Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19. Gość

"Gdy w grę wchodzi nasze przetrwanie, wtedy posuwamy się do ostateczności."

Anthony Ryan, Królowa Ognia

— Melinda, a ty wybierasz się gdzieś na sylwestra czy jak zwykle w domu pod kocem? — zapytała Kinga, sięgając po jeszcze gorące, przed chwilą wyjęte z piekarnika ciastko.

— Poczekaj, bo brzuch cię rozboli — powstrzymałam ją. — I nie. Nigdzie się nie wybieram, bo i nie mam dokąd. Nie będę przecież oglądać u dziadków Sylwestra z Jedynką.

— Melcia, ja bym cię zaprosiła... Ale wiesz, towarzystwo sporo starsze i nikogo nie znasz. Chyba byś się czuła niekomfortowo.

— Nie przejmuj się mną, Kinga. Naprawdę. Dla mnie to nic nowego. Co roku spędzam sylwestra w towarzystwie jakiejś książki. W tym roku wybrałam jakieś ckliwe romansidło — zaśmiałam się. Na górze czekała na mnie powieść w iście zimowym klimacie.

— Ooo... Widzę romantyczny nastrój ci się załączył. Czyżby powodem była nie tak dawna rozmowa z seksownym profesorkiem?

— Przestań! Zwariowałaś już do reszty? To mój profesor. Jeszcze ktoś usłyszy twoje głupie teksty — syknęłam, rozglądając się, jakby rzeczywiście ktoś podsłuchiwał pod stołem.

— No widzę przecież, jak ci się oczy świecą jak znicze — zauważyła, po czym zaczęła nucić stary szlagier Golców.

— Powtarzam, to jest mój profesor, w dodatku sporo starszy. Więc skończ ten temat z łaski swojej, dobra? — powiedziałam, próbując przekrzyczeć jej nucenie. 

— Piętnaście lat to nie tak dużo — zaśpiewała w rytm nieznanej mi piosenki. I pewnie taka w ogóle nie istniała.

— Skąd wiesz, że piętnaście? — zapytałam, patrząc na tańczącą z ciastkiem w ręku siostrę.

— Wystalkowałam go, znalazłam w którym roku pisał maturę i obliczyłam. Ma się ten łeb, co? — wyszczerzyła zęby w triumfalnym śnieżnobiałym uśmieszku.

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem pomieszanym z rozbawieniem. Kinga była niemożliwa.

— Widzisz, różni nas wszystko — westchnęłam i zaczęłam wymieniać. — Status, piętnaście lat, to że on jest moim profesorem... W ogóle daj spokój, nie ma nawet takiej opcji! Po prostu...

— Ale przyznaj, że coś jest na rzeczy. Widzę to. Zachowujesz się inaczej. Prawdę mówiąc nigdy się tak nie zachowywałaś.

— Niby jak?

— Uśmiechasz się do siebie, wzdychasz, zamyślasz. No wypisz wymaluj jesteś zakochana. Albo co najmniej zauroczona. Już ja swoje wiem — skwitowała, sięgając po kolejne ciastko.

— Weź już daj spokój — mruknęłam, czując że uszy mam równie gorące co moje wypieki.

— Nie zaprzeczasz! Ha! Wiedziałam. Jak chcesz, mogę mu wysłać jakiegoś no wiesz... Prowokującego SMS-a na dobranoc — zamruczała, poruszając sugestywnie brwiami.

— Ani mi się waż! Nigdy więcej tego nie rób! To, że ci wybaczyłam ten ostatni numer, to zasługa tylko...

— Tylko tego, że świetnie wam się rozmawiało z profesorkiem? Może warto zrobić powtórkę z rozrywki? — dziabnęła mnie palcem w żebro.

— Masz szczęście, że mnie nie zwyzywał — wywinęłam się i stanęłam po drugiej stronie stołu.

— A wiesz co ja myślę? Że powinnaś go zaprosić. Chata będzie wolna, bo rodzice wybywają. Ja też. Moglibyście sobie używać do woli.

— Ty naprawdę zwariowałaś. Skończ już ten temat bo naprawdę zacznę się zastanawiać, czy faktycznie jesteśmy ze sobą spokrewnione.

— Dobra już, idę się zrobić na bóstwo. I tobie też radzę — zawołała na odchodnym śpiewnym tonem.

— Niby po co, skoro nigdzie nie wychodzę? — prychnęłam pod nosem.

— Kochana, powinnaś być gotowa zawsze i wszędzie — mrugnęła do mnie w drzwiach i zostawiła mnie samą w kuchni. Spojrzałam na ciasteczka, a potem na brudną od mąki koszulkę. Może rzeczywiście warto by się ładnie ubrać? Chociażby dla samej siebie.

Albo nie. Przecież i tak cały wieczór spędzę pod kocem. Wykąpałam się tylko, korzystając z przywiezionych przez siostrę słodko pachnących kul do kąpieli i upakowałam ciało w puchaty sweterek z ogromnym misiem polarnym. W takiej wersji najlepiej się czułam. Już dawno przestałam smucić się z powodu samotnie spędzanego Sylwestra, a wręcz nauczyłam cieszyć z tego, że mogę w ten wieczór pobyć sama ze sobą, w ciszy i spokoju.

Około dwudziestej zeszłam na dół, żeby poszukać jakiegoś dobrego wina. W końcu nie każdej nocy kończy się jeden rok i zaczyna nowy. Bądź co bądź trzeba to jakoś uczcić. Zamarłam z ręką wyciągniętą w stronę barku, bo z przedpokoju dobiegł mnie dźwięk dzwonka do drzwi.

Z lekkim niepokojem wyszłam z salonu, po czym przez wizjer sprawdziłam, kogo tam ostatni wieczór w roku niesie. Twarz przybysza ukryta była za ogromnym bukietem czerwonych róż. Uchyliłam ostrożnie drzwi, nie będąc właściwie pewna, kogo za nimi ujrzę. W twarz uderzył mnie lodowaty powiew wiatru, woń róż i ulotny zapach alkoholu.

— Cześć, Melania — zza bukietu wyłoniła się twarz blondwłosego mężczyzny.

To był Adam... Wyciągał w moją stronę kwiaty, a jego twarz rozjaśnił ciepły uśmiech.

— Adam? Co ty tutaj robisz? — wykrztusiłam zszokowana zamiast powitania.

— Tak pomyślałem, że może spędzasz sylwestra samotnie. Sama o tym kiedyś wspominałaś, że zazwyczaj spędzasz sylwka z książką. I postanowiłem tym razem dotrzymać ci towarzystwa... Cieszysz się? — zapytał z miną wyrażającą szczere zadowolenie.

Jakbym nagle dostała obuchem po głowie.

— A nie pomyślałeś, że warto mnie zapytać o zdanie? Może ja mam inne plany?

— Jakie plany? Daj spokój, dajmy sobie jeszcze szansę — wyciągnął ponownie kwiaty w moją stronę przy czym lekko się zachwiał.

— Jesteś pijany?

— Oj tam zaraz pijany. Jedno piwko to nie alkohol.

— Adam... To nie jest dobry pomysł. Lepiej...

— Jesteś sama? — wszedł mi w słowo.

— Yyy... Tak — potwierdziłam, bo nie widziałam sensu w okłamywaniu go. Przecież łatwo mógł zweryfikować moją odpowiedź.

— Nie zaprosisz mnie? — zapytał, po czym przysunął się bliżej, żeby pocałować mnie w policzek. Odepchnęłam go lekko. Zaczęłam się trząść, może od zimna, a może ze strachu. Spojrzałam na lekko chwiejącego się mężczyznę i zaczęło do mnie docierać, w jak wielkim niebezpieczeństwie się znalazłam.

— Adam... Nie mogę, bo... Bo prawdę mówiąc na kogoś czekam — powiedziałam bez namysłu.

— Kochanie, nie ze mną te numery. Zmyślasz, żeby mnie spławić. Nie bój się — uśmiechnął się i pogładził mnie ręką po policzku.

— Nie, naprawdę! Umówiłam się z nim na dziewiątą — odepchnęłam dłoń.

— Tak jak w tej piosence Bodo, co? — zaśmiał się drwiąco, kładąc jedną rękę ponad moją głową. Osaczał mnie.

— Dokładnie. Właśnie tak.

— Jasne. A wiesz co? A ja ci nie wierzę. Myślę, że mnie oszukujesz. Nie jesteś nawet przygotowana do wyjścia — zlustrował wygłodniałym wzrokiem mój puchaty sweter i czarne obcisłe dresy.

— Właśnie miałam się szykować... Poza tym mieliśmy wieczór spędzić w domu. Nie muszę się spieszyć. Ale wybacz, niedługo tu będzie...

— Mhm... Ten ktoś nieistniejący? — dopowiedział kręcąc głową z uśmiechem.

— On istnieje.

— Dobra, Mela, kochanie, dosyć tych gierek, wpuść mnie. Będzie miło, zaufaj mi.

— Nie. Zadzwonię po niego. A ty lepiej idź.

Adam roześmiał się i bezceremonialnie wsunął do przedpokoju. Sytuacja zaczynała robić się naprawdę dziwna i niepokojąca.

— No to dzwoń. Poczekam tu sobie z tobą — przechylił głowę i przeszył mnie kolejnym łakomym spojrzeniem.

Do kogo miałam zadzwonić, żeby nie wzbudzać podejrzeń i zmylić Adama tak, żeby w końcu sobie poszedł? Zachowywał się dziwnie, przerażał mnie, musiałam coś wykombinować. Wyjęłam telefon z kieszeni spodni i zerknęłam na wyświetlacz. Wpół do dziewiątej.
Dokonałam szybkiej kalkulacji, że miałam dwie opcje do wyboru. Albo zadzwonić do Piotra, który już pewnie był po drinku albo dwóch i żaden z niego byłby pożytek, albo do profesora Wojnarowskiego, który wydawał się na tyle inteligentny, żeby w lot złapać iluzję i nie spalić na samym starcie. Wybrałam numer i z drżącym sercem nacisnęłam przycisk nawiązywania połączenia. Odebrał po trzecim sygnale. W tle usłyszałam jakieś głosy i muzykę. Niedobrze.

— Cześć, Artur — przywitałam się, patrząc na przyglądającego mi się podejrzliwie Adama. Przywołałam na twarz sztuczny uśmiech. — Będziesz o dziewiątej, tak jak się umawialiśmy?

Wojnar nie odezwał się i natychmiast naszła mnie myśl, że to był bardzo, ale to bardzo głupi pomysł. Napotkałam wkurzony wzrok Adama.

— Tak, wypadło mi coś, ale postaram się być na czas — powiedział w końcu profesor zaskakująco przekonującym tonem. Tak jakbyśmy rzeczywiście byli umówieni i już miał wsiąść do samochodu, żeby do mnie jechać.

— To fajnie, Stratego już czeka.

— Możesz rozstawiać. Szykuj się na łomot — odpowiedział profesor wyluzowanym tonem. Ulżyło mi i jednocześnie poczułam rosnące przerażenie.

— Jasne. To czekam — uśmiechnęłam się i rozłączyłam.

— Ty tak serio... — skomentował Adam. Spojrzał na bukiet przyniesionych róż. Potem na mnie.

— Naprawdę nie chcesz dać nam szansy? Przecież dobrze nam się rozmawiało. Byłoby ci ze mną dobrze, przysięgam. Pozwól mi cię przekonać. Odwołaj tego faceta...

— Adam... Proszę cię, idź już.

Przez chwilę miałam wrażenie, że Adam nie posłucha i zrobi coś bardzo głupiego, bo zbliżył się do mnie, oddychając ciężko. W moje nozdrza znów uderzył zapach alkoholu.

— Jak sobie chcesz. Twój wybór — rzucił z wykrzywioną z wściekłości twarzą. Nie poznawałam go.

Na szczęście po chwili wyszedł, trzaskając drzwiami. Zostawił po sobie bukiet i zapach męskich perfum pomieszany z czymś mocniejszym, niż piwo. I mnie, totalnie rozbitą, stojącą w przedpokoju w swoim puchatym swetrze, czekającą na przyjazd profesora. Co ja najlepszego narobiłam? Przecież Wojnar mnie zamorduje! Pewnie już planował sposób egzekucji.

Przez chwilę pomyślałam, żeby napisać mu albo zadzwonić i wyjaśnić sytuację. Chyba mniej by się złościł, gdybym go w porę odwołała? Moje wątpliwości rozwiał jednak widok stojącego przed furtką Adama. Sprawiał wrażenie, jakby wcale mu się nigdzie nie spieszyło. Odpalił papierosa i najspokojniej w świecie stał oparty o furtkę. Nie wyglądał, jakby zamierzał stąd zaraz odejść.

Dobra, nie czas na uczelniane konwenanse. Profesorze, przybywaj na ratunek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro