Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

23. Problemy

"Słowa lecą dalej niż chęci, a chęci niż możliwość."

Władysław Stanisław Reymont, Ziemia Obiecana

— Dlaczego nie chce pan...

— Nie chcesz... — poprawił mnie.

— Nie chcesz pozwolić mi zagrać z Tomkiem? — zapytałam, kiedy szliśmy już korytarzem w stronę loży.

— Po pierwsze dlatego, że nie mam ochoty dzielić się twoim towarzystwem z nikim. A po drugie to Tomek gra już w nieco inne Stratego ze swoją żoną w pokoju hotelowym — mruknął, a jego kącik ust uniósł się do góry. Próbował ukryć uśmiech, ale mu się nie udało.

Za to ja parsknęłam głośnym śmiechem i spojrzałam z ukosa na profesora.

— Co takiego masz na myśli? — dopytałam, chociaż wcale nie musiałam.

— Melanio, dobrze wiesz co mam na myśli, ale nie będę wdawał się w szczegóły, żeby nie zaśmiecać niepotrzebnie twojej młodej, niewinnej główki — powiedział i założył mi kosmyk włosów za ucho.

— Skąd wiesz, że niewinnej?

Moja ręka natychmiast powędrowała w miejsce, którego dotknął przed chwilą mężczyzna. Był jak ogień, jego dotyk nie pozostawał bez śladu.

— Bo mam oczy i umiem wyciągać wnioski.

— Na przykład?

— Nosisz szpilki i szminkę tak, jakbyś robiła to pierwszy raz w życiu — mruknął, a jego kącik ust uniósł się nieznacznie.

Bingo, profesorze. Jakiś ty spostrzegawczy.

— Ciekawe, jakie wnioski jeszcze wyciągnąłeś? — burknęłam.

Profesor przepuścił mnie w wejściu i po chwili usłyszałam tuż przy uchu.

— Nie zadawaj mi takich pytań, Melanio... Lepiej żebyś nie wiedziała, co i jak o tobie myślę...

— Ale ja chciałabym wiedzieć. Powiedz chociaż jedną rzecz — poprosiłam i uśmiechnęłam się z nadzieją.

Minęliśmy roześmianą grupkę mężczyzn, którzy już zasiedli z powrotem do stołu gier oraz bursztynowego alkoholu i skierowaliśmy kroki do naszego wcześniejszego miejsca w rogu sali.

— Hmm... No dobra. Jedna rzecz. Zastanawiałem się, czy lubisz ziemię — powiedział, odsuwając mi nieco fotel.

— Ziemię? W sensie glob? Czy ziemię w sensie glebę?

Usiadłam w fotelu i obserwowałam, jak profesor zajmuje miejsce naprzeciwko.

— To drugie — sapnął, poprawiając nieco przy szyi uwierający go chyba kołnierzyk. Podążyłam wzrokiem za tym ruchem.

— Chcesz mnie zabić i zakopać? — wyrwało mi się.

Wojnar odchylił się na oparciu i zaśmiał tak, że aż po chwili musiał otrzeć łzy z oczu. Nie mogłam się powstrzymać od śmiania się razem z nim.

— Nie... Nie bój się, nie mam wobec ciebie takich planów — wykrztusił w końcu.

— A jakie masz?

— To zależy.

— Czemu musimy rozmawiać takimi półsłówkami? Wykładasz historię polskiej literatury, a...

— Melanio, na pewno chcesz dokończyć to zdanie? — ostrzegł mnie Wojnar, ocierając kąciki oczu wierzchem dłoni.

— Tak. A wypowiadasz się jak jakiś... Jak jakiś Leonidas z Lakonii.

Profesor znów parsknął śmiechem i pokręcił głową. Mogłabym przysiąc, że naprawdę świetnie mu się ze mną rozmawiało.

— Kojarzę ci się z lakonicznym Leonidasem? — mruknął, przechylając lekko głowę.

Wzruszyłam ramionami i ukryłam uśmiech.

— Ty nie chciałeś mi powiedzieć, co o mnie myślisz, to ja tez nie powiem, jakie miałam skojarzenia, kiedy ci się przyjrzałam po raz pierwszy.

— Melanio... Czy ty się aby nieco nie zapominasz? — zapytał, ale z jego rozbawionego wyrazu twarzy wiedziałam, że wcale nie był zły, wręcz przeciwnie.

— Być może... Odpowiadam pięknym za nadobne — mruknęłam.

— Bardzo pięknym, przyznaję — odparł bez cienia uśmiechu, za to z jakimś dziwnym błyskiem w oku.

Policzki i uszy natychmiast mnie zapiekły, jakby ktoś włożył je na chwilę do wrzątku.

— To jakie masz te plany wobec mojej osoby? — zapytałam, żeby odwrócić jego uwagę od swojej reakcji. Nie potrafiłam przyjmować komplementów. Właściwie to nie umiałam zachować się w sytuacji wyrażania przez kogokolwiek jakiejkolwiek opinii na mój temat.

— Na razie żadne, poza odwiezieniem cię bezpiecznie do domu — uciął, a mina całkiem mu zrzedła.

Utrzymałam uśmiech, ale tylko na zewnątrz, bo w środku zupełnie zniknął.

— No cóż. Trudno — wzruszyłam ramionami, po czym zabrałam się za rozkładanie pionków. Skupiłam się maksymalnie na tej czynności, starając wyrzucić z głowy raniące słowa. Już chciał się pozbyć niewygodnego towarzystwa. No tak. Czego ja się spodziewałam.

— Melanio...

— Tak. Wiem. Rozumiem. Przyjęłam do wiadomości — odpowiedziałam, nie patrząc nawet przez chwilę na profesora.

Wojnar westchnął i zgarnął swoje nierozstawione jeszcze pionki.

— Jesteś na pierwszym roku, niedługo sesja, lepiej nie dokładać ci więcej problemów na głowę.

Uniosłam wzrok i wzruszyłam ramionami.

— Dlaczego od razu problemów?

— Historię literatury z waszym rocznikiem prowadzę tylko ja, więc nie możesz się przenieść do kogoś innego — powiedział przyciszonym głosem. — Poza tym jestem też prodziekanem... Jeśli by to wyszło, oboje wylecielibyśmy z uczelni. Bez prawa powrotu — dodał napiętym szeptem, tak że ledwo go usłyszałam poprzez muzykę.

— To może ja rzucę te studia i będzie po problemie...

— Nie bądź śmieszna — prychnął.

— Moja propozycja jest dla ciebie śmieszna? To, że jestem gotowa poświęcić studia, żebyś raczył dać nam szansę?

Zdawałam sobie sprawę, że się zagalopowałam, ale alkohol buzował w moich żyłach i chyba popychał do jakiegoś dziwnego buntu.

— To w ogóle po co sobie mną zawracasz głowę? Wiesz co... Przykro mi, że tak zepsułam ci wieczór, niepotrzebnie dzwoniłam do ciebie. Mogłam do Piotra... On przynajmniej nie czekałby na pozbycie się mnie jak najszybciej i nie wstydził przed znajomymi.

— Mela, przestań. I nigdy więcej do niego nie dzwoń, jasne? — warknął ostro.

— To moja sprawa, do kogo dzwonię i z kim się spotykam. Sam powiedziałeś, że nie interesuje cię, co robię poza twoimi zajęciami.

— Bo nie powinno, zresztą wtedy zachowałem się tak, żebyś miała mnie za wrednego profesora. Nie chciałem, żebyś miała przeze mnie problemy. Powiedziałem tak, ale dobrze wiesz, że jest inaczej — powiedział twardo coraz bardziej wzburzony. — Nie rozumiesz, po jak cienkiej linii oboje stąpamy?

— Właśnie widzę i nie pojmuję twojego rozumowania i postępowania. Ani w tę, ani we w tę. Brak decyzyjności i zdecydowania nie jest pociągający dla kobiet, panie Arturze — wycedziłam przez zęby, nie mając pojęcia skąd w ogóle taki tekst wziął się w mojej głowie. Co ja w ogóle w tym momencie odstawiałam?

Wojnar spojrzał na mnie z tłumioną wściekłością. Widziałam, że ledwo powstrzymuje się, żeby nie przełożyć mnie przez kolano i nie złoić tyłka. Oczywiście tylko metaforycznie. I oczywiście miał rację, a ja jak durna siksa się wykłócałam.

— Może lepiej odwiozę panią już do domu, skoro tak nie spełniam pani oczekiwań, pani Melanio — powiedział lodowatym głosem, wypijając do końca wodę ze szklanki.

— Jasne. Skoro już się zmęczyłeś moim towarzystwem, to czas najwyższy — wzruszyłam teatralnie ramionami, żeby ukryć, jak bardzo jest mi przykro.

— Dobrze wiesz, że nie o to chodzi.

Bez słowa zgarnęłam swoje pionki i wrzuciłam do pudełka. To samo zrobiłam z drugą częścią. Zamknęłam grę i podniosłam się z miejsca.

— Mela...

— Tak, Arturze?

— Nie prowokuj mnie.

— Do czego?

— Do chęci udowodnienia ci, że wcale nie jest tak, jak powiedziałaś. Zdaje sobie sprawę, że po tej nocy ciężko będzie wrócić do starego układu między nami... A będzie jeszcze trudniej, jeśli... Jeśli pozwolimy sobie na zbyt wiele. O wiele za wiele. A wierz mi, że gdybym był bardziej narwany, już dawno by nas tutaj nie było, tylko zdobyłbym klucz do pokoju w tym hotelu i pokazałbym ci, jak bardzo mi nie jesteś obojętna. Ale nie mogę. Nie możemy — wydusił, pochylając się nad stolikiem żeby zbliżyć swoją twarz do mojej.

— W porządku. Zrozumiałam. Możemy już jechać czy mam zadzwonić po taksówkę? Nie musisz zawracać sobie głowy odwożeniem mnie na drugi koniec miasta...

— Mela... Skończ to przedstawienie — warknął cicho.

— Skoczę tylko do łazienki — poinformowałam go oschle.

Zacisnął usta i wypuścił powietrze nosem. Widziałam, że jest równie mocno poruszony, co ja.

Potruchtałam do łazienki tak szybko, na ile pozwalały mi szpilki od siostry. Zamknęłam za sobą drzwi i spojrzałam w swoje odbicie w tafli lustra. Co się ze mną działo? Co we mnie wstąpiło? Jak mogłam w ten sposób odzywać się do profesora? Już całkiem mi na głowę padło. Przeczesałam ręką włosy i zmyłam szminkę z ust. Nie pomogło, bo pigment wżarł się w skórę i nadal wyglądałam jak ta uwodzicielka ze Stratego. Miałam dosyć. Tej nocy chwilami przestawałam być sobą. A może to przy profesorze dopiero wychodziło na wierzch moje prawdziwe ja? Nie podobało mi się ono ani trochę. Wredne. Pyskate. Roszczeniowe.

Nabrałam głęboki oddech żeby się uspokoić, po czym wyszłam na korytarz, gdzie oparty o ścianę stał profesor.

— Gotowa?

Kiwnęłam głową, wstydząc się odezwać nawet jednym krótkim słowem. Jak ja teraz będę chodziła do niego na wykłady, skoro już teraz nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy?

Jechaliśmy w ciszy przez miasto. Na ulice wylęgły tłumy, tak jakby nie był to środek nocy, tylko środek dnia. Jakiś chłopak wdarł się na ulicę tuż przed maskę naszego samochodu.

— Nosz k.... — profesor w ostatniej chwili ugryzł się w język, żeby przy mnie nie zakląć. Poczekał, aż pijany chłopak zejdzie z jezdni i spokojnie ruszył dalej. Ruchy na powrót miał opanowane, oddech miarowy. Podziwiałam jego cierpliwość i brak wściekłości w takiej sytuacji. Szczególnie, że powtórzyła się kilkukrotnie podczas całej podróży. W końcu zajechaliśmy przed mój dom i zapadła cisza jeszcze bardziej dojmująca niż przez ostatni kwadrans. Odchrząknęłam i z trudem przełknęłam ślinę.

— Przepraszam, że znów zwaliłam się panu na głowę ze swoimi problemami...

— Nie mów tak — przerwał mi.

— Przepraszam, że przeze mnie i pan może mieć problemy.

— Dosyć...

— Przepraszam, że zepsułam panu sylwestra i pana obraziłam...

— Czy możesz przestać mnie przepraszać? Jedyną osobą w tym samochodzie, która powinna przeprosić, jestem ja — syknął, zaciskając szczęki i zagryzając usta. — Wybacz, Melanio. Myślałem, że uda mi się utrzymać w ryzach ten wieczór ale potoczyło się tak, jak się obawiałem. Nie utrzymałem łap przy sobie. Musisz już iść, zanim zrobię coś bardzo głupiego, za co zwykłe przeprosiny już nie wystarczą — westchnął, kręcąc głową.

— Ale...

— Widzę, że twoi rodzice wrócili, więc nic już ci nie grozi...

Rzeczywiście, na podjeździe stał samochód mojego taty. W domu jednak nie paliło się żadne światło. Pewnie rodzice już spali.

— Nie powiedział mi pan, po co panu wykrywacz...

Westchnął ciężko i spojrzał na mnie z cieniem rozbawienia w oczach.

— Mela... Jesteś niemożliwa — mruknął, a jego wzrok przez chwilę zawisł na moich ustach. — Dobra... Obiecałem kiedyś siostrze, że coś znajdę. Miała takie jedno marzenie... — urwał, po czym zacisnął dłonie na kierownicy. — Idź już, Mela — wychrypiał przez ściśnięte gardło.

— Dziękuję za podwózkę i za wszystko — mruknęłam pod nosem i nie patrząc na profesora wygramoliłam się z samochodu, przy okazji odsłaniając jeszcze całe udo do wysokości majtek. Świetne, brawurowe wyjście. Tylko czerwonego dywanu jeszcze brakowało i blasku fleszy. Brawo, Melanio.

— Do widzenia, panie profesorze.

Nie odpowiedział, więc trzasnęłam drzwiami samochodu, odwróciłam się i odeszłam pod furtkę. Wpisałam kod i nacisnęłam klamkę. Ostatni raz obejrzałam się za siebie. Profesor położył przedramiona na kierownicy i oparł o nie czoło.
Stałam tak przez chwilę, wpatrując się w mężczyznę, który był zmienny jak jesienna pogoda w tym roku. Raz słońce i ciepły wiatr, raz chłód i lodowaty chlust deszczówki na głowę.

Zdecydowanie miałam przechlapane i to już od pierwszego dnia Nowego Roku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro