46. Twój chłopak będzie miał tylko dziewięć palców
Po przebudzeniu czułem się o wiele, wiele lepiej, dlatego zaledwie po zerknięciu na zegar, który wskazywał na to, że drzemałem spokojnie kilka godzin, podniosłem się z łóżka, od razu kierując kroki do pokoju Rai. Zdziwiłem się, kiedy zobaczyłem zupełną pustkę. Louisa też nie było wokół, dlatego udałem się na dół. Jak się okazało, mój chłopak leżał na kanapie, oglądając powtórkę jakiegoś meczu, z leżącą na brzuszku, na jego klatce piersiowej dziewczynką. Ten widok zupełnie mnie rozczulił, aż bałem podejść się bliżej i rujnować ten moment. Louis bezpiecznie trzymał pośladki dziewczynki oraz drugą dłonią jej główkę. Wyciągnąłem swoją komórkę i ukradkiem zrobiłem im parę zdjęć, ciesząc się w duchu, że chłopak mnie nie zauważył, dopóki sam nie odezwałem się, mówiąc:
- Wyglądacie przepięknie.
Przekręcił głowę tak, by na mnie spojrzeć, a po chwili wysłał mi najpiękniejszy uśmiech, całując czubek głowy Raisin.
- Wygląda jakby też oglądała - zauważyłem, patrząc na leżącą beztrosko z otwartymi ślepkami córkę.
- Musi wiedzieć od swoich pierwszych dni, co jest dobre. - wytłumaczył Louis z przekąsem, ponieważ doskonale wiedział, że ja nie przepadam za oglądaniem meczy, jakichkolwiek.
- Przewinąłeś ją? - podniosłem jego łydki do góry, aby pod nimi usiąść i położyć je sobie na kolanach.
- Oczywiście, pierwsza kupka! - odparł z dumą, jakby oczekując, że dostanie teraz nagrodę.
- Gratulację! - parsknąłem ironicznie, klepiąc jego nogę.
- Raisin kocha tatę, prawda? zagruchotał. - Boże, nie wierzę, że ona tutaj jest, a przecież właśnie ją trzymam.
- Cieszmy się póki tylko leży i jest kompletnie na nas zdana. Jeszcze się nie przekręca, albo nie próbuje pełzać, więc mamy spokój.
- Najgorsze będzie ząbkowanie. Pamiętam jak nie mogłem spać, kiedy bliźniaczki ząbkowały - wyznał Louis.
- Ząbkowanie? - pokręciłem głową. - To jest nic przy kolkach, mój drogi. Nie bez powodu mówi się na to "sto dni płaczu".
- Pozostają modlitwy - Louis westchnął dramatycznie, na co cicho zachichotałem. - Znowu śpisz śpioszku? - spojrzał na twarzyczkę córeczki.
- Przez większość czasu będzie spała. Tak jak w brzuszku - oznajmiłem. - Na pewno znudził ją ten durny mecz.
- Hej! Nie masz racji, mecz jest-
Louis nie mógł dokończyć swojej wypowiedzi, przez to, że telefon leżący na stole zaczął wibrować. Sięgnąłem po niego i prędko odebrałem, po ujrzeniu na wyświetlaczu imienia Lottie.
- Halo? - odezwałem się jako pierwszy.
- Er-m... H-harry? - usłyszałem niepewny ton jej głosu. Dziewczyna ochrząknęła, by oczyścić gardło. - Jest tam gdzieś... Louis?
- Dokładnie obok mnie... - ściągnąłem w zmieszaniu brwi, słysząc jak dziwnie brzmiała. - Dać ci go?
- Jakbyś mógł? - odpowiedziała z niewielkim westchnięciem. Była dziwnie przygnębiona jak na naszą Lottie.
- To Lotts - mruknąłem, podając swojemu chłopakowi komórkę. On od razu wziął ją do ręki i przyłożył do ucha.
- Tak, siostrzyczko? - cmoknął do telefonu. Wziąłem małą Rai z jego ramion, by było mu wygodniej. - Ale... W którym? - na jego twarzy pojawiło się zmartwienie. - Co się stało? Przecież wszystko było- Dobrze! Oczywiście, będę tam.
Zaraz po tym chłopak zakończył połączenie, rzucając niedbale komórkę na kanapę i podniósł się gwałtownie z kanapy.
- Co się stało? - spytałem lekko spanikowany.
- M-mama... jest w szpitalu - powiedział, błądząc wzrokiem po podłodze. - Zadzwonię do kogoś, żeby zajął się wami.
- N-nie musisz... - spróbowałem się uśmiechnąć pokrzepiająco, poprawiając malutką w swoich ramionach, która zaczęła cicho pojękiwać, zapewne wyczuwając nerwy naszej dwójki.
- Nie zostawię was samych, Harry. Do samego Doncaster jest kawałek - powiedział.
- Ona nie sprawi mi przecież żadnego problemu, jestem jej tatusiem - kłóciłem się, kołysając małą dziewczynką, która zaczynała się coraz bardziej denerwować.
- Dobrze, postaram się tego nie przedłużać - zbliżył się, by kucnął przy nas i pocałował główkę Rai, a zaraz później nachylił się w kierunku moich ust.
- Kocham cię - powiedziałem. - Wyściskaj mamę i daj znać, co się stało jak najszybciej!
- Ja ciebie też kocham! - krzyknął szatyn, będąc już w korytarzu. Spokojnie przysunąłem Rai do swojej klatki piersiowej.
- Oj, skarbie, to się porobiło - wymamrotałem do chwytającej mocno mój kciuk córeczki. - Co tak miauczysz, hmm?
Dziewczynka złapała mocniej mój palec, po chwili zasysając się lekko na mojej skórze.
- Oh... Więc jesteś głodna? - spytałem, jak gdyby miała mi odpowiedzieć na moje pytanie. - Tata niestety mi nie pomoże, więc muszę sobie dać radę sam - uśmiechnąłem się, kładąc dziewczynkę w nosidełku, które leżało w salonie, później (robiąc sobie w trakcie dwie przerwy) udałem się z nią do kuchni.
- Patrz, ile jedzenia dla ciebie nakupowaliśmy zanim się urodziłaś - otworzyłem szafkę pełną proszkowanego mleka. Lottie poleciła nam to z największą ilością niezbędnych wartości. - Tylko gdzie ten twój nierozgarnięty ojciec wrzucił butelkę... - wymamrotałem, szukając jej, kątem oka widząc jak Rai zaczynała ssać swoje palce. - Tutaj jest! - pisnąłem radośnie, widząc w zlewie potrzebną rzecz. - Fajnie masz, wiesz?
Cały czas do niej mówiłem podczas przygotowywania jej mleka.
- Śpisz, jesz, noszą cię na rękach. Żyć, nie umierać.
Spojrzałem na dziewczynkę, która mrugnęła do mnie jednym oczkiem. Noworodki przeważnie po narodzinach mają jasne tęczówki, jednak ja głęboko wierzyłem, że Rai już zostaną niebieskie oczka na zawsze.
- Obiecasz, że zawsze będziesz już taka grzeczna? - zaśmiałem się, mieszając wodę z proszkiem w butelce. - Że nie wykrzyczysz mi jak będziesz nastolatką, że mnie nienawidzisz?
Rozczuliłem się, widząc jak dziewczynka zaciska dłoń w piąstkę, po chwili znów prostując paluszki w oczekiwaniu. Nachyliłem się by cmoknąć malutką rączkę. Machałem butelką, by pozbyć się na pewno wszystkich grudek. By upewnić się czy temperatura jest właściwa, wylałem dwie kropelki mleka na nadgarstek.
- Chodź do mnie, dziecinko - mruknąłem, po położeniu pod jej brodą pieluchy tetrowej, biorąc ją na ręce. - Usiądziemy na kanapie - postanowiłem, kierując się znów w stronę salonu. Dziewczynka grzecznie zasysała usteczka na smoczku, gdy zbliżyłem butelkę do jej buzi.
- Masz zdecydowanie apetyt po mnie. - odezwałem się ponownie po kilku minutach. - Jak już jesz to skończyć nie możesz. Ale nosek robi ci się taki jaki ma Louis. Mały i zadarty - stwierdziłem, przyglądając się twarzyczce. - Tata go tak uroczo marszczy, kiedy się śmieje, lub gdy powiem mu jakiś komplement.
Ktoś z boku zapewne mógłby mnie uznać za gadającego ze sobą szaleńca, ale nie była to oczywiście prawda. Mówiłem do Raisin, a nie do siebie!
- Mogłabyś też mieć po nim te słodkie trzy piegi na policzku - zachichotałem. - Najśliczniejsza dziewczynka - pogłaskałem jej główkę. - I fajnie byłoby też jakbyś odziedziczyła wzrost po mnie. Gdybyś była równa z tatą, mógłbym się z niego nabijać - zaśmiałem się na tę wizję. - To bardzo przykre, że nikt z rodziny twojego taty nie mógł zjawić się w szpitalu. Dziewczynki ucieszyłyby się na twój widok, ale coś przydarzyło się babci Jay i nawet nie wiem, co takiego. Mam nadzieję, że będzie dobrze i wkrótce poznasz ich wszystkich, co do każdej cioci. Chociaż pewnie będziesz je nazywać po imionach.
Zaśmiałem, się kiedy Rai wypiła już ponad połowę buteleczki i zaczynała już praktycznie robić to przez sen.
- Dzieci są niesamowite... - westchnąłem z aprobatą. - Może powinienem cię odbić w trakcie jedzenia? - zapytałem, jakby sam siebie, jednak dziewczynka nie chciała odessać się od smoczka. W końcu delikatnie, aby jej nie zbudzić wysunąłem gumową końcówkę butelki z jej buźki, następnie powoli podnosząc ja do pionu, aby poklepać ją po plecach. Kiedy usłyszałem wyczekiwany dźwięk, który opuścił usteczka Raisin, mogłem wrócić do karmienia jej. Nie chciałem by bolał ją później brzuszek, zważając na to, że dziewczynka bardzo szybko jadła. Jak się jednak okazało, ona zasnęła już na dobre i nie miała nawet ochoty na ssanie, dlatego odstawiłem butelkę na stolik, później idąc z nią na górę do jej pokoiku. - Położę cię w łóżeczku. Zobaczysz jaką masz mięciutką, różową pościel.
Z ogromną czułością, mimo, że przecież malutka miała mocny sen, położyłem ją na niewielkim materacu, potem przykrywając ją kołderką w pudrowo-różowe kwiatki i jeszcze nałożyłem na to cienki kocyk.
- Kolorowych snów - pogłaskałem jej policzek. Rai spała spokojnie. Nie potrzebowała nawet smoczka, co cieszyło mnie jeszcze bardziej. Nagle, gdy chciałem już wyjść z jej pokoju uderzył we mnie powód, dla którego Louis w ogóle wyjechał z domu. Coś stało się z jego mamą i fakt, że trafiła do szpitala był potworny, dlatego postanowiłem ponownie zejść na dół (po włączeniu znajdującej się obok łóżeczka elektrycznej niani) i zadzwonić do Lottie.
Pierwszy sygnał, drugi... trzeci. W końcu usłyszałem głos dziewczyny po drugiej stronie słuchawki.
- Tak?
- Powiedz mi, co jest nie tak z twoją mamą? Louis jest już w drodze do Doncaster od jakichś piętnastu minut.
- No tak... Mama ma zapalenie szpiku kostnego - powiedziała z ciężkim westchnięciem. - Ostatnio bardzo dużo gorączkowała, była osłabiona, aż w końcu zasłabła w drodze do łazienki.
- O mój Boże... - zakryłem dłonią usta, ponieważ zabrzmiało to okropnie poważnie. - Ale to jest uleczalne, prawda?
- Tak... Będzie musiała przejść przez wszystkie antybiotyki, leki i powinno być lepiej. Nie będzie z tym łatwo, ponieważ jej stan nie jest najlepszy.
- Jezu Chryste - wziąłem do ręki leżącą nieopodal drugą elektroniczna nianię i położyłem ją na stole obok kanapy, na której usiadłem. - Czyli dlatego nie przyszła po narodzinach Raisin...
- Tak, ja sama o tym nie wiedziałam, Fizzy napisała do mnie dopiero na następny dzień, a nie chciałam martwić waszej dwójki. Teraz jednak stan mamy trochę się pogorszył, a dodatku ma drobne siniaki przez to, jak upadła, a wiem, że chciałaby zobaczyć swojego syna. Ciebie na pewno też, ale sam rozumiesz. Jesteś świeżo po porodzie.
- Ale mi teraz przykro - westchnąłem, przecierając swoją twarz - bo pamiętam jak zezłościłem się na nią, kiedy widziałem, że Louis był przez to smutny...
- Nie wiedzieliście, nawet ja nie miałam o tym pojęcia. - Lottie uspokajała mnie, choć słyszałem po jej głosie, że nie znosiła tego wszystkiego dobrze.
- Martwię się o Lou - wyznałem. - Pojechał tam sam jak palec w nerwach i nie wiem, boję się, że może mu się coś stać.
- Nie zamartwiaj się, kochanie. Louis to silny chłopak, a przede wszystkim jest rozsądny - uspokoiła mnie. Lotts ma rację.
- Czy to możliwe, żeby Rai w pewnym sensie mogła wyczuć nie tylko moje nerwy, ale i te Louisa? - spytałem. - Bo zauważyłem, że zachowywała się trochę inaczej, kiedy tłumaczył mi przestraszony, że musi jechać do Doncaster.
- Najprawdopodobniej mogła to wyczuć. W końcu Louis to jej tata, jest powiązana i z nim - wytłumaczyła. - Dzieci są mądrymi istotami.
- W sumie szkoda, że każdy z nas wyrasta po czasie z takich rzeczy, - ułożyłem się wygodniej na sofie - oprócz nerwów innych osób, dzieci wyczuwają też, czy ktoś jest dobrym, czy właśnie złym człowiekiem, a z takim zdolnościami byłoby mi zdecydowanie łatwiej w życiu.
- Masz rację... Niestety tracimy ten instynkt po kilku latach - powiedziała powoli i całkiem cicho.
- Daj mi proszę znać, gdy będziesz wiedziała, że Lou jest już na miejscu, bo nie zdziwię się jeśli zapomni mi sam o tym napisać.
- Jasne, niczym się nie przejmuj - odparła, zanim pożegnaliśmy się. Po chwili dziewczyna się rozłączyła.
Ponownie ogarnięty zmęczeniem usnąłem na kanapie, jednak zaledwie pół godziny później obudził mnie zniekształcony przez elektryczną nianię płacz mojej córki. W podskokach poleciałem do pokoiku dziecięcego, zaglądając do łóżeczka. Zobaczyłem moją córeczkę która wyciągała do góry rączki.
- Już jestem, kochanie moje - zagruchałem, biorąc ją na ręce i tuliłem do piersi. Głaskałem główkę mojego skarba do momentu, gdy dziewczynka przestała chlipać. - Nie masz mokrej pieluszki. Chciałaś się tylko przytulić? - uśmiechnąłem się, wychodząc z nią z pokoiku. Dziewczynka wtuliła we mnie swoją główkę, kiedy trzymałem ja bezpiecznie w ramionach. Jest takim samym przytulaskiem, jak jej tatuś.
- Chodź, pooglądamy głupie filmiki na youtube - powiedziałem ze śmiechem, idąc z nią do pokoju. - Jak byłaś w moim brzuchu spałaś jak zabita, gdy patrzyłem na zabawne koty w necie - siadając na swoim dużym łóżku, sięgnąłem po laptopa. Włożyłem pod poduszkę dziewczynki naszą najmniejszą poduszkę i położyłem luźno rękę na jej pleckach, wpisując na youtube frazę "śmieszne koty".
- Może w tym czasie zadzwonimy do taty? - spytałem, gdy leciał pierwszy filmik. Raisin włożyła malutki kciuk do swojej buzi i zaczęła spokojnie ssać, kiedy ja wybrałem numer do Louisa.
- Tak, promyczku? - usłyszałem, automatycznie uśmiechając się delikatnie. - Wszystko w porządku?
- To ja miałem zadać ci to pytanie - odparłem, wyciągając dziewczynce z ust mój palec, który ona próbowała zastąpić nim własną rączkę. - Rai, nie śliń mi palca - upomniałem ją cichutko z małym chichotem.
- Jestem w szpitalu, już rozmawiałem z mamą - westchnął.
- I jak? Co z nią?
- N-nie jest dobrze. Jest osłabiona, bardzo, ale wiesz co? Kiedy już tam usiadłem zaczęła mnie przepraszać, że nie pojawiła się u nas i nie widziała Rai... Musiałem pokazywać jej zdjęcia i obydwoje się wzruszyliśmy.
Czułem rozprzestrzeniające się w mojej klatce piersiowej ciepło.
- To cudownie... Przekaż jej, proszę, że ją całuję razem z twoją córką, która próbuje skonsumować mój kciuk.
Chłopak zaśmiał się gromko. - Czyli u was wszystko dobrze, mam zrozumieć?
- Twój chłopak będzie miał tylko dziewięć palców, ale tak to zajebiście. - również się zaśmiałem.
- Dobrze, dobrze. Posiedzę tu dziesięć minutek i wracam do was z utęsknieniem.
- Nie śpiesz się - zacmokałem do telefonu. - Powiesz coś też do Raisin?
- Kocham cię malutka, nie odgryzaj tatusiowi paluszków - mogłem słyszeć jak mówi przez śmiech. - Będę niedługo, kocham was - dodał, zanim się rozłączył.
- Widzisz Rai, jaki ten twój tata jest kochany?
Ona dalej wyciągała rączkę w kierunku mojego kciuka, dlatego doszedłem do wniosku, że dam jej jeść.
- Raisin... Czy ty musisz być ciągle głodna? Przed spaniem i po? Zaraz czuje, że zrobisz coś nieciekawego w pieluszkę - zachichotałem. Jakby chciała mi odpowiedzieć, z jej gardła wyleciał krótki szloch, dlatego nie czekając już dłużej, wziąłem ją na ręce i zaniosłem na dół.
- Przepraszam, nie chciałem sprawić ci przykrości. To dobrze, że masz apetyt, ponieważ będziesz rosła bardzo szybko. - A może jesteś taką marudą, bo nie mam cycków? - wyciągnąłem rękę po butelkę. - Wygodniej by na pewno byłoby mi cię karmić.
Przez chwilę dziewczynka zrobiła do mnie dziubek z ust, na co ja ponownie zachichotałem. Nie da się nie pokochać tego dziecka.
- No już, masz, masz - podsunąłem w końcu pod jej nos smoczek, w ostatniej chwili przypominając sobie także o pieluszce tetrowej. - Jest trochę za duży, co? - zaśmiałem się, oglądając różowy smoczek.
- Wybierała Gemma, więc się nie dziw. Ciocia w ogóle się nie zna na dzieciach, ale bardzo cię kocha, już w tym momencie. Mała, nie wcinaj tak szybko, bo będę musiał zrobić ci znowu i będziesz płakać, że zabieram ci butelkę - mruknąłem ze śmiechem. Dziewczynka już po chwili ssała powolutku smoczek, dzielnie jedząc. Było już zupełnie ciemno, miałem nadzieję, że kiedy pójdziemy spać, prześpi noc bez problemów. Kiedy już zjadła, przewinąłem ją i przebrałem. Wpatrywałem się w nią i usłyszałem w końcu dźwięk otwieranych drzwi.
- Tata wrócił! - prawie zapiszczałem, idąc z córeczką na rękach w stronę przedpokoju.
- Jestem, jestem! - zaśpiewał chłopak, słyszałem jak zdejmuje buty, a już chwilę później zobaczyłem mojego Louisa.
- Tato, a ja wypiłam całą butelkę mleka, jedząc tak, jakby tatuś miał mi ją zaraz ukraść - udawałem głos malutkiego dziecka, podając mu Rai. Chłopak zaśmiał się, cmokając czółko dziecka i podszedł do mnie. Od razu złączył ze sobą nasze usta w krótkim, ale bardzo uczuciowym pocałunku.
- Moja dzielna rodzinka została sama i dom stoi tak, jak stał? - zachichotał.
- Spadaj - burknąłem. - Znowu spałem, gdy pojechałeś, ale obudziła mnie Raisin przez elektryczną nianię.
- Więc połóżmy ją, a ja zrobię dla nas kolację i idziemy w kimę - powiedział, całując moją skroń, po czym ruszył do pokoiku dziecięcego.
- Jeszcze ją wykąpać musimy - powiedziałem, idąc za nim.
- No tak, oczywiście - zaśmiał się, kierując kroki do łazienki. Na pralce stała niebieska, mała wanienka, którą Louis bezpiecznie przymocował, by była bardziej stabilna. Ułożyłem słuchawkę prysznicową w wanience, by następnie napuścić do niej wody. Chłopak zaczął rozbierać dziewczynkę z jej pajacyka.
- Bez ubranek wydaje się jeszcze mniejsza - oznajmił Louis.
- Jest całkiem malutka - kontrolując temperaturę wody, obserwowałem jak wanienka się napełnia. Kiedy wszystko było gotowe, wyjąłem z szafeczki jeden z olejków przeznaczonych dla Rai. Wylałem go do wanienki, mieszając wodę aż wytworzyła się piana.
- Ja ją lekko opuszczę, a ty namoczyć jej ciałko. Zobaczymy, czy w ogóle polubi się z wodą.
- Pływała w niej dziewięć miesięcy, skarbie - zaśmiałem się.
- Ale ona jest taka drobna - pisnął, trzymając naszą córeczkę w dwóch rękach. - I nie chcę zachlapać jej buźki.
- Wiem, wiem. Zanurz ją delikatnie. - poprosiłem.
Kiedy chłopak spuścił dziewczynkę w dół, ja na początku namoczyłem jej kończyny, a później brzuszek.
- Jak się patrzy zdezorientowana! - zaśmiałem się krótko.
- Ale... Chyba się cieszy - stwierdził Louis z chichotem.
- Bo w końcu zmyjemy z niej smród szpitala - dodałem, myjąc dokładnie małe ciałko, uważając, aby nie rozlać wody na jej twarz.
- No proszę, jaka czyściutka dziewczynka - zagruchał Louis, uśmiechając się. Wziąłem do ręki ręcznik, którym opatuliłem Raisin, zaraz po tym, jak Louis podał mi ją wprost do moich ramion.- Pięć minut i już, kochaniutka. Teraz chodźmy do pokoju.
- Ona się już pewnie cieszyła, że do brzuszka może wracać, a tu dupa.
Tomlinson roześmiał się, układając duży ręcznik na naszym łóżku. Ja położyłem tam naszą córeczkę. Już w następnej chwili delikatnie smarowałem jej ciało balsamem dla niemowlaków oraz olejkiem w miejscu, gdzie skóra dziewczynki była trochę zbyt sucha.
- Zrobisz dla niej mleko? - zapytałem w trakcie tego, następnie mając w planach sięgnąć po puder oraz pieluchę.
- Oczywiście, aniołku - pocałował mój policzek, po chwili znikając za drzwiami. Uśmiechnąłem się szeroko na ten czuły gest. Przewinąłem moją najpiękniejszą córeczkę i przebrałem w granatowe śpioszki z żółtymi rysunkami gwiazdek. Później nie mogąc się powstrzymać, zacząłem wcierać nos w szyjkę Raisin, napawając się jej cudownym zapachem. Uśmiechnąłem się do niej całując mięciutkie czółko i dłonie dziewczynki. Malutka cały czas wyciągała rączki do mojej twarzy, w końcu dotykając mojego policzka. Zachichotałem, ponieważ robiła do tak, jakby była ciekawa mojej twarzy i chciała poznać każdy jej element.
Nie wiedziałem, że Louis cały czas się temu przyglądał, dopóki w końcu nie poczułem na sobie jego rozczulonego spojrzenia. Wziąłem malutką znów w swoje ramiona w momencie, kiedy szatyn podszedł do mnie z butelką.
- Ty ją chcesz może nakarmić? - spytałem. - Ja robiłem to więcej razy.
Chłopak patrzył na mnie chwilę, aż w końcu radośnie pokiwał głową twierdząco, więc położyłem pieluchę na jego ramieniu. Ułożyłem w jego rękach dziewczynkę.
- Miej tę radochę. Co z tego, że masz młodsze siostry i na pewno większe doświadczenie niż ja.
- Szczerze mówiąc, nie karmiłem ich nigdy - powiedział, przysuwając smoczek do usteczek dziewczynki. - Może jak były już większe i jadły zupki ze słoiczków.
- Serio? - uśmiechnąłem się lekko, przysuwając się bliżej.
- Zawsze robiła to mama - wyznał, kołysząc delikatnie swoim ciałem na boki. - Pamiętam jak tylko raz karmiłem Fizzy czymś ze słoiczka, więc to jest w sumie moja taka prawdziwa pierwsza styczność z małym dzieckiem i cały czas się boję.
- Idzie ci naprawdę świetnie, kochanie.
- Dziękuje. Poza tym karmienie siostry, a własnej córki, to zupełnie inne uczucia.
- Jestem dumny z ciebie jako młodego rodzica - cmoknąłem go w nos, by rozweselił się po męczącej sytuacji, jaka przydarzyła się dzisiejszego dni.
- Ciągle chce mi się spać, Lou.
- Za chwilę pójdziemy, ale nie puszczę cię bez kolacji. Na co masz ochotę?
- Na sen - odmruknąłem, otrzymując od chłopaka groźne spojrzenie. - Na.... owsiankę z owocami! - pisnąłem cichutko. - Z bananami i borówkami, mamy je, prawda?
- Mamy - pokiwał głową. - Nadal zostały nam spore zapasy po ciąży. Zwłaszcza borówki.
Uśmiechnąłem się szeroko. Właściwie będzie mi trochę brakować mojego brzuszka; tego jak Louis mówił do niego przed snem, przytulał się do niego i całował. Ale patrząc na naszą córeczkę w ramionach mojego mężczyzny, nie zmieniłbym już absolutnie niczego.
- Lou... - zagadnąłem go po położeniu Rai w łóżeczku. - Muszę schudnąć.
- Kochanie... Nie musisz - powiedział, z cichym westchnięciem, obejmując mnie, gdy kierowaliśmy się do kuchni. - Jesteś idealny, a twoje ciało niedługo samo ujędrni się po ciąży, chociaż myślę, że jest perfekcyjne.
- Wszystko mi wisi, patrz - podnosząc koszulkę, nacisnąłem na skórę. - Wyglądam strasznie. W dodatku ta blizna.
- Skarbie... - zaczął, gdy staliśmy już na równej podłodze. - Twoja waga jest dobra, a skóra na twoim brzuszku zniknie po czasie. Będziemy chodzić z Raisin na spacery, kiedy zrobi się tylko trochę cieplej. Nawet nie zauważysz, a ona zacznie chodzić i będziemy za nią biegać! Uwierz mi na słowa. Kocham twoje ciało.
- Ale mi się nie podoba... - wydąłem dolą wargę, wtulając się w jego ramię. - Będę się znowu ciebie wstydził...
- Nie masz czego się wstydzić, przysięgam ci na całą swoją miłość. Jesteś moim najpiękniejszym aniołkiem - zachichotał, na co i ja się rozbawiłem. - Za to patrz jak ja zapuściłem się zupełnie. Gdzie są moje mięśnie!?
- Nie wiem. Zapytaj te cheesburgery z maka.
- Ty nicponiu! - otworzył szeroko usta, oplatając moją talię swoimi ramionami. Zatrzymaliśmy się przy indeksie kuchennym. Złapałem Louisa pod pachami, wtulając się w niego, w końcu bez obawy, że uszkodzimy mój brzuch.
Właśnie zaczęliśmy kolejny etap naszego wspólnego życia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro