69. Przestań się do mnie odzywać, gdy widzisz, że tego po prostu nie chcę!
Chcieliście dramę? Proszę.
– Polubiliście się z Tommym, hmm? – zagadnąłem go, pchając wózek z zaspaną Rai, która obudziła się zaledwie piętnaście minut temu.
Obiadokolacja rodzinna minęła nam milej niż kiedykolwiek.
Tematów do rozmów nie brakowało i, o dziwo, nie wszystkie kręciły się w okół mnie i mojej rodziny.
W końcu rodzice mieli teraz nową ofiarę. A ja? Wcale nie zazdrościłem chłopakowi Gemmy. Na szczęście dla Louisa byli od początku pobłażliwi, ale wierzyłem, że w przypadku partnera moje siostry tak nie będzie. W końcu poznali jej byłych i dlatego mieli wątpliwości, ale Tommy wydawał się bardziej niż w porządku.
– Jestem nadal w ogromnym szoku co do jego osoby! – ukazał swój entuzjazm. – Przecież jest taki całkiem ułożony, nie stosuje żadnych używek, jest spokojny, ale zabawny. No dla Gemmy chłopak idealny.
– Mam nadzieje, że teraz już naprawdę to będzie ten właściwy. – wyznałem. – Ona zasługuje na wszystko, co najlepsze.
– Tak, masz zupełną rację. Zrobił dobre pierwsze wrażenie, prawda? – przytaknąłem bez wahania. – Jestem ciekawy czy... – urwałem gwałtownie, ostatnią samogłoskę mocno przyciągając gdy wpadłem z cichym "łup" na kogoś, kto widocznie się spieszył.
– Wow. Naprawdę przepraszam. Nie zauważyłem, że ktoś idzie na... – zmarszczyłem brwi, kiedy spojrzałem na osobą, z którą się zderzyłem. Muszę znać tego chłopaka, tylko skąd?On również przyglądał mi się dłuższą chwilę, aż wreszcie po dokładnym spojrzeniu mi w oczy uśmiechnął się.
– Harry? – spytał dla pewności, a ja od razu rozpoznałem go po głosie. – To naprawdę ty? Ile lat się nie widzieliśmy? – otworzyłem oczy szerzej widząc swojego dobrego kolegę z gimnazjum.
– Zdecydowanie za wiele – odparłem z szerokim uśmiechem. – Ściąłeś włosy! – zauważylem. – I masz zarost! Nie to co ja... – parsknąłem.
– Jednak ty zdecydowanie wyprzystojniałeś, strasznie się wyrobiłeś odkąd miałeś piętnaście lat – zaśmiał się Mitch, tym swoim melodyjnym, spokojnym głosem. Zarumieniłem się wściekle, mamrocząc pod nosem nieśmiałe "dziękuję" lecz przerwał mi Louis, który nie tak dyskretnie odchrząknął, zwracając na siebie uwagę.
– Oh! To twój.... chłopak, mąż? MASZ DZIECKO? – oczy Mitcha zalśniły, gdy dopiero po chwili zwrócił uwagę na Raisin, która patrzyła na niego zdezorientowana dużymi oczami, ssąc swój smoczek.
– Owszem – wyszczerzyłem się dumnie. – Mitch, to jest mój chłopak - Louis. Louis, Mitch to mój stary, dobry kolega, który bronił mnie zawsze przed tymi homofobicznymi gnojami.
– Miło mi cię poznać – powiedział mój dawny przyjaciel, wyciągając dłoń do Louisa, którą on ujął w swoją, cały czas patrząc nieufnie w oczy Michella. Wiedziałem, że Louis jest bardzo ostrożny jeśli chodzi o nowe osoby, o których nic nie wie.
– A wasza córeczka to...
– Raisin – wypchnąłem dumnie pierś.
– Jakie piękne imię! – zagruchał, nachylając się do niej. – Cześć ślicznotko! – wziął jej rączkę w swoje dwa palce, a ona jedynie wpatrywała się w niego z zaciekawieniem.
– Jest dosyć senna – oznajmiłem.
– Fajne ma loczki – powiedział, z powrotem się prostując. Uśmiechnąłem się do niego delikatnie. – Wiesz, Harry. Wydaje mi się, że nie zmieniłeś się wiele z charakteru. Cały czas jesteś tak samo... lekki i delikatny!
– Ale zdecydowanie jestem wyższy... I chyba głos mi się trochę zmienił – stwierdziłem. Nagle poczułem zdecydowany uścisk dłoni Louisa na swojej talii i sposób, w jaki wypalał wręcz w Mitchu dziurę swym spojrzeniem.
– Zdecydowanie urosłeś – Mitch zaśmiał się i chyba wszyscy mogliśmy wyczuć w jego słowach podtekst. Zaśmiałem się, bijąc go pięścią w ramię w sposób w jaki zawsze to robiliśmy. – Już nie biegasz po ogródku na golasa?
– Nie zdarza mi się – zachichotałem, krzywiąc się delikatnie przez to, jak mocno szatyn zacisnął swe palce na moim biodrze. – Mam dziecko, nie mam na to czasu.
– Wiesz, teraz się spieszę, ale może jutro razem z Louisem wpadniecie do pobliskiej kawiarni? Pracuję tam, więc... możemy powspominać stare czasy dłużej – zaproponował. Zgodziłem się ze skinięciem głowy.
– Byłoby cudownie! – klasnąłem energicznie w dłonie. – Prawda, kochanie? – spojrzałem na szatyna z wyczekującym uśmiechem.
– Jutro mam dużo pracy, wiesz o tym Harry – szepnął, patrząc na mnie intensywnym wzrokiem.
– Ale na pewno kawa po pracy dobrze Ci zrobi! – pocałowałem go słodko w policzek. – Proooszę, Loubear...
– Dobrze, masz mnie – powiedział, w końcu uśmiechając się do mnie leniwie.
– W porządku, w takim razie ja was nie zatrzymuję już dłużej – oznajmił nam Mitch. – Jeszcze Raisin się zdenerwuje, a tego byście z pewnością nie chcieli!
– Do zobaczenia, fajnie cię widzieć Mitch – powiedziałem do chłopaka, który zaczął się oddalać i pomachał nam dłonią. – O mój Boże, jakie ciasteczko z niego wyrosło... – mruknąłem z półuśmieszekiem odprowadzając go wzrokiem nim ruszyliśmy dalej.
– Co proszę? – usłyszałem pogniewany głos Louisa, który zaczął jechać dalej wózkiem. Przewróciłem oczami, gdyż jego zazdrość nadal była cholernie uciążliwa i ciężka w naszym związku.
– Jezus Maria, nie wolno mi nawet stwierdzić faktu, że mój kolega z gimnazjum jest przystojny? Czy to już zdrada? – burknąłem.
– Nie podoba mi się w ogóle to, jak z tobą rozmawiał – powiedział chłopak, wkładając do usteczek Raisin smoczek, który wypluła. – Co to za teksty? Nadal jesteś taki delikatny, nie chodzisz nagi?
– On żartował – przewróciłem oczami. – Już tak nie przesadzaj. Założę się, że na pewno nie jest gejem i te komentarze są dla niego bez znaczenia. Boże, to niesamowite, że spotkaliśmy się po tylu latach. Nie miałem pojęcia, że wrócił z Florydy, czy z czegoś. Nie jestem pewny... ale tak, chyba tam pojechał z nową rodziną zastępcza. Później, po skończeniu gimnazjum, już nigdy go nie widziałem.
– Jeśli nie jest gejem, albo przynajmniej bi, to dlaczego próbował z tobą flirtować? Na moich oczach, huh? – fuknął.
– On ze mną nie flirtowal, Lou, i przestań sobie dopowiadać wszystko, ilekroć gadam z atrakcyjnym facetem. To męczące.
– Dla mnie męczące jest to, że cały czas ktoś próbuje cię poderwać. Czy tego nie widać, że jesteś moim chłopakiem? – z frustracją westchnał ciężko. – W dodatku masz przed sobą głupi wózek.
– Nawet jakby ktoś próbował mnie podrywać to przecież ja kocham tylko ciebie, Louis. Dlaczego nie rozumiesz tej prostej rzeczy? – spytałem poirytowany, patrząc przed siebie, gdy zbliżaliśmy się do domu. – Z resztą, nie możesz się irytować tym, że jestem dla innych ładny i widzą we mnie zainteresowanie.
– Wierzę w to, że mnie kochasz, ale jedynie nie potrafię zrozumieć, dlaczego ty nawet nie próbujesz powstrzymać innych od flirtowania z tobą! Wtedy pozwalają sobie na jeszcze więcej!
– Mitch ze mną nie flirtował! – oburzyłem się. – Był moim kolegą w gimnazjum. Nigdy nawet mnie nie dotknął, rozumiesz?
Louis ponownie westchnął na moje słowa.
– Po prostu... to jest jak, to jest głupie i wiem to, tak, okej, ale mimo tego, że ufam tobie jak i temu wszystkiemu, to czasem boję się, gdy jesteś w obecności jakiegoś faceta, że... ty również się nim zainteresujesz.
Moje poirytowane rysy twarzy natychmiast złagodniały po jego słowach. Przytuliłem się do jego boku.
– A co się stało z tym pewnym siebie, najprzystojniejszym na świecie mężczyzną, którym tak zarzekałeś się, że jesteś jeszcze pół godziny temu?
– To mój dobry przyjaciel, ale nie pojawia się przez cały czas – wzruszył ramionami, pchając wózek.
– Kochanie... – nienawidziłem z całego serca, gdy chłopak był siebie niepewny. To frustrujące, że nie pojmował jak perfekcyjny jest! – Nigdy nie spojrzałbym na nikogo innego. Nikt się tobie nie równa i żadna siła na świecie mnie nie przekona, że jest inaczej.
– Nie mam sposobu na swoją chorą zazdrość i wiem, że to dla ciebie uciążliwe – zupełnie ignorowal to, że przed chwilą nadałem mu miano osoby idealnej. – Po prostu zostawmy to i chodźmy do domu.
– Wiesz co? – uśmiechnąłem się, wchodząc z nim na nasz mały taras. – Dopóki nie odstawiasz jakich dziwnych fochów, twoja zazdrość jest całkiem urocza.
– Nie ma we mnie rzeczy uroczych – Louis przewrócił oczami, wyciągając pęczek swoich kluczy i otwierając nasze mieszkanie. W końcu poczułem zapach swojego domu.
***
– Jestem tak zmęczony! Będę miał odciski na dłoniach, bolą mnie opuszki palców i zaraz dostanę oczopląsu – powiedział Louis, padając twarzą na poduszki, gdy wrócił z salonu tatuaży. Jęknął gardłowo, przy tym wzdychając.
– Odpoczywaj przez maks pół godzinki i podnoś potem dupcie. Jesteśmy dzisiaj umówieni na kawę – przypomniałem mu ppdczas pisania mamie sms-a o tym kiedy powinna położyć spać Rai, którą oddałem pod jej opiekę.
– Uh! – chłopak jęknął, podnosząc się do pozycji siedzącej i dotykał swoich dłoni. – Idź sam – mruknął od niechcenia. – Albo nie! Nie idź sam!
– No tak, bo jeszcze mógłbym cię zdradzić – prychnąłem. – Z kolegą z pieprzonego gimnazjum – dodałem prześmiewczo. Louis zamiast zaśmiać się, tylko spojrzał na mnie z oburzeniem, jednak po chwili ujrzałem na jego twarzy cień rozbawienia..
– Dzisiaj przyszedł do mnie koleś i chciał na tyłku wytatuować imię swojej dziewczyny. Spojrzałem na niego jak na idiotę i starałem się mu przemówić, że nie jest to dobra decyzja, ale on uparł się na tyłek – roześmiał się, zakrywając twarz dłońmi.
– Ja wytatuowałbym sobie coś na tyłku – uśmiechnąłem się lekko, już widząc jak bardzo go tym zaciekawiłem.
– A co takiego?
– „Własność L.T."
Louis parsknął gromkim śmiechem, poklepując swoje udo, więc usiadłem na nim okrakiem, kładąc dłonie na jego karku, natomiast on powoli zjeżdżał palcami pod materiał moich dżinsów.
– To nie jest taki głupi pomysł – powiedział z rozmarzonym tonem głosu, jeżdżąc po mojej nagiej skórze.
– Tomlinson, nie kombinuj nic przed samym wyjściem – upomniałem go, nie okazując tego jak zaschło mi w ustach.
– Wyluzuj się, mały. Przecież trzymam ręce na swojej własności – zaśmiał się kokieteryjnie, wysyłając mi oczko. – Myślisz, że to też mógłbym nazwać swoją własnością? – spytał uciskając moją męskość przez bokserki. Zapewne czuł to jak gruby i suchy byłem. Wypuściłem mimowolnie powietrze z ust, zasłaniając ręką usta i kapcie na siebie za to w myślach. Nie mogłem dać mu przecież tej satysfakcji!
– Musisz pokazać mi jak bardzo jesteś mój, żebym nie był o ciebie zazdrosny. – Słyszałem, że specjalnie obniżył swój głos, jak zawsze robił to w przypływie żądzy. Zaczął irytująco powoli pieścić moją męskość przez materiał, chcąc sprawić, bym stał się twardy.
– P-pokazuję ci to cały czas przecież... – sapnąłem, poruszając swoimi biodrami w rytm ruchów dłoni szatyna. Zatrzymałem swoje biodra, czując że spełnienie jego celu jest blisko. Sięgnąłem po jego dłonie, kręcąc głową. – Lou, przestań...
– Wiem, że tego pragniesz. Dlaczego mam przestać? Świetnie nam idzie – przegryzłem wargę, kiedy mocniej wypchałem swoje biodra. Zniżyłem się delikatnie, gdy poczułem uderzającą falę ciepła, która rozeszła się w moim podbrzuszu. Chłopak wykorzystał to, począeszy robić mi malinkę na szyi.
– Cokolwiek chcesz kurwa zrobić, zrób to teraz i szybko – praktycznie warknąłem, wplatając swe palce w jego włosy. – Muszę mieć jeszcze czas na układanie włosów.
– Cudowny, mój chłopiec – podkreślił drugie słowo, w tempie natychmiastowym odpinając moje dżinsy i wyjął od razu mojego wpół twardego penisa. Ja nie pozostawałem w tym bierny i prędko pozbyłem się swojej koszulki, chwytając za rąbek tej jego.
– Co masz zamiar mi zrobić? – spytałem niby niewinnie.
– Użyję ust, kochanie – ton, którym emanował brzmiał, jakby wypowiedział "pójdziemy na zakupy", przez co zagryzłem wargę, pociągając jego koszulkę do góry i usiadłem na tyłku ze zwisającymi z kanapy nogami. Położyłem stopy na podłodze wyczekująco. Rozłożyłem je szeroko, gdy Louis przede mną uklękł.
– Tylko bądź głośny jak zwykle – poprosił, po czym puścił mi oczko i wziął co najmniej pół mojej męskości do ust jak gdyby nigdy nic. Odchyliłem głowę w tył, wydając z siebie przeciągłe stęknięcie.
– Jezu, Lou – zacząłem oddychać coraz szybciej, gdy spojrzałem w dół, a on patrzył na mnie niezwykle intensywnie błękitnymi oczami. Mogłem poczuć, jak w jego ustach penis robi się coraz bardziej sterczący. – Robisz to najlepiej, skarbie – powiedziałem, przegryzając swoją wargę, kiedy chłopak brał więcej mojego kutasa w usta. Przejechał po mojej skórze językiem. Powoli wplątałem dłoń w jego włosy, gdy zaczął poruszać swoją głową, znów patrząc na mnie, a to, czego nie dał rady wziąć do ust trzymał dłonią. Sapałem i jęczałem, czując że dzisiaj dojście nie zajmie mi krótka chwila. Ugniatałem karmelowy włosy i głaskałem skórę jego głowy, co chwilę pociągając za kosmyki.
– Louis, Jezu. Lou-a..ach. Jesteś naj-cudowniejszy. Kocham tylko ciebie. Rozumiesz? – warknąłem, chcąc uświadomić i wbić to do tej głupiej głowy. Chłopak mruknął w mojego kutasa. Całe moje ciało przeszedł ogromny dreszcz. Mój penis drgnął w tyle gardła Louisa. Ssała mnie powoli, ale okropnie lubieżnie używają dużo języka. Było mokro i intensywnie, gdy mój penis zaczął pulsować, co oznaczało bliski koniec.
Nie minęło więcej niż dziesięć sekund, kiedy osiągnąłem swój szczyt, a Louis postarał się przełknąć nasienie. Nigdy tego nie robił. Moja sperma ściekała w kąciku jego ust; wyglądał jeszcze bardziej gorąco, zlizując lepki płyn. Starałem się unormować swój oddech, kiedy usta Louisa zaatakowały moje wargi. Smakował słono, jak moja sperma i był lepki. To powinno być mało smaczne i takie było, ale to wciąż usta Louisa. To, co nimi robił, było nagrodą za wszystko. Po namiętnym pocałunku zapiąłem swoje spodnie, a Louis oznajmił, że jak zwykle jęczałem najlepiej i najgłośniej wymawiałem jego imię. Gdy poszedł umyć zęby, ja już postanowiłem zejść na dół, gdy mój oddech wrócił do normy. Wszedłem do naszej sypialni, wyjmując z szuflady mojej toaletki żel do włosów i zacząłem je jakoś układać.
Kiedy ubierałem swoje buty na kanapie, chłopak zszedł na dół i miał...
– Kochanie, idziemy do kawiarni, a twój penis stoi gotowy do działania w twoich spodniach – powiedziałem, patrząc na chłopaka.
– Kurwa, kurwa wiem. Próbowałem wszystkiego – desperacko dotykał się przez spodnie. Wiedziałem, że kłamał. Kłamał tak bardzo, że nawet nie próbował ukrywać, iż pragnie abym to ja mu ulżył. Przecież mógł sam coś z tym zrobić w toalecie.
– Po prostu powiedz, że chcesz bym zrobił ci loda, zdesperowany głąbie – przewróciłem oczami.
– Duh! – chłopak zaśmiał się z oburzeniem. – To ty sprawiasz, że jestem taki zdesperowany. To twoja wina, że przy tobie cały czas taki jestem – powiedział, podchodząc do mnie w powolnym tempie.
– Tak, tak, tatuśku – przewróciłem na niego oczami, ukradkowo przegryzając wargę, mając nadzieję, że jeszcze bardziej go tym skuszę.
– Nie pomagasz, brudny chłopcze – odparł niskim, zachrypniętym głosem, który był lekko zdarty przez to, co działo się jeszcze dziesięć minut temu. – Co ty na... szybki numerek na kanapie? – zaśmiał się patrząc na mnie z góry. Sprawiałz że w każdej chwili mogłem poczuć się podniecony do granic możliwości.
– Musimy iść do kawiarni, skarbie – mruknąłem, specjalnie odwracając się do niego tyłem i wypychajac swoje biodro aby jeszcze bardziej uwydatnić swoje pośladki pod materiałem jeansu.
– Słoneczko... Mówiłeś, że mamy jeszcze trochę czasu – przeciągał słowa, bez skrępowania obserwując moje ciało z góry na dół w bardzo powolny sposób. – Zobaczmy jak szybko możesz dojść.
– To zależy od tego jak dobry będziesz. Dwa orgazmy w ciągu kilku minut nie zawsze mi wychodzą – wzruszyłem ramionami dumny z tego jak idealnie gram niewinnnego.
– Zawsze robię to najlepiej. Mógłbyś dojść nawet pięć razy – powoli sięgnął dłonią do mojego policzka, głaszcząc moją ogoloną skórę i zaczął dwoma palcami obrysowywać moją szczękę.
– Daruj sobie grę wstępną – zaśmiałem się, podnosząc i od razu przycisnąłem swoje usta do tych Louisa. Szatyn od razu oddał pocałunek z wielką pasją. Chwycił mnie mocno pod uda, a ja wiedząc co insynuje podskoczyłem lekko, obejmując go nogami w pasie. Asekurował mnie z dłońmi sciskajacymi moje pośladki, kiedy zaniósł mnie na sofę, przy okazji zrzucając z niej wszystkie ozdobne poduszki i dodając język do pocałunków. Wszystkie moje jęki maskował własnymi, cierpkimi wargami.
***
– Jesteś... wspaniały – wymamrotał Louis, oddychając głęboko. – To był nasz najszybszy, ale jeden z bardziej seksownych stosunków – zaśmiał się, patrząc na mnie. – Kocham cię, Harold.
– A ja ciebie. Nie zdajesz sobie z tego sprawy i martwi mnie to – odparłem cichutko, próbując unormować swój oddech. Louis odgarnął moje włosy dłonią, obserwując ślady które zrobił na moim karku. Zbliżył się, następnie czubkiem języka liżąc jedną z malinek, przez co zamruczałem, wciąż czując tam mrowienie. Pocałował moje usta ostatni raz, zanim podniósł się z mojego ciała.
– Nie lubię prezerwatyw. Wiem, że to jest ryzykowne, ale moglibyśmy sprawdzić twój cykl i kochać się bez tego, kiedy twoje dni płodne są daleko – stęknął, powoli opuszczając moje wnętrze.
– Wolę gdy dochodzisz we mnie, zdecydowanie. Wtedy mogę wszystko poczuć. Ale tak jak powiedziałeś, twój pomysł jest ryzykowny. Za bardzo bym się później stresował, że może jednak jakimś trafem zaciążyłem. Twoje plemniki są całkiem sprytnymi kolegami, skarbie – mówiłem zupełnie szczerze i z lekką kpiną, podnosząc się na łokciach.
– Co ty na to byśmy zmienili trochę... wiesz, sposoby antykoncepcji?
Spojrzałem na niego lekko zdezorientowaany, jednak szybko zrozumiałem o co mu chodziło.
– Właściwie... mógłbym przejść na tabletki. Pójdę z tym do Lottie, obiecuję. Wiesz, że żaden sposób nie daje stu procentowego zabezpieczenia. I to nie jest wcale takie łatwe, są skutki uboczne i inne gówna – cmoknąłem go w żuchwę.
– Wiem, skarbie, ale nie sądzisz, że naprawdę powinniśmy zacząć bardziej uważać?
– Powinniśmy – przeciągnąłem się. – Twoja dojrzałość jest gorąca, wiesz?
Louis zaśmiał się, dotykając palcem mojego biodra, na którym oznaczał się siny ślad.
– Kurwa, obaj jesteśmy pokąszeni.
– Przynajmniej wszyscy przekonają się jak nam cudownie – uśmiechnął się szelnowsko, głaszcząc moje malinki.
– Huh? Czyli zrobiłeś to, żeby Mitch widział? – uniosłem brwi, przymykając oczy. Moje serce nadal biło niewyobrażalnie spazmatycznie.
– W pewnej mierze. Ale nie myśl, że to był mój główny zamiar. Nigdy bym cię w ten sposób nie wykorzystał – puścił mi oczko, a następnie cmoknął w usta zanim wstał w zamiarze ubrania się. Jego mięśnie na całym ciele były bardzo napięte.
– Pieprzony zazdrośnik – zaśmiałem się, rozglądając po podłodze w poszukiwaniu mojej bielizny. Kiedy podniosłem się, poczułem mocny ból w dolnych partiach. Chłopak wyszczerzył się gotowy to skomentować jednak pokrzyżowałem jego zamiary mamrocząc: – Ani słowa, dupku.
– Jeszcze kilka chwil temu mówiłeś coś innego – powiedział, uśmiechając się do mnie cwanie. Westchnąłem ubierając się i stwierdziłem, że muszę poprawić swoją fryzurę bo rzeczywiście włosy stały we wszystkie możliwe strony świata. Po chwili miałem już na sobie dolną część garderoby.
– Boże, czuję się jakbym wciąż był otwarty – sapnąłem. – Wieczorem będziesz smarował mój zmaltretowany tyłek.
– Oczywiście – wzruszył ramionami. – Robię to często.
Uśmiechnąłem się mimowolnie.
– Przez ciebie mój makijaż poszedł się walić – zamruczałem.
Szatyn przesłał mi cynicznego buziaczka, zakładając z powrotem swoją koszulkę. Po około pół godzinie byliśmy ponownie gotowi i prędko wyszliśmy z domu, wiedząc, że za parę minut się spóźnimy.
– Louis, wolniej – moja twarz wykrzywiła się, kiedy chłopak szedł szybko, a ja cóż... przez odczuwany ból w tylnej części ciała miałem z tym problemy. Chłopak zaśmiał się, zwalniając i złapał mocniej moją dłoń. Właśnie mijaliśmy kwiaciarnię i Louis zobaczył na wystawie piękne bukiety.
– Który z nich podoba Ci się najbardziej? – zapytał, zbijajac mnie tym delikatnie z tropu. Spojrzałem na wystawione za szybą bukiety. Zmarszczyłem brwi, na co on posłał mi pstryczka w nos. – Zasługujesz na to, bym codziennie przynosił ci taki bukiet, skarbie. Tak rzadko daje ci jakieś upominki, czas to zmienić! –był całkowicie poważny, bawiąc się palcami mojej dłoni. – Wezmę największy, w porządku?
– Louis, to może jak będziemy wracać – odparłem z małym uśmiechem. – Nie chcę, żeby Mitch na nas czekał...
– Później będzie zamknięte skarbie – pokręcił nosem. – Daj mi moment – powiedział i nie czekając na moją odpowiedź zniknął za dużymi, szklanymi drzwiami. Zaśmiałem się, przyglądając jak rozmawia z florystyką stojącą za ladą.
– Nie wierzę w tego człowieka – mruknąłem sam do siebie, kręcąc z politowaniem głową, obserwując jak bierze do rąk olbrzymi bukiet, purpurowych tulipanów, a następnie płaci kobiecie w średnim wieku. Kiedy wyszedł z kwiaciarni, na jego twarzy był wielki uśmiech, a bukiet zakrywał prawie całą jego twarz. Podarowałem mu jeden z największych uśmiechów, gdy stanął przede mną.
– Są piękne – oznajmiłem zgodnie z prawdą, przyjmując je i od razu przykładając ich paletki do swego nosa. – Dziękuję.
– Wszystko co najpiękniejsze dla mojego ślicznego chłopaka – zachichotał, łącząc swoją dłoń z tą moją.W drugiej ręce trzymałem cudowne kwiaty. Były kolorowe, wiele rodzajów skomponowanych w jednym bukiecie. Pokochałem je. Louis widział jak im się przyglądam i złożył szybkiego całusa na mojej szczęce.
Jakimś cudem zdążyliśmy dokładnie na styk, przy stoliku na zewnątrz od razu zauważając mojego kolegę, który na widok bukietu od Louisa dla mnie lekko się zmieszał. Szatyn zareagował nagłym wyprostowaniem się z dumy.
– Dobrze cię widzieć, Mitch – powiedziałem, siadając. Chłopak uśmiechnął się do mnie przyjemnie. Właściwie patrząc na niego dłużej, mogę wywnioskować, że nie zmienił się tak bardzo. Nadal widziałem w nim tego dobrego chłopaka.
– Mogę poprosić o jakieś naczynie z wodą na kwiaty? – spytałem dziewczynę, która przyjmowała zamówienia. Ona zaledwie po upływie jednej minuty wróciła z napełnioną do połowy wysoką szklanką. Louis siedział na przeciwko Mitchella zbyt dumny, by na niego spojrzeć.
– Czy teraz mogą państwo złożyć zamówienie? I ty Mich? – spytała, a ja przypomniałem sobie, że przecież mój dawny przyjaciel pracuje w tej kawiarni, więc wszyscy pracownicy go znają. Poprosiłem karmelowe latte z lodami i spojrzałem na Louisa.
– H bardzo lubi lody – mruknął do bruneta. – Zwłaszcza te ode mnie... – zacząłem od razu nerwowo kasłać, równocześnie się rumieniąc. – Więc dla mnie klasyczne latte – powiedział zwyczajnie, a dziewczyna z plakietką logo firmy na piersi, zapisała zamówienia i ruszyła do lokalu, gdy Mitchell poprosił zwykłą wodę. Posłałem Louisowi mordercze spojrzenie za ten okropny, zbereźny tekst. On jedynie wzruszył ramionami. Zauważyłem, że wzrok Mitcha spoczął na moich malinkach.
– Więc... Zaatakował cię wampir, co Styles? – wysłał mi cwane spojrzenie w sposób, jaki robił to zawsze. Uniosłem swoje brwi do góry, dotykając lekko szczypiący znaków na mojej szyi.
– Coś gorszego – zaśmiałem się, kładąc dłoń na kolanie Tomlinsona, jednak ten nie uśmiechnął się ani trochę, jedynie patrząc na Mitcha. Pieściłem jego nogę przez materiał dżinsów, a on tylko na moment spojrzał w moją stronę.
– Pasujecie do siebie – zagaił Mitch, spoglądając to na mnie, to na Louisa. – Chociaż zawsze wyobrażałem sobie ciebie z trochę innym... typem facetów. – przyznał, a ja zmarszczyłem brwi.
– Co to znaczy? – zapytałem, w tym samym momencie, kiedy szatyn praktycznie wywarczał "proszę?".
– Nie zrozumcie mnie źle, broń Boże. Po prostu kiedyś Harry miał trochę inny gust – Mitch przez chwilę wyglądał jakby nad czymś myślał. – Na przykład! Pamiętasz tego kolesia z gimby? To była twoja pierwsza miłość! – wręcz zaśpiewał ostatnie zdanie.
– Nadal będziesz mi to wypominać? To było moje pierwsze... zauroczenie, wiesz. Okazał się zupełnym cipeuszem, a nie wyglądał na takiego – pokręciłem głową zdruzgotany.
– Właśnie – wtrącił się Louis. – Harry'ego kręcą dojrzali i męscy mężczyźni, a nie jakieś pizdy – westchnąłem, słysząc, że zaczął się denerwować.
– Dlaczego rozmowa kręci się w okół mnie? – spytałem z udawanym oburzeniem. W tym samym czasie dostaliśmy nasze zamówienia i upiłem łyk mojej kawy mrożonej. – Powiedz, czy ty kogoś masz? Wyrwałeś jakąś foczkę? – zaśmiałem się, widząc cwany i dumny uśmiech Mitcha na jego twarzy.
– Za miesiąc... jest mój ślub, kurwa żenię się! – pisnął Mitchael.
– O mój Boże! To cudownie! – pisnąłem podnosząc się, aby przytulić kumpla. Louis trzymał dłonie na moich biodrach, składając brunetowi niemrawo gratulacje. – Opowiadaj! Jak się poznaliście? – od razu zasypałem go pytaniami, siorbiąc cichutko swój napój przez słomkę. Słuchałem z wielkim zaangażowaniem tej uroczej historii, co jakiś czas kopiął w łydkę Louisa upominając szatyna, gdy zachowywał się jak dupek.
– I po dwóch latach i trzech miesiącach stwierdziłem "Hej, chcę spędzić z nią resztę moich dni"! – powiedział entuzjastycznie. – Wiecie, to jest to uczucie, gdy uświadamiasz sobie, że właściwie chcesz się budzić obok tej osoby i następnego dnia znów zasypiać. No i wiadomo, po ślubie zamierzamy starać się o dziecko.
– U nas zostanie rodzicami wyszło jako... niespodzianka – uśmiechnąłem się. – Wiesz, kiedy Raisin się urodziła miałem tylko osiemnaście lat, raczej ludzie się tak szybko na dzieci nie decydują.
– Ale to chyba w porządku, nie? Widać, że się kochacie – powiedział Mitch, promieniście uśmiechając się od ucha do ucha. Po chwili poprosiłem by wrócił do opowieści.
– Więc tego dnia powiedziałem mojej wybrance, że załatwiłem nam lot spadochronami. To energiczna, przebojowa kobieta. Skakała już.. cztery razy! W chwili, gdy wisieliśmy dosłownie nad chmurami, z ogromnym trudem wykrzyczałem to piękne pytanie "wyjdziesz za mnie?". Powiedziała tak!
– Boże, to było takie piękne! – klasnąłem w dłonie. – Cudowny sposób na oświadczyny!
– Po wylądowaniu wyciągnąłem z kombinezonu pudełeczko i oczywiście padłem przed nią na kolana, tak jak w tych wszystkich filmach Pokaże wam zdjęcia pierścionka! Mam na telefonie kilka fotek.
Louis, gdy tylko Mitch odwrócił wzrok przewrócił oczami, a ja spojrzałem na niego błagalnym spojrzeniem mówiącym "proszę, zrób to dla mnie".
– Oto on. Kosztował mnie tyle pieniędzy! – zaśmiał się głośno mój 6 przyjaciel, odwracając telefon w naszą stronę. Uśmiechnąłem się szeroko, widząc naprawdę śliczny sygnet.
– Całkiem ładny, ale jeśli chodzi o sposób zaręczyn to zrobiłbym to zupełnie inaczej – przemówił Louis, a ja miałem ochotę schować się pod stół, bo to nie wróżyło nic dobrego. To był pierwszy raz, kiedy odezwał się mówiąc coś więcej niż pojedyncze wyrazy. – Jak dla mnie liczą się bardziej słowa niż to, w jaki sposób to ktoś robi – wzruszył ramionami.
– Wyczuwam jakieś plany? – spytał Mitch, patrząc na Louisa. Zaczerwieniłem się, nawet nie próbując tego ukrywać, zerkając na szatyna, który ku mojemu zdziwieniu odparł.
– Być może...
– To świetnie, nie musisz się martwić – odparł Mitch lekko wychylając się do szatyna – nic nie powiem Harry'emu.
– Dzięki, wiecie? – parsknąłem, uśmiechając się czule do swojego chłopaka. Czy Louis rzeczywiście coś planował? On zagryzł wargę, nic więcej nie mówiąc, jednakże prawie się zachłysnął kawą słysząc propozycję Mitchella.
– Może wpadniecie na mój ślub?
Nie zszokowało to jednak tylko i wyłącznie szatyna, ponieważ ja również spojrzałem na kolegę zszokowany. Czy on mówił serio? Chryste...
– Mówisz poważnie?
– Dlaczego nie, Harold? Kiedyś przecież byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, teraz znów się spotkaliśmy... Byłeś istotną osobą w moim życiu, gdy byłem dzieciakiem.
Jego słowa bardzo mnie rozczuliły, a w sercu poczułem rozprzestrzeniające się ciepło.
– Czułbym się zaszczycony.
– Mam to rozumieć jako tak? Louis? –
Odruchowo ścisnąłem udo chłopaka, mając nadzieję, iż zrozumie co chciałem mu w ten sposób przekazać. Wyczekiwałem cierpliwie jego odpowiedzi.
– Jeśli Harry'emu zależy, to tak, pojawimy się na twoim weselu – powiedział Louis przegryzając wnętrze swojego policzka. W moich oczach pojawiły się rozczulone iskierki. Świadomość tego, iż zgodził się tylko ze względu na mnie sprawiała, że cholera, pokochałem go nawet bardziej! Nie sądziłem, że tak się da.
– Kocham cię! Będziemy na weselu! – aż podskoczyłem na swoim miejscu, a Louis zaśmiał się przez moją reakcję.
– A potem na naszym – chłopak puścił mi oczko. Mitch popił łyk swojej wody, patrząc się na nas z półuśmieszekiem.
– Tak tylko chcę ci przypomnieć, że nie mam pierścionka zaręczynowego na palcu – spojrzałem na niego, wysoko unosząc brwi.
– Jesteście strasznie rozkoszni – powiedział Mitch.
Resztę spotkania z moim starym kolegą minęła nam bardzo dobrze. Louis na szczęście nie odstawiał niewiadomo jakich scen zazdrości a nawet starał się być miły. W pewnych momentach naprawdę zauważyłem, że w powolnym tempie i małymi krokami zaczyna dogadywać się z moim przyjacielem. Nie rzucał żadnymi tekstami, nawet kiedy Mitch wspominał przystojnych chłopców z gimnazjum. W końcu zacząłem narzekać, że tęsknię za Raisin i musimy wracać do domu, by odebrać ją od dziadków, zanim nastanie jej pora spania. Poprosiliśmy kelnerkę o rachunek, a kiedy Mitch wykłócał się o to, by właśnie on zapłacił, przyszedł czas na pożegnanie.
– Było naprawdę świetnie – powiedziałem szczerze, podchodząc z Tomlinsonem bliżej chodnika.
– Zgadza się. Czasem świetnie jest powspominać stare czasy ze starym przyjacielem – odparł Mitch, gdy wymieniliśmy sie numerami by być w stałym kontakcie.
– Miło było cię poznać – brunet uścisnął Louisowi rękę. – Harry jest świetnym facetem, szanuj go!
– Oczywiście – powiedział Louis uśmiechając się do mnie szeroko. Mitch rozłożył ramiona, a ja wpadłem w nie, przytulając się do niego mocno, tak jak kilka lat temu. Ułożył on swoje dłonie na moich lędźwiach, które powoli głaskał kciukami, na co ja odruchowo się uśmiechnąłem. Czując znajome ramiona stwierdziłem, że było mi dobrze przez otaczający mnie przyjemny zapach. Uściski Mitchella nie zmieniły się w ogóle, jedynie trzeba przyznać, że oboje jesteśmy teraz dużo bardziej wysocy. Kiedy mieliśmy po piętnaście lat to Mitch był tym wyższym o dwie, nawet dwie i pół głów. Nagle ten przyjemny uścisk przerwał mój chłopak, który zacisnął dłonie na moim ramieniu i brutalnie pociągnął do siebie. Musiałem zrobić dwa kroki w tył, żeby utrzymać równowagę. Louis zacisnął palce na mojej talii patrząc na chodnik. Przesadził i byłem na niego naprawdę zły.
– Do zobaczenia – wycedził do chłopak przez zęby. Brunet wyraźnie się speszył, nim wymamrotał ledwo „cześć". Kiedy oddaliliśmy się na bezpieczną odległość, gdy Mitch nie mógł nas usłyszeć wyrwałem się gwałtownie z uścisku Louisa, niosąc cały czas w ręce swoje kwiaty.
– Przerosłeś samego siebie, wiesz?! – podniosłem na niego głos. – Przez całe spotkanie zachowywałeś się normalnie, ale oczywiście pod koniec musiałeś coś odpieprzyć!
– Ja odpieprzyć? – chłopak parsknął. – Gdyby nie moja reakcja może zaczęlibyście się tam całkowicie macać!
– On tylko mnie przytulał, na litość boską! Nie byliśmy nawet na jakiejkolwiek drodze do czegoś więcej! – mrużyłem oczy podczas patrzenia się na niego.
– Gdyby zniżył dłoń kilka centymetrów niżej...
– O czym ty mówisz Louis? O czym ty w ogóle bełkoczesz? – nie wytrzymałem, krzycząc. – Tyle dałem ci dzisiaj zapewnień, że jestem tylko twoim chłopakiem. Tyle razy ci to pokazywałem, że nie kocham nikogo innego. Jednak ty potrafisz narobić mi tylko wstydu przed moim znajomym, który ma do cholery narzeczoną! Ty w ogóle wiesz jaki jesteś głupi? Zawiodłem się na tobie, bo pomyślałem, że ta chora zazdrość ci przeszła po tym jak wypieprzyłeś mnie na głupiej kanapie! Przemyśl swoje zachowanie – warknąłem, wpychając mu w ramiona bukiet kwiatów i ruszyłem szybszym krokiem do domu. Nie zwracałem uwagi na jego nawoływanie mnie, jedynie jeszcze bardziej przyspieszając, kiedy usłyszałem jak jego kroki również stały się energiczniejsze.
– Zostaw mnie Louis! – zawołałem, czując złość, która czaiła się w moich żyłach pulsując. Chciałem żeby zrozumiał swoje idiotyczne zachowanie.
– Przepraszam, no ja pierdole! – usłyszałem znowu.
– Nie przyjmuję czegoś takiego! – machnąłem na niego ręką.
– Przepraszam. Przepraszam, kochanie! Możemy tam teraz wracać, mogę przeprosić nawet Mitchella. Nie gniewaj się na mnie! – krzyczał.
– Nie wkurwiaj mnie i przestań się do mnie odzywać, gdy widzisz, że tego po prostu nie chcę! – odkrzyknąłem, widząc już z daleka nasz dom.
– Więc co mam jeszcze ci powiedzieć?! – westchnąłem głośno, truchtając do bramy i otworzyłem ją bez zawahania od razu wchodząc na naszą posesję.
– Masz po prostu zejść mi z oczu i przemyśleć swoje zachowanie. Dla ciebie i dla mnie, a nie tylko po to, by skończyć kłótnie – warknąłem, otwierając kluczem drzwi. Chłopak wszedł chwilę później za mną do domu, kiedy ja już powędrowałem do salonu. Louis położył połamany bukiet na stole, zaraz później opuszczając mieszkanie. Usłyszałem warkot silnika, więc już mogłem domyśleć się, że chłopak pojechał po Raisin do moich rodziców. Odetchnąłem z ulgą. Nigdy nie cieszyłem się z tego, że zszedł mi z oczu tak, jak teraz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro