78. Wiesz, że jestem ckliwy, gdy dopada mnie senność
– Proszę bardzo – rzekłem z nonszalancją, kładąc kartkę z listą kwiatów jakie chciałem mieć w swym wianku, bukiecie oraz ogólnym ślubnym wystroju przed jedzącym śniadanie Louisie.
Chłopak rozweselił się na tę rzecz, którą podłożyłem mu przed nosek i wziął kartkę wyrwaną z mojego pamiętnika, na moment zapominając o swojej owsiance, gdy zaczął wzrokiem przelatywać po nazwach kwiatów.
– W porządku, kochanie – mruknął w końcu. – Wszystko, co sobie zażyczysz będzie na naszym ślubie – powiedział, a ja pisnąłem. Tak mnie rozpieszcza! Ciekawe czy zgodzi się na fontannę z czekolady.
– Dzisiaj zacznę szukać odpowiedniego miejsca – oznajmiłem mu, opierając dłonie na stole kuchennym. Odgarnąłem swoje włosy do tyłu, kiedy Louis znów sięgnął po po łyżkę, napychają swoje policzki. – Nie chciałbym, aby było to w pobliżu jakiegoś większego miejsca publicznego. Nikt ani nic nie może nam przeszkodzić!
– Więc tak, jak zdecydowaliśmy. Plaża. Najlepiej wynajmijmy sobie część jakiejś wyspy.
Postanowiłem zająć miejsce naprzeciw Louisa. Dyskretnie odsunąłem krzesło od stolika, siadając przy misce własnych płatków owsianych. Wygrzebałem trochę orzechów z miski i zjadłem porcję.
– Tak, proszę! – poklepałem swoje udo. Radość rozpierała mnie od czasów oświadczyn. – Wtedy moglibyśmy załatwić wszystkim naszym gościom powrót, a sami byśmy zostali na tej wyspie już na miesiąc miodowy!
– Dokładnie, kochanie. Ewentualnie moglibyśmy wynająć samolot, żeby zwiedzić kilka innych miejsc.
– Kocham cię, kocham cię, kocham cię! – pisnąłem, wręcz wyskakując zza stołu i podbiegając do szatana, na którego szyję się rzuciłem.
– Kotku, przecież sam wiesz, że chciałem, by wszystko było perfekcyjne, więc tak będzie – poklepał swoje kolano, więc po chwili usiadłem na jego udach, trzymając się szyi chłopaka.
– Tatuś! – usłyszeliśmy nagle wołanie naszej córki, która bawiła się od rana zabawkami ze swoich pierwszych urodzin w salonie.
– Co jest?! – spytałem, krzycząc do niej, ponieważ zbyt wygodnie było mi będąc tak blisko mojego Louisa. Może w takich momentach byłem złym ojcem
– Oć! – wolała zniecierpliwiona, tak więc ja, chcąc czy nie chcąc, z jękiem podniosłem się z kolan szatyna.
Pisnąłem jeszcze całkiem głośno, gdy dostałem klapsa w lewy pośladek przydziany dżinsowymi spodenkami. Spojrzałem na Louisa gniewnie, a on tylko wzruszył ramionami ze spojrzeniem mówiącym "jestem grzecznym aniołkiem" i "o co ci chodzi?". Pokręciłem głową idąc do mojej córci.
– Czego byś chciała? – zapytałem, po sekundzie czując jak moja szczęka opada na podłogę po zobaczeniu Raisin całej wysmarowanej na twarzy moim drogim tuszem do rzęs, szminką oraz rozświetlaczem.
– Jestem księżniczką! – zaśmiała się, pokazując mi swoje brudne, kolorowe dłonie.
– Dziecko najdroższe, coś ty zrobiła? – Poczułem jak serce dosłownie mnie boli i ściska w kotce piersiowej gdy zobaczyłem ze mój róż jest cały połamany na kawałeczki. – Raisin! Wzięłaś moje rzeczy, to nie jest dobre!
– A-ale... – jej dolną warga zadrżała – ja chciałam być ładna. Jak tatuś! - pokazała ręką moje lusterko leżące na podłodze.
– Mogłaś mi powiedzieć, pomalowałbym cię, wiesz? To bardzo nie ładnie, że nie spytałaś mnie czy możesz wziąć to wszystko – westchnąłem, kucając przy niej. – Nic cię nie boli na twarzy? Nie szczypie cię?
– Oczko – przyznała, trąc je, a ja prędko odsunąłem jej dłoń od buźki.
– Nie dotykaj tego, skarbie. Trzeba cię umyć.
– Harry, co się dzieje? – usłyszałem wołanie Louisa z kuchni.
– Musisz mi pomóc! – zawołałem, biorąc Raisin na ręce.
Słyszałem, że Louis zerwał się od stołu, zapewne myśląc, że stało się coś bardzo złego, jednak gdy tylko pojawił się wystraszony w salonie, wybuchł śmiechem.
– To nie jest śmieszne, Lou. Muszę to szybko zmyć, może dostać uczulenia, to nie są przecież kosmetyki dla dzieci – upomniałem go, szybko idąc z Rai do łazienki, gdzie chciałem wszystko zmyć jej oliwką do ciałka, był to naturalny najlepszy sposób. – Potrzymaj ją. Najlepiej zwiąż włoski – powiedziałem, dając mi na ręce dziewczynkę i wyciągnąłem dwa płatki kosmetyczne.
– Aż jestem zdziwiony, że nie zabiłeś jej na miejscu – parsknął, wiążąc loczki dziewczynki w kitkę. – Gdybym ja choć trochę uszkodził jakiś twój kosmetyk, spałbym na kanapie.
– O nie, moja słodka paleta róży jest w małych kawałkach – lamentowałem, nalewając oliwki na wacik. – Moja piękna paleta. Nie tylko była cudowna i śliczna, ale dostałem ją od ciebie!
– Przeżywasz jakbyś stracił co najmniej członka rodziny – prychnął, nadstawiając twarzyczkę Rai w moją stronę.
– Więc wyobraź sobie, że widzisz swoje wszystkie tusze do tatuaży na podłodze. Rozlane. Zniszczone. Całkowicie!
– Zabiłbym. Ukatrupił. Zakopał i odkopał aby potem zbeszcześcić zwłoki paląc je – przyznał z wielkimi oczami pełnymi emocji.
– No właśnie! Moje kosmetyki to tak jakby rzeczy do mojej pracy, nimi tworzę makijaż na mojej twarzy. Tak właśnie się teraz czuję – powiedziałem, ze smutną miną ścierając wszystko z twarzy Raisin. Bałem się pocierać mocniej wacik, nie chciałem jej skrzywdzić! Widziałem jak się krzywi, ale musiałem pocierać do skutku.
– Spokojnie. Na szczęście kosmetyki nie są aż tak drogie jak tusze do tatuaży, więc wszystko się odkupi, skarbie.
– Nie pomagasz, Lou, ale w porządku. Teraz najważniejsze są oczka rodzyneczki – przyznałem. – Zamknij oczka kochanie.
– Boli – mruknęła, płaczliwym tonem, który łamał mi serce, gdy przemywałem bardzo delikatnie powieki. Na szczęście nie wsadziła paluszków przybrudzonych cieniami do oczu, więc ścierałem tylko różową, połyskującą obwódkę naokoło oczka. Uciekała od mojego dotyku, ale Louis trzymał ją stabilnie.
– Już nigdy nie bierzemy rzeczy tatusia, tak? – spytał, całując Raisin w główkę i uspokajał ją mówiąc, że zaraz przestanie czuć ból.
Kiedy twarz Raisin była już czyściutka, również po przemyciu jej potem wodą, wyszliśmy z łazienki. Ona przytulała się mocno do klatki piersiowej Louisa, a ja tylko wydymałem swoje wargi.
Czasem już brakowało mi sił w rodzicielstwie. Raisin wpadała z dnia na dzień na coraz głupsze pomysły. Wczoraj pomalowała markerem kuchenkę, dzisiaj podkradła moje kosmetyki. Co będzie następne? I kolejne pytanie, po kim jest takim łobuzem!
Na pewno nie po mnie. Ja byłem grzecznym dzieckiem!
– Idę to posprzątać. Pozbieram moje dzieciątka z podłogi – zapłakałem, kierując się do salonu ze zmiotką, którą wyciągnąłem z kuchni. Dotychczas stała w kącie wciśnięta między lodówkę, a ścianę, nie używaliśmy jej zanadto. Oboje z Louisem wolimy iść na łatwiznę i używać odkurzacza, ale teraz nie widziałem innej opcji. Modliłem się tylko, by po kosmetykach nie zostało śladów na panelach, bo w innym przypadku będę zmuszony myć podłogę mopem i tym płynem, który tak strasznie cuchnie.
Rany, jak ja nienawidzę sprzątać.
Podczas zbierania zużytych, nie nadających się już do niczego kosmetyków, ciężko wzdychałem, najbardziej rozpaczając nad rozświetlaczem za szesnaście funtów oraz różem. Przypomniało mi się jak ucieszyłem się widząc w dużym różowym pudełku wszystkie, pięknie zapakowane kosmetyki, które dostałem właśnie od Louisa. W paczce była też cudowna różowa bielizna, ale to swoją drogą. Przeklinałem to, że ja sam, jak i mój narzeczony wydaliśmy tyle pieniędzy na te rzeczy. Gdyby były tańsze moje serce nie bolałoby aż tak w trakcie wyrzucania tych resztek.
No nic - pomyślałem. Takie wiążą się konsekwencje posiadania dzieci. Trzeba być przygotowanym, że zawsze mogą ci coś zniszczyć, ewentualnie zabrać i zgubić. Raz myślałem, że to Poppy zabrał jednego z moich butów, ale później Raisin przyznała się, że wyrzuciła go przez okno i zapomniała mi o tym powiedzieć. Tylko Bóg jedyny wie, jakim cudem prawie dwuroczne dziecko dosięgło okna.
Wziąłem z kuchni mały koszyk na śmieci i na czworaka zacząłem zbierać stłuczony plastik i kolorowe pyłki.
– Kupię nowe, kupię nowe, muszę kupić nowe – mamrotałem sam do siebie, powoli zbierając moje kosmetyki.
Kiedy ze ściśniętym gardłem wyrzuciłem już resztki moich dzieciątek do śmieci, postanowiłem pójść na górę, gdzie wiedziałem, że zostanę swoją małą rodzinkę.
Szedłem po schodkach z miną kaczki, gdy próbowałem pogodzić się z moją stratą.
– Tatuś, nie gniewaj! – od progu pokoiku zaatakowała mnie dziewczynka, która przytuliła się do moich nóg. Spojrzałem w dół, widząc jak cała się na nich położyła. Dla równowagi złapałem jej drobne ramionka i odsunąłem ją od siebie. Spuszczała swoją główkę tak, jak zawsze to robiła, zdając sobie sprawę z tego, że postąpiła źle. Za moimi plecami usłyszałem stękanie i wycie pła, który wyczuł, że z Raisin dzieje się coś niedobrego i zaczął wyć.
– Skarbie, o czym ty mówisz? – spytałem. klękając przed moją stokrotką. Poppy podszedł wąchając ją po policzku. Spojrzałem na niego gniewnie, a on mruknął niezadowolony, przeciągając się. – Tatuś nie jest na ciebie zły, nie jest.
– Kocha tatuś? – spytała, robiąc zmartwiona minę, gdy bawiła się moim naszyjnikiem, znów ukradkowo zerkając na moją twarz spod rzęs.
– Kochanie, tatuś kocha cię najmocniej na świecie – przyciągnąłem ją do mocnego uścisku. – Nie ważne, co złego zrobisz, chwilę się pogniewam, ale nie przestanę cię kochać, bo jesteś moją małą różyczką. Co nie oznacza, że możesz robić wszystko, co ci się podoba. O niektóre rzeczy trzeba spytać rodziców, na przykład o to, czy możesz wciąż jakiś przedmiot należący do mnie, czy do taty. Rozumiesz?
Pokiwała subtelnie głową i owinęła swoje krótkie ramionka wokoło mojej szyi, a ja dzięki temu widziałem przyglądającemu się nam z rozczulonym uśmiechem Louisa. Opierał się o futrynę drzwi ze skrzyżowanymi na piersi ramionami.
Wygląda na to, że nasza rodzynka czuła szczere wyrzuty sumienia i cała sytuacja wywołała u niej niemałą dawkę stresu.
– Już w porządku, skarbeńku. Powiesz mi dlaczego wzięłaś moje kosmetyki?
– Ja chciałam być księżniczką – wytłumaczyła, tak jak wtedy, gdy się zdenerwowałem. Teraz ona sama wyglądała na poirytowaną, robiąc krok w tył i garbiąc się. Złapała za rąbek swojej spódniczki, ciągnąc ją w górę. Gniotła materiał w piąstkach, mlaskając usteczkami. Przewróciłem oczami na jej infantylny dramatyzm, przejawiający się już odkąd skończyła niespełna roczek.
– Kochanie, ty już jesteś piękną księżniczką. Tatuś nią nie jest, dlatego musi się malować, żeby być piękniejszy, wiesz? – zachichotałem, przytulając dalej moją kruszynkę, by przestała się humorzyć.
– Tatuś pierdoli głupoty – prychnął Louis, na co ja ulokowałem w nim ostrzegające spojrzenie.
– Pierdoli? – powtórzyła po nim, marszcząc brwi.
– Raisin! To... O mój Boże. Louis, mów coś! – moje oczy rozszerzyły się do granic możliwości.
– Tai, nie wolno ci tak mówić – powiedział, nerwowo nie przy tym śmiejąc. Był to jednak cierpki śmiech, nie wyrażający rozbawienia.
– Tata mówi – zmarszczyła swoje jasne, cieniutkie brwi w niezrozumieniu.
– Bo ja jestem duży, a ty jesteś jeszcze malutka.
– Rai, nie jesteś śpiąca? To czas twojej drzemki – przybrałem poważny ton swojego głosu, wyjmując fioletową spódniczkę z jej dłoni.
– Tata mówi! Może? – kompletnie mnie olała, zadając to pytanie szatynowi.
– Tracę cierpliwość – sapnąłem, siadając na podłodze. Byłem zmęczony, a teraz musiałem tłumaczyć córce, dlaczego nie powinna przeklinać.
– Ponieważ to jest słowo dla zwykłych ludzi, a księżniczki nie mogą go używać – powiedział jej Louis, w pełnej nonszalancji.
Jej oczka znacznie powiększyły swoją objętość, gdy zakryła usta rączką, następnie kiwając głową. Westchnąłem głośno z ulgą. Odchyliłem bolący kark do tyłu, przymykając oczy.
– Teraz księżniczka powinna iść spać – dodał, biorąc ją na ręce tak gwałtownie, że dziewczynka nie mogła przewidzieć chwili, w której podniósł ją wysoko pod sam sufit, wyciągając swoje ramiona. Piszczała, a kiedy Louis posłał mi przepraszające, skruszone spojrzenie przez ramię, nie mogłem się na niego dłużej gniewać.
***
– Usnęła – powiedziałem, wchodząc do kuchni, gdzie stał szatyn, rysując coś na kartce. Po wykąpieniu Raisin, co uczynił Louis, kiedy ja sam przygotowywałem kolację, mała uparła się na to, bym to ja uśpił ją, czytając bajkę. Spełniłem jej życzenie mimo lekkiego ociągania się czytając powieść w całkiem imponujący sposób. Raisin doceniła mnie, bo... przekręciła się na drugi bok i zasnęła nim skończyłem czytać pierwsze dwie strony.
Nie mogła zrobić nic lepszego za nagrodę dla mnie po ciężkim dniu.
– Mam nadzieje, ze zapomni o tym słowie – mruknął, zmazując coś gumka. Nachylał się nad indeksem kuchennym. Spojrzałem przelotnie na rozłożony szkicownik i parę ołówków, wychylając się znad jego ramienia. Dostrzegłem jeszcze szklankę soku; skorzystałem z tego, upijając łyk. Skrzywiłem twarz, odsuwając się.
– Co jest? – nie uszło to uwadze Louisa. Ton, jakim mówił, wskazywał na to, że również jest senny.
– Po prostu myłem już zęby, fuj – odłożyłem szklankę, wierzchem dłoni ocierając usta.
Zachichotał. – Najgorzej.
Uszczypałem go w bok, a on złapał mój nadgarstek i kiedy myślałem, że po prostu go odciągnie od swojego ciała, on złapał moją dłoń, przyciągając ją do ust. Ten gest przepełniony czułością, sprawił, że poczułem ciężkość w oczach. Zamrugałem kilkukrotnie, by odgonić łzy.
– Hej, H... Co jest? – Louis się zmartwił. Posłałem mu leniwy uśmiech, opierając czoło na jego barku. Schowałem się za nim, kładąc dłonie na płaskim brzuszku szatyna.
– Wiesz, że jestem ckliwy, gdy dopada mnie senność – zbyłem to, sunąc nosem po jego karku. Jeszcze trochę wilgotne końcówki włosów mojego narzeczonego opadły na moje czoło, łaskocząc. Uśmiechnąłem się na to, czując zapach mojej odżywki na włosach Louisa.
– Na pewno? – wychrypiał.
Wycisnąłem dużo bardziej pewny siebie pocałunek na jego karku, opierając brodę na ramieniu. Spojrzałem na rysunek. – Jasne. Po prostu bardzo cię kocham i czasem mnie to... uderza.
– Skarbie.... – wydął wargi, następnie prędko mnie całując w czoło.
– A co to? – spytałem.
– Szkicuję wzór tej kotwicy z liną na nasze zaproszenia – odparł, zaciskając potem mocno wargi, gdy skupił się na cieniowaniu. Nie miał idealnego oświetlenia, ale wiedziałem, że to nie jest dla niego przeszkodą. Gdy Louisa dopada wena twórcza, nic nie jest w stanie stanąć na jego drodze.
– O mój Boże. To się dzieje.
– Podoba ci się? – spytał, odsuwając kartkę z prawie gotowym rysunkiem bardziej na bok. – Zawsze mogę coś zmienić, pamiętaj.
– Na ten moment jest perfekcyjnie – zachichotałem, wystawiając do niego swój nadgarstek, by mógł przyjrzeć się kotwicy i porównać ją do rysunku.
– Trochę się różni, ale chyba jest ok – uznał. – Kochanie, co byś powiedział na to, żeby ślub był dwudziestego ósmego czerwca? To w końcu nasza szczęśliwa liczba...
– Oh, chciałem zaproponować to samo! – uścisnąłem jego bok. – Boże, tak, proszę. Tak się cieszę na myśl o tym!
Louis z dumą uniósł do góry swoje palce, na których widniała nasza szczęśliwa liczba. Prędko przyciągnąłem dłoń do swojej twarzy, cmokając oba palce. Roześmiał się, uderzając mnie delikatnie łokciem w brzuch.
***
Przewijałem kolejne strony internetowe z poszukiwaniem idealnego miejsca na nasz cudowny, najpiękniejszy na świecie ślub. Leżałem na kanapie w pozycji na brzuchu, a przed moją twarzą leżał laptop. Musiałem znaleźć coś perfekcyjnego, no i chciałem jeszcze tego samego dnia zrobić listę gości. To dużo roboty jak na jeden wieczór, ale czułem że dzisiaj chcę to zrobić. Czas od zaręczyn leciał bardzo szybko. Minął już kolejny tydzień. Zaczynałem wpadać w manię zatytułowaną "mania przygotowań ślubnych". Louis śmiał się ze mnie, ilekroć podnosił klapę laptopa i na wyświetlaczu od razu pojawiały się jakieś linki: z jedzeniem, z wystrojem sali, z muzyką ślubną i salonami, w których mógłbym znaleźć idealną kreację ślubną. Naśmiewał się ze mnie, a ja za każdym razem obrażałem się za to.
On wtedy przepraszał mnie, mówiąc, że nie będzie się już śmiał. Ale za każdym razem znów to robił, mniej lub bardziej dyskretnie. Wiedziałem, że jest po prostu mną rozczulony. Louis sam przeżywał okres przygotować, każdego dnia dawał mi znać, że wszystko jest dla niego ważne w takim samym stopniu jak dla mnie. On po prostu okazywał to w trochę inny sposób.
W przerwach od przeglądania ładnych miejsc, zapisywałem kolejne osoby jakie mi się przypominały w notatniku na swoim telefonie.
Nie chciałem sprowadzać mojej całej rodziny, ale bardzo zależało mi na mojej cioci, a właściwie matce chrzestnej, która mieszkała w Australii.
– Ciekawe, czy w ogóle pamięta o moim istnieniu – mruknąłem sam do siebie z westchnięciem.
– Co tam porabiasz? – usłyszałem głos szatyna, który dopiero co wyszedł spod prysznica i sprzedał mi na wejściu mocnego klapsa w prawy pośladek.
– Ouć! Louis, nie możesz cały czas tego robić! – zaśmiałem się. On położył dłonie na moich barkach, wspinając się na moje plecy. Nim mógł usiąść na moich łydkach z zamiarem zrobienia mi masażu, zepchnąłem go tak, że upadł obok. Przewijałem dalej nasłuchując jego jęku zrezygnowania. – Robię listę gości, a oprócz tego szukam miejsca na ślub, to poważna rzecz. Daj mi spokój.
– Harold, jak źle z tobą jest? – kpił ze mnie.
– Gorzej niż myślisz – zaświergotałem, przegryzając wargę, by nie widział jak uśmiecham się pod nosem.
Louis położył się na brzuchu obok mnie, zaglądając przez ramię w telefon, na którym właśnie wystukiwałem kolejne nazwisko.
– Wydamy na to fortunę, co?
– Tak, masz rację. Kurewską rację – zachichotałem, uśmiechając się szeroko. – Pewnie cały ślub będzie nas kosztować bardzo dużo. Że też zażyczyliśmy sobie ślubu na pieprzonej wyspie! Hm, ciekawe kto na to wpadł, Tommo, hę?
– Oh, cicho już. Odkąd dostałem majątek dziadka, trzymałem go na specjalną okazję. Teraz jestem pewny, że nie będzie bardziej wyjątkowej sytuacji niż ta – włożył palec w jeden z moich dołeczków, spoglądając na zdjęcie urzędu. Chciałem zapisać numer telefoniczny do urzędnika, który mógłby udzielić nam ślubu.
– Boże, jak pomyślę o tych wszystkich formalnościach, to mam ochotę się zabić – wyznał, przecierając oczy.
– Nie myśl o tym. Wszystko załatwimy na spokojnie, racja? – zaśmiałem się. – Niall powiedział, że chce mi zrobić wieczór panieński. Powiedziałem, że jestem przecież facetem, ale jego zdaniem jestem panną młodą w tym ślubie – wywróciłem oczami.
– A więc mam rozumieć, że na twoim wieczorku będą moje siostra i Gemma, a na moim Zayn, Niall i Tommy?
– Nie? Na moim będzie Niall, Gemma i Lottie. Fizzy jest za młoda na striptiz, który chce zamówić Niall, no ale nie ważne, no i właściwie to chyba tyle. A na twoim będzie Zayn, Tommy i może Liam? – mówiłem spokojnym tonem, tłumacząc mu wszystko po kolei.
– Jaki kurwa striptiz? – zmrużył momentalnie oczy. – Przekaż temu małemu klaunowi, że go zabije jeśli coś takiego załatwi.
– Oops! – zaśmiałem się, niewinnie na niego mrugając. – To może być ciekawa rozrywka! Zwłaszcza dla dziewczyn.
– Nie będzie żadnego striptizu, mały smarkaczu – pstryknął mnie w nos. – Tylko ja ci mogę takowy robić.
– Ale... Co w tym złego? To będzie mój ostatni czas wolności, później do końca życia będę widział tylko twojego kutasa! Przecież nie będę dotykał tego gościa, lol.
–Ty nie lolaj na mnie! – prychnął. – Spędzasz zbyt dużo czasu z Niallem. To gorsze niż porno. W sumie nie. Porno jest zajebiste. To jest okropne – splótł ramiona na piersi.
– Przecież ty też możesz sobie urządzić, co chcesz – wzruszyłem ramionami, cmokając go szybko w skroń. – Niall się napalił.
– On to się może napalać na Zayna – burknął. – Myślałem, że wystarczam ci ja...
– Naprawdę myślisz, że mi nie wystarczasz? – parsknąłem, zbliżając się do niego. – Czy moje jęki i sposób, w który dochodzę nie są dla ciebie wystarczającym dowodem na to, że tylko ty dajesz mi tyle przyjemności, ile się da? Kaaażdej nocy?
– Skoro chcesz mieć jakiegoś fagasa z dziesieciopakiem to najwyraźniej nie – wydął dolną wargę.
– Nie da się mieć dziesięciopaka, to fizycznie i biologicznie nie mo-
Nie zdążyłem dokończyć swojej wypowiedzi, gdyż miękkie idealne wargi zaatakowały moje własne przyciągając do agresywnego pocałunku
– Tak się z tobą teraz rozprawie, że wybije ci z głowy wszelkie inne kutasy. Dobrze, że Raisin jest u twoich rodziców – wycedził do mojego ucha.
– Przecież nie mam w głowie żadnych innych kutasów. Twój jest najlepszy – zachichotałem, mimo tego odciągając od siebie Louisa.
– Nie odsuwaj mnie od siebie – chwycił moje nadgarstki w swoje dłonie i przycisnął je do materaca. – Nie będziesz miał żadnego striptizera.
– Nie będziesz miał mnie, kiedy tylko chcesz – powiedziałem, spychając go od siebie swoim kolanem.
– Mówisz tak jakbyś sam mnie wiecznie nie kusił. Tak, jak dzisiaj w kinie, kiedy powiedziałeś, że chcesz mi obciągnąć. Teraz możesz spełnić swoją fascynację – puścił mi oczko, a ja przewróciłem oczami.
Kiedy Louis pociągnął moje nadgarstki w górę, zmrużyłem oczy. Westchnąłem poddańczo, kiedy zacząłem odczuwać uderzający płomień w swoim żołądku. Zarzuciłem łydki na jego plecy, unosząc brodę, nim powiedziałem:
– Masz rację – uśmiechnąłem się, uciskając stopą jego krocze. Rozchylił wargi, spoglądając na moje poczynania. Dobrze czułem jego penisa w spodniach dresowych. – Dobrze, że Raisin tu nie ma.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro