21. Uśmiech
"Uśmiech jest krzywą, która wszystko prostuje."
Federico Moccia
Profesor wprowadził mnie do nastrojowo oświetlonego lobby hotelowego. Ogromna przestrzeń pofabrycznych pomieszczeń aż przytłaczała rozmachem. Na środku lobby sufit sięgał aż do ostatniego, przeszklonego piętra, dzięki czemu za dnia musiało tu wpadać mnóstwo światła słonecznego. Zostawiliśmy mój płaszcz w szatni. Bez okrycia poczułam się dziwnie odsłonięta.
— Jedziemy na samą górę, chodź — mruknął profesor, kładąc rękę tuż poniżej moich łopatek. Od jej ciepła aż przechodziły mi dreszcze wzdłuż kręgosłupa.
Weszliśmy do windy i stanęliśmy obok siebie. Zarówno ja, jak i Wojnar staraliśmy się nie patrzeć w swoje odbicia w lustrze. Jednak w pewnym momencie nasze spojrzenia otarły się na lustrzanej tafli. Zarumieniłam się i odwróciłam speszony wzrok.
Miałam wrażenie, że wnętrze windy prawie zaparowało od żaru tlącego się w oczach profesora i gorąca buchającego z moich policzków. Z ulgą wydostałam się na zewnątrz i nabrałam w płuca świeżego powietrza. Znaleźliśmy się na ostatnim piętrze budynku. Wojnarowski poprowadził mnie poprzez korytarz, mijając salę pełną tańczących ludzi.
— Mamy wynajętą lożę z wyjściem na taras — poinformował mnie profesor cichym głosem, z ustami tuż przy moim uchu. Zadrżałam i potarłam skórę w miejscu, które przed chwilą połaskotał oddech mężczyzny.
Widok za przeszklonymi ścianami zapierał dech w piersiach. Gdzieś w oddali ponad miastem już ktoś odpalił fajerwerki. Światła miasta iskrzyły się w ciemności ostatniej nocy tego roku. Popadłam w istny zachwyt i pod wpływem tego majestatycznego krajobrazu na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka. Miałam wrażenie, jakbyśmy dosłownie wznosili się ponad miastem.
— Jest pięknie — szepnęłam w zachwycie. Poczułam na plecach delikatny ruch palców profesora, tak jakby na ulotną chwilę bezwiednie zacisnął dłoń na moim ciele.
— Cieszę się — mruknął tuż nad moim uchem, po czym wprowadził mnie do oświetlonej szmaragdowymi ledami loży.
Luksus, przepych, klimat. Tyle byłam w stanie pomyśleć. A więc tak się bawi elita intelektualna tego miasta. Poczułam, że zupełnie nie pasuję do tego miejsca i ludzi.
— Profesorze...
— Artur... Pamiętaj.
— Artur... Ja tu chyba nie pasuję... — szepnęłam.
— Ja też. Przyszedłem tu na prośbę przyjaciela. Zwykle nie zaglądam do takich miejsc. Nie moje klimaty.
— A jakie są twoje klimaty?
— Inne.
Zostawiłam w spokoju tę zagadkową odpowiedź, nie chcąc być za bardzo wścibska. Przeleciałan wzrokiem po siedzących w półmroku na niskich sofach sylwetkach. Jakieś na oko czterdziestoletnie kobiety śmiały się z czegoś, oglądając zdjęcia na trzymanym w rękach tablecie. W wyśmienitych nastrojach sączyły szampana z wysokich kieliszków. Mężczyźni obsiedli kwadratowy stolik, przy którym grali w karty i popijali jakiś bursztynowy trunek z lodem. Na jednej z kanap rozsiadło się kilka młodszych kobiet, swobodnie rozmawiając z kieliszkami w dłoniach. Ponad nami z sufitu sączyła się cicha, nienachalna muzyka.
Profesor dał mi znać, żebym weszła głębiej, czym zwróciliśmy uwagę prawie wszystkich obecnych.
— Wybaczcie, że was na jakiś czas opuściłem, ale pojechałem po moją przyjaciółkę. Poznajcie Melanię — przedstawił mnie profesor, całkowicie swobodnie obejmując mnie za ramię, a ja kompletnie nie miałam pojęcia, jak się zachować. Przywołałam na twarz chyba najbardziej sztuczny uśmiech w swoim portfolio z minami.
— Witamy, witamy — odezwała się rudowłosa kobieta, powstając z miejsca. Zastukała gigantycznymi szpilkami i z uśmiechem podała mi rękę.
— Melanio, to jest Dagmara.
Zmusiłam się do bladego uśmiechu i uścisnęłam wypielęgnowaną dłoń kobiety. Zerknęłam na swoje zwyczajne paznokcie i długie szpony Dagmary. Dobrze, że chociaż na święta siostra zrobiła mi manicure japoński. Koleżanka kobiety nawet nie podniosła się z sofy, lustrując mnie oceniającym spojrzeniem. Wyglądała na sporo młodszą od rudowłosej. Na oko jakieś trzydzieści lat. Chyba się nie polubimy.
— Bardzo mi miło cię poznać. Gdybyś miała dosyć męskiego towarzystwa, zapraszamy z Iloną — odezwała się Dagmara, ukazując szereg śnieżnobiałych licówek i pokazując na siedzenia za sobą. Podziękowałam kolejnym sztucznym uśmiechem i w duchu przysięgłam sobie, że prędzej wrócę do domu na własnych nogach w szpilkach siostry, niż usiądę z tymi harpiami sukcesu.
Mężczyźni oderwali się od gry, witając ze mną w elegancki sposób, przez co wierzch mojej dłoni mrowił od ich pocałunków. Co za maniery... Powstrzymałam się od wytarcia ręki o sukienkę.
Profesor przedstawił mi swojego przyjaciela, który chyba wiódł prym w całym towarzystwie. Tomek, bo tak miał na imię, był z pewnością kilka lat starszy od Wojnara. Ogólnie sprawiał sympatyczne wrażenie. A przynajmniej wszystko w jego zachowaniu i wyglądzie, oprócz wypasionego Rolexa na nadgarstku. Okazało się, że jest mężem Dagmary.
— Artur, przykro nam, że akurat dziś wypadło, że jesteś naszym szoferem. Ale przypominam, sam się zadeklarowałeś — zaśmiał się, mrugając do mnie łobuzersko. — Tak czy inaczej... Nie proponujemy ci niczego mocniejszego. Ale może ta urocza dama zechce się czegoś napić? Możemy wezwać kelnera, ale barek jest do naszej dyspozycji.
— Poradzimy sobie, Tomek — mruknął Wojnar. Wzrok jego przyjaciela padł na trzymane przez niego pudełko z grą.
— Nie gadaj... To jest Stratego? — zapytał z niedowierzaniem, ale i dziwnym rozbawieniem.
Wojnar zaśmiał się i przytaknął, ale nie oddał mu pudełka.
— Stary, ile to lat już minęło?
— Będzie ze dwadzieścia.
— Kurwa, Artur. Jacy my starzy już jesteśmy... — westchnął i obrzucił mnie uważnym spojrzeniem. — Nie mów, że będziecie grać teraz?
— Dokładnie, Tomek — odpowiedział mu Wojnar, a po chwili jeszcze dodał, żeby nie było wątpliwości. — Sami.
— Jasne, oczywiście. Ale jedna partyjka to maksymalnie godzina, więc jakby co, to zaklepuję kolejkę do rozgrywki z twoją uroczą koleżanką. Nie masz nic przeciwko? — zwrócił się do mnie i spojrzał na mnie z większym niż minutę temu zainteresowaniem.
— Nie, możemy zagrać... — odparłam, wzruszając ramionami.
— Ale ja mam — wtrącił się Artur i zaprowadził mnie do wolnych miejsc w rogu sali tuż przy oknie. Przy stoliku Tomka zapanowało jakieś dziwne poruszenie, ale wolałam nie wnikać, z jakiego powodu.
Usiadłam z niepewną miną w obitym szmaragdowym aksamitem fotelu i obserwowałam, jak profesor zajmuje swoje miejsce na tle wysokiego okna. Za nim rozpościerał się widok na rozgwieżdżone niebo i rozświetlone odległe budynki miasta.
— Czegoś się napijesz? — zapytał Wojnar, stawiając na dzielącym nas stoliku pudełko z grą.
— Może wody...
— Daj spokój. Woda cię nie rozluźni. Przyniosę ci coś — uśmiechnął się i ruszył w stronę barku. Chwycił jakiś dziwny kieliszek wyglądający jak odwrócony stożek i wlał do niego musujący, różowy płyn.
— Proszę bardzo. Podobno kobietom to smakuje — wręczył mi kieliszek.
Z grzeczności upiłam łyk i z zaskoczeniem odkryłam, że rzeczywiście było niezwykle smaczne.
— Często pan... To znaczy... Często grałeś w Stratego? Nie wiem, czego mam się z twojej strony spodziewać.
— Ostatni raz grałem z ojcem kilkanaście lat temu.
— Rozumiem... To znaczy, że chyba mam jakieś szanse pana... — zawahałam się. — Mam szanse cię pokonać?
— Zobaczymy — uśmiechnął się profesor, a mi nagle przyszła do głowy myśl, że wyglądał w tej chwili jakoś młodziej. W jego oczach zaświeciły iskierki, a na twarzy czaił się jakiś tajemniczy uśmiech. Zamrugałam, odwracając speszony wzrok.
— O co gramy? — zapytał Wojnar, chyba bezwiednie rozpinając jeden guzik w ciemnej koszuli. Widocznie było mu gorąco. Mnie natomiast przeszły zimne dreszcze z nagłego onieśmielenia.
— Może... Jeśli wygram, powiesz mi, po co ci wykrywacz metalu — powiedziałam.
— Hmm... — mężczyzna zasępił się ale nie protestował. — W porządku — zgodził się.
— A jeśli ty wygrasz? Co niestety jest o wiele bardziej prawdopodobne...
— Jeden taniec — rzucił krótko.
— Nie!
— Tak. Jeden taniec tuż po północy.
— Nie umiem tańczyć. Poza tym nie znoszę tego! — wzdrygnęłam się.
— Ja też nie przepadam... — wzruszył ramionami, śmiejąc się.
— To dlaczego? Bez sensu.
— Bo tak. To co, rozstawiamy? — zapytał, sięgając ręką do stolika obok po jakąś kanapkę.
Bez skrępowania władował ją całą do ust i szybko przeżuł. Obserwowałam ruchy jego ust, żuchwy, języka oblizującego górną wargę. Wyciągnął rękę po kolejną przekąskę. Jadł, nic sobie nie robiąc z mojego gapienia się. Odmówiłam, kiedy zaproponował mi, żebym się nie krępowała i częstowała do woli. W końcu po trzeciej kanapce otrzepał ręce i zabrał się do otwierania pudełka. Rozłożył planszę i uśmiechnął do mnie.
— Panie przodem, więc dla ciebie czerwone — przysunął mi stosik pionków mających zawsze pierwszeństwo. Sam zaczął ustawiać niebieskie. Pionki były wykonane w ten sposób, że z jednej strony miały sygnaturę, której ze strony przeciwnika nie było można dostrzec. Dzięki temu żaden z graczy nie wiedział, gdzie sztandar, żołnierze różnego stopnia lub bomby znajdują się na planszy.
Musiałam zrobić wszystko, żeby wygrać. Nie miałam ochoty skompromitować się przed profesorem swoimi drewnianymi ruchami w tańcu. Zastanowiłam się chwilę i zaczęłam ustawiać żołnierzy średniego stopnia, czyli poruczników i kapitanów mniej więcej na czele frontu. Dodałam też kilku saperów w razie gdyby byli potrzebni do rozbrojenia bomb. Najwięcej miałam szpiegów o prawie najniższym stopniu. Oni służyli przede wszystkim do sprawdzania tożsamości poszczególnych pionów. Było ich najwięcej, i najwięcej z nich odpadało w trakcie gry. W tej grze możliwe było przyjęcie różnych strategii. Można było obstawić sztandar bombami, a można je było poustawiać w polu gry, i w ten sposób unicestwiać żołnierzy wrogiej armii. Ja postawiłam na hybrydę tego układu. Część min obsadziłam przy sztandarze, część na samym przodzie. Profesor obserwował ukradkiem moje ruchy, zapewne próbując zgadnąć, w którym miejscu obstawiałam ładunki wybuchowe. Znaczny wpływ na ostateczną wygraną w grze było początkowe dobre rozstawienie. Przez lata nauczyłam się, jakich żołnierzy stawiać przy sobie, gdzie ukryć marszałka i tak dalej.
Podniosłam wzrok i napotkałam widok wpatrującego się we mnie Wojnarowskiego. On już skończył rozstawiać swoje pionki i czekał na moje ostatnie ruchy. Drżącymi rękoma ustawiłam ostatniego pułkownika i generała w środku.
— Gotowa? Możemy zaczynać?
Pokiwałam głową i wykonałam pierwszy ruch. Profesor natychmiast odpowiedział podobnym. Z początku żadne z nas nie odważyło się przejść do ataku, tylko krążyło wokół pionków przeciwnika. W końcu profesor zdecydował się zaatakować mojego żołnierza na samym brzegu pola bitwy. Stuknął przepisowe dwa razy i czekał na moją odpowiedź.
— Kapitan... — powiedział, patrząc na mnie wyczekująco.
— Porucznik — burknęłam nadąsana, pozwalając uśmiechniętemu profesorowi zdjąć mojego martwego żołnierza z planszy.
— Nie mam z tobą szans... — westchnęłam jakiś czas później niepocieszona po utracie kolejnego szpiega.
— Spokojnie, to dopiero początek. Miałem po prostu szczęście. Równie dobrze mogłem przecież trafić na bombę.
Postanowiłam zaatakować jego ujawnionego już kapitana swoim majorem, ale profesor zręcznie wykonał odwrót i ukrył go za innymi pionkami.
— Nie mam szans... To bez sensu. Możemy równie dobrze już w tej chwili ogłosić twoje zwycięstwo — powiedziałam rozgoryczona.
— Melanio... Pamiętasz, co ci kiedyś mówiłem? Nie wolno tak szybko się poddawać. Masz tendencję do zniechęcania się po pierwszym niepowodzeniu. Brak ci wytrwałości i cierpliwości, a przede wszystkim odporności na porażki... — mruknął spokojnym, pocieszającym tonem, po czym przesunął swojego pionka i znów zaatakował. I znów strącił z pola mojego żołnierza.
— Nic nie poradzę, że w takiej sytuacji mam chęć schować się w kryjówce i już nigdy z niej nie wychodzić — powiedziałam i założyłam ręce na piersi, pragnąc już teraz skończyć ten upokarzający spektakl.
— Nie pozwolę ci się poddać. Gramy do końca — powiedział profesor i uśmiechnął się do mnie. — Proszę cię, zrób to dla mnie. Daj z siebie wszystko, dobrze? Najwyżej później zrobimy rewanż.
Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam w nich coś, co kazało mi postawić wszystko na jedną kartę. Albo się uda, albo przegram z kretesem. Postanowiłam więc wszystkie siły położyć na to, by odnaleźć marszałka i spróbować zaatakować go kobietą-szpiegiem. To była moja jedyna szansa. Musiałam trzymać znienawidzonego pionka uwodzicielki na razie z tyłu, żeby profesor mi jej nie usunął z planszy. Straciłam już kilkunastu żołnierzy próbując przedrzeć się do okolic sztandaru, który zlokalizowałam w jego lewym rogu. Skubany otoczył się polem minowym, wobec czego co rusz traciłam żołnierzy. W końcu zostało mi tylko dwóch saperów i nieszczęsna kobieta-szpieg. Wiedziałam, gdzie może być marszałek, ale po drodze musiałam usunąć saperem jeszcze jedną bombę.
— Wiem, co chcesz zrobić... — mruknął Wojnar, powstrzymując się od śmiechu.
— Wszystko albo nic.
— Odważysz się?
I zaryzykowałam.
— Jest! Ha! — wydałam z siebie dziki okrzyk, wzbudzając salwy śmiechu wśród mężczyzn. Nie dbałam o to. Mogłam za chwilę wygrać z Wojnarem!
Rozbroiłam ostatnią bombę i teraz, po skomplikowanej i wieloetapowej kalkulacji już byłam prawie pewna, gdzie schował się marszałek profesora. Odciągnęłam jego ostatnie pionki, aby broniły sztandaru, a następnie zaatakowałam odsłonięty pionek.
— Kto? — zapytałam w napięciu, czekając na tę upragnioną odpowiedź.
— Marszałek...
— Ha! Kobieta-szpieg! Uwiodłam ci marszałka, przegrywasz, dziękuję za uwagę, miło było — powiedziałam tryumfalnie, strącając najcenniejszego pionka profesora z planszy.
— Jesteś niemożliwa — śmiał się Wojnarowski, kręcąc z niedowierzaniem głową.
Patrzył na mnie w milczeniu długi czas z dziwnym uśmiechem. Rozpływałam się jak wosk przy ogniu pod jego intensywnym spojrzeniem.
— Podasz mi rękę?
— Po co?
— Daj...
Podałam mu dłoń, a on chwycił ją i złożył na niej krótki pocałunek.
— Dziękuję ci za wspaniałą, niezwykle emocjonującą grę, Melanio. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się doprowadzić do rewanżu i wówczas to ja będę święcił triumfy — mruknął, a ja nie wiedziałam, czy to obietnica czy ostrzeżenie. Wierzch dłoni palił mnie żywym ogniem.
— To jak będzie? Po co ci ten wykrywacz? — wywinęłam się z uśmiechem, zbierając pionki do pudełka.
— Obiecuję, że kiedyś ci powiem. Ale nie dziś.
— To niesprawiedliwe! Nie można tak! — przerwałam czynność i rzuciłam mu zbulwersowane spojrzenie.
— Przecież nie było ustalone, kiedy dokładnie mam ci powiedzieć, po co mi wykrywacz. Powiem ci w swoim czasie. Obiecuję.
— Dlaczego nie teraz? — zapytałam z oburzeniem i szczerym zawodem.
— Cóż... Nie ufam ci jeszcze na tyle, żeby zdradzać swoje prywatne sekrety — mruknął, nie patrząc mi w oczy.
— A więc to sekret?
— Nie. Ale też nie powód do trąbienia o tym naokoło.
— Nie naokoło, tylko mi.
— Melanio... Nie drąż. I nie zapominaj, kim dla ciebie jestem — dodał ostrzegawczym tonem.
Poczułam jak krew uderza mi do głowy, a łzy do oczu. No tak. On był profesorem, a ja nędzną studenciną z pierwszego roku.
— Przepraszam, muszę skorzystać z łazienki — wyszeptałam, powstając z miejsca i ukrywając łzy za taflą włosów.
— Melanio? Wszystko w porządku?
— Tak... — mruknęłam nie odwracając się w jego stronę.
Wpadłam do ciemnej, wyłożonej czarnymi kafelkami łazienki i szybko przemyłam twarz wodą. Zrobiło mi się przykro, to nic takiego. Profesor miał rację. Zagalopowałam się, przejście na nieoficjalny ton i ferwor gry spowodowały to rozluźnienie. Zapomniałam się i profesor słusznie sprowadził mnie na właściwie tory. Odetchnęłam głęboko i spojrzałam na swoje zaczerwienione oczy. Nagle nabrałam ochoty na jak najszybsze opuszczenie tego miejsca. Wyszłam na korytarz i stałam przez chwilę, zbierając się w sobie. Odwróciłam się tyłem do loży i skierowałam kroki do windy.
— Mela!
To Wojnar zauważył moje dziwne zachowanie i dołączył do mnie na korytarzu.
— Co się dzieje?
— Nic.
— Płakałaś?
Podszedł do mnie i przyjrzał się uważnie mojej twarzy. Jego twarz spięła się, kiedy warknął i zacisnął na chwilę powieki. Potem westchnął ciężko, a po chwili poprowadził mnie w nieoświetlony zaułek korytarza, na końcu którego znajdowało się wyjście na taras. Zatrzymał się tuż przy drzwiach.
— Posłuchaj... Powiedziałem tak, bo pomimo całego tego udawania, nie powinniśmy się całkiem zapominać. Ale wierz mi, że bardzo chciałbym... — urwał i spojrzał na moją zapłakaną twarz. — No już, wybacz mi i uśmiechnij się, Mela. Zrób to — poprosił, a kąciki moich ust lekko drgnęły, jednak nie potrafiłam się przemóc. — Nie płacz. Nie płacz z mojego powodu — szeptał, ocierając mi kciukami policzki.
Zahaczył jednym o górną wargę i oboje znieruchomieliśmy. Przez chwilę staliśmy tak, wpatrując się w szczegóły swoich twarzy. Profesor był zdecydowanie zbyt blisko, czułam bijące od niego ciepło jego ciała, cytrusowy zapach, nieco inny niż zawsze... Mężczyzna jak w transie przesunął kciuk na moją dolną wargę, powoli obrysowując jej kontury. Stałam tam jak zahipnotyzowana, pozwalając Arturowi wodzić palcem po wrażliwej skórze moich ust. Bezwiednie przygryzłam łaskoczące miejsce i przesunęłam po nim językiem, niechcący dotykając przy tym opuszek jego palca. To było złe. I tak cholernie pociągające.
— Oszaleję z tobą. Normalnie zwariuję — mruknął spiętym głosem Wojnarowski, cofając rękę i przystawiając pięść do swoich ust.
Oddychał ciężko, nie odrywając zamglonego spojrzenia od mojej twarzy. Z kolei moje ciało chyba zupełnie nie pamiętało, że w ogóle trzeba oddychać. Właściwie to zapomniałam w tej chwili o wszystkim poza dotykiem Artura Wojnarowskiego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro