Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

72. Tańcz tak, jakby oprócz nas nie było tu nikogo

Imprezka, imprezka.

Nie było zbyt wielu komentarzy, ale i tak wstawiam kolejny, bo jestem miła!

– Kurwa, pierdolona jego mać! – usłyszałem z dołu warknięcie swojego chłopaka, na które przewróciłem oczami. Od rana używał głównie takich sformułowań, ilekroć mu coś upadło, krzywo wyszło czy zwyczajnie się nie udało.

– Co tym razem, skarbie? – spytałem wchodząc do pokoju. Louis stał przed lustrem i gdy tylko mnie zobaczył jego twarz złagodniała, a on patrzył na mnie wzrokiem pełnym miłości.

– Krawat mi się plącze – fuknął, niemalże tupiąc nogą. – Jest jakiś zepsuty.

Obserwowałem jak wydyma dolną wargę i ściągając krawat przez głowę rzuca go niechlujnie na łóżko.

– Lou, co ty wyprawiasz? – zaśmiałem się.

– Nie potrzebuję tego gówna. Jestem piękny bez tego.

– Oczywiście – wywróciłem czule oczami, podchodząc do łóżka i wziąłem materiał w swoje dłonie, obracając Louisa do siebie.

– Nie potrzebuję--

– Pomogę ci go zawiązać i będziesz wyglądać jak milion dolarów, dobrze? – spytałem, uśmiechając się do niego nieśmiało. Miałem na sobie zwyczajny czarny garnitur, identyczny jak ten Louisa. Pierwszy raz oboje mogliśmy podziwiać siebie nawzajem w takim wydaniu.

– Pół miliona nie wystaczy? – zachichotał.

Pokręciłem głową z politowaniem, dotykając delikatnie jego karku.

– Dlaczego jesteś taki naburmuszony?

– Bo to jebane chujostwo mi się ciągle pierdoli – burknął. To niesamowite jak dużo potrafił przeklinać, gdy był zdenerwowany. Na szczęście Rai nie słyszała jego bluzg.

– Spokojnie, Loubear – powiedziałem łagodnym głosem, prostując materiał. Wrzuciłem krawat do szafy, wyciągając z kieszeni moich spodni dużo ładniejszą muszkę. Zawiązałem czarną kokardę wokół kołnierza, czując na szyi Louisa jego i jednocześnie moje ulubione perfumy.

– Wyglądam jak pedał – mruknął, oglądając na siebie w lustrze skonsternowany. Zaśmiałem się głośno, ściskając jego pośladek.

– Mi też się nie podoba jak wyglądam. Chyba zdejmę marynarkę i ten głupi garniak – powiedziałem, chwilę później rzucając to wszystko na łóżko. – Najładniej zdecydowanie wygląda nasza córka. Księżniczko Rai! – zawołałem. W pokoju chwiejnym krokiem weszła Raisin. Jej całkiem długie już loczki były związane w dwie kitki. Na jej stopkach znajdowały się jasnoróżowe lakierki, pasujące idealnie do prześlicznej sukieneczki, która była mocno rozkloszowana ku dołowi, rzeczywiście nadając jej wygląd księżniczki. Całą stylizację dopełniała spinka, która trzymała jej grzywkę spięta na czubku głowy.

– Tatuś! – zawołała wesoło podbiegając do mnie, przez co mocno się zachwiała i przewróciła na kolana. Wziąłem ją na swoje ramię i spojrzałem w lustro. Wyglądaliśmy jak piękna rodzina.

– Naprawdę się postarałeś, co? – szepnął do mnie szatyn, bawiąc się nóżka Rai. Udał, że chce porwać jej buta, a dziewczynka wyrywała swoją nogę, kopiąc go w ramię.

– Nie mogłem przepuścić okazji, w której zobaczyłbym naszą córkę w tak pięknym stroju – wyznałem, podrzucając dziecko w ramionach. – Jedźmy do kościoła, jeszcze się spóźnimy!

– Masz rację – pokiwał głową, biorąc do ręki torbę, w której znajdowały się nasze komórki, portfele, oraz pieluchy, smoczek i butelka z piciem Rai. – Może nas nie będzie ksiądz gonił z widłami. – dodał ze śmiechem.

– Fajnie by było, jakby nie wywalił nas z kościoła – zachichotałem. – W pierwszej klasie liceum, mój katechista dał mi swoją wizytówkę, jakbym jednak zdecydował się na nawrócenie – parsknąłem, przypominając sobie dawne czasy szkolne, kiedy siedzieliśmy już w samochodzie.

– A mi zakonnica robiła znak krzyża na czole przy całej klasie i kropiła wodą święconą jak przeglądałem gazetkę z gołymi panami.

– Przeglądałeś w szkole takie gazety? – zrobiłem wielkie oczy, gdy ruszyliśmy w stronę kościoła.

– Tylko na religii, żeby zirytować tę wiedźmę.

Po kilku sekundach ciszy, spoważniał.

– Słuchaj, Harry. Naprawdę nie chcę cię zawieść.

– Wyobraź sobie, że Mitch jest dziewczyną – poradziłem mu z rozbawieniem. On jednak się nie uśmiechał. – Mówię serio, będzie ci łatwiej.

– Wypróbuję ten patent – kiwnął głową w zgodzie, zerkając do lusterka, by spojrzeć na małą Raisin. – Każdy ją pokocha na tym weselu – powiedział, uśmiechając się pod nosem.

– Spróbowaliby nie! – odparłem, całkowicie się do niej obracając i uśmiechając widząc jak ssie smoczka. Pomachałem jej i dopiero wtedy zwróciła na mnie uwagę, ponieważ wcześniej bawiła się swoją sukieneczką. – Najpiękniejsze dziecko na świecie.

– Kocham! – powiedziała entuzjastycznie, wypluwając swój smoczek. Razem z Louisem ostatnio nauczyliśmy jej tych słów. Nie mówiła wyraźnie, wręcz przeciwnie, to brzmiało bardziej jak "ciociam cię" lub "kociam", a nieraz zapominała jak mówić "kocham" i wymawiała tylko "cię", lub na odwrót tak, jak teraz, a my i tak wiedzieliśmy o co chodzi. Czasem gubiła litery, co wchodziło jak "okam cię", ale nadal byłem z niej strasznie dumny.

– Ja ciebie też kocham! – odpowiedzieliśmy jej wesoło. Louis położył swoją dłoń na moim udzie. Kiedy podałem dziewczynce smoczek, ona dalej ssała go, zaciekawiając się widokami za oknem. Uśmiechnąłem się, z powrotem wracając wzrokiem przed siebie i złączyłem razem moje palce z tymi Louisa, gdy dojeżdżaliśmy na miejsce.

– Jasna cholera, jak ja dawno nie byłem w kościele – ogarnęła mnie lekka panika.

– Myślę, że ja nawet dłużej niż ty, H – mruknął chłopak. – Nie pamiętam już nawet co się mówi w niektórych momentach.

– Na całe szczęście na ślubie tylko para młoda musi mówić – widziałem sporo ludzi przed budynkiem. Nigdzie nie było panny młodej, ale za to widziałem Mitcha. Wyglądał na zestresowanego. Wyszliśmy z samochodu, wziąłem w swoje ramiona Raisin, tłumacząc jej, by nie denerwowała się, gdy zobaczy dużo ludzi. Chłopak ujrzał nas z dosyć daleka (w sumie logiczne, byliśmy jedyną tam homoseksualną parą) i od razu energicznie nam pomachał, co odwzajemniliśmy.

– Pomachaj, Raisin. Zrób "cześć" – szepnąłem do jej ucha, kiedy zbliżaliśmy się do głównego wejścia kościoła. Ona z lekkim opóźnieniem, ale jednak odmachała mu, za co ją pochwaliłem już moment później stając przed kolegą, którego lekko objąłem na przywitanie.

– Bardzo dziękuję, że przyszliście – powiedział, w tym samym momencie ściskając dłoń Louisa i witając się z Raisin. Widziałem w jego oczach strach. – Zostało tylko kilka minut, więc możecie iść zająć miejsca, a ja niedługo...

– Hej, uspokój się – zaśmiał się Louis. – Będzie dobrze – wzruszył ramionami, uśmiechając się do Mitchella, przez co zadziwił zarówno mnie, jak i mojego przyjaciela.

– Louis ma rację – powiedziałem po chwili. – Jeśli będziesz się denerwował będzie tylko gorzej, więc wyluzuj.

– Zapewne macie rację, dziękuję – wziął głęboki oddech. – Tak bardzo kocham moją wybrankę. Przez to wszystko tracę głowę i szaleję! Pójdę już do ołtarza – jak najęty mówił gubiąc przy tym kilka razy język nim odwrócił się i prędko ruszył wgłąb kościoła.

– Boże, jaki on jest przerażony – skomentował jego zachowanie szatyn, poprawiając sobie na rękach Raisin. – Ze mną będzie pewnie jeszcze gorzej.

Spojrzałem na niego z podejrzanym wzrokiem.

– Od jakiegoś czasu mówisz tak, jakbyś coś planował – pokręciłem głową.

– Nie interesuj się, Styles – powiedział szybko. – Chodźmy do tego pięknego kościółka. Facet w sukience już pewnie czeka, niedługo rozpoczyna się ceremonia – odparł cicho, ciągnąc mnie za rękę. Od razu, gdy tylko ja i Louis okazaliśmy w ten sposób naszą zażyłość, parę osób posłało nam krzywe spojrzenia. Miałem ochotę podejść do jednej ze starszych pań i jej naprawdę szczerze wygarnąć, ale musiałem się powstrzymywać. Miałem tylko nadzieję, że tak nie będzie przez cały dzisiejszy dzień, czy wieczór.

Zawsze możemy się stąd zwinąć.

W końcu zajęliśmy miejsca tam, gdzie było najmniej ludzi. Czułem się strasznie niekomfortowo w tej świątyni. Jak się okazało, w połowie ceremonii Raisin zasnęła, na szczęście dla nas, ponieważ oboje obawialiśmy się tego, czy być może nie zacznie odwalać jakichś różnych hec przy wszystkich. W końcu przyszedł czas dla młodej pary na wypowiedzenie swej przysięgi.

– Mitchellu... Powtarzaj za mną – powiedział ksiądz, chwilę później dyktując te wszystkie słowa z przysięgi. Myślałem, że po usłyszeniu ich będzie to dla mnie bardzo wzruszający moment, jednak tak się nie stało. Zmarszczyłem lekko swoje brwi, uświadamiając sobie, że przecież: co jest magicznego w tym ślubie, skoro wygląda zupełnie tak samo, jak każdy inny? Te same słowa, w stylu "obiecuję ci miłość, wierność i coś tam jeszcze aż do śmierci". To głupie, nie chciałbym, żeby mój ślub tak wyglądał. Nie chciałbym powtarzać słów jakiegoś księdza, a powiedzieć słowa płynące ode mnie, z mojego serca, a nie jakiejś świętej księgi. Oparłem głowę na ramieniu chłopaka, który trzymał na rękach naszą córkę. Jej rączki i nóżki swobodnie zwisały. 

– W porządku? – spytał Louis na tyle cicho, bym tylko ja mógł go usłyszeć, kiedy zapadła kompletna cisza, a w kościele odbijał się echem głos Sarah. – Źle się czujesz?

– Nie – pokiwałem głową, przerywając mu, nim mógł zacząć panikować. – Nudzę się po prostu – dodałem szeptem, chichocząc także cichutko pod nosem.

– To ślub, ty się nudzisz? Przecież jesteś typem romantyka – szeptał wprost w moje ucho, jakby niedowierzając w moje słowa. Chyba sam przeczuwał, że będę zalewać się łzami niczym w momencie oglądania mojego ulubionego romansu.

– Nie widzę w tym żadnych fajerwerek. To wydarzenia wygląda na wręcz... wyreżyserowane.

Chłopak tylko zmarszczył brwi, obserwując finałową chwilę, gdy Mitch wsuwał złotą obrączkę na palec swojej, teraz już, żony. Nawet te pierścienie wyglądały jak każde inne!Gdy Mitch i Sarah wreszcie się pocałowali, cały kościół rozniósł się gromkimi brawami, które przebudziły rozkojarzoną Raisin.

– Tata? – spytała dziewczynka, łzawym głosem, podnosząc swój wzrok na Louisa. Chłopak pocałował jej czółko, nim mogła na dobre się rozpłakać przez dezorientację. Uspokoił ją kilkmowa słowami, gdy śpiąca królewna mrugała przejęta oczami, rozglądając się z uczepioną na jego ramieniu dłonią. Odczekaliśmy chwilę aż przy wyjściu nie będzie już takiego tłumu ludzi i dopiero wtedy postanowiliśmy opuścić kościół. Uśmiechnąłem się kiedy Mitch uniósł panną młodą, a wszyscy pstrykali zdjęcia i obsypywali ich ryżem.

Skąd ci ludzie mają ryż? To jakaś tradycja? Chyba już nie lubię ślubów.

Po co komu ryż?

Przyglądałem się temu ze specyficznym wyrazem twarzy, z opóźnieniem orientując się, kiedy goście zaczęli podchodzić na nowożeńców, aby złożyć im życzenia.

– Nie ma co się spieszyć – powiedział Louis, patrząc na mnie podejrzliwie. – Rozchmurz się! – odparł, marszcząc lekko brwi, kiedy cmoknął mnie w czoło. – Śpiąca królewno, przytul tatusia – nakazał Raisin, która jak na zawołanie wyciągnęła do mnie rączki. Od razu uśmiechnąłem się szczerze, wtulając mocno w swoją córkę. Podeszliśmy w ten sposób całą trójką do Mitcha i Sarah.

– Mam żonę! – pisnął mój uradowany przyjaciel, trzymając swoją małżonkę. – To właśnie ona, a to Harry - mój przyjaciel, o którym ci mówiłem, Louis - jego chłopak i ich córka, Raisin – przedstawił nas.

– Nicka – powiedziała nadal lekko zaspana dziewczynka.

– Oh, księżniczka – wytłumaczyłem im. – Jest księżniczką.

Przepięknie uczesana oraz umalowana dziewczyna, pocałowała nas w policzek, oraz zgodziła się ze słowami Raisin, mówiąc: – Wyglądasz lepiej ode mnie!

Raisin włożyła do swoich ust paluszek, gdy ja i Louis składaliśmy nowemu małżeństwu krótkie życzenia i ruszyliśmy do samochodu, by następnie pojechać do lokalu, w którym miała się odbyć kolejna, lepsza część tego wieczoru.

– Ten ślub był głupi – podsumowałem, kiedy wyjeżdżaliśmy na ulicę.

– Zgodzę się, że nie był za ciekawy – pokiwał głową. – Ale, że aż głupi?

– Głupi! Nie śmiem zwątpić w miłość Mitcha i Sarah, ale to wszystko było takie... – długo myślałem nad swoimi słowami – głupie.

– Ja ogólnie nie uważam ślubów kościelnych, ani nawet takich typowych, cywilnych, za spektakularne – wyznał, a ja momentalnie spojrzałem się na nie wielkimi oczami.

– Czyli, że uważasz tak samo ja? Więc, jaki twoim zdaniem powinien być ślub? Chcę wiedzieć, czy myślimy podobnie – poprawiłem się na siedzeniu, sięgając do radia wskazującym palcem.

– To proste – wzruszył ramionami. – Bez zbędnego pierdolenia od razu przechodzi się do aktu małżeństwa, my składamy swoje własne przysięgi, obrączki zakładamy, podpisujemy papiery i gotowe!

Uśmiechnąłem się na jego słowa, myśląc o tym, czy jest w ogóle rzecz, do której mamy inne podejście, czy różne zdania.

– To wszystko jest bardziej szczerze, gdy rzeczywiście przyszli małżonkowie patrząc w swoje oczy, łączą dłonie i mówią to, co chcą i myślą. Bez żadnych słów jakiegoś gościa, który uważa, że jest pieprzoną świętością. W ślubie Mitcha właściwie nic mnie nie zaskoczyło, było tak, jak myślałem, że będzie. Sztywno. Bez żadnej... magii i romantyczności, bez czegoś, co rzeczywiście powinno być miedzy nimi. I te słowa księdza "zebraliśmy się tutaj by złączyć te dwie dusze razem" – parsknął. – Jeśli serio tych dwoje się kocha to ich dusze złączyły się razem już dawno. Myślę, że to się dzieje w chwili zakochania – zakończył.

– Moja mama opowiadała mi, że gdy była w ciąży z Gemmą i chciała wziąć ślub z tatą, to gdy ksiądz dowiedział się, że jest ciężarna, wskazał na drzwi i powiedział "wypierdalać" – prychnąłem. – Dokładnie takiego słowa użył.

– I ludzie się dziwią, że coraz więcej osób jest zniechęconych do ślubów kościelnych, albo w ogóle się nie żeni – szatyn pokręcił głową. – Teraz już wiesz, co o tym wszystkim uważam.

– Mam dokładnie takie samo zdanie na ten temat co ty. Ślub powinien dla każdej kochającej się pary być czymś, czego ani jednego szczegółu nie zapomni się do końca życia.

– Masz rację, skarbie. Myślę, że to bardzo dobrze, iż zgadzamy się w tej kwestii – odparł, patrząc na mnie, zanim znów wzrokiem powędrował przed siebie. Znowu to robił, znowu dawał mi jakieś subtelne znaki.

Na miejsce dotarliśmy, mniej więcej, dziesięć minut później i zaparkowalismy jak najbliżej obok bramy. Po opuszczeniu samochodu, skierowaliśmy się tam, gdzie wszyscy i po chwili znaleźliśmy się już w dużej sali podzielonej na pół. W jednej stały wielkie, udekorowane stoły, a w drugiej był po prostu parkiet. Louis trzymał Raisin na swoich ramionach, kiedy widział, że dziewczynka wygląda na nieco przytłoczoną.

– Będzie fajnie, zobaczysz – powiedział do niej cicho, następnie stając obok mnie, zanim młoda para wzniosła ze wszystkimi pełnoletnich gośćmi toast za ich nową drogę życia.

***

Obserwowałem jak para młoda tańczy swój pierwszy taniec zaraz po obiedzie, który swoją drogą był naprawdę dobry. Mitch patrzył na swoją małżonkę z wielką miłością, widziałem, że i ona to odwzajemnia, jednak sam dobór muzyki nie był w ogóle w stylu mojego przyjaciela. Może zmienił gust muzyczny, pomyślałem. Każdy zaczął tańczyć, a ludzie podchodzili do nas tylko po to, by zagadać naszą gwiazdeczkę i powiedzieć, jaka jest śliczna. Nikt nie spoglądał na nas krzywo, co mnie niezmiernie cieszyło, gdy próbowałem nauczyć Raisin tańca.

Ona jednak za nic miała wszelakie ustalone kroki i kręciła się powoli lub próbowała podskakiwać z lecącą w tle muzyką. Bujała się w przód i w tył, wyglądając jak kurczak. Jednocześnie łapała powietrze garściami, trochę się śliniąc. Była zabawna!

Wszystkiemu z rozbawieniem przyglądał się mój chłopak, lecz spoważniał kręcąc głową na "nie", gdy wyciągnąłem do niego dłoń. – Nie umiem tańczyć – zarzekł, przekrzykując muzykę.

– To masz problem – skwitowałem jego głupią odpowiedź, szybko przyciągając go do swojego torsu, przyglądając się niedaleko tańczącej po swojemu Rai.

– Narobię ci tylko obciachu. Naprawdę nie umiem stawiać kroków, ani ruszać się w rytm. Przynajmniej nie do czegoś takiego – narzekał ze zmartwioną miną, rozglądając się w okół, by upewnić się że nikt nie zwraca na nas uwagi.

– Tańcz tak, jakby oprócz nas nie było tu nikogo – poradziłem mu z czułym uśmiechem. – Tak jak zawsze robisz to w domu.

– To nie to samo. Tu jest jakaś setka nieznajomych – powoli i bez przekonania położył dłonie na mojej talii. Patrzył w moje oczy nadal nieśmiało się poruszając.

– I tak już nigdy nie będzie okazji do tego, by się z nimi spotkać, więc nic nie tracisz – zachichotałem. – Niech oni cię nie interesują – szepnąłem mu na ucho, z półuśmieszekiem. – Uwierz mi, że połowa tych ludzi również nie jest świetnymi tancerzami, ale nikt nie zwraca na nich uwagi. Baw się, Lou!

– Jak mam się bawić do takiego smęta? – wykrzywiając swoją twarz, sprawił, że zaśmiałem się, opierając policzek na jego barku. I mi nie podobała się ta muzyka, ale liczył się miło spędzony czas, prawda?

– Stawiaj nogę do nogi, a teraz rób to samo, tylko kręć się w kółko. Zacznijmy od lewej strony – tłumaczyłem mu. Oboje skupiliśmy się na obserwowaniu swoich stóp. Gdy złapaliśmy wspólny rytm zrobiło się całkiem przyjemnie.

Zza pleców Louisa wyłonił się Mitch, który trzymał w swoich ramionach Raisin, machając mi i pokazując kciuki w górę, przez co parsknąłem śmiechem, odmachując jemu i Rai, która jak widać już bardzo polubiła mojego przyjaciela. Przytuliłem się czule do Tomlinsona, bujając do rytmu spokojnej melodii naszymi ciałami z leniwym uśmiechem. Przymknąłem powieki, czując że Louis również był mniej spięty i nawet parę razy obrócił mnie powoli tak, jak w prawdziwym tańcu i znów przyciągnął do siebie

– Wiesz.... To całkiem pomaga, gdy wyobrażam sobie, że Mitch ma cycki i wysoki głos, kiedy coś do nas mówi – powiedział, opierając o siebie nasze czoła. Zaśmiałem się cicho, łaskocząc swoim uśmiechem jego usta. – W dodatku fakt, że teraz na żonę jest całkiem pomagający.

– Czy jak będę kiedyś gruby i zrobią mi się przez to cycki, nadal będziesz mnie kochał? – wydąłem dolną warge, pod koniec ostatecznie się śmiejąc.

– Jesteś ektomorfikiem. Z twoim metabolizmem bardzo ciężko uzyskać efekt otyłości – parsknął. – Cały czas tyle ćwiczysz, niedługo będę się już całkowicie chował się za tobą ze wstydu. Mam tak pięknego chłopaka, gdy sam...

– Jesteś niesamowity – dokończyłem za niego, przerywając mu. Nie potrafiłem zrozumieć dlaczego Louis tak nisko ocenia swój wygląd. – Jesteś pieprzoną perfekcją i wiesz jak mogę ci to udowodnić? Rozejrzyj się, Tomlinson. Pół sali się na ciebie patrzy, jakbyś był greckim Bogiem, pomimo tego, że każdy widzi cię z chłopakiem i córką. Widzisz te pindę w żółtej sukience? Wcale nie ukrywa tego, że obczaja twoje pośladki – parsknąłem. Chłopak bardzo nietaktownie obrócił całą swoją głowę, by na nią spojrzeć, a ja uderzyłem się z otwartej dłoni w czoło. Ruda dziewczyna, która patrzyła prawie śliniąc się na szatyna, speszyła się, prędko odwracając wzrok.

– Rude są podobno wredne – Louis wzruszył ramionami, a ja patrzyłem na niego nie dowierzając w jego głupotę. – A ja mam chłopaka i córkę, która swoją drogą niedługo ukradnie całe to show – dopowiedział, spoglądając na dziewczynkę, która śmiała się, kiedy kilka osób do niej podeszło.

Mieliśmy nosa, mówiąc, że podbije serca wszystkich. Gdy tylko ktoś do niej zgadywał, ona nawet nie patrzyła się w naszą stronę, wyciągając rączki do każdego.

– Co za sprzedajne dziecko – oparłem czoło na jego skroni.

– Mamy więcej czasu dla siebie – powiedział Louis z powrotem przyciągając mnie bliżej siebie. – Kocham cię – odparł nagle, przytulając mnie i trzymając dłonie pod moimi łopatkami.

– A ja kocham ciebie – mruknąłem, złączając ze sobą na chwilę nasze usta. – Najbardziej na świecie – ponownie go pocałowałem, a Louis wykorzystał to nadając naszemu pocałunkowi powolnego tempa, mokrości i czułości, kiedy zarzuciłem swoje ręce na jego barki, dopiero moment później przypominając sobie o tym, gdzie się znajdujemy. Ale szczerze, pieprzyć to.

Jeśli komuś to przeszkadza, niech odwróci wzrok.

Tak jak zrobiła to ruda dziewczyna w żółtej sukience.

***

– Pychota! – powiedziałem, kiedy Louis kolejny raz przybliżył widelec z ciastem do moich ust. Jak stwierdził, on zapchał się połową kawałka, więc resztą karmił mnie. Dosłownie karmił.

– Dla mnie za słodki – spojrzał na spoczywającą na jego kolanach Raisin. – No proszę, ktoś tutaj uznał, że już koniec dla niej imprezy.

– Wypiła zbyt wiele – zaśmiałem się, wycierając kącik moich ust chusteczką.

– Jeszcze tutaj – powiedział szatyn, a ja zdziwiony spytałem "gdzie". On po prostu pocałował mnie w kącik ust. – Właściwie to nigdzie, chciałem cię pocałować.

– Idiota – prychnąłem, nagle czekając dość głośno i czując jak odbija mi się smak niedawno wypitego przeze mnie kieliszka szamana. – Ale bardzo rozkoszny idiota.

– Ow, nazwałeś mnie rozkosznym. To słodkie.

– A jak mówię, że jesteś uroczy to się obrażasz!

– Rozkoszny brzmi bardziej męsko.

Przewróciłem oczami.

– Skoro mała nam zezgonowała to czas się zbierać.

– Tak, kochanie. Najwyższa pora.  Impreza się rozkręca i nie chcę widzieć tych wszystkich pijanych ludzi – westchnął Louis. – Jak myślisz, obudzić ją? – spytał, patrząc na śpiącego aniołka. Wcale nie zdziwiłem się, że zasnęła, ludzie naprawdę ją wymęczyli, tańczyła więcej niż my dwoje razem wzięci i "poznała" też dużo osób. Byłem zadowolony z dzisiejszego dnia. Louis nie pokazywał ani trochę swojej zazdrości. Nawet rozmawiał o czymś z Mitchem dosyć najęcie, kiedy wyszedłem do toalety przewinąć dziewczynkę. Przyjęcie zaliczam do udanych.

– Nie – pokręciłem głową. – Spokojnie przeniesiemy ją do auta, a potem do łóżeczka, żeby już bardziej jej nie męczyć.

– I kiedy zaśnie...

– Tak Lou. Ja też mam dzisiaj ochotę.

Louis zachichotał, kręcąc głową.

– Zatem, pożegnajmy nowożeńców.

Kładając sobie dziewczynkę wygodnie w ramionach, wstał powoli, co uczyniłem zaraz po nim.

– Śmierdzi mi teraz z ust – szepnąłem do niego, krzywiąc się. Nie lubiłem zapachu alkoholu. Mogłem w ogóle nie pić tego głupiego szampana, ale Mitch się uparł, że każdy musi spróbować.

– Mój alkoholik – zaśmiał się Louis, kiedy poprawiłem swoją koszulę. Uśmiechnąłem się do niego glupio, ruszając w stronę Mitcha.

– Mała nam zasnęła, dlatego my już wracamy – od razu rzekł na wejściu Louis, kiedy ja wręcz rzuciłem się na szyję Mitchowi i Sarah mówiąc: – Adios! Miłej nocy poślubnej!

– Jesteśmy w kontakcie – zdziwiłem się, gdy Mitchell mówiąc te słowa, skierował je nie do mnie, a do Louisa. Następnie pocałowałem policzek Sarah i powiedziałem, że miło było ją poznać. Pomachaliśmy przy wyjściu do pary i chwilę później odetchnąłem, będąc na świeżym powietrzu.

– Nie ma to jak na wsi rankiem, pachnie gównem i rumiankiem! - westchnąłem, biegając po parkingu. Louis parsknął, starając się nie wybuchnąć śmiechem.

– Jesteś najgłupszy, Styles... – skomentował moje zachowanie wrzucając mnie na miejsce kierowcy, a sam wsadził dziewczynkę w fotelik i ruszył na własne miejsce.

– Nie, jestem szczęśliwy – uciąłem. – Jestem bardzo zadowolony z tego dnia i z ciebie.

Louis odpalił silnik. Uśmiechnął się do mnie, nachylając się. Przymknąłem powieki, trzymając swój pas, kiedy szatyn bezwstydnie zniżając się oglądajac moje usta. Kochałem ten moment przed samym pocałunkiem, te fascynację tym, co zaraz nadejdzie. Przymknąłem oczy, kiedy zassał moją górną wargę w cudownym pocałunku. Położyłem dłoń na jego karku, a po tym, on się odsunął. Oblizał usta i posłał mi uśmiech, gdy ja poprawiłem się na swoim miejscu, z różowymi policzkami zapinając pas.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro