałam najmniejszej ochoty dzielić się z nikim szczegółami katastrofalnego obiadku z Wojnarowskimi.

— Nie puścimy cię nigdzie, dopóki nam nie powiesz, dlaczego wyglądasz jakby na tej imprezie rodzinnej ktoś wrzucił petardę na stół i twoja malinowa chmurka wylądowała na wszystkich bez wyjątku — powiedziała mama, próbując obrócić wszystko w żart żeby skłonić mnie do mówienia.

— Bo tak właśnie było. No... Może nie dosłownie — westchnęłam, ocierając twarz z łez.

Mama wymieniła z Kingą porozumiewawcze spojrzenia, po czym wyciągnęła palec w stronę kuchennych drzwi.

— Do kuchni.

Chcąc nie chcąc podreptałam za żądnymi rewelacji mamą i siostrą. Usiadłam na krześle i mimowolnie wyjrzałam za okno. Dżipa już nie było. Słońce przebijało przez gałęzie klonu... Tak spokojnie, a w moim wnętrzu istny huragan.

— No więc? Co się tam odstawiło?

Westchnęłam i sięgnęłam po chusteczkę. Wydmuchawszy nos w końcu zmusiłam się do krótkich wyjaśnień. Te ciekawskie kobiety nie dałyby mi spokoju.

— Cała wizyta to była katastrofa. Ojciec Artura stwierdził... Że my... Że nasz związek to prawie pedofilia... — wydusiłam, czerwieniąc się na twarzy zupełnie jak wtedy przy stole.

— Że co? Co za oblech! Jaka niby pedofilia! Powaliło go? — oburzyła się Kinga. — W czasach tego dziada nie takie małżeństwa zawierano. Pewnie im się ogólnie nie spodobałaś i szukali czegokolwiek żeby się przyczepić — skwitowała, kręcąc głową.

— A co z matką? Stanęła w twojej obronie? — dopytała mama.

— A skąd? W ogóle jej się nie spodobałam i również uraczyła mnie swoim niezadowoleniem... Może nie aż tak dosadnie, ale równie wyraźnie dała mi do zrozumienia, że na jej synową to ja się nie nadaję.

— No i co na to Artur?

— Kazał im wszystkim natychmiast się wynosić ze swojego domu, a mnie potem przepraszał.

— Postawił się matce? I ojcu?

— Tak.

— To dlaczego wyglądasz, jakbyście zerwali?

— Bo tak właśnie się stało. Oddałam mu pierścionek zaręczynowy. Nie chcę, żeby wstydził się mnie przez całe życie. Przed swoją rodziną, znajomymi... To nie ma sensu...

— Wiesz co... — zaczęła mama.

Spojrzałam na jej zaciśnięte usta, spodziewając się usłyszeć gorzkie słowa wyrażające satysfakcję z tego, że jednak wyszło na jej. Że nam się nie udało, a ona miała rację od początku to przeczuwając. To, co za chwilę powiedziała, wbiło mnie w siedzisko.

— Facet, który potrafi postawić się swojej własnej matce to czyste złoto. To skarb! Czyś ty zdurniała? Zrywać z nim? Kiedy właśnie udowodnił, że jesteś dla niego ważniejsza niż rodzice?

— Że co? — bąknęłam osłupiała, patrząc z niedowierzaniem na matkę.

— Bierz telefon i dzwoń po niego a jak nie, to ja to zrobię. Wyjaśnię mu że mam wyjątkowo głupią córkę, która sama sobie tworzy problemy...

— Co racja, to racja. Mela... Coś ty odwaliła? Brak mi słów — prychnęła Kinga.

— Mamo...

— Dzwoń.

Ale zanim w ogóle zdążyłam wziąć telefon do ręki, zadźwięczał dzwonek do drzwi.

— To pewnie on! Ha! — zawołała Kinga i zerwała się, żeby otworzyć.

— Kinga! — próbowałam ją powstrzymać ale ta już była w przedpokoju. Po chwili rozległ się dźwięk otwieranych drzwi i powitania Kingi z Arturem jakby był co najmniej jej szwagrem.

— Tak, tak. Mela jest w domu. Już ją wołam — dobiegł mnie głos mojej siostry. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że drżał z rozbawienia albo jakiegoś chorego podekscytowania.

Usłyszałam dźwięk kroków i zamykanych drzwi. Stałam jak kołek w ciemnym korytarzu, słysząc bicie własnego serca. Kinga wyminęła mnie przy okazji robiąc złośliwą minę wrednego gremlina. Nie pozostałam jej dłużna, rzucając mordercze spojrzenie. Z duszą na ramieniu wyszłam do przedpokoju.

— Musimy porozmawiać — rzucił chłodno Artur, a ton jego głosu i zimne spojrzenie aż mnie zmroziły. Szczękę i usta miał zaciśnięte, tak samo jak pięści. Tak mógłby wyglądać Zeus ciskajacy gromy z Olimpu. Serce zaczęło mi bić jeszcze szybciej.

— Ale... Tutaj? Teraz? — bąknęłam piskliwie.

— Tak. Tutaj. Teraz.

— Może lepiej jutro...

— Żadne jutro. Porozmawiamy teraz — nalegał Artur wciąż tym samym spokojnym, jednak chłodnym tonem.

— Dobrze... To może... Chodźmy do mojego pokoju.

— Świetnie. Prowadź — skwitował i przyciągnął do siebie drzwi, przytrzymując je żebym mogła przejść. Owionął mnie jego cytrusowo-miętowy zapach i pierwszy raz od dłuższego czasu poczułam się onieśmielona. Tak jak kiedyś, gdy ja byłam dla niego studentką, a on profesorem.

Weszliśmy na górę po schodach. Cały czas czułam na karku jego wzrok, jakby wiercił mi lodowatym szpikulcem dziurę w plecach. Kiedy znaleźliśmy się w pokoju, Artur zamknął drzwi, po czym spojrzał na mnie poważnie. Bardzo poważnie. Objęłam się rękami i wbiłam wzrok w podłogę, tylko co jakiś czas podnosząc na niego spojrzenie.

— Możesz mu wyjaśnić, co to do jasnej cholery było? — syknął, porzucając swój spokojny ton. Dobra. Wściekł się nie na żarty.

— Słyszałeś... Mówiłam już...

Artur sapnął przez nos i podszedł bliżej, górując nade mną niczym ogromny posąg greckiego boga. Jego opięta oliwkową koszulą pierś falowała jednostajnie. Ręce oparł na biodrach, a minę miał coraz bardziej groźną.

— I myślisz, że możesz ot tak według swojego widzimisię nagle zrywać zaręczyny? Z takiego powodu!? — syknął z wyrzutem.

— Nie chcę, żebyś...

— Mela! Za kogo ty mnie masz? Myślisz, że pozwolę ci odejść z takiego powodu? Myślisz, że rzucisz pierścionkiem i wszystko załatwione? — pytał, zbliżając się jeszcze bardziej, tak że musiałam cofnąć się aż do biurka. Wydawał się z jednej strony zraniony, a z drugiej wściekły. Nie potrafiłam zdecydować, które uczucia przeważają. Tak czy inaczej miałam przechlapane. Przysiadłam na skraju biurka, chwytając rękami za blat. Dobrze, że miałam czego się podtrzymać bo czułam, że za chwilę mogę zemdleć z emocji. Artur pochylił się i chwycił mnie za podbródek, tak żebym spojrzała mu prosto w oczy. Jego oddech połaskotał mnie w usta, zapach cytrusów drażnił, przyciągał, a jednocześnie odstraszał.

— Myślałem, że już sobie to wyjaśnilismy. Ale widocznie trzeba ci co nieco przypomnieć... — rzucił ze złością. — Zgodziłaś się zostać moją żoną, a teraz z tak błahego powodu rezygnujesz? Myślisz, że można traktować ludzi jak rzeczy? Naprawdę sądzisz, że można z kogoś zrezygnować bo się nagle rozmyślisz? — rzucił z wściekłością i rozgoryczeniem.

— To nie tak — wykrztusiłam słabo, starając odsunąć się bardziej, ale twardy blat nie pozwalał mi na zyskanie przestrzeni.

— Nie tak? A może chodzi o coś innego? Może uwierzyłaś starej ciotce, że jesteś... jak to było? Substytutem Ady? Naprawdę myślisz, że mógłbym pozwolić sobie na coś takiego? Masz mnie za niezrównoważonego psychicznie? Myślisz, że jestem nienormalny? Co sobie pomyślałaś!? — wysyczał.

Jego ton był coraz bardziej napastliwy. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby się tak wściekł i był tak rozgoryczony. Zazwyczaj był opanowany niemal w każdej sytuacji, a teraz ledwo się powstrzymywał przed furią.
Położył obie ręce na biurku, zakleszczając mnie pomiędzy swoimi ramionami.

— Artur...

— Myślisz, że pozwolę ci odejść? W taki sposób? Musisz się bardziej postarać, jeśli liczysz na to, że tak łatwo dam sobie spokój — wycedził, oddychając ciężko przez nos.

— Artur... Ja... Nie wiem, co mam ci powiedzieć. Zależy mi na tobie tak bardzo, że...

— Już lepiej nic więcej nie mów — westchnął, jednocześnie zbliżając swoje usta do moich. Po chwili poczułam ich smak.

Dotyk jego warg z początku był gwałtowny i szorstki, ale już po chwili złagodniał, choć wcale nie stracił na intensywności. Niezliczoną ilość pocałunków później nie pamiętałam już, o co Artur się w ogóle złościł. Ale on pamiętał, bo kiedy w końcu oderwał się ode mnie, wciąż przyciskając moje ciało do blatu wydyszał tuż przy moim uchu:

— Nigdy więcej tak nie rób. Nie uciekaj ode mnie, nie odwracaj się plecami, nie trzaskaj drzwiami. Nie masz prawa mnie tak traktować. Zrozumiano?

Pokiwałam głową, a oczy zaszły mi łzami. Piekące od pocałunku wargi zadrżały. Artur westchnął i oparł moją głowę o swoją pierś. Słyszałam mocne bicie jego serca i poczułam, że całuje mnie w czubek głowy. Chyba już po burzy. Odważyłam się podnieść wzrok.

— Mela... Proszę cię. Nie baw się ze mną w takie gierki...

— To nie zabawa.

— Właśnie. Związek to nie zabawa — powtórzył śmiertelnie poważnie. — Jesteś dla mnie najważniejsza. Nie każ mi przeżywać takich emocji. Przede wszystkim sobie tego nie rób.

— Przepraszam.

Poczułam, że Artur chwycił mnie pod uda i pozwoliłam, żeby mnie podsadził, tak bym usiadła na blacie biurka. Oparł się o nie jedną ręką, a drugą pogładził mnie po twarzy.

— Nie masz pojęcia, jak bardzo chciałbym dać ci do zrozumienia, że jesteś dla mnie najważniejsza, a wszystko inne nie ma znaczenia. Mam gdzieś opinię rodziców. Mam gdzieś opinię innych ludzi. Liczysz się tylko ty. Jeśli jeszcze raz usłyszę, że wspaniałomyślnie chcesz zrobić mi przysługę i odejść, doigrasz się — powiedział, a na jego ustach zagrał lekki uśmiech.

— Co masz na myśli? Ukarałbyś mnie? Przypominam, że nie możesz już wezwać mnie na konsultacje. Nie postawisz mi dwói — mruknęłam, starając się obrócić jego groźby w żart. Bo to były żarty, prawda?

— Jedyną karę, jaką mogę zastosować, ty możesz wziąć w cudzysłów — zaśmiał się.

— Czyli mogę odetchnąć z ulgą — powiedziałam drżącym głosem.

— O ile ty nie masz w planach kolejnych takich scen jak ta w samochodzie — odparł z błyskiem w oku. — Daj rękę.

Wyciągnęłam przed siebie drżącą dłoń, a Artur wcisnął mi z powrotem na palec pierścionek. Nagle promienie słońca wyjrzały przez okno za mną i padły wprost do oczu Artura. Szare tęczówki rozbłysły złotymi iskierkami.

— Nie przyjmuję zwrotów — mruknął i znowu przyciągnął moją twarz, tak że nasze usta znów złączyły się w pocałunku. Jęknęłam, kiedy nasze języki otarły się o siebie, dłoń Artura znów przesunęła się wyżej na udzie pod sukienkę i znalazła prawie tuż przy linii majtek...

Puk. Puk. Puk.

Zamknęłam oczy. Oderwaliśmy się od siebie w tym samym momencie, w którym Kinga otworzyła drzwi. Jej głowa przecisnęła się przez szparę.

— Mam nadzieję, że już się... pogodziliście... — chrząknęła znacząco, patrząc jak gorączkowo poprawiam dół sukienki. — Może zejdziecie do jadalni na risotto? Mama mnie tu przysłała jakby co, ja bym wam dała więcej czasu... Poza tym tata przyjechał, więc wiecie... — powiedziała znaczącym tonem, puszczając mi oczko.

Artur stał obok z założonymi rękami próbując ukryć uśmiech.

— Dobra, zaraz zejdziemy — wydusiłam, czując że uszy mi płoną.

Kinga wyszła, a my z Arturem wymieniliśmy rozbawione spojrzenia.

— Normalnie jakbym miał dwadzieścia lat i wszedł do dziewczyny przez okno — prychnął Artur.

— Chodźmy, bo mama tam zwariuje, tata tym bardziej.

— Nie tylko oni w tym momencie wariują. Chodźmy, bo i ja stracę głowę.

— Artur, poczekaj... — Zatrzymałam go za rękę i stanęłam naprzeciw niego. Wtuliłam się w jego tors. — Dziękuję... Dziękuję, że nie poddajesz się tak łatwo. Nikt inny by ze mną nie wytrzymał — szepnęłam...

— Kocham cię, Mela. Jak mógłbym odpuścić?

— A ja kocham ciebie, Artur. Swoim naiwnym, głupim ale całym sercem. Naprawdę.

— To mi je oddaj całe raz na zawsze i więcej nie zabieraj — rzucił ostrzegawczo i sięgnął do klamki.

Zeszliśmy na dół trzymając się za ręce. Artur pokręcił głową, odetchnął i rzucił mi dziwne spojrzenie.

— Dziewczyno, co ja z tobą mam... — westchnął i zacisnął rękę na mojej talii.

Wiedziałam, że co by się nie działo już mnie nie wypuści. Nigdy. I ta perspektywa wcale nie była mi straszna, wręcz przeciwnie. Musiałam przyznać w duchu, że mama miała rację. Taki facet to złoto.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro