Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

63. I to ja mam beznadziejne teksty, co?

W końcu wróciliśmy do rodzinnego domu chłopaka i z wielką ulgą weszliśmy na korytarz, ponieważ ja już osobiście czułem jak moje palce u rąk i stóp zaczynały sztywnieć z zimna. Poza tym zaczęło robić się już ciemno, jak zawsze o tej porze roku. Nie słyszałem Raisin, co oznaczało, że na pewno była spokojna. Kiedy pozbyliśmy się swoich kurtek i butów, zaczęliśmy się kierować do salonu, a tam ujrzałem Fizzy, która trzymała naszą rodzyneczkę, przytulając ją do swojej piersi.

– Gdzie wyście byli? – spytała, gdy tylko nas zauważyła. Raisin wyciągnęła swoją rączkę do jej kołnierzyka i pociągnęła za materiał.

– Louis pokazywał mi miasto – uśmiechnąłem się do szesnastolatki, a gdy Rai usłyszała mój głos, spojrzała w moją stronę wychylając główkę. – Widzę, że cię pokochała.

– Ona wszystkich lubi z tego, co zdążyłam zauważyć, ale zdecydowanie najchętniej wyciąga ręce do mamy.

– Urzekł ją czar Tomlinsonów – zaśmiałem się. – I mnie bardzo to cieszy.

Kiedy byłem gotowy na wyciągane w moim kierunku rączki, Rai tylko wykrzywiła się, zerkając na włosy Fizzy.

– Patrz, nawet nie chce teraz iść do tatusia! – udałem oburzenie, patrząc na swoją córeczkę z głupią miną przez co się uśmiechnęła.

– Jadła coś? – spytał Louis.

– Głównie spała. Niedawno się dopiero obudziła i mama ją karmiła – usiedliśmy z Fizzy przy stole w salonie.

– To super. Nawet za swoimi rodzicami się nie stęskniła, gdy my wracaliśmy wręcz w podskokach do naszej małej córeczki – Louis pogłaskał czule główkę Rai. Uniosłem kącik ust w górę, kiedy ona rozpoznając jego głos oraz dotyk, wykręciła we wręcz niepokojący sposób swoją główkę, aby na niego spojrzeć. Wystawiła język na swoje małe usteczka i wszyscy roześmialiśmy się, gdy patrząc na Louisa wydała z siebie dwa krótkie "o".

– Jej ulubiony tata – skwitował z ogromnym uśmiechem szatyn, zabierając swojej siostrze dziewczynkę. Ułożył ją wygodnie we własnych objęciach. Burknąłem głośne "aha?", ściągając brwi, na co Fizzy zaśmiała się, mówiąc, że jesteśmy aż za bardzo słodką rodzinką.

– A gdzie reszta? – spytał w końcu Louis.

– Lottie jest u siebie w Londynie, a mama przepytuje bliźniaczki z czegoś tam, jutro mają kartkówkę.

– A ty biedna z dzieckiem musiałaś zostać? – szepnął współczującym tonem. – Już rozumiesz co ja czułem jak wy jeszcze byłyście małymi gnojkami.

– Wcale nie, przyszłam dużo wcześniej i nikt mnie nie skusił do opiekowania się nią – odparła dziewczyna. – Chciałam spędzić trochę czasu z małą. Porozmawiałyśmy sobie i skarżyła się, że jej tata jest głupi, wiesz? I ja się z nią zgodziłam.

– Harry? Ja się absolutnie zgadzam – powiedział poważnym tonem szatyn, za co otrzymał mocne uderzenie w tył głowy poduszką ode mnie.

– Idiota... – mruknąłem, jednak mimowolnie i tak się zaśmiałem, kiedy Rai zmarszczyła swoje jasne, prawie niewidoczne brewki.

– Ona pewnie się zastanawia, co te dziwaki pierdolą za głupoty. – parsknął Louis. – Ja tu chcę sobie poleżeć w ciszy a oni ciągle się chichrają. Tak sobie myślisz, co nie Rai-Tai?

– Nie klnij przy dziecku – niebieskooka dziewczyna zwróciła uwagę swojemu braciszkowi, patrząc na niego wymownie. W końcu ktoś oprócz mnie zwrócił uwagę Louisowi. Wyciągnąłem dłoń do dziewczyny, by przybiła mi piątkę. Ta zrobiła to z dużym uśmiechem. – Harry to od dziś mój ulubiony, lepszy brat.

– Idź na drzewo i prostuj kokosy, smarkulo – prychnął.

– Miałeś nie klnąć – przypomniałem mu z rozbawieniem.

– Ty też się pieprz, smarkaczu.

– Robimy to w nocy – odpowiedziałem mu jakby od niechcenia. – Albo nie, jednak nie, nie po tym jak zostałem nazwany smarkaczem – obraziłem się na niego, fukając.

– Właściwie ile masz lat, Harry? - spytała Fizzy.

– Dziewiętnaście, pierwszego lutego –odwróciłem się do szatyna plecami. – Jestem pełnoletni, a on cały czas wytyka mi różnice wieku.

– Hej, ja mam szesnaście. Dlaczego nie jesteś hetero? – wydeła wargi, oczywiście humorystycznie, natomiast Louis wziął jej słowa na poważnie.

– Ponieważ nawet jakby był z Tobą w związku, to twój starszy, wyglądający jak grecji bóg brat, odebrałby ci chłopaka. Sorry not sorry, dziewczynko!

– Ja żartowałem, baranie – uszczypnęła go w ucho. – Jakby był hetero, nawet by na ciebie nie zwrócił uwagi przy kimś takim jak ja, braciszku.

– A właściwie to przecież ja pierwszy próbowałem zawalczyć o ciebie, więc jak ty byś mnie wyrwał, stary pryku? – spytałem. Kocham się drażnić z moim chłopakiem. Pewnie już to wpsominałem.

– Ja od początku cię podrywałem, tylko byłem przy tym dużo bardziej subtelny – skłamał z szelmowskim uśmieszkiem.

– Oh, tak? Jak mnie podrywałeś? Jakoś nie pamiętam! – zaśmiałem się, widząc równie bardzo rozbawioną Fizzy, która patrzyła na naszą dwójkę z uśmiechem na twarzy. Louis zaczął czerwienić się ze złości.

– Czarowałem cię oczami! – bronił się, niezbyt skutecznie. – Dotykałem cię. I pokazywałem ci się często bez koszulki!

– To był jeden raz, gdy nocowałeś u mojej siostrzyczki. I nie czarowałeś mnie oczami, Loubear – zaprzeczyłem, nie zgadzając się z jego słowami.

– Robiłem to – mówił uparcie. – Ty tylko jesteś ślepy i nie potrafisz zauważać takich szczegółow.

– Nie umiesz podrywać, Tomlinson. I masz beznadziejne riposty – wzruszyłem ramionami.

– Chyba twój stary – splatając ramiona na piersi niczym obrażony pięciolatek, pstryknął mnie między brwi.

– No proszę, cofamy się do podstawówki? – uśmiechnąłem się ironicznie.

– Bo widzisz, żeby cię zdobyć nie musiałem nawet nic robić, ha! To się dopiero nazywa umiejętność.

– Gdybym się trochę nie wysilił to do dzisiaj najciekawszą rzeczą w twoim życiu byłoby dłubanie w nosie! – Fizzy dzielnie powstrzymywala śmiech obserwując nas.

– I to ja mam beznadziejne teksty, co?

– Po prostu staram się tak dobierać słowa, żeby utrzymać się na twoim poziomie – zmrużyłem oczy. Wiedziałem, że sobie grabię.

– Styles, dobrze przemyśl to, czy chcesz, by ta rozmowa dalej trwała – uniósł jedną brew i doskonale zdałem sobie sprawę z tego, co insynuował.

– Chcę, by trwała. Fizzy będzie świadkiem tego, że to ja wygram tę grę, Boobear – podkreśliłem każdą sylabę, nazywając go tak, by go wyprowadzić z równowagi. Musiałem wygrać. – Fizz, weź ode mnie dziecko. – wręcz rozkazał. – Może się zrobić tutaj nieco brutalnie. 

Gdy dziewczyna zabrała do siebie dziewczynkę on zaczął rozgrzewało zgrzewać kark, zupełnie tak jakbyśmy mieli się bić.

– I co mi zrobisz, dziadku? Jeden ruch, a zaraz wyskoczy ci dysk – parsknąłem, mentalnie przybijając sobie piątkę za to, jak dobrze mi szło.

– A ty uważaj żebyś zadyszki nie złapał, bo jeszcze zrzucisz ten dziecięcy tłuszczyk z policzków – odpyskował. Oho, ogarnął się jakoś.

– Proszę cię, jakbym teraz wstał, to nawet nie doskoczyłbyś do moich barków. Jesteś pewien, że chcesz toczyć pojedynek właśnie ze mną? – zauważyłem, że za nami zebrała się już cała rodzina, dziewczynki i Jay musiały stać już tak naprawdę długo.

– O nie, Styles. Wkraczając na temat mojego wzrostu z przykrością oświadczam, że nie będzie nowych podkolanówek!

Czyżby? przecież on chce je bardziej, niż ja sam.

– Jakich podkolanówek? – zapytała zmieszana Daisy. Zagryzłem wargę; Louis uciszył ją, mówiąc:

– Cicho tam, młoda.

Postanowiłem kontynuować. – Mam swoje pieniądze i nie potrzebuję twojej łaski.

– Harry Edwardzie Styles, robisz się pyskaty – przymrużył oczy. Pomyślałem o tym, że wygląda cholernie seksownie. Stop! Nie mogę teraz o tym myśleć, zwłaszcza, że uszłyszałem, jak bliźniaczki zaczęły dopingować szatynowi.

– Przebywając z tobą to nie trudne zważając na to, że powinieneś mieć na drugie zamiast William "Wredny Kutas" – splunąłem.

– Harry! Dawaj Harry! Harry! – Fizzy oraz Pheobe były po mojej stronie, natomiast Daisy oraz Johannah nawoływały imię Louisa.

– Mój drogi – zacmokał niemal współczująco dla mnie szatyn. – To nie ja oburzam się, ilekroć ktoś wypomni mi jak bardzo gejowski jestem, a potem obarczam o to całe zło tego świata.

– Serio, Tommo the tease? Powiedz to, co powiedziałeś jeszcze raz i poważnie się nad tym zastanów – przymknałem swoje powieki, unosząc brodę i patrząc na niego z góry. Chłopak warknął na mnie.

– Wiesz... – zaczął – to całkiem zabawne, że taki pewny siebie jesteś tylko wyłącznie, gdy w okół są inni ludzie.

– Dalej, Hazza! Zniszcz go! – Fizzy dopingowała mi, a ja wysłałem jej piękny, dziękujący uśmiech.

– Najważniejsze to mieć kurwa wsparcie w rodzinie – pokazał on język swojej siostrze, czekając aż ja się jakoś obronie. Posłałem Fizzy porozumiewawcze spojrzenie. Wyraźnie zrozumiała o co mi chodziło, gdy pokazała język Louisowi, ja zanim się odwrócił, zdążyłem powalić go na kanapie, siadając na nim okrakiem i zacząłem go łaskotać.

– Ty podły, perfidny, obrzydliwy, gnojku! – wrzasnął, próbując się wyrwać. – Tak skopię ci dupę, gdy wrócimy, że pożałujesz!

– Oczywiście! – zaśmiałem się, kiedy Louis zaczał wić się pode mną, a ja słyszałem dopingi. – Poddaj się, Lewis! – zawołałem.

– Nigdy! To walka o ho-honor! – wykrzyknął bojowniczo, nagle chwytając oba moje nadgarstki aby następnie zrzucić mnie na podłogę.

– Louis, tak! Louis, Louis! – słyszałem Daisy i zwyczajny śmiech mamy Louisa, mówiącej coś o tym, żebyśmy uważali na stół.

– Co ci tak uśmieszek zszedł z twarzy? – podjął, siadając na moich biodrach, i przytrzymując nadgarstki tuż przy mojej głowie.

– Tak mam, jak na ciebie patrzę – wysyczałem, próbując wyswobodzić się z uścisku mojego chłopaka.

– Kiedy płodziliśmy Raisin mówiłeś coś innego, cwaniaczku! – prychnął, sprawiając ze całą jego rodzinka się zaśmiała. No nie, czy on przejął taktykę zawstydzania mnie?

– Przypominam, że są tu dzieci! – zawołała Johannah przez śmiech z westchnięciem, przyglądając się nam z rozbawieniem.

– Nie róbmy z bliźniaczek idiotek, a Rai jest za mała! – odpowiedział jej chłopak, i przyssal swoje usta do mojego ucha, do którego wsunął koniuszek swego języka.

– Fuj! – wzdrygnąłem się odsuwając swoją głowę od chłopaka. Usłyszałem jak wszystkie dzieczynki wołają przeciągłe "łe!"

– Zemsta jest suką – powiedział na siłę wpakowując mu znowu swój język, a ja zacząłem rzucać się pod nim, prawie gotowy błagać o litość.

– Przestań! Louis! – wyrywałem swoje nadgarstki, które nadal mocno trzymał.

– Harry, nie dawaj się! Kopnij go w jaja z kolana! – zawołała Fizzy.

– Siedzi mi na biodrach, nie mam jak! – odparłem, bardziej jęcząc niż mówiąc. Modliłem się w duchu, by Lou mnie oszczędził.

– Boże, to się robi obleśne – sapnęła Daisy. Poddać się? Nie mogę dać mu tej satyswakcji! Chłopak poprawił się delikatnie na moim ciele, a ja postanowiłem wykorzystać to jako moją szansę, więc jęknąłem głośno, udając, że mnie to zabolało.

– Louis... boli! – zawołałem, przymykając swoje oczy i wykrzywiając twarz w "bólu".

– Przepraszam, przepraszam, mój Boże! – pisnął, natychmiast ze mnie zeskakując. – Nie chciałem, gdzie cię boli, kochanie?

Uśmiechnąłem się bardzo szeroko i wskoczyłem na niego.

– Teraz się poddaj! – zawołałem wskakując na jego plecy i zaczałem bić jego ramię. – No dalej, chcę to usłyszeć.

– Jesteś dużo bardziej podstępnym gnojkiem niż sądziłem! – krzyknął, znowu próbując złapać mnie za nadgarstki. Uśmiech zszedł mu z twarzy i był naprawdę zły przez sposób, jaki wykorzystałem, by z nim wygrać ten pojedynek. Mocno zacisnął wargi, dysząc.

– Masz się poddać i błagać o litość! – zawołałem i w końcu, po tak długiej walce, usłyszałem te dwa słowa.

– Poddaje się!

– Tak! – wyciągnąłem ręce do góry w akcie euforii, a ta strona rodziny, która mi kibicowala zawtórowała w moim zawołaniu.

Pheobe od razu wskoczyła w moje ramiona, tak samo Fizzy, która oddała Raisin swojej mamie. Natomiast Louis opadł na kanapę kładąc się na brzuchu i chowając twarz w dloniach.

– Porażka mojego życia – wybełkotał niewyraźnie.

– Oj, nie załamuj się – zamachnalem się z całej siły uderzając w tyłek z otwartej dłoni.

– Aua! – pisnął i podniósł się natychmiast, gdy bliźniaczki zawołały równocześnie "ja też chcę!" mając na myśli uderzenie Louisa. – Wara od mojej dupy! – natychmiast się wyprostował. – Jest przeznaczona tylko dla jednej osoby. To święty gral!

– Zachowujesz się teraz, jakbyś był na dole – mruknęła Felecite z cwanym uśmieszkiem na twarzy. Podszedłem do Louisa, wyciągając do niego dłoń.

– To był dobry pojedynek, misiu.

– Nie był – prychnął, lecz mimo to uścisnął moją dłoń.

– Bo nie wygrałeś?

– Tak.

– Boo, nie obrażaj się – zachichotałem całując krótko jego usta. On pociągnął moją dłoń, porywając mnie w objęcia. Ulokował dłonie na moich bokach, pocierając moje mięśnie. Rozluźniłem się, przytulając mojego chłopaka.

– Pożałujesz tego jak już wrócimy do domu – syknął tak cicho, abym mógł usłyszeć to tylko ja. Nie ukrywam, przeszły mnie dreszcze.

– To była najlepsza bitwa w związku, jaką kiedykolwiek widziałam – powiedziała Pheobe. – Strasznie się uśmiałam, co nie mamo? Fajnie było!

– W pewnym momencie było nawet niebezpiecznie! – posłała jej baczne spojrzenie, zgadzając się z córką.

– Mam mokre ucho – narzekałem, zakrywają swoje ucho dłonią. Wydąłem wargę, czując nieprzyjemne uczucie.

– Język w uchu jest gorszy niż obśliniony palec w uchu – stwierdził Louis.

– Potwierdzam – stęknęła z przekąsem Felicite. – Louis wiecznie nam tak robił kiedyś, gdy byłyśmy małe.

– Raisin poczuła się tak znudzona waszymi wygłupami, że usnęła – odparła Johannah, podając mi do ramion mojego aniołeczka.

– Kiedy kłócimy się naprawdę to też śpi. Nic nowego – uspokoiłem oddech, głaszcząc jej lokatą główkę.

– Właściwie zbliża się jej pora – zamruczał Louis, patrząc na zegarek na swoim nadgarstku. Rzeczywiście było dosyć późno.

– No nie mówcie, że teraz macie zamiar sobie pójść – jęknęła z niezadowoleniem Jay, której jedynie posłałem przepraszający uśmiech.

– Mamo, kiedy nadejdzie wiosna możemy tu nawet spać – Louis położył dłoń na barku zgarbionej szatynki, a ja posłałem mu śliczny uśmiech.

– Byłoby cudownie, synku! – zaklaskala w dłonie i niespodziewanie dla chyba każdego przytuliła się do niego. Widziałem jak chłopak się spiął, co także nie mogło umknąć uwadze kobiety, która szybkość się odsunęła przepraszając go. Jednak Louis spojrzał na nią z uśmiechem i tym razem to on ją wziął w swoje objęcia, przytulając mocno. Kobieta uśmiechnęła się szeroko tak samo jak ja i dziewczynki. Poczułem jak uczucie gorącej dumy rozlewa się w moim sercu.

– Nie przepraszaj, mamo – uśmiechnął się przyjaźnie. – Tak właściwie... to bardzo mi tego brakowało.

– Nie bardziej niż mi, kochanie – Johannah przymknęła powieki, gdy trwali w mocnym uścisku jeszcze kilka chwil. Kiedy odsunęli się od siebie widziałem jak Jay patrzy na Louisa z ogromną miłością, gdy głaskała z czuciem policzek chłopaka. Przymknąłem powieki nadal uśmiechając się z myślą, że nie może być w tym momencie lepiej.

To był zwariowany dzień.

Nie jestem zadowolona z tego rozdziału, więc udawajmy, że tego nie ma. :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro