Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

29. Czas

"Przyszłość przelewa się w przeszłość przez zwężenie w teraźniejszości."

Terry Pratchett, Kosiarz

Słońce już zachodziło, malując niebo ponad horyzontem fioletowo-pomarańczowymi farbami. Tak piękny dzień nie mógł kończyć się inaczej, niż równie cudownym malowidłem. Siedzieliśmy w cichym parku, pogrążeni w milczeniu i wzajemnej bliskości. Oparłam głowę o ramię Artura, chłonąc bijące od niego ciepło, nie tylko cielesne. Chciałabym, żeby ta chwila trwała wiecznie. Niestety rzeczywistość rządzi się swoimi prawami, których nikt nie jest w stanie nagiąć.

— Czas wracać, Mela — odezwał się Artur cichym głosem.

Westchnęłam przeciągle i mocniej ścisnęłam go za rękę. Nie chciałam wracać. Nie chciałam wracać do mojego smutnego, przykrego życia, w którym Artur był gdzieś daleko, poza moim zasięgiem. 

— Jeszcze chwilę... — odparłam tak cicho, że sama ledwo się usłyszałam. Artur kreślił kciukiem kółka na mojej dłoni, wywołując na całym moim ciele przyjemne dreszcze.

— Czego się boisz, Mela?

Skąd on wiedział? Skąd wiedział, że odczuwałam irracjonalny strach przed powrotem. Na samą myśl o tym, że ten dzień bezpowrotnie się kończy, robiło mi się niedobrze i rozpaczliwie chciałam go zatrzymać. Ale piasek czasu w klepsydrze przesypywał się nieubłaganie. Zostało go tak niewiele. Zbliżało się coś, czego nie potrafiłam jeszcze nazwać, ale strach podsycało chłodne przeczucie.

— Wracajmy — powiedziałam nagle i podniosłam się z ławki, nie wypuszczając z ręki dłoni Artura.

Ostatni raz spojrzałam na uroczy oświetlony pałac i otaczający go park, który zwiedziliśmy z Arturem wzdłuż i wszerz po wielokroć. Artur otworzył mi drzwi i z jego pomocą wsiadłam do dżipa. Po chwili i on usiadł za kołkiem, ale nie kwapił się do szybkiego odjazdu.

— Dziękuję, że mnie tu przywiozłeś — wyszeptałam do wpatrzonego we mnie Artura.

Pochylił się i zetknął swoje usta z moimi, delikatnie, jedynie musnął je leciutko jak wiatr. Tyle jednak wystarczyło, żeby mój oddech, myśli i serce przyspieszyły do chaotycznego tańca.

— To ja ci dziękuję, że zgodziłaś się tutaj ze mną przyjechać. Czas spędzony z tobą pędzi, ale jest cudownie. Nigdy nie sądziłem, że coś takiego może mi się przytrafić.

— Naprawdę? — zapytałam bez przekonania.

— Tak. Widzisz... Na studiach skupiałem się głównie na nauce. Siedziałem w książkach dniami i nocami. A później... Nawet gdy miałem więcej czasu, spędzałem go z siostrą. Ona odeszła... A ja zostałem zupełnie sam i w końcu, jeszcze mocniej dotarła do mnie ta świadomość pustki. Już wcześniej, nawet gdy Ada żyła, mocno odczuwałem brak tej drugiej, bliskiej osoby. Ada zawsze mówiła, że powinienem w końcu pozwolić, żeby ktoś wypełnił tę pustkę. Ale żadna kobieta nie była w stanie tego zrobić. Dopóki nie pojawiłaś się ty.

Spojrzałam na niego w szczerym zdumieniu, zupełnie nie mając pojęcia, dlaczego akurat ja. Ani nie byłam wybitną pięknością, ani nie wyróżniałam się niczym szczególnym. Zwykła, trochę zahukana dziewczyna. Co on we mnie widział? Wypowiedziałam te myśli na głos, kiedy Artur już uruchomił silnik. Spojrzał na mnie i widząc, że trzymam ręce pomiędzy udami, podkręcił ogrzewanie.

— Mela... Jesteś inteligentna, urocza, piękna, słodka, a jednocześnie potrafisz być niesamowicie seksowna, kompletnie nie zdając sobie z tego sprawy. Właśnie to mnie tak kręci. Że nie udajesz. Nie wachlujesz rzęsami. Nie prowokujesz... No, zazwyczaj... — dodał, uśmiechając się porozumiewawczo. — Po prostu jesteś sobą. Uwielbiam w tobie to, że nie udajesz. Jesteś do bólu autentyczna, i taka ufna... Kochana, gdybym mógł to już teraz bym cię zabrał do siebie i kochał się z tobą całą noc. Zawróciłaś mi w głowie, nawet nie mając takiego zamiaru — zaśmiał się nerwowo, przecierając twarz dłonią.

— Zawróciłam ci w głowie?

— Tak.

— I chcesz się ze mną kochać? — wypaliłam bez namysłu, chociaż sekundę później chciałam zapaść się pod ziemię i jednocześnie zabrać tam ze sobą Artura.

Mężczyzna westchnął i spojrzał na mnie przepraszająco.

— Wybacz. Nie powinienem... To za wcześnie. Widzisz, jak przy tobie tracę rozum. Jakbym się cofnął do liceum... — parsknął, kręcąc głową nad swoim zachowaniem.

Zaśmiałam się i wyciągnęłam rękę, żeby pogładzić go po lekko szorstkim policzku.

— Warto było iść na te studia tylko dlatego, żeby cię poznać — powiedziałam miękko.

Zawahałam się, po czym przesunęłam palce na jego kark. Wyczułam na skórze drobne punkciki.

— Zimno ci? — wyszeptałam, nachylając się ponad drążkiem skrzyni biegów.

— Nie, dlaczego?

— Masz gęsią skórkę — wyjaśniłam powód swojego pytania.

— To od twojego dotyku.

Wsunęłam palce głębiej pod koszulę, z fascynacją badając miękką strukturę jego skóry. Rzeczywiście natychmiast reagowała na mój dotyk, a mięśnie pod spodem samoistnie się napinały. Przez długie sekundy Artur pozwalał mi na tę intymną wycieczkę. Oddech miał nierówny i płytki, a mięśnie na jego karku spięły się jeszcze mocniej. W końcu stanowczo chwycił moją dłoń i powstrzymał mnie od dalszej eksploracji.

— Łaskocze cię to? — zapytałam i zatrzymałam rękę.

— Nie... Raczej doprowadza do szaleństwa — westchnął ciężko.

— Przepraszam, nie wiedziałam że cię to irytuje... — powiedziałam i natychmiast cofnęłam rękę.

— Nie irytuje mnie to... Wręcz przeciwnie. Ale jeśli chcemy, żebym skupił się na drodze i w ogóle żebym cię odwiózł do dziadków, a nie do swojego domu, to nie dotykaj mnie w taki sposób, dobrze? — rzucił cierpko, jednak lekko się uśmiechając.

— Dobrze... — burknęłam nieco obrażonym tonem, zaplatając ręce na piersiach.

— Mela, wiesz że nie o to mi chodzi — mruknął, wrzucając jedynkę.

— Wiem, Artur. Jedźmy już. Dziadkowie będą się martwić.

Tak jak myślałam, wyczekiwali przy oknie naszego powrotu. Ale nie tylko oni.

— Tata? — zdziwiłam się, kiedy wysiadłam z samochodu i moim oczom ukazał się mój ojciec w swojej nieodłącznej granatowej kurtce.

— Cześć, Mela... — mruknął ponuro, stojąc z rękami w kieszeniach.

— Tato... To jest... To jest Artur — powiedziałam, kiedy mężczyzna stanął obok mnie.

Ojciec przeniósł wzrok na Artura, który bez skrępowania spojrzał mu w oczy i wyciągnął rękę na powitanie.

— Miło mi — powiedział, a tata, ku mojemu rosnącemu zdumieniu, mocno uścisnął dłoń Artura. Czy mi się zdawało, czy z uznaniem zerknął nie tylko na Artura, ale i jego samochód?
Naprawdę, tato? Tak łatwo ci zaimponować? Uśmiechnęłam się pod nosem.

— Widzę, że niepotrzebnie się martwiłem o córkę — zagadnął ojciec.

— Ma pan moje słowo, że przy mnie jest bezpieczna — odparł Artur i opiekuńczym gestem położył rękę na moich łopatkach.

— Nie wątpię — skwitował tata.

Moje brwi powędrowały do góry. Ojciec z nieznanych mi powodów ewidentnie był przyjaźnie nastawiony wobec Artura. Nie wyczuwałam z jego strony ani podejrzliwości, ani wrogości. Żadnych negatywnych bodźców. Zresztą tata w ogóle wydawał się dzisiaj jakiś inny, mniej pewny siebie niż zazwyczaj i jakby przygaszony. Oczy miał zaczerwienione. Czyżby tak bardzo było mu przykro za to, co zrobiła mama?

— Tato... Nie musisz się martwić. Dziadkowie się zgodzili, żebym u nich pomieszkała przez jakiś czas...

— Ja właśnie w tej sprawie. Mela, musisz wrócić do domu — odparł, przełykając z trudem ślinę. Położył mi rękę na ramieniu.

— Co? Dlaczego? Przecież wiesz, że my z mamą...

— Wiem, ale to teraz nieważne. Chodź do samochodu, wyjaśnię ci wszystko po drodze. Twoja walizka z rzeczami jest już w bagażniku. Dziadkowie wszystko wiedzą — oznajmił spokojnie, wciąż trzymając mnie za ramię. Odwrócił się do Artura. — Dziękuję panu za zajęcie się moją córką. Bardzo miło było pana poznać. Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy — powiedział i tym razem on wyciągnął rękę w stronę mężczyzny.

— Do widzenia. Jeśli potrzebowałby pan pomocy, czegokolwiek, to proszę dać znać. Mela ma mój numer — odparł Artur, taktownie dając do zrozumienia, że rozumie, iż ojciec życzy sobie szybko powrócić do domu.

Rzuciłam przez ramię ostatnie spojrzenie Arturowi, dziękując bez słów za wspólny dzień. Czułam, że wodził za mną wzrokiem aż do momentu, kiedy znalazłam się w samochodzie taty.

— Czemu po mnie przyjechałeś? Mama ci kazała? — zapytałam, kiedy zapięłam już pasy.

— Mama... Mama nie za dobrze się czuje. Nie można jej teraz dokładać stresu i zmartwień — westchnął, po czym niezwłocznie odpalił silnik i wycofał z podjazdu. Zauważyłam, że Artur też już ruszył.

— Ale... Co jej jest? Znowu te migreny? — zapytałam lekko nieobecnym tonem, bo skupiłam się na śledzeniu wzrokiem tyłu odjeżdżającego dżipa.

— Nie powinnaś się dowiadywać w taki sposób...

Ojciec przełknął ślinę i nabrał głęboki, nierówny oddech, jakby powstrzymywał się od płaczu. Jego niebieskie oczy przygasły...

— O czym ty mówisz, tato? Co się dzieje? — zapytałam, wracając z obłoków i patrząc na ojca ze strachem.

— Widzisz... Mama ma nowotwór mózgu... Nieoperacyjny. Ale też niezłośliwy — wyznał cicho, nie patrząc mi w oczy.

— Co? Co ty mówisz? Tato? Jak to nowotwór? — powtórzyłam niemal szeptem.

— Nie chcieliśmy ci mówić... Miałaś swoje sprawy. Mama chodzi nabuzowana...

Dalsze słowa taty utonęły gdzieś w szumie krwi, która uderzyła mi do głowy. Nie docierało do mnie nic, poza tą jedną informacją.

Ma nowotwór. Nieoperacyjny... Guz. Rak. Nowotwór...

Nie wiem kiedy droga do domu minęła, bo kompletnie straciłam poczucie rzeczywistości. Jak w transie wyszłam z samochodu i skierowałam nogi do drzwi. Już w przedpokoju owionął mnie znajomy zapach, jednocześnie tak obcy... Tak jakby rzeczywiście to miejsce przestało być moim domem.

Znalazłam mamę w salonie. Leżała z opaską na oczach na tej samej sofie, na której siedzieliśmy jeszcze tak niedawno z Arturem.

— Mamo?

Mama poruszyła się i zdjęła opaskę z oczu. Wyglądała na strasznie przybitą. Oczy miała opuchnięte i podkrążone.

— Mela...

Tkwiłyśmy w nieruchomej ciszy. Chyba obie nie potrafiłyśmy znaleźć słów, które byłyby w tej chwili właściwe.

— Tata mi powiedział... — wyznałam w końcu, przygryzając drżącą wargę. Nie chciałam się rozpłakać.

Mama wyprostowała się na kanapie i oparła z widocznym wysiłkiem o poduszki.

— Mela... Ja cię tak bardzo przepraszam. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. To wszystko, ten guz... Wyładowałam na tobie swoją frustrację — tłumaczyła się, miętoląc w dłoniach swoją welurową opaskę do spania.

— Już dobrze. Stało się. Zapomnijmy o tym... — odpowiedziałam automatycznie. — Nie mówmy o tym teraz... Teraz to nieważne...

Przywołałam na twarz krzywy uśmiech i podeszłam do niej, kładąc jej rękę na drżącym ramieniu. Nie potrafiłam jednak zbyt długo patrzeć jej prosto w oczy. Uciekłam spojrzeniem gdzieś ponad jej ciemną postać.

— Ważne... Nie powinnam była tego robić... — mama pokręciła głową i skrzywiła się z bólu.

— Nie przejmuj się tym teraz. Powiedz, co teraz będzie? Co z twoim zdrowiem? — zapytałam, chcąc sprowadzić rozmowę na inne tory. Skupione na mamie, jej zdrowiu, a nie naszej wczorajszej, w obliczu najnowszych wiadomości nieistotnej sprzeczce.

— Wzięłam wolne. Znowu mam te migreny, prawie nie do zniesienia. Jestem na silnych lekach przeciwbólowych. Guz jest niezłośliwy i od długiego czasu nie rośnie, więc... Więc jest nadzieja, że jeszcze trochę pożyję... Tak naprawdę lekarze dopiero analizują to wszystko...

Przysiadłam na poręczy fotela i słuchałam słów mamy w milczeniu. Dopiero zbierałam myśli, dopiero do mnie to wszystko docierało. Takie było życie. Raz piękny dzień z najpiękniejszym zachodem słońca, a później najczarniejsza noc. I trzeba było się z tym zmierzyć. Po prostu.

Zrobiłam mamie gorące kakao bez cukru i zaniosłam do sypialni. Przyjęła ode mnie kubek i uścisnęła mnie za rękę.

— Dziękuję, że wróciłaś. Jutro przyjedzie też Kinga. Wzięła urlop.

— Fajnie. Razem będzie raźniej... — wykrztusiłam, z trudnością znajdując jakiekolwiek słowa.

Cała ta sytuacja zaczynała powoli mnie przytłaczać i potrzebowałam przemyśleć ją w samotności, ewentualnie porozmawiać o niej z Arturem. Tak bardzo go teraz potrzebowałam.

— A ty... Już chyba nie masz zajęć na uczelni, bo zrezygnowałaś, tak? — zagadnęła mama, popijając kakao.

— Ja...

Nie wiedziałam, czy w takiej sytuacji wyznać mamie prawdę i narażać ją na kolejny stres i nerwy. Mimo wszystko zdecydowałam się na szczerość. Miałam dosyć ukrywania się, kłamstw, chowania we własnym domu... No właśnie. To nie był już mój dom i powinnam zacząć żyć na własny rachunek, stając twarzą w twarz z prawdą i oczekiwaniami mamy. Nigdy ich nie spełnię, choćbym robiła wszystko, czego ona by chciała.

— Mamo... Tylko się nie złość. Proszę cię... — przełknęłam ślinę i odetchnęłam głęboko.

— Dobrze. No mów. Pracę sobie znalazłaś, tak?

— Tak... W takiej cukierni...

Mama westchnęła i pokręciła głową, ale o dziwo nie złościła się. Może była zbyt zmęczona na kłótnie? 

— Jesteś taka sama jak ja, chociaż obie nie chcemy się do tego przyznać. Ja też podążyłam swoją drogą, bo się uparłam... Tylko że ja poszłam za ambicją, a ty idziesz za marzeniami. Niech tak będzie. Rozumiem. Wiesz... Jeden z profesorów powiedział nam kiedyś na studiach, że każdy pracuje na swój własny los, a życie wystawi mu rachunek.

Nie pozostało mi nic innego, jak tylko zgodzić się z nią w milczeniu. Już miałam wyjść z pokoju, kiedy mama zagadnęła jeszcze o Artura.

— Ma wobec ciebie poważne zamiary? Ten mężczyzna... Byłam zła, bo boje się, że cię wykorzysta. Jesteś taka naiwna... A on jest starszy. Często tacy starsi łowią nieświadome, młode dziewczyny... Znam takie historie nawet z pracy... A potem płacz i żal, bo one nie wiedziały.

— To dobry człowiek, mamo — przerwałam jej. — Nie martw się, nic mi z jego strony nie grozi.

Mama pokiwała głową na znak, że zrozumiała i nie ma więcej pytań. Zamknęłam za sobą drzwi z myślą, że trudne sytuacje mogą oddalić, ale mogą też zbliżyć do siebie ludzi. W obliczu zbliżającej się śmierci następuje przewartościowanie. Być może i mama uznała, że na to czas. A ja jeszcze nigdy nie odczuwałam tak mocno każdej mijającej sekundy. Tak jakby drobne ziarenka piasku spadały i już układały się w coś, co bałam się nazwać nawet we własnych myślach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro