18. Nić
"Miłość nie patrzy oczami, nie słyszy poprzez dźwięk, nie czuje dotykiem; to połączenie umysłów, a gdy już się nawiąże, nie ma powrotu."
Ker Dukey
Wbiegłam na górę pokonując schody w kilka sekund. Wpadłam do pokoju i wskoczyłam na łóżko, natychmiast zakopując się pod ulubionym kocem. Co powiedzieć? Co powiedzieć? Myśl! Telefon wciąż wibrował. Aż w końcu, zanim odważyłam się odebrać, przestał.
No pięknie. Chociaż może to i lepiej. Może by tak udać, że nic się nie wydarzyło?
Ale prędko wybiłam sobie z głowy tę myśl, bo wyświetlacz telefonu rozjarzył się w półmroku pokoju oświetlanego jedynie chybotliwym płomieniem zapachowej świecy o zapachu świąt.
Wiadomość od Wojnara! Moje serce nie było mi wdzięczne za te wszystkie emocje, ale co mogłam poradzić, że prawie wyskoczyło mi z piersi, kiedy zobaczyłam te słowa.
"Pani Melanio, wszystko w porządku? Zaczynam się niepokoić...".
Niepokoił się? Nie można do tego dopuścić! Co ta Kinga odwaliła... Wszystko przez nią, więc chyba spokojnie mogę na nią zwalić? Zaklęłam pod nosem i odpisałam:
"Przepraszam, Panie Profesorze, to moja siostra postanowiła urozmaicić moje nudne życie i padł Pan ofiarą jej żartu. Bardzo przepraszam."
Wysłałam wiadomość i czekałam z duszą na ramieniu.
"Z tego co widziałem ostatnio na parkingu nie powiedziałbym, że pani życie jest nudne i trzeba je dodatkowo urozmaicać."
Moje uszy i policzki momentalnie osiągnęły temperaturę wrzenia.
"Pozory mogą mylić" — odpisałam ze złością, ale nie wysłałam.
Kolejny raz ten mężczyzna sprawił mi ogromną przykrość. Co to niby za insynuacje? Zerknęłam jeszcze raz na jego ostatnią wiadomość i odrzuciłam telefon na półkę. Jak chce sobie tak o mnie myśleć, jego sprawa. Nie będę się przed nikim tłumaczyć, zwłaszcza, że nie mam z czego. Zaciągnęłam koc aż po same uszy i umościłam się tuż przy ścianie. Nie poleżałam nawet pięciu minut, kiedy telefon znów się rozdzwonił. Tym razem postanowiłam nie przeciągać struny i odebrać. W końcu profesor to profesor. Nieważne, że Wojnar.
— Panie profesorze, przepraszam, to już więcej się nie powtórzy — powiedziałam na wstępie.
— Randka z policjantem? Cieszy mnie to.
Zatkało mnie i nie wiedziałam, czy mam się śmiać czy wytrzeszczyć oczy, a może się przesłyszałam?
— Nie... Chodzi mi o tę wiadomość. Że ona się nie powtórzy — wyjaśniłam, chociaż przypuszczałam, że profesor od początku doskonale wiedział, o czym mówiłam.
— Ach... Rozumiem. Szkoda — westchnął.
— Szkoda, że już więcej nie dostanie pan tak głupiej wiadomości?
— Nie. Że randka z policjantem się jednak powtórzy.
— Nie powtórzy — prychnęłam, przygryzając wargi.
Profesor milczał, a ja nie miałam pojęcia, co jeszcze powiedzieć.
— Przepraszam, pani Melanio. Nie powinno mnie to obchodzić, ale...
— Ale obchodzi? — weszłam mu w słowo, sama siebie nie poznając. To chyba to wino. Coś w nim było. Jakiś dodatek odbierający rozum i godność człowieka...
— Cóż... — profesor chrząknął, ale ostatecznie nie zaprzeczył.
— Dlaczego?
— Sam nie wiem. W jakiś sposób czuję się za panią odpowiedzialny.
— Nie trzeba. Umiem sama o siebie zadbać.
— Czyżby? A kto ostatnio wpadł pod samochód i ledwo uszedł z życiem?
— Skąd pan wie? I nic wielkiego mi się nie stało. Po dwóch dniach wróciłam na uczelnię. Zresztą tak czy inaczej to nie oznacza, że jestem nieodpowiedzialna — paplałam jak najęta. Głupie wino.
— Wiem... Przepraszam. Nie powinienem w ogóle ponownie do pani dzwonić.
— A jednak pan dzwoni...
— Tak, a jednak dzwonię... Korzystając z okazji... Jak pani mijają święta, pani Melanio?
Przez chwilę mój mózg przetwarzał usłyszane słowa. Czy ja naprawdę rozmawiałam z profesorem Wojnarowskim?
— Cóż... Szaro jak pogoda za oknem, zwyczajnie i bez fajerwerków. W dodatku przegrałam z siostrą w grę, w którą zawsze wygrywałam. I to w najgłupszy możliwy sposób, wyobraża sobie pan?
— Prawdę mówiąc nie... Ale bardzo mnie ciekawi, co to za gra — odparł Wojnar, a w jego głosie usłyszałam szczere zaintrygowanie.
— Strategiczna. Klasyczne, stare, dobre Stratego, zna pan może?
— Żartuje pani. Umie pani w to grać? Przecież to gra stara jak świat. Do tej pory nie spotkałem nikogo, kto by jeszcze w to grywał.
— My gramy, w każde święta. I tym razem nadszedł ten czarny dzień mojej bolesnej klęski — westchnęłam, wciąż autentycznie przeżywając tę porażkę.
— Niech zgadnę... Czyżby kobieta szpieg uwiodła pani marszałka? Jak pani mogła do tego dopuścić? — zapytał z niedowierzaniem Wojnarowski, po czym zaśmiał się tak, że aż miałam wrażenie, jakby jego oddech połaskotał mi ucho.
— No właśnie nie wiem! Zostało mi dziesięciu żołnierzy, a jej trzech, w tym ta durna baba... Nie zlokalizowałam w porę tej... Tej przebiegłej pani do towarzystwa... — powiedziałam, mając na końcu języka inne, bardzo brzydkie słowo.
— Zadziwia mnie pani...
Zrobiło mi się gorąco, a wypite wino przypomniało o sobie zawrotami głowy. Dlaczego w dodatku uśmiechałam się jak głupia?
— Mam nadzieję, że w pozytywnym sensie?
— Nie mogę odpowiedzieć. Gdybym to zrobił, przekroczyłbym cienką czerwoną linię tego, co mi wypada.
I znów moje serce szaleńczo przyspieszyło bieg. Ściskałam telefon w dłoni, prowadząc najbardziej emocjonującą rozmowę w życiu i to z kim? Ze swoim profesorem. No doprawdy, urocza pogawędka.
— A panu jak mijają święta? — zapytałam, siląc się na zwyczajny, nie podszyty żadną emocją ton.
— Jeśli mam być szczery, to mało świątecznie. Cały dzień sprawdzam eseje. Ewentualnie czytam — odparł niskim, ponurym głosem. Przed oczami stanął mi grób Adrianny Wojnarowskiej. Czy mężczyzna wciąż przeżywał stratę ukochanej? To dlatego był sam?
— Spędza pan święta samotnie? Czytając wypociny studentów? Cóż za przykra perspektywa — skomentowałam, starając się nieco rozładować atmosferę.
W słuchawce zapadła cisza.
— Przepraszam, nie powinnam być taka wścibska. Zazwyczaj dwa razy ugryzę się w język, zanim coś powiem. To przez to wino.
— Jest pani pijana? — zapytał rozbawiony.
— Nie, no skąd. Nigdy się nie upijam. Tylko trochę... Może tym razem za dużo o jedną lampkę...
Wojnarowski znowu zaśmiał się i mogłabym przysiąc, że uśmiech nie schodził mu z twarzy, kiedy zapytał.
— Lubi pani gry strategiczne?
— Czy lubię? To mało powiedziane.
Profesor znów przez długi czas nic nie odpowiadał. Usłyszałam tylko, że odetchnął głęboko. Odpowiedź mu się tak bardzo spodobała, czy tak bardzo nie?
— Profesorze?
— Tak?
— Mogłabym z panem kiedyś zagrać. Jeśli by pan chciał... — wykrztusiłam, zaciskając powieki z zażenowania. Co ja najlepszego wyprawiam?
— Może kiedyś... — odparł wymijająco.
— Może jutro? — wypaliłam bez namysłu. I znowu! Ogarnij się, dziewczyno!
— Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł...
— Racja. Przepraszam, tak po prostu pomyślałam, że skoro spędza pan święta samotnie, to ma mnóstwo wolnego czasu.
— Czas bym znalazł, ale nie byłoby to właściwe.
— No właśnie. No i do tego potrzeba też chęci.
— Tego akurat mi nie brakuje.
— Cóż... — odkaszlnęłam, bo nagle w ustach okropnie mi zaschło. — W takim razie mówi się trudno...
— Dokładnie. A zatem udanych świąt, pani Melanio.
— I nawzajem, panie profesorze.
Kolejny raz ani ja, ani profesor nie przerywaliśmy połączenia. Trwało to chyba całą wieczność. Tak bardzo chciałam w tej chwili go zobaczyć, spojrzeć mu w oczy, powiedzieć o wszystkim, co czuję. Ale nie mogłam. I on też nie mógł. Rozłączył się, pozostawiając mnie samą ze swoimi nieprzyzwoitymi myślami.
Przecież to by było nieetyczne! Związek studentki i profesora nie powinien mieć miejsca. On o tym wiedział i ja o tym wiedziałam. A mimo wszystko nasze serca ciągnęły na odległość ku sobie, nasze myśli splatały się gdzieś ponad miastem, ponownie tworząc nić, którą tym razem nie tak łatwo będzie zerwać.
Chyba wychodzi na to, że rzeczywiście jestem winna podziękowania mojej kochanej, zwariowanej siostrze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro