Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

27. Cios

"Nic nie boli bardziej, niż policzek wymierzony przez matkę."

Susan Ee, Angelfall

Poraz ostatni przejrzałam wszystkie dokumenty potrzebne mi do pracy w cukierni "Hokus słodkich pokus". Włożyłam do teczki zaświadczenia zdrowotne, wyniki badań, jakiś glejt od sanepidu oraz CV z bardzo krótką listą dotychczasowych miejsc pracy. Wszystkie te papiery były tylko formalnością. Tak naprawdę moja kandydatura już została pozytywnie rozpatrzona za sprawą Artura Wojnarowskiego, który zarekomendował mnie swojemu przyjacielowi, właścicielowi nowej cukierni, a właściwie cukierni połączonej z kawiarnią i naleśnikarnią. Jak do tej pory z panem Fabianem Rosińskim rozmawiałam tylko raz przez telefon, ale wydawał się być miły i bardzo przyjaźnie nastawiony. Twierdził, że w swojej cukierni stawia na pasję pracowników i ich inwencję twórczą. W to mi graj.

Zostałam poproszona przez pana Fabiana, abym dzisiaj po południu przyszła z dokumentami i zobaczyła mniej więcej, co i jak, zapoznała się z resztą pracowników, poznała zakres swoich obowiązków i wstępnie zaklimatyzowała. Oczywiście stres był moim nieodłącznym towarzyszem, kiedy chodziło o kontakty z obcymi ludźmi, a zwłaszcza z tymi postawionymi nade mną, ale było to nieporównywalne do tego, co przeżywałam przed sesją egzaminacyjną, w której ostatecznie nie wzięłam udziału. Tak naprawdę od rozmowy z Arturem nie myślałam już o tym, żeby tam wracać.

Z mężczyzną też nie widziałam się od kilku dni. Stwierdził, że powinnam w spokoju przemyśleć tę decyzję, a on nie będzie na mnie naciskał. Wymieniliśmy jedynie kilka zdawkowych SMS-ów. Brakowało mi jego bliskości, głosu, rozmowy twarzą w twarz, ale rozumiałam, że nie chciał wywierać na mnie presji.

Nie mówiłam rodzicom o swojej rezygnacji i planach pracy w kawiarni. Postanowiłam odwlec ten moment jak najbardziej się dało ze strachu przed ich reakcją. Bałam się, że będą robili mi trudności, a byli zdolni w zasadzie do wszystkiego. Zamknąć mnie w domu? Żaden problem. Zabrać telefon? Jeśli trzeba, to zarekwirowaliby mi nawet i dowód osobisty. A gdybym zaczeła wzbudzać jakieś podejrzenia, mama nie cofnęłaby się przed gruntownym przesłuchaniem i przetrzepaniem mojego pokoju wraz z zawartością laptopa i smartfona. A do tego nie mogłam dopuścić. Już widzę minę mojej rodzicielki, kiedy dowiaduje się o mojej relacji z Arturem.

Czyś ty do reszty zwariowała?

Na głowę ci padło.

Co powiedzą moi znajomi?

Mój ojciec by się wściekł, gdyby dowiedział się, że spotykam się z kimś o tyle lat starszym. Nie ważne, że profesorem. Nie ważne, że porządnym człowiekiem. Z pewnością zabroniłby mi utrzymywać z Arturem kontakty albo wywaliłby mnie na bruk.

Postanowiłam wyjść z domu nieco wcześniej, żeby poukładać myśli podczas przechadzki. Wczesnym popołudniem spacerowałam więc wzdłuż ulicy Piotrkowskiej, wyobrażając sobie, jak to będzie pracować w takim miejscu, jak cukiernia w centrum miasta. Piotrkowska była nazywana rynkiem Łodzi, ponieważ miasto to nie posiadało miejsca, które można byłoby określić tym mianem. Ciągnąca się na ponad cztery kilometry reprezentacyjna ulica Łodzi tworzyła za sprawą urokliwych kamienic niepowtarzalny klimat, który kochałam całym swoim łódzkim sercem. Zdążyłam przejść od placu Niepodległości do placu Wolności, kiedy zorientowałam się, że do spotkania zostało raptem dziesięć minut. Pospieszyłam więc w kierunku cukierni, powtarzając sobie w duchu słowa Artura, że nie ma się czego bać, bo Fabian to człowiek z sercem na dłoni.

Artur miał rację. Pan Fabian Rosiński okazał się być przemiłym mężczyzną przed czterdziestką. Z odstającymi uszami i okrągłymi oczami koloru wczesnowiosennej trawy sprawiał wrażenie lekko zwariowanego, ale nadzwyczaj zorganizowanego człowieka. Wszystko miał poukładane, w swoim laptopie posiadał foldery, folderki i podfoldery chyba na wszystko związane z siecią cukierni. Ta w Łodzi była już szóstą, obok kilku w Warszawie i Krakowie.

— Więc tak, pani Melanio. Z dokumentami wszystko jest jak najbardziej w porządku — mówił, uśmiechając się do mnie znad lśniącego blatu stolika. — Może pani od przyszłego tygodnia zaczynać. Dam znać księgowej, żeby panią wciągnęła na listę... Jeśli chodzi o zakres obowiązków... Na początek chciałbym, żeby pani pomagała Paulinie i Darkowi rano przy robieniu ciast, przy smażeniu naleśników i gofrów, a w trakcie dnia przy wydawaniu. Nie ma pani wykształcenia cukierniczego, więc mogę zaoferować pani jedynie funkcje pomocy, asystowania, a później może pomyślimy o jakimś kursie. Tak więc na początek będzie pani głównie wykonywać polecenia.  Paulina i Darek przychodzą na zmianę co drugi dzień. Pani by przychodziła codziennie, bez soboty i niedzieli, bo to najtrudniejsze dni i na początek mogłaby pani trochę czuć się zagubiona. Pasuje pani?

— Dobrze, pasuje mi, dziękuję — uśmiechnęłam się, czując stres pomieszany z podekscytowaniem.

— Świetnie. Czuję, że będzie nam się dobrze współpracowało. Artur twierdzi, że ma pani serce do słodkości, o czym raz już się przekonałem, bo miałem okazję spróbować pani wypieków — mrugnął do mnie i upił łyk kawy latte.

— Naprawdę? Kiedy?

— Jadłem pani babeczki dyniowe. Niebo w gębie. Naprawdę. Nigdy tak dobrych nie jadłem. Trzeba je wprowadzić do naszego menu. Koniecznie — pogroził mi żartobliwie palcem, żebym nawet nie próbowała odmówić.

— Cieszę się. Przyniosę przepis w takim razie — zgodziłam się z zapałem.

— Idealnie. Za chwilę Paulina pokaże pani zaplecze, kuchnię, magazyn i wszystko wytłumaczy. Zaprowadzę panią.

Przeszliśmy przez całą długość knajpki. Pan Fabian otworzył mi furtkę tuż przy kontuarze z ustawioną na nim szklaną gablotą, w której aż lśniły przepiękne torciki, ciasteczka, pączki i inne smakowitości, których nazw nawet nie znałam.

— To jest Kamil, nasz kelner — Fabian przedstawił mi ciemnowłosego, ułożonego chłopaka którego chód był równie sztywny, co jego maniery i spojrzenie czarnych oczu.

— Witam — ukłonił się uprzejmie, bez cienia uśmiechu na młodej, nadzwyczaj symetrycznej twarzy. Uśmiechnęłam się blado i podążyłam za panem Fabianem na zaplecze.

— Tutaj jest kuchnia, na końcu są piekarniki. Od zmywania jest pani Basia. Czasem może potrzebować twojej pomocy. Nie wiem, gdzie ona się podziała... Pani Basiu? — zawołał, otwierając jakieś drzwi.

— A jestem, jestem... W toalecie byłam — W drzwiach pojawiła się krzepka kobieta w wieku mojej mamy, ale z pewnością mniej zadbana i ważąca co najmniej kilkadziesiąt kilogramów więcej od niej. Z okrągłej twarzy nie schodził jej uśmiech.

— O, nowa? Świetnie. Będzie do kogo gębę otworzyć — ucieszyła się.

— Pani Basiu... Tylko bez długich pogaduszek w pracy, dobrze? — ostrzegł ją pan Fabian, tak samo jak mi przed chwilą grożąc żartobliwie palcem.

— Jasna sprawa, panie kierowniku. Wszystko będzie picuś glancuś, niech się pan nie martwi — machnęła ręką i podała mi ją. Ścisk miała konkretny.

— A Paulina gdzie? — zapytał Fabian.

— W magazynie. Szuka cynamonu, ostatnie paczki poszły rano. A potrzeba jeszcze do szarlotki.

— Dobrze. To ja zostawię panią tu z Basią i ona pani wszystko pokaże, a potem Paula. Niestety, ale mam pilne spotkanie za pół godziny i muszę się zbierać. W takim razie do zobaczenia w przyszłym tygodniu — powiedział pan Fabian, wyciągając ku mnie miękką i ciepłą rękę.

— Dziękuję panu bardzo. Do zobaczenia — uśmiechnęłam się, już nieco bardziej rozluźniona.

Obserwowałam w milczeniu, jak pani Basia uruchamia zmywarkę przemysłową i ustawia plastikowe palety na stole. Następnie zaczęła układać w nich z grubsza wyczyszczone naczynia.

— O, nowa?

Za plecami usłyszałam głos jakiejś kobiety, więc odwróciłam się natychmiast, przybierając przyjazny wyraz twarzy.

— Jestem Paulina, a ty pewnie Melania? — zapytała krótkowłosa kobieta o ostrych rysach twarzy.

— Zgadza się — odparłam, przełykając ślinę.

— Co tak stoisz? Umyj ręce, bierz jabłka i obieraj... Zrobimy jeszcze z kilka szarlotek. Tego najwięcej idzie wieczorem — westchnęła, zacierając dziarsko szczupłe ręce.

Nie śmiałam protestować. Pani Paulina wydawała się być bardzo konkretna, wymagająca, ale ostatecznie też uczciwa. Pochwaliła mnie za porządne i szybkie obranie jabłek, a nawet pokazała mi parę sztuczek przy krojeniu.

— Widzisz, mamy takie wykrywacze, szybko idzie z pokrojeniem — Wskazała ręką na metalowe przyrządy.

Czułam się swobodnie, znając swoje zadania i wiedząc, że w każdej chwili mogę zapytać o cokolwiek związanego z poleceniem. Pani Paulina od razu dała mi do zrozumienia, że jeśli mam jakieś wątpliwości, to powinnam pytać, a ona nie będzie zwlekać z odpowiedzią, bo zależy jej na szybkiej i efektownej pracy. Szefowa doskonała. Pomyślałam, że się polubimy.

Po kilku godzinach wiedziałam już, co i w jakim miejscu znajduje się w magazynie, jak włączać i nastawiać piekarniki, gdzie znajdują się przepiśniki i jak funkcjonuje wydawanie deserów. "Hokus słodkich pokus" było idealnie funkcjonującą maszynerią, gdzie wszystko znajdowało się na swoim miejscu, a wszyscy niczym trybiki napędzali tę słodką maszynę. Już w tej chwili czułam się jak jeden z trybików. A przecież każdy jest istotny. Wpasowałam się w cały mechanizm naturalnie i bez komplikacji. I nawet już nie myślałam o rzuconych studiach. Późnym popołudniem pani Paulina podziękowała mi i pozwoliła iść do domu. Pracę miałam zaczynać o szóstej rano, aby pierwsi klienci już o ósmej mogli cieszyć się wypiekami z cukierni.

— Do zobaczenia. Widzimy się w przyszłym tygodniu — pomachała mi pani Basia, która właśnie robiła sobie przerwę na kawę i pączka z różą.

Ja również dostałam podarunek od pani Pauliny. Z papierową torbą pełną małych pączusiów wyszłam na Piotrkowską, czując się cudownie. W ogóle nie odczuwałam zmęczenia. Przez chwilę stałam na ulicy i oddychałam świeżym powietrzem. Napisałam do Artura SMS-a, że wszystko poszło jak z płatka i od przyszłego tygodnia zaczynam. Oddzwonił niemal natychmiast.

— Gratuluję — powiedział zamiast powitania.

— Dziękuję, ale nie masz czego. To dzięki tobie dostałam tę pracę...

— Nie mów tak. Gdybyś mi wtedy nie dała tych babeczek, Fabian by ich nie spróbował. A tak miał już jakąś próbkę twoich umiejętności. Poza tym mówiłem ci, że on stawia na zaangażowanie, pasję i sumienność bardziej niż wykształcenie.

— Zauważyłam. Bardzo był miły...

— On zawsze jest miły. Jesteś na Piotrkowskiej? Podjadę po ciebie...

— Nie trzeba. Wrócę tramwajem...

— Mela... — westchnął, ale wyczułam w jego głosie rozbawienie.

— Dobrze... To przyjedź. Będę zaraz przy skrzyżowaniu z Rewolucji.

— Dobrze, czekaj tam na mnie.

Już po kilku minutach siedziałam w samochodzie ze swoim byłym profesorem, a obecnie...

— Właściwie... Nie wiem, jak mam o tobie myśleć — westchnęłam w zamyśleniu.

— Same dobre rzeczy — uśmiechnął się Artur, rzucając mi przelotne spojrzenie.

— W sensie... Chodziło mi...

— Wiem, o co ci chodziło. Nie musimy tego na razie nazywać. Powiedzmy, że jesteśmy na etapie zapoznawczym. Tak naprawdę ja sam nie wiem, co o tym wszystkim sądzić, ale wiem jedno, podoba mi się i nie chciałbym tego przerywać — mruknął, muskając palcem mój policzek. Natychmiast jednak zabrał rękę, zmieniając bieg.

— Ani ja — wykrztusiłam po chwili, czując że policzek mrowi mnie przyjemnym ciepłem.

— Cieszę się.

Przez chwilę jechaliśmy w milczeniu. Artur był skupiony na prowadzeniu, jednak kiedy zatrzymywał się na czerwonym świetle, za każdym razem chwytał mnie za rękę, tak jakby nie mógł się oprzeć, nacieszyć moim dotykiem. Każdorazowo przez moją skórę przepływał ciepły prąd i miałam ochotę nigdy tej ręki nie puszczać.

Wprawdzie zima już chyliła się ku końcowi, to dni były jeszcze krótkie. Słońce już zaszło, przez co kiedy zatrzymaliśmy się przed moim domem i Artur zgasił silnik, pogrążyliśmy się w mroku. Mogłam zaobserwować jedynie ciemny kontur mężczyzny na tle odległych ulicznych latarni.

— Mela...

— Tak?

— Na pewno tego chcesz?

— Pracować w cukierni? Tak — odparłam, przewracając oczami, bo dobrze wiedziałam, że nie o to pytał.

— Nie o tym mówię... Jestem sporo starszy. Kiedy ja będę już grubo po czterdziestce, ty dopiero skończysz trzydzieści — powiedział śmiertelnie poważnym tonem. Westchnęłam.

— No i co z tego?

— Będę stary — ciągnął.

— Ja też.

— Ale ja o wiele szybciej — nie dawał za wygraną.

— Żaden problem. Powiesz mi, jak to jest, i będę mogła się przygotować — żartowałam, chcąc wybić mu z głowy te głupie myśli.

— Mela... To nie pora na żarty — skarcił mnie łagodnie.

— Nie żartuję... W każdym razie nie z nas. Mówiłam ci już. Nikt się tak nie wpasuje w moją ramkę. Uwierz mi w to — szepnęłam i ścisnęłam go mocniej za rękę. Słyszałam jego miarowy oddech. Milczał, wpatrując się gdzieś w dal.

— Artur? — zapytałam z nagłym przestrachem. Czyżby chciał zrezygnować?

Odwrócił się w moją stronę i drugą ręką odgarnął kosmyki z mojej twarzy.

— Jeśli kiedyś będziesz chciała odejść, zrozumiem... — zaczął, wpatrując się we mnie oczami ciemnymi jak popiół w wygasłym palenisku.

Położyłam mu palec na ustach, uciszając go.

— Przestań. Nie mów tak. Nigdy — szepnęłam.

— Nie wiem, co mam jeszcze powiedzieć... Nie chciałbym, żebyś była...

— Nic nie mów. Po prostu mnie pocałuj...

— To chodź tutaj — szepnął, podając mi rękę żebym mogła wgramolić się na jego kolana.

Usiadłam w poprzek jego nóg, oplatając ramiona wokół jego szyi. Zanurzyłam palce w jego miękkich, krótkich włosach tuż nad karkiem. Artur pochylił się i odszukał moich ust swoimi, łącząc nasze wargi w przepełnionym uczuciami pocałunku. Czułam jego emocje. Mieszankę niepewności i obaw. Ale wszystko podszyte pożądaniem i pragnieniem. Kiedy z moich ust wydostało się westchnienie, usłyszałam, że warknął gardłowo i przyciągnął mnie jeszcze bliżej, przenosząc pocałunki na żuchwę, szyję i dekolt. Znieruchomiałam, a moje serce niemal wyskoczyło z piersi.

— Artur...

— Wiem. Ciii... Nie bój się...

— Nie. Nie boję. A przynajmniej nie ciebie. Tylko... Moja mama wróciła...

Artur wyprostował się i spojrzał na mnie z łobuzerskim uśmiechem.

— Myślisz, że powinienem się przedstawić? — mruknął, poprawiając mi kurtkę przy szyi.

— Tak... To znaczy... Chyba nas widziała. Nie masz wyjścia... — wypaliłam, cała czerwona na twarzy.

— Spokojnie. Nie boję się twojej matki. Poza tym i tak w końcu to musiało nastąpić — prychnął ze śmiechem.

Z pomocą Artura udało mi się zejść z jego kolan i wydostać z samochodu na zimne, lutowe powietrze.

— Cześć, Mamo — bąknęłam, rzucając jej niepewne spojrzenie.

Nic nie odpowiedziała, tylko stała z założonymi na piersiach ramionami, podzwaniając w ręku pękiem kluczy. Niedobrze.

— Dobry wieczór, Artur Wojnarowski — przestawił się mój były profesor, wyciągając rękę w stronę mojej naburmuszonej rodzicielki, starszej od niego tylko dziesięć lat.

Co za wstyd. Nawet nie raczyła jej uścisnąć. Kiwnęła tylko na mnie z sykiem "Do domu".

Cudownie. Po prostu pełna kultura. Rzuciłam przepraszające spojrzenie Arturowi, który z kolei bez słów zapytał mnie, czy wszystko w porządku. Pokiwałam głową, dając mu do zrozumienia, żeby jechał. Tak też zrobił. Uprzejmie pożegnał się z moją matką i wsiadł do swojego jeepa. Kiedy odjechał, atmosferę między mną a matką mogłam kroić nożem niczym dobry, gęsty i mocno zmrożony sernik. Weszłyśmy do przedpokoju, gdzie matka od razu przystąpiła do ataku.

— Co to za jeden? — rzuciła pytaniem jak pierwszym pociskiem na polu bitwy.

— Artur — odparłam zdawkowym tonem.

— Nie za stary dla ciebie? — kolejny pocisk.

— Bez przesady. Zresztą to nie twoja sprawa.

— Nie moja sprawa? — syknęła w półmroku, podchodząc bliżej.
— Ile ty masz lat? Co? Jak śmiesz się tak do mnie odzywać?

— Mamo... Przepraszam, ale...

— Żadne przepraszam. Gdzie się poznaliście? Co to za jeden? Może to jakiś twój sponsor?

Przymknęłam oczy, zastanawiając się, czy iść w kłamstwo, półprawdy, czy czystą prawdę prosto między oczy.

— Poznaliśmy się na uczelni... — wymamrotałam po dłuższej chwili milczenia.

— Nie rozśmieszaj mnie — prychnęła, zsuwając ze stóp zamszowe kozaki na wysokim obcasie. — On to już na pewno od dawna nie studiuje... Chyba, że... Nie... — mruknęła i znieruchomiała, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem.

— Tak. To profesor z uczelni — rozwiałam jej wątpliwości. Szybkie cięcie. Będzie może bardziej bolało, ale krócej.

— Spotykasz się z własnym profesorem? — wysyczała.

— Nie jest już moim profesorem — warknęłam, mając już serdecznie dosyć tej przepytywanki.

— Bo co? Bo odszedł dla ciebie z pracy czy ty zrezygnowałaś, idąc za porywem młodego, naiwnego serduszka? — zapytała zjadliwym tonem.

Milczałam, bojąc się jej reakcji. Już i tak była mocno rozeźlona.

— Zrezygnowałaś? Tak? — dopytywała z rosnącą wściekłością.

Moje milczenie wystarczyło jej za odpowiedź.

— To ja cię do jasnej cholery utrzymuję, pozwalam wybrać kierunek jaki sobie w tej swojej durnej głowie wymarzysz, a ty po kilku miesiącach rzucasz studia bo jakiś staruch zawrócił ci w głowie?! — wrzasnęła, zbliżając swoją twarz do mojej.

— Mamo...

Głowę gwałtownie odrzuciło mi w bok, a dopiero po chwili dotarło do mnie, że matka wymierzyła mi siarczysty policzek. Mocny. Bolesny. Upokarzający. Pierwszy w życiu.

Wargi mi zadrżały i zagryzłam je bo wiedziałam, że matka nie lubi tego widoku. Nie cierpiała mojego mazgajenia się. Nie mogłam jednak powstrzymać łez, które skapnęły mi na rozpalone ze wstydu policzki. Matka wyszła bez słowa, a ja stałam w miejscu przez długą chwilę, przełykając gorzki smak upokorzenia. Policzek wciąż pulsował tępym bólem. Ale bardziej od niego bolały mnie myśli. Wszystko wewnątrz mnie wyło z bólu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro