59. Jesteś krok od potrzeby interwencji szpitala.
Po zobaczeniu tylu fajnych komentarzy pod tamtą częścią, od razu zabrałam się za edytowanie nowej... więc proszę: nowy rozdział dla wszystkich aktywnych czytelników.
Usiedliśmy na łóżku. To znaczy, Louis usiadł na łóżku, a ja siedziałem na jego kolanach i po prostu trwaliśmy tak. Naprawdę, naprawdę długo. Trwaliśmy w swoich ramionach.
Kiedy Louis wyjechał tak naprawdę zacząłem intensywnie zastanawiać się nad naszą rozmową. Zastanawiałem się nad każdym słowem, które Louis powiedział w moją stronę. Było mi bardzo głupio za krzywdzące rzeczy, które mówiłem kierując je do niego w czasie kłótni. To spowodowało szybką wiadomości, którą wysłałem do ukochanego.
„Na pewno wszystko w porządku?"
Louis odpisał mi twierdząco z uśmiechniętą buźką. Dodał zdjęcie Zayna w załączniku. Uśmiechnąłem się do telefonu.
Raisin przez ten cały czas naszej separacji spała, więc biorąc elektryczną nianię do kieszeni płaszcza (wiem, to lekka obsesja, ale musiałem mieć cały czas pewność, że jest u niej okej) wyszedłem z psem na ogródek. Obserwowałem jak wesoło skacze po wilgotnej od zimnej powietrza trawie.
Louis wrócił przed dwudziestą, czyli po prawie trzech godzinach. Od razu zauważyłem, że jest bardziej żwawy. Siłownia dobrze mu zrobiła. Obserwowałem jak wchodzi do domu, gdyż akurat stałem w korytarzu trzepiąc butelką we wszystkie strony, by mleko się rozpuściło. Nawet jeśli Raisin tego nie chciała, musiałem ją obudzić i dać jej jedzenie.
Louis odłożył torbę koło butów, które ściągnął. Przeczesał włosy dłonią, gdy pozbył się swoje kurtki, wkładając ją na wieszak do szafy. Posłał mi uśmiech, a ja odłożyłem butelkę z mlekiem na indeks kuchenny i powędrowałem do niego. Od razu wtuliłem się w jego ciało, chcąc mu tym samym przekazać jak za nim tęskniłem, i że wszystko sobie przemyślałem.
Później (po nakarmieniu, przebraniu i uśpieniu Raisin) sami trochę się ogarneliśmy i usiedliśmy na łóżku. Było już dawno ciemno. Nie chciałem męczyć naszych oczu jaskrawym światłem, więc rozłożyłem tylko w pokoju świece. Louis uśmiechał się wciąż delikatnie, cierpliwie mnie obserwując. Wyczekiwał aż usiądę obok niego na łóżku, co wydarzyło się niedługo potem. Zaczęliśmy rozmawiać, naprawdę to robiliśmy, uwierzcie mi. Wysłuchiwaliśmy siebie nawzajem. Wymienialiśmy się poglądami. Porozmawialiśmy o tym, co nam w nas przeszkadza i doszliśmy do wspólnych wniosków.
To było dużo lepsze niż kłótnie. Miałem nawet wrażenie, że ta rozmowa była przyjemna i błoga, choć przecież rozmawialiśmy o naszych wadach i poważnych problemach. Okazało się, że możemy powody do naszych kłótni zamienić na coś przyjemnego. Taka forma rozwiązywania naszych problemów zdecydowanie była miła.
- Ładnie pachniesz - mruknąłem, uśmiechając się, kiedy chłopak zareagował na to chichotem. Wkładałem twarz w jego szyję, jako iż bokiem zajmowałem miejsce na jego udach. Opierał się o etażerkę, trzymając dłoń na moim boku. Mój nos znowu schował się w zagłębieniu szyi. Wyciągnąłem zęby i ukąsałem miejsce tuż przy bijącym pulsie. Nie robiłem tego w sposób zachęcający do aktu seksu, nie. Po prostu pławiłem się w czułości, jaka nastała w pokoju.
- Używam takiej magicznej rzeczy jak mydło.
Roześmiałem się, przesuwając talerz po moim posiłku na nocną szafeczkę. Zapomniałem go stąd wziąć, a teraz już mi się nie chciało go zanosić do kuchni.
- Użyłem po treningu perfum Zayna, może to dlatego - oznajmił łagodnie. Ucałowałem jego policzek, następnie powoli ściągając z Louisa jego sweter. Pomyślałem, że możemy wykąpać się, a następnie zwyczajnie ułożyć do spania. Miałem nadzieję, że Raisin już nie obudzi się przynajmniej do trzeciej w nocy. Przeważnie o tej godzinie się budziła, ale wystarczyło przytulenie, nowa pielucha i smoczek. I tylko raz w trakcie tej rutyny obsikała moje dłonie.
- Jak było na siłowni? - spytałem, ciągnąc biały podkoszulek w górę.
- Wziąłem dzisiaj na klatę więcej kilogramów niż kiedykolwiek. Pobiłem swój rekord.
Nasłuchiwałem tego, z jaką fascynacją Louis opowiada o swoim nowym osiągnięciu. Podniósł ręce w górę, w ten sposób wyswobadzając się przy mojej pomocy z górnej części ubrań.
- A ty już mnie rozbierasz, ty zbereźniku? - pokazał mi język. Przewróciłem oczami.
- Idziemy się myć, świnio - poklepałem go po policzku.
- No przecież wiem - wzruszył ramionami. Gdy już staliśmy pod prysznicem (decydując się, że to będzie lepsze niż wanna, w której siedzieliśmy zawsze godzinami) oplukaliśmy się przy użyciu różnych płynów, a po tym po prostu przytulaliśmy się pod strumieniem ciepłej wody, przy tym co jakiś czas składając sobie buziaki.
Musiałem zrekompensować się Louisowi po przykrościach, jakie mu sprawiłem.
- Kocham cię - usłyszałem stłumiony przez szum wody głos. Uśmiechnąłem się w jego szyję, głaszcząc z czuciem całą długość jego kręgosłupa.
- A ja ciebie.
- Twoja skóra tak cudnie pachnie. Jesst taka mięciutka - czułem jak Louis uśmiecha się w moje ramię, które pocałował bardzo subtelnie swoimi ustami. Muskał moją skórę, jakby była zrobiona z bardzo delikatnego materiału.
- A ty masz fajny tyłek - odparłem z krótkim śmiechem.
- No i całą romantyczność szlag trafił. - parsknął, na co ja uśmiechaliśmy się jeszcze szerzej. - Chodźmy. Jestem zmęczony - powiedział, dotykając moich włosów.
- Zajrzysz jeszcze do Raisin, czy ja mam to zrobić? - ziewnąłem, wyłączając wodę i sięgając po ręcznik jego i mój.
- Ty się połóż, a ja zajmę się wszystkim - powiedział Louis. Tak dokładnie zrobiliśmy po wyjściu z łazienki. Czekałem już na Louisa pod pierzynką, słysząc na elektrycznej niani odgłosy.
„Czemu nie chcesz spać, mała? Jeszcze chwilę temu spałaś bardzo mocno"
Zachichotałem słysząc to.
„Jest już późno, zamknij oczka dla taty", prosił ją czule. Wtuliłem się w pierzynę, kładąc dłoń na poduszce Louisa, na której czułem jego zapach. „Właśnie tak, skarbie. Chcesz, bym jeszcze chwilę cię przytulał? Dobrze, już dobrze. Ale muszę też zaraz wyprzytulać tatusia..."
Wyszczerzyłem się słysząc to i rumieniąc się zupełnie jak nastolatek. W sumie nadal nim byłem. Tamte czasy przed poznaniem Louisa wydawały się takie odległe!
„Co mówisz? Mówisz, że tatuś nas podsłuchuje? Zapewne masz racje"
Schowałem twarz w poduszce. Tak dobrze mnie znał.
„Oj, kochanie. Jesteś taka śliczna, Rai, gdy śpisz, tak spokojnie. Bardzo śliczna"
Przewróciłem się na drugi bok, tak jak robiłem to często udając, że śpię, aby Louis sam mógł dokuczyć mi przez to, że podsłuchiwałam jego i Rai. Kochałem się z nim w ten sposób droczyć. Uśmiechnąłem się tylko, słysząc finalne "dobranoc, księżniczko". Zagryzłem wargę, marszcząc nosek u nasady. Starałem się unormować mój oddech, powstrzymując uśmiech, kiedy wyczułem obecność swojego chłopaka w pokoju i oczekiwałem na to, co zrobi.
Louis położył się zaraz przy mnie oplatając dłoń wokół mojego pasa. Następnie dosunął swoje ciało do mojego tak, że mój tyłek dociśnięty był do jego krocza.
- Gumowe ucho - zaśmiał się, zostawiając buziaka na małżowinie mojego lewego ucha.
- A ty skąd niby to wiesz? - mruknąłem, nie uchylając powiek, jednak uśmiechnął się co na pewno nie uszło jego uwadze. - Ja sobie spokojnie drzemałem.
- Oczywiście, zupełnie tak, jak zawsze - zakpił, odgarniając loki z mojego czoła. Czułem na sobie jego intensywny wzrok.
- Ściągnijmy dzisiaj bieliznę. Chcę cię czuć całego, Loueh.
- To brzmi jak seksualna propozycja - powiedział filuternie i jestem pewien, że zrobił przy tym jednoznaczną minę, kiedy ja uniosłem swoje biodra, by zdjąć moje bokserki. Gdy zostaliśmy nadzy, odwróciłem się do szatyna, wtulając w jego klatkę piersiową i wcisnąłem swoje kolano między jego uda, przez co byliśmy złączeni. Potrzebowałem czuć całe jego ciało. Jego dotyk był cudowny, również starałem się być dla niego kojący.
- To był ciężki dzień... - westchnąłem, całując jego klatkę piersiową. Obwiniałem się za wcześniejszą sytuację. Kiedy Louis pojechał do Zayna, ja rozmawiałem z Niallem. Powiedział, że gdy mój chłopak do nich przyjechał wyglądał na zdenerwowanego. Później rozmawiałem jeszcze z mamą i ona stwierdziła, że przesadziłem krzycząc na Louisa. Sytuacja, jaka zdarzyła się w sklepie mogła przydarzyć się każdemu rodzicowi. Powiedziała, że jeszcze niejednokrotnie nasze dziecko będzie uciekać nam sprzed oczu, gdy podrośnie i będzie biegać po supermarkecie. Podobno mnie też kiedyś zgubili! Nie uwierzyłem w to, ale tak naprawdę się stało. Nic mi tak nie pomagało jak rozmowa z mamą w takie dni, jak właśnie ten, gdy miewałem różne wątpliwość. Czasem myślałem, czy niezbyt szybko zdecydowałem się na dorosłe życie: czy nie lepiej byłoby gdyby Louis wprowadził się do moich rodziców, kiedy jeszcze byłem w ciąży. Ale te myśli szybko odchodziły, bo przecież siedzenie na głowie moich rodziców byłoby nie na miejscu. W tamtym domu jest zbyt wiele amoku jak na dziecko. To byłoby zbyt wiele. A przecież cieszyłem się z mojego domu, który tworzyłem i utrzymywałem z Louisem. Byłem z tym najszczęśliwszy.
Głos mamy bardzo mnie koił. Przekonywała mnie, że nawet jeśli teraz nie jest idealnie, w końcu będzie dobrze. Muszę jeszcze dojrzeć do wielu rzeczy.
Mimo tego byłem najszczęśliwszy i chciałem dawać to uczucie Louisowi i naszej córce.
Ciągle martwiły mnie myśli mojego ukochanego. Dlaczego ciągle uważał, że jest niewystarczalnym tatą? Przecież widzę jak robi wszystko, by Rai było dobrze i jestem pewien, że ona kocha go najmocniej na świecie. Musiałem zacząć intensywniej nad tym pracować.
- Zdecydowanie - zgodził się ze mną, gasząc lampkę po swojej stronie łóżka.
- Przepraszam, Lou. Powiedziałem ci dzisiaj okropne rzeczy, a przecież jesteś świetnym tatą.
- Po prostu- nic się nie stało, racja? - przegryzł swoją wargę, co zauważyłem nawet w tej narastającej ciemności, gdy na niego spojrzałem zza ramienia. Odwróciłem głowę, pozwalając się łyżeczkować. - Wiesz, my jesteśmy młodzi i- wiele rzeczy nas jeszcze przerasta, wszystko dzieje się szybko. Bardzo szybko. Popełniamy błędy mniejsze lub większe. I tak będzie, zrozumiałem to.
- Oczywiście, nie ma idealnych ludzi, ale zawsze można nad sobą pracować i ja chcę to robić na swoim przypadku - zgodziłem się, zaciskając palce na jego dłoni, która leżała na moim udzie. - I nie mogę być tak zły za każdym razem, gdy coś ci nie wyjdzie. Albo mi. Bo to jest normalne i uczymy się tego.
- Właśnie tak - szepnął. - Teraz jest ciężko, bo jesteśmy ciągle zmęczeni, sytuacja jest dosyć napięta przez jakieś nasze gorsze samopoczucia. Naprawdę nie możemy zapominać o tym, ile ludzi mamy wokół. Zostawmy czasem Raisin twoim rodzicom. Przecież są tak blisko.
- Masz rację. Nie bądźmy egoistyczni, oni też chcą mieć jej trochę dla siebie - zachichotałem. - Podrzucimy ją tam w sobotę.
- Dobrze. Wyluzujemy się.
- I jesteś cudownym ojcem Louis - podkreśliłem jeszcze raz. - Nie ma lepszego, rozumiesz?
- Tak, dziękuję - położył twarz w moim lokach.
Wyplątując się z objęć położyłem się twarzą w twarz z Louisem. Przerzuciłem nogę przez jego udo, a on złączył nasze stopy. Odruchowo zacząłem się uśmiechać.
Położyłem swoją dłoń na plecach Louisa, głaszcząc jego skórę i palcami obrysowałem jego kręgi schowane pod rozgrzaną skórą w spokojny sposób.
- Jesteś też cudowny dla mnie. Nie mogłem mieć lepszego partnera.
- Dziękuję - przegryzł swoją wargę, całując mnie w nos, który był najbliżej jego ust. Pocałowałem go najlepiej jak potrafiłem: powoli i czule, trochę mokro.
- Powinniśmy częściej się tak tulić - powiedziałem, a raczej wymruczałem spoglądając na Louisa z dołu, kiedy przerwaliśmy pieszczotę naszych ust.
- Przede wszystkim powinniśmy też częściej rzadziej się kłócić - przygryzłem wnętrze policzka, kiwając powoli głową.
- Jak kiedyś mówiłeś, co to za związek wiecznie w zgodzie?
- Tak, ale bardzo tego nie lubię - powieki Louisa były przymknięte.
- Nikt nie lubi się kłócić, Lou... - w połowie ziewnąłem, przez co zabrzmiało to dość niezrozumiale. Czułem jak moje powieki robiły się coraz cięższe.
- Nie złośćmy się już na siebie. Jutro po mojej pracy zróbmy wspólnie obiad, a później oglądajmy cały dzień seriale - Louis pocałował moje wargi w niezwykle czuły sposób. - Dobranoc, moja druga księżniczko. Muszę jeszcze zgasić świeczki.
Pokiwałem głową, pozwalając mu wyjść z łóżka, ale odpowiedziałem na jego słowa dopiero kiedy wrócił do mnie.
- Dobranoc - mruknąłem z sennym uśmiechem, układając głowę bliżej serca swojego ukochanego, aby jego równy rytm ułożył mnie do snu.
***
- H-Harry... - poczułem jak Louis wybudza mnie ze snu swoim przyciszonym głosem, równocześnie też szarpiąc delikatnie moje ramię.
- Co? Raisin płacze?
Byłem zdezorientowany. Czułem się obudzony, ale jednak wydawało mi się jakbym spał. Louis zaczął się wiercić. Uniosłem dłonie do swojej twarzy, przecierając trochę swoje oczy. Spojrzałem przed siebie dostrzegając zupełną ciemność. Moje powieki znów się przymknęły.
- Ona śpi. Zimno mi - usłyszałem jego szept nad moim uchem. Powoli próbowałem otworzyć swoje zaspane, sklejone powieki. Dotknąłem na oślep ciała Louisa, czując że jest rozpalone a na dodatek mokre.
- Zimno? - palnąłem nadal zaspany, jeżdżąc swoją ręką po jego rozgrzanym ramieniu. Uniosłem się na lewym łokciu, będąc coraz bardziej przerażony, ponieważ słyszałem cięższy niż zwykle oddech Louisa. - Jak może ci być zimno skoro dosłownie parzysz?
- Nie wiem. Zimno - wyskomlał, wręcz drżąc na mój dotyk, co nie było normalne. Chłopak był całkowicie zakopany w pościeli i do tego był wręcz do mnie przyczepiony. Na oślep włączyłem lampkę stojącą na etażerce, z przymrużonymi oczami wpatrując się w szatyna. Jego twarz była zadziwiająco blada, jednak policzki mocno zaróżowione. Dostrzegałem to wszystko nawet w tym słabym świetle. Od razu zacząłem odgarniać włosy z jego czoła. Dopiero po krótkiej chwili rozmyślań dotarło do mnie, że przecież chłopak siedział późnym popołudniem na tarasie w samej bluzie i zapewne się przeziębił!
- Oh, kochanie. Jesteś cały mokry - jęknąłem, dotykając jego policzka, do którego przyklejone były kosmyki jego karmelowych włosów. - Jesteś rozpalony - przyłożyłem usta do jego czoła. Zawsze mama sprawdzała tak moją gorączkę, a ja przecież nie miałem pojęcia o chorobach. Nie wiedziałem co powinienem zrobić, przecież jest środek nocy!
- P-poczekaj, przyniosę ci zimny okład... - rzuciłem, wstając z łóżka tak pospiesznie jak jeszcze nigdy.
- Boli mnie gardło - przyznał i dopiero teraz zrozumiałem, że ta chrypka nie była spowodowana jedynie jego zaspanym głosem. Przełknął ślinę jęcząc. To musiało być dla niego naprawdę ciężkie. Jego oddech zadrżał, a ja zacząłem marszczyć nerwowo brwi.
- Wszystko zaraz ogarniemy. Zaraz będzie ci lepiej - mówiłem w czasie ubierania szlafroka. - Zaraz zmienimy też pościel. Podam ci leki, natychmiast. I zaparze herbaty.
- Harry, spokojnie. Nie umieram ani nic - stęknął, zginając kręgosłup w pozycji embrionalnej, na koniec jednak dostając paskudnego ataku kaszlu, przez co wzdrygnąłem się od razu wybiegajac z sypialni. Próbowałem natychmiast wybudzić się całkowicie, biegnąc do kuchni. Dom skalała absolutna ciemność ciemność, więc nie było to najłatwiejsze. Zapaliłem światło, na krótki moment tracąc wzrok, bo oczywiście zapomniałem jak wrażliwe jeszcze były moje oczy. Wyciągnąłem z górnej szafki koszyczek, w którym wiedziałem, że znajdują się leki i zacząłem szukać odpowiednie opakowania, z termometrem włącznie. Na talerzyk wyłożyłem wszystkie potrzebne lekarstwa, które miały pomoc Tomlinsonowi. Do tego syrop na kaszel powinien gdzieś tutaj być...
- Ha! Mam cię! - ruszyłem z wszystkimi potrzebnymi rzeczami do Louisa. Po drodze także wziąłem ze sobą czysty kawałek materiały, który namoczylem w łazience chłodną wodą z kranu, później wracając ostatecznie do pokoju gdzie zastałem szatyna, który wyglądał niemal na umierającego. Położyłem talerz z lekami na łóżku obok, najpierw siadając przy Louisie i dotknąłem szmatką jego czoła.
- Oh Boże, jakie zimne... - sapnął czując zapewne ogromną ulgę, przez zimny okład, który chociaż odrobinę złagodził jego gorączkę.
- Podnieś rękę - nakazałem mu, wyjmując termometr.
- Uh... - mruknął zrzędliwie, gdy musiał wyciągnąć swoje ramię spod pościeli. Wsunąłem pod jego ramię termometr, a następnie przekręciłem go na bok, by ścisnął rękę, co nie było trudne ze względu na to jak wiotkie było ciało Louisa.
- Już lepiej... Zobaczymy czy masz bardzo wysoką temperaturę - powiedziałem uspokajająco, powoli głaszcząc nagie ramię Louisa. Chłopak przytrzymywał szmatkę na swoim czole, kiedy czekałem cierpliwie na charakterystyczne piknięcie, a gdy w końcu ono nadeszło, wysunąłem termometr spod pachy szatyna.
- Cholera... Jest źle - moje oczy niemal wyskoczyły z orbit widząc niecałe czterdzieści stopni temperatury. Cholerne trzydzieści dziewięć i osiem. - Kurwa, kurwa, kurwa... - spanikowałem. Przecież jeśli temperatura przekroczy czterdzieści stopni będziemy musieli jechać do szpitala.
- Wstań, proszę i weź te leki... - złapałem go za rękę.
- Spokojnie, H.
Uspokajaliśmy siebie nnawzajem. Poklepałem Louisa po plecach, aż uniósł się na łokciach. Był taki blady, jego złocista cera zniknęła w oku mgnienia.
- Nie mogę być spokojny, kiedy ty jesteś krok od potrzeby interwencji szpitala - wymamrotałem, podając mu tabletki i podsuwając również pod jego nos szklankę wody.
- To tylko gorączka - Louis mruczał popijając leki wodą. Widziałem, że sprawia mu to trudność.
- Gdyby to była tylko gorączka, nie sprawiałby ci trudności każdy ruch, Louis - starałem się być stanowczy. - Ciało ludzkie zaczyna się dosłownie gotować od środka już po ponad czterdziestu dwóch stopniach.
- Nie strasz mnie - opierał się twardo o poduszki. Siedziałem przy nim trzymając dłoń na jego boku. Musiałem przy nim czuwać.
- Teraz nie zasnę, przysięgam... - złapałem się za głowę. - Cały czas będę cię teraz pilnował, ale przed tym niestety musisz wstać, kochanie, żebym zmienił pościel.
- Oh-m, jestem nagi. Zimno - jęknął, patrząc na mnie spod przymróżonych powiek. Na jego czole kropelki wody mieszkały się z potem.
- Opatul się kołdrą - poleciłem mu łagodnie, pomagając przy tym wstać. - To zajmie tylko moment, skarbie i zobaczysz, że będzie ci dużo bardziej komfortowo, kiedy prześcieradło będzie suche - uśmiechnąłem się.
- Mówisz jakbym się zsikał.
- Nie żartuj sobie teraz - zbeształem go.
Chłopak tak jak mu nakazałem po chwili stał owinięty w pościel na słabych nogach, a z każdym jego oddechem słyszałem jak powietrze wychodzące z jego lekko otwartych ust drżało. Bez zbędnego tracenia czasu, Louis ułożył się w świeżej kołdrze. Leki powinny działać już za kilkanaście minut.
- Spróbuj zasnąć... - głaskałem go po policzku, czując jak sam zaczynałem się pocić przez to, jak gorący był i ta temperatura zaczęła się udzielać również mi.
- Ty też... Jest na pewno bardzo wcześnie - powiedział, przełykając ciężko ślinę i patrząc na mnie swoimi pięknymi, niebieskimi oczami. Uśmiechnąłem się do niego delikatnie.
- Zobaczymy czy dam radę - odparłem, gdy on przymknąłem swoje ciężkie powieki. - Tak się kończy wychodzenie na mróz jedynie w bluzie, głupku - parsknąłem.
- Mh-m... - powoli zasypiał z mokrą ściereczką na głowie. Miałem tylko nadzieję, że szybko pozbędziemy się gorączki. Delikatnie się od niego odsunąłem, aby kompletnie nie roztopić się przez to jak rozpalony i próbowałem zasnąć, starając się także nie myśląc za bardzo tym czy aby Tomlinson nie zaraził Raisin. Czuwałem nad nim cały czas mając otwarte oczy i co jakiś czas przesuwałem namoczoną szmatką po jego czole. Czułem wewnętrzną potrzebę czuwania nad nim przez ten cały czas, pomimo tego, że byłem dosyć senny. Ostatecznie jednak przysnąłem, głowę układając w bardzo niewygodnej postaci, przez co gdy obudziłem się około dziewiątej przebudowany płaczem Rai, strasznie bolała mnie szyja. Poruszyłem swoim karkiem z cichym jękiem, wstając z łóżka i ruszając do dziewczynki. Mrugałem kilka razy gdy wszedłem do pokoiku, sięgając do łóżeczka i przytulając do siebie Raisin.
- Trzeba cię przebrać, Rai - ziewnąłem przeciągle. Była ona akurat w trakcie ssania swojego kciuka, a gdy wziąłem ją na ręce, próbowała ona dosięgnąć tego mojego, na co zachichotałem krótko.
- Już daje ci jeść, poczekaj troszę.
Kilka minut później, gdy Raisin była przebrana, wziąłem ją do kuchni, gdzie przygotowałem dla niej mleko. Kiedy dziecko znowu zasnęło, (nie obrzygując mnie tym razem), ruszyłem odłożyć ją tym razem do kołyski i chciałem sprawdzić stan Louisa. Westchnąłem zmartwiony, kiedy zobaczyłem, że mimo godziny jedenastej on nadal spał pomimo, że zazwyczaj już jadł śniadanie. Zbliżyłem się, by ułożyć dłoń na jego czole. Było już trochę lepiej, ale nadal był rozpalony, a ja nie wiedziałem co robić, po przecięć podałem już Louisowi silne leki. Od razu postanowiłem zadzwonić do mojej mamy. Myślę, że przez te wszystkie lata zajmowania się swoimi dziećmi jest już specjalistką, dlatego też wybrałem do niej numer. Wybrałem numer po tym jak się ubrałem w normalne ciuchy. Poprawiłem jeszcze pościel pod szyją Louisa i uśmiechnąłem się lekko, słysząc głos mojej mamy.
- Mamo, pomóż mi. Louis w nocy dostał strasznej gorączki. Prawie czterdzieści stopni i co prawda spadła mu ale nadal nie zbilem jej całkowicie, co mam robić?- westchnąłem.
- Aniołku, spokojnie. Powiedz mi jeszcze raz co się stało.
Moja mama zaśmiała się, przez co nieznacznie próbowałem się rozluźnić, by powiedzieć jej wszystko powoli.
- Siedział wczoraj na tarasie w samej bluzie - postanowiłem oszczędzić jej informacji o tym, że to jest powiązane z naszą kłótnią. - No i o czwartej rano obudził mnie mówiąc, że mu zimno. Był cały gorący i boli go gardło.
- Co mu podałeś? - spytała, poważniejąc.
- Położyłem na jego czole zimny okład i dałem mu trzy różne tabletki na odporność oraz syrop na kaszel - odparłem.
- Może podaj mu paracetamol, ewentualnie aspirynę. Macie jakieś zioła? Albo przynajmniej... herbatę z malin? - spytała, przez co musiałem chwilę pomyśleć.
- Dam mu paracetamol i mam nadzieję, że znajdzie się jakaś herbata - powiedziałem. - Może być mięta? Bo tego mamy dużo.
- Spróbujcie, a jak to nie pomoże to zrób mu kąpiel z olejkami. Trzymam kciuki, że będzie dobrze. A, i Harry? Dlaczego Louis siedział na dworze w bluzie?
- Em... - spanikowałem, szukając w głowie jakiejś w miarę sensownej wymówki. - Bo jest głupi - palnąłem w końcu, czerwieniąc się przy tym.
- Bo jest głupi? - Anne zaśmiała się powtarzając moje słowa. - I tak po prostu wyszedł sobie z domu?
- Nie chciał patrzeć na moją krzywą gębę i uznał, że woli marznąć. To stało się po naszej kłótni kiedy wyszedł - przygryzłem wargę, mając nadzieję że nie będzie drążyć zamkniętego tematu.
- Oh... Ale już wszystko w porządku? - spytała wyraźnie zmartwiona moją odpowiedzią. - Wy naprawdę stosunkowo rzadko wdajecie się w kłótnie. Wczoraj miałam jeszcze do ciebie zadzwonić, ale był nagły przypadek w szpitalu.
- Tak, jest okej - pokiwałem głową, chociaż nie mogła mnie widzieć. - Wiesz jacy my jesteśmy. Nie potrafimy się na siebie gniewać zbyt długo. W nocy już się do siebie kleiliśmy, więc tak, jest dobrze - dodałem, wstawiając wodę na herbatę.
- Racja. Opiekuj się Louisem i daj mi znać, czy wszystko w porządku. I jeśli macie problemy z Raisin możecie ją do mnie zawsze wysłać. Jesteście młodzi, sytuacja może was czasem przerastać. Myśleliście o wizycie u psychologa rodzinnego?
- Radzimy sobie, mamusiu. To nie jest potrzebne, a kiedy zdecydujemy, że jednak jest inaczej, dam ci znać.
- Kocham was. Chcę dobrze dla mojej rodziny.
Gdy odpowiedziałem jej kilkoma czułymi słówkami rozłączyła się, a ja ruszyłem w kierunku sypialni, gdzie odziwo chłopak już nie spał.
- I jak się czujesz, skarbeńku? - spytałem z małym uśmiechem, podchodząc bliżej łóżka. Szatyn przecierał oczy, ledwo mając siłę na mnie spojrzeć. Wyglądał na naprawdę osłabionego.
- Gardło mnie boli - wyznał, dotykając palcami swojej lewej skroni. Dotknąłem jego czoła, podając mu kubek z herbatą.
- Daj, pocałuję - zagruchałem, nachylając się i całując jego grdykę, na co on zaśmiał się rozczulony. - Wypij mięte - podałem mu kubek z parujaca cieczą. Louis uśmiechnął się do mnie smutno, nachylając kubek do swoich ust, a ja podziwiałem przez moment jego długie rzęsy, kiedy przymknął oczy.
- Podnieś się jeszcze trochę, żebyś się nie zakrztusił - zwróciłem mu uwagę, poprawiając poduszkę za jego plecami, kiedy już właściwie usiadł.
- Ja nigdy się nie krztusze - wymamrotał, co było komicznie śmieszne w połączeniu z tym, że wyglądał jakby był bliski śmierci.
- Racja, misiu.
- Rai śpi? - zmienił temta, spoglądając na mnie, gdy usiadłem na łóżku z opakowaniem paracetamolu.
- Tak. Niedawno ją uśpiłem. Nie martw się o nią - uspokajałem go. - Moja mama mówi, że musisz wziąć kąpiel ze specjalnych olejków i powinno być ci juz lepiej - przeczesałem jego wilgotne włosy.
- Dzwoniłeś z tym do mamy? - grymasił, marszcząc brwi. Louis nie traktował swojej choroby specjalnie poważnie, natomiast ja wręcz przeciwnie.
- Lou, miałaś wysoką gorączkę i w dalszym ciągu temperatura twojego ciała nie jest w normie - powiedziałem poważnym tonem. - Ludzie kiedyś umierali przez grypę.
- Chcę jeszcze żyć - zaśmiał się cicho, wyciągając spod kołdry dłoń, by złączyć nasze palce.
- Będziesz żył, ale głównie dzięki mnie, kretynie - pokazałem mu jezyk. - Jak wychodziłeś zdrowy z różnych chorób zanim mnie poznałeś? - przewróciłem oczami.
- Jestem chory raz na parę lat - spojrzał przed siebie. - Nie pamiętam, żebym był aż tak chory w ostatnim czasie.
- Boże, ty szczęściarzu - westchnąłem. - Ja praktycznie co roku w styczniu, albo lutym jestem chory. Tak się dzieje odkąd skończyłem jakieś siedem lat.
- Jak miałem siedem lat... - zaczął, jednak szybko wspominając swoje dzieciństwo po prostu spojrzał na mnie urywając swoją wypowiedź. - Jeśli już leżałem w łóżku to po prostu miałem coś skręconego, lub złamanego, ale nigdy nie chorowałem i teraz naprawdę czuję się źle. Ale mam pyszną herbatę - zakasłał, zakrywając swoją twarz kubkiem. Odetchnąłem ciężko, nieprzyjemnie wzdrygając się na wspomnienie o dzieciństwie szatyna.
- Nie lubię, gdy o tym mówisz... - przyznałem. - Jest mi wtedy smutno.
- Mi też... - spoglądał na mnie z politowaniem. - Pamiętam tylko jak raz, może dwa razy miałem katar. Wtedy przechodziło mi po paru dniach, nic z tym nie robiłem, bo nikt się tym nie przejmował, więc ja sam również to ignorowałem. Zazwyczaj to dziewczynki były chore, bo ja byłem rozsądniejszy i nie wychodziłem z domu, kiedy lało.
- No coś, ja cię nawet nie wypuszczę z łóżka - wzruszyłem ramionami, biorąc w rękę dwa, grube koce, które leżały nieopodal i położyłem je rozłożone na kołdrze, aby przykryć Louisa dwoma warstwami. - Zrobię ci zupki, co ty na to? Najpierw jeszcze musisz wypić syropek - przypomniałem mu, głaszcząc jego nieogoloną brodę.
- Czemu mówisz do mnie tak jakbym był Raisin? Używasz podobnego tonu - zaśmiał się, podnosząc do pozycji siedzącej aby wypić syrop, którego odrobinę wylalem na łyżeczkę.
- Ponieważ teraz jesteś trochę jak takie dziecko. Całkowicie bezbronny. No i chcę się tobą zająć jak najlepiej i poprawić również twoje samopoczucie - uniosłem kąciki warg. - Otwórz usteczka, Loubear - poleciłem, gdy chłopak patrzył z grymasem na dużą łyżkę ciemnego syropu. Zaśmiałem się przez to jak mocno się skrzywił.
- Smakuje jak gówno - mlaskał.
- A co, spodziewałeś się, że będę cię leczył winem?
- To byłoby fajne. Nie boisz się, że się zarazisz? - spytał Louis, przymykając powieki czy czas patrząc na nasze złączone dłonie.
- Już się całowaliśmy i leżeliśmy koło siebie. Jeśli miałbym się zarazić, już dawno bym padł tu i umierał.
- Jeszcze jak kładłem się spać, czułem się zupełnie normalnie - westchnął, leżąc na poduszce i bardziej wciskając w nią twarz.
- Już cicho, nie mów nic, kochanie. To nie twoja wina - szepnąłem, głaszcząc jego biceps. - Jesteś głodny? Jeśli nie to idź dalej spać.
Pokręcił przecząco głową, kaszląc cichutko, a ja stwierdziłem że teraz wygląda jak taki mały kotek, okryty kołdrą po szyję, z rozburzonymi włosami i wypiekami na twarzy.
- W takim razie, odpoczywaj, skarbie i bądź grzeczny. Nie wyciągaj stóp poza kołdrę, bo ci nie odgryzę. Rąk też nie. Masz być zawinięty jak naleśnik - pocałowałem go w czoło. - Obudzę cię, gdy zupa już będzie gotowa - postanowiłem dodać jeszcze jedną rzecz i nachyliłem się aby szepnąć mu to do ucha: - Jutro, jeśli naprawdę będziesz się kurował i poczujesz się lepiej może ci obciagnę.
Widziałem jak chłopak od razu zakrył się cały pościelą i zaczął udawać, że chrapie. Zaśmiałem się, odkrywając jego twarz, by miał jakikolwiek dopływ powietrza i ruszyłem przygotować dla Louisa rosół. Wcześniej otworzyłem drzwi Rai na ościeżz by słyszeć jej płacz, gdy się obudzi, lub coś będzie nie tak.
***
- Pobudka, Loubuś*... - zanuciłem delikatnie trącając jego ramię, w drugiej dłoni trzymając miskę z parujacą w niej zupą. Widziałem, że nie śpi głęboko, tylko sobie drzemie. - Zrobiłem ci obiad.
- Meh? - wymamrotał, ściskając przy swojej twarzy białą kołdrę. Nie pocił się już tak przerażająco, co mnie bardzo ucieszyło. Wciąż był blady i wyglądał po prostu... słabo. Wiem, że czuje się naprawdę źle, choć sam tego nie przyzna.
Zdecydowanie musiałem dowiedzieć się jeszcze, czy mamy w domu ciśnieniomierz, a jeśli nie - byłem gotów zadzwonić do kogoś, kto mógłby nam go użyczyć.
- Przynieść ci Rai, żebyś miał jakąkolwiek motywację do życia? - zaproponowałem, kładąc rosół na poduszce, którą położyłem na kocach gdy Tomlinson usiadł.
- Nie chcę, żeby Rai była chora. Ale w tym momencie uświadomiłem sobie... - przerwał kasłając krótko - że poranek bez niej jest taki... niekompletny, r-rozumiesz?
- Położę ją tylko na łóżku. Myślę, że na odległość jej nie zarazisz - uśmiechnąłem się, wychodząc z pokoju, aby wejść do pomieszczenia, gdzie leżała moją córeczka. Akurat była w trakcie bawienia się grzechotką, którą zostawiłem w jej łóżeczku. Podniosłem delikatnie tego aniołka, jedną dłoń trzymając jej kark, a drugą pupę. Uśmiechnąłem się do niej, kiedy dziewczynka "powiedziała" coś, co niezwykle mnie ucieszyło. Każdy nawet jej najmniejszy mamrot, sprawiał że chciało mi się żyć tylko dla mojej rodziny.
- Zobacz jaki tata jest biedny i chory - wydąłem dolną wargę, wchodząc z nią do sypialni. Chłopak wyraźnie się ożywił na jej widok, dużo bardziej żywiołowo jedząc zupę. Położyłem niemowlę na środku łóżka, samemu kładąc się po swojej stronie na boku, by mieć widok na Raisin i Louisa, który uśmiechnął się w trakcie podziwiania dziewczynki. Ona cały czas bawiła się grzechotką, a gdy w końcu jej wzrok spoczął na Louisie, odrzuciła zabawkę, od razu wyciągając rączki do szatyna, na co uśmiechnąłem się rozczulony. Mała miała na punkcie Louisa obsesję. Dosłownie.
- Oh, Rai - uśmiech szatyna poszerzył się, kiedy położył pustą miskę na szafkę nocną. Spojrzał na dziewczynkę podając jej swoją dłoń, przez co maleńka chwyciła jego dwa palce, obserwując skórę Louisa z zaciekawieniem. Ośliniła je trochę, ale gdy stwierdziła, że nie może ich zjeść, odciągnęła palce od swoich ust. Wyraźnie było widać, że chciała by wziąć ją na ręce, bo dosłownie się trzęsła podczas wyciągania do niego rąk.
- Tata może cię zarazić, skarbie - powiedziałem do niej ze smutnym uśmiechem. Raisin spojrzała na mnie ogromnymi, niebieskimi jak u laleczki oczkami. Chciałem by nasze następne dziecko odziedziczyło kolor oczu. To mogło być ciekawe! Postanowiłem położyć się na plecach i wciągnąłem dziewczynkę na swoją klatkę piersiową. Trzymała rączki na mojej koszulce, a główkę skierowała w stronę Louisa.
- Czuję się zazdrosny - parsknąłem. - Ona zdecydowanie się mną nie interesuje, ilekroć jesteś obok. Ma wyjebane - mój wulgarny wyrzut nie sprawił, że przestałem głaskać plecki Rai.
- Nie klnij, Styles - wychrypiał Louis, a w jego oczach widziałem... dumę, gdy patrzył na tę małą istotę z ogromem miłości tryskającej z jego tęczówek.
- Walcie się - odwróciłem dramatycznie wzrok. - Może powinienem w ogóle sobie pójść? Przeszkadzam wam pewnie - uśmiechałem się nikle.
- Jesteś zazdrosny o swoją córkę, ponieważ mnie kocha? - szatyn spojrzał na mnie z rozbawieniem, sięgając dłonią do mojego policzka.
- Kocha cię bardziej niż mnie.
- To nieprawda. Jesteś mamusią.
- Hej, to jest bardzo cienka granica mojej wytrzymałości.
- Wiem, kocham cię drażnić - zadeklarował. Głupek!
Pokręciłem głową.
- Tak w ogóle zupa była naprawdę dobra i czuję się teraz dużo lepiej, więc... Dziękuję, tak myślę.
- Teraz to się w dupę cmoknij, Tomlinson - parsknąłem, udając jego akcent podczas wymawiania nazwiska Louisa, aby zainsynuować to, jak on odezwał się przed chwilą.
- Mógłbym ciebie, ale aktualnie nie bardzo chcę mi się ruszać, wiesz Styles? - zabawnie przeciągnął samogłoski mojego nazwiska. Nie odpowiedziałem mu na to, ponieważ moje myśli skierowały się ku temu, czy nazwisko Louisa pasowałoby do mojego imienia. Harry Tomlinson-Styles...
- Wow, H, Twoje nazwisko przepięknie współgrać będzie z moim, wiesz? - usłyszałem jego głos po raz kolejny. Spojrzałem na niego zmieszany, później płonąc gorącym rumieńcem po zdaniu sobie sprawy z tego, że wypowiedziałem tamtą kwestię na głos.
- To wcale nie tak, że ja o tym pomyślałem, b-bo... - zacząłem się tłumaczyć. - Ja po prostu, ja... - westchnąłem, zdając sobie sprawę z tego, że właściwie nie mam na to tłumaczenia i zrobiłem z siebie głupka. Szatyn zaśmiał się miękko przez moją nieporadność, ponownie wyciągając rękę do mojego policzka, który pogłaskał, ostatecznie zostawiając dłoń tam na dłużej.
- Wiem, że teraz wyglądam zapewne jak gówno, co nie jest zachęcające- nie wystarczalnie - parsknął - ale naprawdę, szczerze... chcesz ze mną kiedyś wziąć ślub?
Spojrzałem na niego automatycznie. Nie oczekiwałem i nie przewidziałem takiego pytania. Widziałem w jego kryształowych oczach ciekawość, miłość i nadzieję na to, że powiem "tak" więc, co innego zostało mi, by nie przytaknąć? W końcu...wow. Jestem Harry Styles, ale samo wyobrażenie sobie, że mogę być Harrym Tomlinsonem sprawia, że stado motyli, o których wcześniej nie miałem pojęcia trzepocze skrzydełkami w moim brzuchu. To taka magiczna rzecz i naprawdę tego chcę. Tak widzę swoją, naszą przyszłość.
- Pewnie, że tak - odparłem z największą ilością szczerości, na jaką było mnie tylko stać. Widziałem na twarzy chłopaka wyraźną ulgę, a jego dłoń obsunęła się nieco niżej, pod mój podbródek. - Chcę abyśmy byli razem tak... oficjalnie, według prawa.
Uśmiechnąłem się delikatnie, mając wrażenie, iż za moment źrenice Louisa zmienią kształt na okrągłe serduszka. Głaskał lekko mój kark, patrząc na mnie z miłością. Odetchnąłem głęboko, przymykając z tej błogości powieki, jednak natychmiast je otworzyłem, gdy Raisin zaczęła coś znowu gaworzyć, sprawiając, że Louis także utkwił w niej swe bacznie spojrzenie. W tym momencie jej słowa składały się głównie ze spółgłosek "g" oraz "b". Zaśmiałem się cichutko, głaszcząc jej główkę, która okalana była ciemnymi włoskami. W dodatku czułem jak dziewczynka rośnie w naszych dłoniach, co cieszyło mnie niezmiernie.
- Młoda, nie rozumiem koreańskiego, przykro mi - powiedział do niej Louis na co zaśmiałem się głośno, sprawiając, że Raisin delikatnie podskoczyła na mojej klatce piersiowej.
- Może to jest... jej własny język? - zachichotałem, cmokając czoło dziewczynki. Chciała na mnie spojrzeć, ale nie mogła unieść swojej głowy.
- Kiedy już będzie sama siedzieć? - spytał mnie Lou, mając nadzieję, że wiem.
- Lottie coś wspominała, że chyba gdzieś mniej więcej w czwartym miesiącu.
- Właściwie już ma ponad trzy, więc myślę, że to szybko zleci nim zobaczymy ją siedzącą - powiedział Louis, głaszcząc kędziorki dziewczynki, która spojrzała na niego z uśmieszkiem.
- Musimy zacząć trzymać ją w takiej siedzącej pozycji, żeby jej kręgosłup zaczął kumać - zaśmiałem się. - Wiesz o co mi chodzi. Już główkę prawie całkowicie sama podnosi i widziałem ostatnio, że próbuje pełzać jako tako w łóżeczku - poinformowałem go z dumnym uśmiechem.
- Nasza dziewczynka. Raisin, może spróbujesz pokazać mi jak umiesz się podnieść? Może spojrzysz na tatusia? - zagaił z nadzieją. Przekręciłem się na łóżku tak, aby mogła lepiej widzieć swojego tatę i głaskałem dla otuchy jej plecki, gdy ona próbowała podnieść swoją główkę, jednak z początku kończyło się to głuchym lądowaniem z powrotem na mojej klatce piersiowej. Dziewczynka zacisnęła pięści na mojej czarnej, flanelowej koszuli, gdy podjęła się drugiej próby tej czynności. Wystawiła delikatnie język, śliniąc swoje usteczka, kiedy podniosła główkę patrząc na mnie. Lekko poczerwieniała, naprawdę się starając.
I w końcu jej się udało, a w oczach Louisa wybuchły iskry.
- Brawo, skarbie! - zawołałem, z szerokim uśmiechem. Zacząłem dla niej klaskać, a Louis szybko poszedł w moje ślady. Rai ponownie położyła głowę na moim mostku, uśmiechając się lekko i mówiąc: "o".
- Jaka dumna królewna! - Louis zaśmiał się z miny dziewczynki, która rzeczywiście wyglądała jakby pawała się swoją dumą, gdy ją podziwialiśmy.
- Moja mądra córeczka - zagruchałem, podnosząc ją na całą długość swych ramion w górę. Jej oczka znacznie się powiększyły, a ona zaczęła się... śmiać! Raisin pierwszy raz się zaśmiała!
Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej zniżając ją na swoją wysokość i całując po małym nosku, znów unosząc do góry. Nie potrafiłem ukryć swojej dumy i szczęścia, które teraz wymalowane były na mojej twarzy. Ona machała swoimi rączkami i kopała powietrze nóżkami, cały czas patrząc się na mnie z rozchylonymi wargami.
- Robi się coraz fajniejsza - oznajmił Tomlinson, patrząc na dziewczynkę z dołu. Spojrzałem na niego kładąc sobie dziewczynkę na klatce piersiowej. - Ale jeśli nie będzie miała dołeczków to będziemy musieli się starać aż do potomka, który je odziedziczy.
- Zapamiętam sobie te słowa - przegryzłem wargę ze wzruszeniem. Naprawdę postanowiłem je zapamiętać.
*nie wiem czy mogę tak "spolszczyć" ten pseudonim, ale chciałam zdrobnić Loubear, więc mam nadzieję, że skumaliście ;p
Macie ten rozdział tak szybko ze względu na ładną aktywność pod tamtym.
Widziałam waszą irytację w komentarzach 😂🙈
Ech, utożsamiam się z chorym Louisem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro