58. Tata kocha swoją Rai-Tai.
– Kochanie, naprawdę dałem ci się zaciągnąć do galerii handlowej tylko po to, abyś kupił sobie jakiś podkład i karmę dla psa? – Louis jak zwykle marudził, gdy jechaliśmy ruchomymi schodami na drugie piętro galerii. Raisin spała spokojnie w nosidełku, które szatyn trzymał pewnie w dłoniach. Otóż... Minął jakiś czas odkąd wróciliśmy z Irlandii. Połapanie się w czasie przy małym dziecku okazało się być naprawdę sporym wyzwaniem. Każdy dzień bardzo się dłużył, ponieważ zapadliśmy w nieodgadnioną rutynę. Ciągle robiliśmy to samo - opiekowaliśmy się Raisin. W przerwach starałem się zająć sobą. Ostatnio znalazłem niemalże godzinę na to, by zrobić coś z bałaganem panującym w mojej części szafy. W końcu przez ostatnie miesiące nosiłem naprawdę duże ubrania, a teraz gdy moje ciało wracało do poprzedniego stanu, wszystko co zakładałem było bardzo luźne. W końcu po wyciągnięciu wszystkich ubrań z półek, znalazłem moje ulubione ciuchy, które zakładałem przed ciążą. Mimo, że nie miałem ich na pewno mało, to moja szafa po wyrzuceniu ciążowych rzeczy i tak miała sporo miejsca. Zdecydowałem się na zakupy odzieżowe, ale zrobiłem to przez internet. Gdybym chciał wybrać się na zakupy stacjonarne, pewnie spędziłbym cały dzień w supermarketach - nie jednym, a czterech - a nie chciałem zostawiać Raisin na cały dzień z Louisem.
Pewnie mógłbym znowu zostawić go z Lottie, ale ona również miała własne obowiązki.
Teraz znajdowaliśmy się w centrum miasta, ponieważ stwierdziłem, że to dobry sposób na spędzenie czasu poza domem na niedłuższą chwilę.
– Widziałeś krosty, które wyskoczyły na moim czole? – spytałem dramatycznie, dotykając się w tamtym miejscu. Mój chłopak wyjawił mi niedawno, że zaczyna nie podobać mu się to moje nakładanie coraz większej ilości makijażu na twarz, ponieważ jego zdaniem nie potrzebuję nic, żeby być ładniejszy. Mimo to nie podobały mi się moje wypryski; w czasie ciąży cerę miałem perfekcyjną, a teraz wszystko trafił szlag. Znowu zacząłem pożerać całkiem spore ilości leków antykoncepcyjnych, co prowadziło do zmiany hormonalnej w moim organizmie.
W dodatku musiałem spożywać również inne leki, związane z moją interseksualnością. To nie taka prosta sprawa. Moja przypadłość wymagała ode mnie specjalnego zaangażowania. Tak naprawdę nikt, żadni lekarze, nie mogli stwierdzić do jakiego czasu moje organy będą "działać" prawidłowo. Dlatego ciągle brałem leki, a moje wizyty u ginekologa były częstsze niż przeciętnej kobiety.
– To może po prostu kupmy jakieś żele do mycia twarzy, lub kremy. Mi też się pojawiły wypryski, widzisz? Podkład nic ci nie pomoże w tej kwestii. Jestem pewny, że mi zejdą szybciej niż tobie, gdy użyjesz podkładu – tłumaczył mi, gdy stanęliśmy na równej podłodze.
– Ale ja chcę to zakryć – jęknąłem. – Chociaż oczywiście w międzyczasie mogę to leczyć jakimiś specyfikami.
– Wtedy pozbywanie się tego zajmie ci jeszcze więcej czasu, bo blokujesz sobie w ten sposób pory, geniuszu. W dodatku podrażniasz skórę – przewrócił na mnie oczami..
– Skąd ty tak nagle tyle wiedzy nabrałeś? – parsknąłem, łącząc nasze dłonie.
– Zawsze ją miałem. Wychowałem się z Lottie – przewrócił oczami.
– I tak moim faworytem jest rozświetlacz. Nie kupię podkładu, jeśli pozwolisz mi na zakup dwóch opakowań highlightera!
– Stoi – uśmiechnął się. – Przynajmniej będziesz się ładnie świecił, gwiazdeczko – pocałował mnie krótko w policzek, gdy zbliżaliśmy się do sephory. – Dam ci mój portfel i zaczekam tu na ciebie... – mruknął, sięgając do kieszeni spodni.
– Mam swoje. Nie musisz mi dawać pieniędzy, jak jakiś sponsor – palnąłem z chichotem, a Louis położył nosidełko na ławce.
– Myślałem, że jestem twoim tatusiem – powiedział to na tyle głośno, że starsze małżeństwo, które akurat przechodziło obok, spojrzało się na nas krzywo, a ja spłonąłem rumieńcem. – Chciałbym już mieć wspólne konto bankowe. Pogadamy o tym niedługo?
Skinąłem głową, wzdychając.
– Będę za mniej niż dziesięć minut, zważywszy na kolejki – powiadomiłem go z uśmiechem, wchodząc do sklepu kosmetycznego. Widziałem kątem oka jak Louis usiadł na ławce obok Raisin, dlatego spokojnie udałem się na dział, gdzie wiedziałem, że będą rozświetlacze. Nuciłem pod nosem piosenkę, której od jakiegoś czasu nałogowo słuchałem. W końcu natrafiłem na wszystkie prasowane rozświetlacze. Było ich naprawdę wiele, bowiem wybór był ogromny, a ja nie wiedziałem czy kupić ten, co zawsze, czy może tym razem jakiś w bardziej szampanowym odcieniu i z większymi drobinkami. Kiedy nareszcie podjąłem decyzję, podszedłem do kasy, aby zapłacić, nim usłyszałem tuż przy wejściu do sephory głośny krzyk szatyna, przez co od razu tam spojrzałem skonsternowany.
Chłopak w garści trzymał swoje włosy, chodząc i rozglądając się do okoła. Na ławce nie było nosidełka.
Nie było Raisin.
– Proszę pana... – dopiero głos kasjerki wybudził mnie z jakiegoś chorego transu. Szybko zapłaciłem za zakupy, wybiegając ze sklepu.
– Louis, co do cholery? – zawołałem wybiegając ze sklepu. Chłopak wygląda na wyraźnie przerażonego, a nieobecność naszej córki niepokoiła mnie potwornie.
– N-nie ma jej... – wyjąkał. – Po prostu zniknęła! J-ja tylko... Chciałem odpisać na jedną wiadomość i kiedy spojrzałem... i-i jej już nie było – powiedział drżącym, spanikowanym głosem. Chciałem, by oznajmił, że to głupi żart i wyjął nosidełko zza pleców.
– Chyba sobie ze mnie jaja robisz! – wrzasnąłem, odruchowo się rozglądając.
– Proszę, uspokójmy się! – machał dłońmi. Kiwnąłem głową w zgodzie, kładąc dłonie na jego tali. Rozglądałem się.
– Co to w ogóle znaczy, że jej nie ma? Jak- rozpłynęła się w powietrzu?
– Przepraszam, erm... Pani z różowo-czarnym nosidełkiem skierowała się w tamtym kierunku – poczułem dotknięcie na swoim ramieniu. Podziękowałem miłej na oko trzydziestoletniej brunetce od razu kierując się prostym korytarzem. Oboje wręcz tam pobiegliśmy, a ja nie mogłem myśleć o niczym innym jak właśnie o swojej córeczce i o tym, czy przypadkiem coś się jej nie stało. Przecież... to jest taka niewielka istota, która żyje na tym wielkim świecie niecałe trzy miesiące. Nie umie nic powiedzieć, co dopiero obronić się, gdyby ktoś chciał zrobić jej krzywdę. Nie mogłem dłużej o tym myśleć, ponieważ wyobrażenia, że moja córeczka jest w rękach zupełnie obcej osoby wyniszczały mnie przez najbliższe minuty, gdzie po prostu biegaliśmy jak dwaj idioci po całej galerii handlowej.
– Ja pieprze... – załkałem, chowając twarz w dłoniach i po pierwszych piętnastu minutach usiadłem na ławce, próbując powstrzymać napływające do moich oczu łzy. Musiałem być silny dla mojej córeczki. Teraz to ona była najważniejsza.
– Dlaczego Louis, kurwa. Dlaczego jej nie pilnowałeś? – warknąłem pod koniec swojej wypowiedzi czując okropne wyrzuty do mojego chłopaka.
– Odwróciłem się od niej tylko na chwilę! – krzyknął. – Skąd miałem wiedzieć, że coś się stanie!
– I ty uważasz się za dorosłego! – podniosłem głos. – Jesteś tak zajebiście nieodpowiedzialny i przysięgam, że jeśli coś się jej stanie, nigdy ci tego nie wybacze!
– Zdaje sobie, kurwa, z tego sprawę. Nie odzywaj się do mnie w ten sposób – fuknął. Dosłownie sekundę po jego wypowiedzi usłyszałem głos mężczyzny. Wydobywał się on z głośników rozmieszczonych po całym sentencje handlowym aby ogłosić komunikat, który brzmiał tak:
– Prosimy o uwagę. Kilku miesięczne niemowle, które znajdowało się w różowo-czarnym nosidełku zostało przeniesione do kierownictwa. Bardzo prosimy opiekunów o pojawienie się w pomieszczeniu administracji.
– Kurwa, kurwa. Pomieszczenie administracji – wybełkotał Louis po chwili energicznie wstając i następnego znów oboje zaczęliśmy biec do samego końca wielkiego holu. Słysząc, że ktoś zgłosił zaginięcie Raisin i tak naprawdę nic jej się nie stało, czułem jak częściowy głaz spadł z mojego serca. Jednakże poczułbym całkowitą ulgę dopiero, gdybym ją ujrzał na własne oczy i do siebie przytulił. Louis bez pukania wszedł do sali, gdzie wyraźnie słychać było płacz dziecka. Mojego dziecka. Mojej słodkiej Raisin, która leżała w nosidełku na dużym stoliku i płakała, wyciągając ręce do góry.
– Boże, kochanie moje... – wyrwało się odruchowo szatynowi, który od razu wziął płacząca dziewczynkę na ręce. Z jakiegoś powodu, widok jego przy Raisin mnie tak niesamowicie zdenerwował, że czułem jak rośnie mi przez to ciśnienie. Podszedłem do mojej córeczki biorąc ją na własne ręce. Nie zrobiłem tego mocno, chciałem tylko mieć ją teraz przy sobie.
Louis wyraźnie zmieszał się przez mój ruch, a ja aby jeszcze dobitnie zasygnalizować mu to, jak wściekły na niego byłem, spojrzałem na niego z góry, mając wrażenie, iż trzaskałem z oczu piorunami. On przygryzł niemrawo wargę i utkwił wzrok w nóżkach Rai.
– Więc to państwo są rodzicami? – spytała kobieta o długich rudych włosach. Widziałem jak Louis zaczyna robić się wściekły.
– Jakim prawem ktoś zabrał moją córkę, kiedy ja siedziałem zaraz obok niej?! – warknął Tomlinson, patrząc z wyrzutem na kobietę.
– Proszę mi wybaczyć, naprawdę myślałam, że dziecko...
– Że dziecko co? Mogła pani mnie najpierw spytać, czy dziewczynka jest moja. Przecież fotelik leżał zaraz przy moim udzie!
– Louis. Nie zwalaj swojej nieuwagi na innych – bujając Rai w moich ramionach, pokręciłem na niego głową z politowaniem. Rai zaczęła wystawiać rączkę do Louisa. W momencie, w którym chłopak już chciał ją ode mnie wziąć, ja odwróciłem się do niego tyłem, unosząc nos w dół. Nie miałem zamiaru mu jej oddać jeszcze długi czas.
– Jeszcze raz przepraszam. Ma pan rację, powinnam najpierw zadać panu pytanie. Wyobrażam sobie jaki to był dla państwa stres, naprawdę mi przykro – powiedziała rudowłosa.
– Powinno pani być – sarknął, łapiąc mnie za łokieć i ciągnąc w stronę wyjścia.
– Przestań mnie ściskać – syknąłem, wyrywając mu się z zaciśniętymi zębami.
– Przynajmniej włóż Rai do nosidełka.
– Nie mów mi co mam robić – zabierając mu z ręki nosidełko, koniec końców włożyłem tam Rai wspomagając się ławką. – Najlepiej w ogóle się do mnie nie odzywaj.
Louis przemilczał moje słowa otwierając samochód kluczykiem, gdy znaleźliśmy się na zewnątrz, wcześniej siedząc w toalecie dla dzieci dobre piętnaście minut. Nie chciałem wyciągać mojej rozgrzanej córki na chłodne powietrze. Szatyn wsiadł na miejsce kierowcy, a ja zapiąłem fotelik Rai, bezpiecznie kładąc go z tyłu samochodu.
Cała droga powrotna do domu minęła nam w prawdopdoobnie napiętej jak nigdy atmosferze. Żadne z nas nie odezwało się ani słowem i miałem wrażenie, że Louis bał się nawet głośniej westchnąć. Ja bardzo często wychylałem rękę do tyłu, aby chociaż dotknąć swojego malutkiego aniołka i upewnić się, iż na sto procent nic jej nie jest. Gdy Louis zaparkował przed garażem, wziąłem Raisin i ruszyłem do domu, czekając aż szatyn podejdzie by otworzyć drzwi, ponieważ nie wziąłem swojego własnego klucza. Chłopak, tak jak się tego spodziewałem, lekko się przy tym ociągał, jakby miał nadzieję, że przerwę milczenie, lecz nie miałem najmniejszego zamiaru dać mu tej satysfakcji. Po ściągnięciu butów oraz kurtki od razu miałem w planie pognać z córką na górę niespecjalnie przejmując się tym, co robił.
– Chcę ją uśpić – szatyn pojawił się obok, kiedy postawiłem stopę na pierwszym stopniu schodów. Zatrzymałem się nieruchomiejąc aż w końcu odpowiedziałem, unikając kontaktu wzrokowego z Louisem.
– Pozwól, że dzisiaj zrobię to ja.
– Harry no... – tembr jego głosu był słabszy, ale nie kontynuował, pozwalając mi pójść na górę. Spędziłem przy łóżku Raisin jeszcze dobre dziesięć minut po tym, gdy nareszcie usnęła. Gładziłem tkliwie jej policzek, wsłuchując się w jej cichutki oddech, który był dla mnie piękniejszy niż najcudowniejsza muzyka. Włączyłem nawet specjalny urząd w kształcie żółwia, który wydawał z siebie szumy.
Ułożyłem dłoń na jej brzuszku, który w tempie jej oddechu poruszał się w górę i w dół. W pomieszczeniu panowała kompletna cisza, tak samo jak w całym domu, co zdarzało się stosunkowo rzadko. Zawsze grało radio czy telewizor, pomimo, że nikt i tak go nie oglądał. Teraz milczenie przerywał tylko mój oddech i bicie serca.
Wreszcie po złożeniu na czole Raisin małego buziaka, wyszedłem z pokoiku, zamykając za sobą drzwi. Postanowiłem zrobić sobie coś lekkiego do jedzenia, dlatego też wybrałem się do kuchni. Wyjąłem patelnię, by następnie wrzucić na nią warzywa z kawałkami kurczaka i chciałem ugotować do tego makaron. Szybkie, wystarczalne danie, w końcu nie jestem jakimś kucharzem. Nie miałem sił na nic wielkiego.
Podczas mieszania na rozgrzanej patelni przygotowywanego posiłku, mój wzrok przykuło coś co znajdowało się za oknem. A raczej ktoś. Ściągnąłem brwi widząc zgarbionego na schodach tarasowych Louisa. Chłopak siedział tam w samej bluzie. Co mu strzeliło do głowy, mamy styczeń! Ramiona złożone miał na torsie, a kolana złączone blisko siebie. Zaciągał się papierosem. Nie wierzyłem, że znów sięgnął po to małe gówno. Patrzył gdzieś w dal, a ja zauważyłem jak chowa swoje dłonie w rękawach i odchyla głowę w kierunku nieba. Wstał i ruszył do samochodu. Zamknął się w nim i tyle go widziałem.
Czekałem cierpliwie, będąc niemal pewnym, że samochód się poruszy, ale on ani drgnął. Louis zwyczajnie siedział tam, nawet nie odpalając silnika. Dał nam przestrzeń, zapewne wiedząc, że gdyby pojawił się teraz przy mnie, wybuchłaby kolejna awantura.
Poczułem nieprzyjemny uścisk w klatce piersiowej, prawie zapominając o swych warzywach. W końcu słysząc kipienie uświadomiłem sobie, że woda na makaron się gotuje i szybko odchyliłem pokrywkę. Musiałem się opanować, wmawiając do własnej głowy, że to jest tylko wina Louisa i jego nieuwagi. Zostawiłem go z dzieckiem na dziesięć minut, tylko kilka głupich minut.
Mimo to, nie potrafiłem kompletnie zignorować żalu swojego partnera. Nawet jeśli niesamowicie zniszczył tę sytuację i powieniem za to nie odzywać się do niego przez co najmniej tydzień, w dalszym ciągu go przecież kochałem i nie chciałem by płakał. Kiedy znów odwróciłem się do okna, Louisa już nigdzie nie było. Nie było jego sylwetki w aucie.
Zmarszczyłem brwi. Naprawdę zamyśliłem się tak bardzo, że nie spostrzegłem jak wchodzi do mieszkania? Zaledwie ułamek sekundy później, usłyszałem kroki i zaraz poczułem za sobą obecność Tomlinsona. Nawet nie dygnąłem, cały czas zajmując się przygotowywaniem swojego posiłku.
– Nie możesz zabronić mi iść do Raisin – powiedział surowym, pewnym siebie tonem, w którym jednak słyszałem skruchę. Boże, do czego to wszystko doszło.
– Od kiedy to nie możesz posiedzieć z własnym dzieckiem? – uniosłem brwi.
– Od momentu, w którym nie pozwoliłeś mi wziąć jej ręce. Nie potrzebuję twojej zgody – zasłonił z frustrowaniem oczy jedną dłonią, opierając dłoń na blacie. Śmierdziało od niego fajkami na te pare metrów.
– Ja niczego ci nie zabroniłem – zaprzeczyłem nadal nawet na niego nie spoglądając. – Po prostu powiedziałem, że sam chcę ją uśpić.
– I wyrwałeś mi ją z rąk! – wyrzucił, w ten sposób kończąc naszą konwersację. Nieociągalnie ruszył do pokoiku dziecięcego.
– Ciekawe dlaczego – zakpiłem pod nosem tak cicho, że szatyn nie mógł tego usłyszeć. Gdy moje jedzenie było już gotowe, założyłem makaron oraz warzywa na talerz, następnie idąc z parujacym posiłkiem na górę. Postanowiłem zjeść w łóżku swoją kolację, choć dziwnie czułem się wyobrażając sobie spożywanie jakiegokolwiek posiłku w samotności. Przez to jak absolutna cisza panowała w moim domu byłem w stanie w pewnym czasie usłyszeć dochodzące z sypialni odgłosy. Wyraźnie mogłem rozpoznać głos Louisa, który dobiegał z sypialni Raisin.
– Już w porządku... – usłyszałem. Najwyraźniej musiał mówić do Rai, pewnie trzymał ją w ramionach. – Przepraszam... – i znowu – przepraszam Rai-Tai.
Przełknąłem kolejny kęs, następnie pozostawiając do połowy pusty talerz po cichutku podreptałem pod uchylone drzwi do pokoiku dziewczynki, aby móc wyraźnie usłyszeć to, co mówił szatyn.
– Chciałbym wiedzieć, czy zawiodłaś się na mnie? – spytał. Widziałem jak trzyma Raisin, bujając nią lekko w ramionach. – Zawiodłaś się na swoim tacie, prawda? Wiem. Ja też się na sobie zawiodłem. Obiecałem ci być dobrym tatą.
Przygryzłem niespokojnie wnętrze policzka, wsłuchując się w jego niesamowicie skruszony głos. Zacisnąłem wargi.
Co ja zrobiłem? Pewnie nie myślałby tak, gdybym po prostu spróbował zrozumieć, że ta rzecz zdarzyła się przez ułamek sekundy niezależny od Louisa. Powienienem go wesprzeć, może nie powiedzieć, że "nic się nie stało", ale jak mogłem się aż tak gniewać i robić głupoty? Przecież nie tak dawno przysięgliśmy sobie stały szacunek.
Miałem tylko osiemnaście lat i zero pojęcia o tym, jak powienienem reagować na takie sytuacje. Byłem młodym rodzicem i nie wiedziałem co robić. Nawet po takim czasie moje ruchy względem własnej córki nie były pewne. Czemu to wszystko cały czas mnie przerasta?
– Mówiłem, że nie zasługuję ani na ciebie ani tatusia... – kontynuował. – Nie winie go za to, że jest na mnie zły i... Nie mam pojęcia nawet co powinienem zrobić, ale chcę jedynie byś wiedziała jak bardzo cię kocham i cieszę się, że nic ci się nie stało. To tyle.
Poczułem jak gigantyczna strzała uderza w sam środek mojego serca, a trudizna z niej wylewa się po jego ścianach. To dziwne metafory, ale słowa jakich użyłem naprawdę wyrażają moje samopoczucie. Czułem mocne uderzenie ciepła w klatce piersiowej, ale to nie było to przyjemne ciepełko, to było coś jak spalanie mojego serca przez ból. Bardzo nieprzyjemny zacisk na mojej aorcie.
Chciałem, żeby oczywiście chłopak porządnie przemyślał swoje nieodpowiedzialne zachowanie, ale broń Boże nie miałem na celu tego aby aż do takiego stopnia się obwiniał. Wiedziałem jak Louis miał niską samoocenę w kwestii swojej roli partnera oraz ojca, niższą ode mnie, i mój Boże, to mnie rozrywało od środka.
– Tata kocha swoją Rai-Tai. – Louis zaczął powtarzać czułe słówka, szepcząc do ucha malutkiej i ruszając swoim ciałem na boki, przy tym uginając lekko kolana.
– Lou... – zdradziłem w końcu swoją obecność, wchodząc w głąb pomieszczenia. Louis widocznie wzdrygnął się zaskoczony, odwracając się do mnie z nadal leżącą w jego ramionach dziewczynką. – Słyszałem praktycznie wszystko...
– Przestań Harry, wystarczy mi wrażeń na dzisiaj – powiedział szatyn, całując policzki niemowlaka i włożył dziewczynkę do jej kołyski, przykrywając malutką kocykiem, przy tym delikatnie głaszcząc jej ciałko okryte różowym pajacykiem.
– Chodź, porozmawiajmy – westchnąłem, wyciągając do niego rękę. On wyraźnie się zmieszał przez mój gest, dopiero później niepewnie łapiąc mnie za rękę, żeby następnie wyjść ze mną z pokoju. Postanowiłem wziąć z sypialni duże, grube dwa koce i wyszliśmy z nimi na taras siadając przy rozłożonym stole. Chciałem porozmawiać na świeżym powietrzu.
Louis ciągle był cichy, cały czas spoglądając na mnie kątem oka, wyraźnie bojąc się spojrzeć na całą moją twarz. Oboje usiedlismy na tarasie, wcześniej oplatając się kocami.
– Uh... – zaczął, jednak nie wiedząc co powiedzieć, zwyczajnie zamknął usta, patrząc na widok przed sobą.
– Wiesz, że moja reakcja była wywołana stresem? – zapytałem go, również patrząc się jedynie przed siebie. – Byłem przestraszony, jak nigdy.
– Przecież wiem to... Ale ja tylko chciałem.. mama do mnie napisała – pokręcił głową, patrząc na kocyk, którym był okryty. Schował się w nim aż po szyję. Zignorowałem jego niezbyt zgrabną zmianę tematu, zamiast tego pytając:
– Co napisała?
Przez moment przyglądał się wyswietlaczowi komórki, nim uśmiechnął się lekko.
– Ż-że... Jest jej przykro, że dopiero teraz do mnie pisze, ale nie mogła się ze mną skontaktować wcześniej. Twierdzi, że nie zapomniała o mnie, życzy mi wszystkiego najlepszego. Napisała, że coś jest nie tak z jej zdrowiem i-i... No... Kocha mnie i te inne rzeczy, które rozumieją tylko matki. I ja- nie ogarniam jej, ale zaprosiła mnie- to znaczy nas na taki spóźniony obiad, obiadokolację – sprostował. – To był tylko czas, kiedy czytałem wiadomość. To były sekundy, Harry.
Zamrugałem kilkukotnie, czując się wzruszonym.
– Twoja mama... to bardzo miłe – uśmiechnąłem się. – Obiad jest dobrym pomysłem. A ty, no wiesz... – odchrząknąłem. – Powiesz jej, że też ją kochasz?
– Myślisz, że... Bo ja nie zdążyłem jej odpisać na wiadomość i ona może myśleć... I nie wiem sam. Nie wiem czy to dobry sposób, jakby, wiadomości, nie. Zrobię to kiedyś na żywo, jeszcze nie wiem czy- mogę ją kochać po tym wszystkim – nerwowo marszczył brwi, trzymając w piastkach biały kocyk.
– Napisz jej tylko, że to miłe. Jak- dobrze ci – poleciłem, obejmując go ramieniem. Wyglądał na równie zaskoczonego moim gestem jak ja. Nie skomentował tego w żaden sposób. Znów wyciągnął swój telefon, a w następnej kolejności zdarzeń wpatrywał się w niego kilka następnych chwil. W innej sytuacji pewnie bym go pocałował dla otuchy, ale uznałem trzymać go jeszcze przez jakiś czas na dystans. Widziałem jak drżącymi palcami wystukał konkretne słowa. Wysłał wiadomość, a ja prawie mogłem usłyszeć bicie jego serca, pomimo że to było niemożliwe. Louis wyłączył swój telefon jednym ruchem palca, przełykając cicho ślinę.
– Jestem z ciebie dumny z tego powodu, ale... tamta sytuacja – w końcu wróciłem do drażliwego tematu. – Wiesz jak to mogło się skończyć?
– Chcesz... No wiesz.. nie chcesz żebym był tatą Rai? – spytał, w końcu patrząc w moje oczy, mrugając kilka razy.
– Czy ciebie już do reszty popieprzyło? – praktycznie się zaśmiałem, co widocznie zbiło go z tropu. – Każdy popełnia błędy. Ja zareagowałem okropnie na to, co się stało. To był mój błąd. Naskoczyłem na ciebie, stałem się wredny.... przepraszam. Strasznie mi głupio, ale to tylko pokazuje, że nie jesteśmy idealni, a ty mimo wszystko jesteś najlepszym ojcem, jakim tylko możesz być!
– Nigdy takim nie będę. Tak ode-odebrałem twoje czyny, że wiesz, że nie chcesz, by Rai miała takiego tatę. Ja- to ja nie chcę. Przeze mnie mogło się coś stać. Cały czas trzymałem to głupie nosidełko, ono leżało pod moim nosem, a mimo to nie spostrzegłem, gdy Rai po prostu zniknęła. Jestem najgorszy – jęknął, chowając twarz w dłoniach. – Cały czas tylko się o tym przekonuję. My- kłóciliśmy się w ostatnim czasie, wtedy przed świętami i to też było mocne, tak bardzo jak cię kocham nienawidzę siebie za nasze kłótnie. I teraz ta sytuacja. Czuję się jak na początku, gdy byłem przekonany, że wiesz, nie mogę być dobry. Teraz wiem, że mogę, tylko jak? Nie pokazuję ci tego, w trakcie, czy po naszych kłótniach, ale czuję się źle. Jakbym zawiódł praktycznie cały świat. Nie wiem, co się ze mną dzieję, bo zawsze wydaję się być pewniakiem, ale te rzeczy mnie osłabiają. Nie pokazuję ci moich słabości, bo myślałem, że jeśli pokażę ci, że jestem pewny swoich sił, to uznasz mnie za dobrego tatę. Denerwuję się rzeczami, które psuje.
– Lou, tak mi przykro... – zacząłem głaskać jego plecy, ponieważ to, co mi powiedział bardzo mnie zszokowało. – To cudowne, że rozmawiasz ze mną o tym, jak jest naprawdę. Ja też czuję się źle w wielu sytuacjach, pamiętaj. Powinniśmy więcej rozmawiać o tych słabych stronach.
– Nie wiem. My jesteśmy zupełnie różni w takich chwilach, Harry. Ty jesteś- wybuchowy i mam teraz tego dosyć, bo nie możesz, jak... wziąłeś Raisin. Jak ja się wtedy miałem poczuć? Postaw się w mojej sytuacji. Dlaczego tylko ty masz być zły i się gniewać? – zaczynał stawiać się przeciwko mnie.
– Bo miałeś pilnować nasze dziecko i zawaliłeś, Lou – wzruszyłem ramionami. – Miałem prawo się zdenerwować, bo to nie była żadna pierdoła. Nigdy w życiu się tak nie bałem.
– Czyli nie widzisz nic złego w swoim zachowaniu? – spytał ostrożnie, ze zmarszczonymi brwiami i podkulonymi kolanami, które trzymał przy swojej klatce piersiowej.
– Wiem, że zachowałem się okropnie. Ale to były nerwy, ty zachowałbyś się tak samo – odparłem pewnie. – Każdy by się zachował. Wiem, że poczułeś się na pewno zaatakowany i jest mi bardzo przykro, ale nie doszłoby do całej awantury, gdybyś bardziej uważał.
– Zaatakowany? – mruknął pod nosem. – Nie wiesz jak ja mogłem się czuć w takiej sytuacji, gdy najpierw odtrąciłeś mnie od siebie, a później od Raisin. Słuchasz mnie w ogóle?
– Ok, nie zachowałem się na medal, ale ciężko mieć zimną krew, gdy przed oczami przelatują ci wizje jak twoja córka zostaje porwana, a potem Bóg wie co jeszcze.
– Po prostu... Cały czas mówisz o tym jak ty się czujesz, ale nie wiem, może masz gdzieś to, co czułem i czuję ja sam?
– Lou... nie – czułem się, jakbym dostał w twarz, jednak Louis się nie zatrzymał.
– Popełniłem błąd, tak jak sam powiedziałeś, ale swoim zachowaniem sprawiłeś, że to wszystko uderzyło we mnie z potrójną siłą. Dlaczego nie możesz przyznać, że ty też robisz coś nie tak jak należy?
– Przepraszam, Boże! – krzyknąłem, a echo mojego głosu rozniosło się po całym osiedlu. Szybko przewróciłem się do porządku, mówiąc już dużo spokojniej. – Przepraszam. Masz rację... Oboje czasem jesteśmy nieodpowiedzialni.
– Zaraz obudzisz Rai – Louis zwrócił mi uwagę, zaciskając szczękę. – Działamy teraz pod wpływem emocji, czy my nie potrafimy ze sobą normalnie porozmawiać?
– Chyba nie – zaśmiałem się drętwo, bawiąc się swoim pierścieniem od Louisa, na którym migotał delikatnie błękitny kryształ. Oparłem głowę na jego ramieniu, wzdychając i czując, jakbym za chwilę miał się rozpłakać.
– Wiesz co? – spytał retorycznie. – Musimy w końcu się ocknąć. Czułe gesty i słowne zapewnianie o miłości nie są wszystkim w związku. Musimy zacząć spełniać swoje obietnice, bo co nam po takim gadaniu, jeśli tego nie robimy? Dzisiaj oboje wykazaliśmy się idiotyzmem, ale nie możemy mówić do siebie w taki sposób.
Słuchałem go uważnie, w myślach się z nim zgadzając.
– Musimy nauczyć się działać razem – zdecydował. – Żeby być jednością nie tylko, kiedy jest dobrze, rozumiesz?
– Tak. Rozumiem.
– Co z nas za para skoro sobie nie radzimy?
– Nauczymy się, Louis. Obiecuję.
On oblizał usta, przegryzając swoją dolną wargę. Oddychał przez nos i wzruszył ramionami.
– Już zgoda? – szepnąłem.
– Nie. Czuję się jak gówno – powiedział. – Jeszcze, kurwa, bardziej – żachnął się, opierając swój policzek w moich włosach.
– Nie mów tak – uśmiechnąłem się smutno, łapiąc go za rękę, którą on automatycznie ścisnął. Położyłem swój koc koło mnie, wchodząc pod ten szatyna, aby móc się do niego wtulić.
– To wszystko sprawiło, że czuję się tak jeszcze bardziej – prawdopodobnie miał na myśli naszą rozmowę.
– Przepraszam. Myślę, że czasem musimy postawić przed sobą jasno i wyraźnie co źle robimy, żeby po prostu... temu zapobiec. Tak jak teraz. Przepraszam – powtórzyłem się, mocniej wtulając ramiona w jego tors. Louis położył jedną ze swych rąk na moim biodrze, które delikatnie pocierał. Myślał, że nie widzę tego jak szybko mruga, aby odgonić łzy.
– Uwierz, że nie jesteś wcale gorszy od każdego innego człowieka i jesteś wspaniałym ojcem. Widzę jak patrzysz na Rai, ona świata poza tobą nie dostrzega, a ma dopiero dwa miesiące.
– Ale ja zawiodłem – lamentował. – Waszą dwójkę, czyli... zawiodłem swoją rodzinę, a nie chciałem tego tak bardzo. Boję się, że nie jestem- że nie będę dobry. Po dzisiejszym dniu te obawy ze mnie wyszły, bo do tej pory trzymały mnie od wewnątrz.
– Przejdziemy przez to wszystko razem – złożyłem przysięgę. – Obiecuję, że pewnego dnia w końcu uwierzysz w moje słowa i wreszcie zrozumiesz, że nic lepszego nie mogło przydarzyć się Raisin.
– Tylko Raisin? – spytał z domieszką nadziei w głosie, jakby chciał usłyszeć, jak bardzo go kocham, pomimo iż mówiłem mu to każdego dnia.
– Bardzo cię kocham – szepnąłem, specjalnie prezentując mu swój świąteczny prezent. Chłopak poczuł się usatysfakcjonowany moją odpowiedzią i cmoknął mnie w czubek głowy. – Twoje usta są ziemne. Może wróćmy do domu, nie jest zbyt ciepło – zauważyłem, dotykając policzka chłopaka.
– Dobrze – pokiwał głową i poklepał mnie po plecach podnosząc razem z dwójką kocy na równe nogi. Szybko weszliśmy do domu, trwając w swoich objęciach. – Ale zaraz muszę wyjechać.
Kiedy rzuciłem swój koc na łóżko, zwróciłem się do niego z neurotycznym wyrazem twarzy.
– Coś jak- żeby ochłonąć – wyjaśnił. – Może do Zayna, może do Lottie.
– Na pewno.
Ucieka ode mnie, pomyślałem. Ale nie miałem mu tego za złe.
– Mhm. Pójdę z Zaynem na siłownię – stał się nieco pewniejszy.
– Dlaczego po prostu nie pozwolisz sobie ulżyć w inny sposób? – zamknąłem drzwi tarasowe, przymykając powieki. – Nie masz żadnego problemu z tym, że często płaczę. Dlaczego ty nie spróbujesz, tylko pojedziesz i, um, wrócisz nie pamiętając o tym, że się przede mną otworzyłeś. Dlaczego nie spróbujesz?
– Nie jestem taki jak ty, H – pokręcił głową, odgarniając swoje włosy. – Nie chcę płakać. To mnie jeszcze mocniej zamęta w większym żalu i wtedy z tego nie wyjdę. Potrzebuję wysiłku fizycznego. To mój sposób, Harry. To jedna z rzeczy, które się nie zmieniają.
– Jesteś pewny? – wahałem się.
– Wezmę jakieś dresy do torby i zadzwonię po Malika.
– Dobrze.
– Mhm.
– Dobrze.
– Już powiedziałeś – zachichotał, chociaż w jego oczach wcale nie widziałem rozbawienia. – Wrócę przed dwudziestą pierwszą. Wiem, że sobie poradzisz, duży chłopcze.
– Oczywiście – kiwnąłem głową. Wyminął mnie, kierując się do swojej szafy. Spuściłem lekko wzrok nie potrafiąc się nawet uśmiechnąć. Jeśli Louis czuł się źle już dawno temu, to właściwie ile musiał tlić w sobie te negatywne uczucia, i co powienienem zrobić, by w końcu otwierał się przede mną w stu procentach?
Myślałem, że to wszystko mamy za sobą i gdy w jednej chwili okazało się, że byłem w błędzie... nie pozostało mi nic innego, jak danie upust emocjom w postaci płaczu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro