Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

44. Nie wierzę, że ona tutaj jest...

Od tamtego czasu minęło szesnaście dni. Tak, liczę je, ponieważ naprawdę nie mogę doczekać się aż na świat przyjdzie moja córka. Za pięć dni wypada czwartego listopada, choć zobaczymy, czy mała Raisin będzie już chciała opuścić mój brzuszek, ponieważ Lottie na ostatnim badaniu wspominała, że pierwszaczki często rodzą się chwilę po planowanym terminie. Byłem już taki podekscytowany! Oczywiście Louis nie pozwalał mi praktycznie wstawać, aż do dzisiejszego dnia, kiedy wręcz wybłagałem od niego byśmy poszli do parku.

– Nie jest ci za zimno, kochanie? – zapytał po raz enty, kiedy szedłem z lekko wygiętym jak zawsze kręgosłupem, z dłonią ulokowaną na moich ogromnym brzuszku.

– Jest idealnie, Loubear. Dałeś mi dwa swetry i kurtkę.

Nie mogąc się powstrzymać przewróciłem rozkosznie oczkami, trzymając dłoń mojego chłopaka. Na tych moich widniały rękawiczki, które Louis wręcz kazał mi założyć. Sam oczywiście tego nie zrobił, mówiąc że to ja jestem najważniejszy. Czasem przesadzał, ale z rozczuleniem widziałem, że i on z dnia na dzień coraz bardziej wyczekiwał naszej córki. Zastanawiałem się, czy wciąż będzie tak opiekuńczy w stosunku do mnie, gdy Raisin się urodzi.

– Kiedy już wrócimy do domu wymasujesz mi krzyż? Mam wrażenie, że z każdą godziną brzuch coraz bardziej mi ciąży – skrzywiłem twarz.

– Oczywiście, przecież wiesz.

Mijaliśmy mały strumyk, w którym pływały kaczki. Zdziwiłem się, przecież mamy już zimę! Pociągnąłem Louisa w stronę stawiku, by móc przyjrzeć się zwierzątkom z bliska.

– Czy im nie jest zimno? – spytałem głupio, patrząc na długie rzęsy Louisa, obserwowałem jego profil z leniwym uśmiechem rozciągającym się na mojej twarzy. Miał lekko zarumienione policzki od zimnego wiaterku.

– Nie, Harry. Kaczki nie mają w swoich ciałkach nerwów, więc zwyczajnie nie czują, że właśnie pływają po lodowatej wodzie.

– Cholera, szkoda, że nie mam przy sobie ziaren, bo z chęcią bym je nakarmił... – westchnąłem.

– Wrócimy tu, gdy będzie już ciepło. Ta zima doprowadza mnie do szału – burknął, wydymając dolną wargę. – Cholernie nienawidzę, gdy jest tak chłodno – swoje słowa podkreślił udawanym dreszczem. Zachichotałem, nadal patrząc w stronę strumyka. Zauważyłem kilka małych kaczuszek i jedną osamotnioną.

– Gdzie jest jej mama? – zmarszczyłem w zmartwieniu brwi, pokazując chłopakowi płynącą na środku strumyka kaczkę.

– Patrz... płynie tam, dalej. Z całą kaczą rodzinką – powiedział chłopak, skinając głową. Rzeczywiście niedaleko małego kaczątka ujrzałem całą ptasią rodzinę. Uśmiechnąłem się widząc jak mała, żółta kaczuszka podpływa do swojego rodzeństwa otrzepując skrzydełka.

– Przypomina mi trochę mnie – szepnął. – Zawsze byłem bardziej oddalony od swojej rodziny, ale... jak widać i tak koniec końców do niej wróciłem... – uśmiechnął się do mnie czule.

Ta chwila była bardzo powolna i przyjemna, dopóki ze znienacka w jednej chwili nie poczułem jak ktoś w nas uderza. Gdyby nie mocny uścisk Tomlinsona na mojej talii niechybnie bym się przewrócił przez wysokiego szatyna, który wpadł na naszą dwójkę, wylewając większość swojej kawy na Louisa.

– O mój... strasznie was przepraszam, cholera!

Chłopak wyglądał na niewiele starszego ode mnie. Miał lekki zarost, a jego włosy były zbliżone kolorem do tych Louisa, jednakże były krótko ścięte i postawione do góry. Patrzył na nas ciemnymi oczami, pełnymi żalu. To, że Louis się zdenerwował jest niedomówieniem, ponieważ moment później zaczął krzyczeć na mężczyznę.

– Czy ty masz kurwa oczy, człowieku?! – ryknął, powodując, że wzdrygnąłem się znacznie. – Ogromny park i akurat musiałeś na nas wpaść? Patrz co zrobiłeś!

– Naprawdę najmocniej was...

– Nie! Zamknij się, cholera. Mój chłopak lada moment ma urodzić, a ty wpadłeś na nas, jak kurwa... – nie słuchałem, co Louis mówił dalej, poczułem ból pod swoim pępkiem, jednak ignorując to patrzyłem na dwójkę chłopaków z przejęciem.

– L-Louis, uspokój się... – szepnąłem, starając się nie pokazywać tego jak ielki grymas był na mojej twarzy.

– Harry, nie teraz – spiorunował mnie spojrzeniem, wracając wzrokiem do wyższego.

– Co ty tu w ogól robisz z tym swoim kubkiem kawy i-i z resztą wszystko jest na mojej kurtce!

Znów poczułem ból, tym razem mocniejszy i dotknąłem delikatnie swojego brzucha.

– L-louis.. – sarknąłem znów, ale szatyn kompletnie zignorował mnie słuchając wyjaśnień chłopaka, po chwili znów na niego krzycząc.

– Louis! – wrzasnąłem w końcu.

– Co?!

– Wody mi odeszły! Mam mokro!

Chłopak momentalnie zesztywnial i wzrok zarówno jego jak i nieznajomego wzrok spoczął na mnie. Obydwoje byli zaskoczeni, ale na twarzy Tomlinsona dostrzegłem coś jeszcze. Przerażenie.

– Hazza, nie żartuj sobie ze mnie, kochanie – spojrzał na mnie spanikowany. Czułem jak robi mi się coraz bardziej mokro. To za wcześnie! Nic nie mamy i stoimy na środku chodnika!

– Mam całe spodnie mokre do cholery... agh! – jęknąłem, uwieszając się jego i prawie upadając na kolana. – Boli, boli!

– Kurwa, kurwa! Jestem tu kochanie. Cholera, człowieku zawieź nas do szpitala! – Louis trzymał mnie mocno, mówiąc głosem pełnym negatywnych emocji. Chłopak kiwnął głową tłumacząc, że jego auto jest dwa kroki stąd. Louis uniósł mnie jak pannę młodą, a ja zagryzałem wargę prawie do krwi. Brunet nie wyglądał o dziwo na zbytnio zszokowanego tym, że hej, jestem facetem i właśnie rodzę. Przejmował się jedynie tym, że mam okropne skurcze i chciał mi pomóc. Zamknąłem oczy, oddychając głęboko tak, jak uczyli w poradnikach, jednak kolejny skurcz sprawił, że znowu krzyknąłem z bólu.
Nie zarejestrowałem momentu wnoszenia mnie do auta, jednak kiedy już wyjechaliśmy z piskiem opon kierując się do szpitala, wyjęczałem by Louis zadzwonił do Zayna, żeby ten przywiózł naszą torbę z przygotowanymi rzeczami do szpitala. On cały się trzęsąc ledwo wybrał numer do mulata, przy okazji dzwoniąc tez do Lottie. Wiłem się na tylnych siedzeniach chłopaka, który w drodze do szpitala złamał chyba większość przepisów.

– Oddychaj głęboko, promyczku. Wiem, że boli, ale już niedługo  – chłopak starał się mnie uspokajać przeczesując dłonią moje włosy.

– Louis, mam wrażenie jakbym miażdżył się od środka kurwa! – zacisnąłem palce na jego spodniach, wyginając mocno kręgosłup.

– Jesteś bardzo dzielnym chłopcem. Damy radę, spokojnie. Nabierz powietrza i je wypuść, tak jak w tych programach. Spróbujesz? – spytał błękitnooki, trzymając bezpiecznie dłoń na moim brzuchu.

– T- tak... – wydyszałem placzliwym tonem. Wiedziałem, że muszę oddychać, aby rodzynce również nie zabrakło powietrza. Musiałem myśleć teraz tylko i wyłącznie o niej. Nabrałem powietrza do swoich płuc, zamykając przy tym oczy, musiałem się postarać. Wypuściłem je, powtarzając czynność kilka razy.

Droga do szpitala wydawała się większością.

Louis na szczęście był tak zestresowany, że nie kwapił się zbytnio z pospieszaniem naszego kierowcy i jedynie głaskał mnie po twarzy lub brzuchu.

– Świetnie ci idzie, Harry. Jeszcze raz – nakazał spokojnie. Byłem mu niesamowicie wdzięczny, iż pomimo tego, że sam panikował, starał się mnie uspokajać, a nikomu nie szło to tak dobrze jak jemu. Wkrótce nadszedł kolejny skurcz, lecz zaraz po tym samochód się zatrzymał.
Chłopak wziął mnie na ręce zaraz po tym jak otworzył drzwi samochodowe. Trząsłem się z bólu, równocześnie oddychając tak równomiernie jak tylko potrafiłem, starając się myśleć o tym, jaka nagroda czekała mnie na koniec.

Zostałem zaraz później ułożony na wózku, widząc stojącą za nim blondynkę.

– Lottie, zrób coś – mówiłem przez zaciśnięte zęby. Louis oczywiście szedł żwawo za nami, dawno zapominając o plamie z kawy na jego kurtce.

– Już spokojnie, Harry. Pamiętaj o Raisin – mówiła, pchając mnie przyspieszonym krokiem na oddział położniczy. – Który to jest dzień przed terminem, Louis?

– Piąty – głos Louisa zadrżał. Żwawo truchtając koło wózka oddychał głęboko za moim lewym uchem.

– A więc nie jest tak źle. – stwierdziła z wyraźną w głosie ulgą. Gdyby nie przeszkadzał mi mój brzuch, z pewnością siedzącym zgięty w pół. – Dasz radę, Harry. Jesteś dzielnym chłopcem. Zrobimy badanie, zobaczymy co jaki czas masz skórcze.

– Kurwa, ciągle! – krzyknąłem, zwracając na siebie uwagę lekarzy i pielęgniarek nieopodal. Louis potruchtał do mnie uścisnął moją dłoń.

Nie wiem, ile czasu minęło, ale po badaniach, które Lottie mi przeprowadziła byłem już zupełnie zmęczony ciągłymi skórczami. Muszę być silny dla swojej córeczki, ale to jest naprawdę męczące.

Dziewczyna stanęła nade mną ze zmartwiony spojrzeniem, zanim powiedziała:

– Harry, niestety poród naturalny się nie odbędzie. Dziewczynka przekręcona jest pod niewygodnym kątem, nie możemy czekać. Musimy ciąć.

Spojrzałem na nią zupełnie wystraszonym wzrokiem. Zaraz później popatrzyłem na Louisa, który również jakby nie dowierzał w słowa Lottie.

– Ustawiła się bokiem, właśnie dlatego musimy najszybciej rozpocząć cesarskie cięcie zanim zacznie jej brakować tlenu – mówiła zatrważająco poważnym tonem, podsuwając wózek do mojego łóżka. – Pomóż mi, Louis.

Po przeniesieniu mnie na wózek miałem ochotę zacząć płakać. Głównie z bólu, lecz też z faktu, iż nie będę rodził naturalnie czyli tak, jak na to się przygotowywałem ostatnie dwa miesiące. Starałem się oddychać głęboko i nie krzyczeć, gdy czułem co jakiś czas mocniejszy ból.

– Wytrzymaj, kochanie... – Louis próbował nie okazywać tego jak bardzo ręka drętwiała mu od mojego uścisku. – Dadzą ci znieczulenie i nic już Cię nie będzie bolało.

– B-boje się – wyznałem, patrząc na Louisa. Byłem tak bardzo przerażony. – Nie na to byłem gotowy.

– Wszystko będzie dobrze, kochanie... Już niedługo będzie z nami nasza rodzyneczka. Musisz być dzielny dla niej i dla mnie... – powtarzał, całując wierzch mojej dłoni.

– Przykro mi chłopcy, ale tutaj wasze drogi się krzyżują – odparła Lottie zatrzymując wózek przed wielkimi drzwiami. Zobaczyłem biegnących Zayna i Nialla.

– Ale... Przecięć mogę- zaczął Louis jednak blondynka przerwała mu.

– Przykro mi, ale nie wolno ci wchodzić na ten blok – westchnęła, następnie zamykając za sobą i mną oszklone drzwi.

Pov Louisa.

Kiedy duże drzwi zatrzasnęły się przed moim nosem patrzyłem na nie z szeroko otwartymi oczami. Czułem się jak w pieprzonym transie i dopiero czując uścisk na moim ramieniu, wybudziłem się z niego patrząc na mojego najlepszego przyjaciela.

– Zayn, kurwa on nie może urodzić naturalnie. Będzie miał cesarkę... – wymamrotałem, od razu go przytulając. Cały się trzęsłem, nie mając pojęcia co może stać się dalej z Harrym i Raisin. Zwłaszcza, że dziewczynka zaczęła przesuwać się już w dół.

– Wszystko będzie dobrze, Louis. Będzie dobrze, są w najlepszych rękach – mówił, uspokajająco pocierając moje plecy.

–A jeśli coś pójdzie nie tak? – warknąłem, zerkając na bladego jak ściana Horana. – Przecież to jest zabieg chirurgiczny, wszystko tam może się stać!

– Louis. Oni odbierają po kilka porodów dziennie. Wszystko będzie dobrze – poinformował Zayn. Próbowałem się uspokoić, ale kurwa, nie mogłem

– Jeśli bym chociaż mógł z nim tam teraz być, byłbym milion razy spokojniejszy, a tak to jest jedna wielka niewiedza – byłem gotów rwać sobie włosy z głowy.

– Spokojnie stary, to minie szybciej niż myślisz. Wiem co mówię, tak w ogóle jestem Liam – powiedział wysoki brunet.

– Dziek za przewiezienie nas. – automatycznie pokręciłem głową, czując wyrzuty sumienia przez wcześniejsze nakrzyczenie na niego. – I wybacz mi tę sytuację z parku...

– Nie, to był mój błąd. Moja narzeczona mnie pośpieszyła. Chciała jechać na zakupy, ble, ble, ble – zaśmiał się.

– Wracaj do domu – poradziłem mu, klepiąc go po ramieniu. –Zrobiłeś już i tak wiele.

– Stary, czuję się tak winny, że zostanę tu do chwili, gdy nie usłyszę, że jest wszystko okej, i z chłopakiem i dzieckiem. Jeśli to nie problem.

Pomyślałem, że może być fajnym facetem.

– Jeśli to nie będzie kłopot dla twojej narzeczonej to w porządku. – wymusiłem uśmiech, który momentalnie znowu wyblakł.

– Lepiej do niej zadzwonię, żeby się nie martwiła – wysłał mi półuśmiech. Ja jedynie pokiwałem tępo głową, potem siadając bezwładnie na stojącym najbliżej plastikowym krześle.Niall od razu usiadł obok pocierając moje plecy, gdy ugiąłem się w dół. Westchnąłem cicho, czekając aż to wszystko się skończy i zobaczę swojego chłopaka razem z Raisin. Naszą małą Rai.

– Boże, ile to może trwać? – spytałem ich, zanim minęły może niecałe dwie minuty.

– Zależy – powiedział Zayn. – Wybacz, nigdy nie rodziłem.

– Ja pierdolę... – jęknąłem. – Przecież moje kochanie się na pewno tak teraz boi i nie mogę nawet przy nim być... – schowałem twarz w dłoniach, wciskając pięści w oczy.

– Na pewno jest uspokajany przez trzy pielęgniarki i Lottie. – Niall poklepał moje ramię.

– Zaraz będziecie rodzicami, to nie potrwa długo.

– Ja nie mogę, Zayn. Ja tutaj, kurwa nie wytrzymam – wplotłem palce w swoje włosy i pociągnąłem rozpaczliwie.

– Trzymaj wody... Louis? – mój nowy znajomy podał mi picie.

– D-dzięki... – wydukałem drżącą dłonią chwytając kubek, z którego upiłem łyka.

– Tak w ogóle kojarzę cię skądś – Niall przyglądał się Liamowi. Ja w tym czasie podniosłem się chodząc w kółko. Liczyłem, że to mi pomoże i przyniesie trochę spokoju.

– Serio? – chłopak ściągnął brwi, uśmiechając się delikatnie. – Pamiętasz może skąd?

– Do jakiej szkoły średniej chodziłeś? – podrapał swoją skroń. – Czy to nie ty byłeś kapitanem drużyny koszykarskiej?

– Do tego we wschodniej części miasta i tak... byłem. – uśmiechnął się szerzej, kiedy twarz blondyna rozświetliła się.

–Więc tak, pamiętam cię ze szkoły, kumplu. Wyszedłeś z niej chyba... dwa lata temu? 

Liam kiwnął głową, siadając obok Zayna, a więc dwa siedzenia dalej ode mnie.

– Louis usiądź na dupie, zaraz zemdlejesz – powiedział Niall, kiedy krążyłem po korytarzu.

– Chyba mam atak paniki... – wyznałem po spojrzeniu na swoje ręce, które jeszcze nigdy przedtem tak nie drżały. Nawet po wypadku.

– Louis, kurwa. Zaraz pójdę po coś na uspokojenie, normalnie się o ciebie boję. – Zayn ostrzegł mnie ciągnąc na krzesełko.

– Boże, masz rację... – westchnąłem ciężko, siadając. – Zdecydowanie mi odwala.

– Tak, i rozumiem, że...– Niall nie zdążył powiedzieć więcej, gdyż przerwał mu dźwięk otwieranych drzwi. Od razu podniosłem się na równe nogi, a na widok szeroko uśmiechające się Lottie moje serce o mało nie wyskoczyło spomiędzy moich żeber. Po upływie kilku sekund usłyszałem coś jeszcze. Płacz malutkiego dziecka. Mojego dziecka.

– Raisin jest zupełnie zdrową dziewczynką. Tylko odrobinę brakuje jej do trzech kilogramów. Zaraz ona i Harry zostaną przewiezieni na salę.

– Cz-czyli w-wszystko je w porząd-dku? – jąkałem się jak małe dziecko, czując jak w moim sercu rozprzestrzenia się ciepło olbrzymiej ulgi.

– Tak, tylko Harry może być trochę przyćpany lekami... Ale masz córeczkę Louis, gratulacje! – powiedziała zgarniając mnie w objęcia. Ledwo zdołałem odwzajemnić ten uścisk, przez to, że dosłownie kolana się pode mną ugięły na wieść, iż Raisin, moja kochana dziewczynka, wreszcie jest tutaj i będę mógł ją przytulić...

– Chodźmy do nich – powiedziała Lottie. Niall i Zayn natychmiast podskoczyli. – Niestety teraz może iść tylko tatuś.

– Harry jest tatusiem – poprawiłem ją wesoło, a następnie wręcz w podskokach podążyłem za nią na salę, na którą zostać miał przeniesiony Harry. Moje serce waliło w chuj mocno, coraz szybciej z każdym krokiem.

– Podkreślam, że Harry może ledwo kontaktować i nie zdziwiłabym się jeśli zasnął – przypomniała mi Lottie, gdy staliśmy już pod odpowiednimi drzwiami. Kiedy duże drzwi się przede mną otworzyły byłem najszczęśliwszy na świecie i myślałem tylko o tym, że zaraz zobaczę swoją córkę i mojego najpiękniejszego chłopca. Moje oczy w jednej chwili się rozświetliły po ujrzeniu ledwo leżącego boku Harry'ego, który przyglądał się spod na wpół przymkniętych powiek malutkiemu zawiniątku, leżącemu w szpitalnym łóżeczku z oszklonymi po bokach ściankami. Wcześniej inkubatory widziałem tylko w filmach o lekarzach z USA.

Moje wargi rozchyliły się, kiedy Harry przekręcił się na plecy. O mój boże, on na płaski brzuch! Spojrzał na mnie spod lekko przymkniętych powiek, widziałem że płakał.

– Kochanie? – prawie nie rozpoznawałem swojego głosu, bojąc się zrobić jakikolwiek krok do przodu. Sam nie wiem czym było to spowodowane. Harry uśmiechnął się do mnie z lekko drżącą wargą. Postawiłem krok do przodu, widząc mojego aniołka.

Po upewnieniu się, że na pewno wszystko jest z Harrym w porządku, mój wzrok spoczął na wcześniej zauważonej małej istotce zawiniętej w różowy kocyk. Zasłoniłem ręką rozchylone w oszołomieniu usta, po ujrzeniu jej spokojnej, śpiącej twarzyczki. Miała delikatnie zaczerwienioną skórę i zaciśnięte w śnie oczka. Malutkie rączki trzymała w piąstkach, a ja nie wierzyłem, że ta mała istotka tutaj jest, że to nasza mała córeczka. Na czubku jej głowy było kilka ciemniejszych włosków, a ja już wiedziałem, że będzie miała loczki po Harrym. Nawet nie zauważyłem momentu, gdy po moim policzku leciała łza. Nachyliłem się bardziej do oszklonego łóżeczka i po dłuższej chwili wahania, przysunąłem swój wyciągnięty palec wskazujący do jej maciupeńkiej rączki. Musnąłem delikatną skórę tak delikatnie jakby dziewczynka była dużo bardziej krucha niż porcelana. Czułem też na sobie baczny wzrok Harry'ego.

– Raisin... – szepnąłem, patrząc na maleńką twarzyczkę. Dziewczynka otworzyła swoją rączkę po chwili zaciskając ją w okół mojego palca. Uśmiechnąłem się szeroko, pociągając cicho nosem. Drugą ręką musnąłem jej okrąglutki policzek.

– Poznajesz głos taty, maleńka? – spytałem ją cicho, ze ściśniętym od powstrzymywania płaczu gardłem czując jak uścisk na moim palcu odrobinę się zacieśnił. Nie wierzę, że Harry tego maleńkiego króliczka naprawdę nosił w sobie, to jest teraz takie... realne. To stało się rzeczywistością.

Dziewczynka przekręciła nieznacznie swoją główkę, a na jej twarzyczkę ukazał się grymas wyglądający jak uśmiech. Wzruszyłem się jeszcze bardziej, zniżając się w dół, by ucałować z delikatnością małą piąstkę.

– Czy ja m-mogę wziąć ją na ręce? – zwróciłem się z wilgotnymi policzkami w stronę swojej siostry, która cała czas stała przy ścianie uśmiechając się.

– Oczywiście, tatku – posłała mi ostatnie spojrzenie zanim zamknęła cicho za sobą drzwi, wychodząc. Z największą delikatnością na jaką się potrafiłem zdobyć, wsunąłem jedną dłoń pod ukryte w kocu nóżki Raisin, drugą przytrzymując jej główkę, zanim wreszcie powolutku wziąłem ją na ręce i przysunąłem do swojej klatki piersiowej. Cieszyłem się w tym momencie, że dawniej miałem taką styczność z małymi dziećmi, ponieważ w miarę możliwości, wiedziałem co robię.

Wpatrywałem się w całkowicie bezwładnie leżącą w moich objęciach dziewczynkę powiększonymi co najmniej dwukrotnie oczyma. Była piękna, cudna, wprost idealna. Nigdy wcześniej nie wierzyłem w to, że można komuś z miejsca ofiarować całe swoje serce, oraz dusze zaledwie po pierwszym spojrzeniu na twarz tej osoby. Cóż, tego dnia zmieniłem zdanie.

– Taka maleńka... – szepnąłem delikatnie i powoli kołysząc swoimi ramionami. Spojrzałem na Harry'ego.

– Przykro mi, H – zacząłem – ale niestety już nie jesteś moją jedyną, największą na świecie miłością... – powiedziałem z czułym uśmiechem, ignorując nowe łzy w moich oczach. Harry uśmiechnął się do mnie zadowolony. Byłem z niego tak cholernie dumny, dał sobie świetnie radę nawet beze mnie. Tak bardzo uwielbiam moją rodzinę.

– Bardzo, bardzo cię kocham – wychrypiał z wysuszonym gardłem, a ja nachyliłem się, uważając oczywiście a Raisin i pocałowałem go krótko.

– Ja ciebie kocham bardziej, promyczku – odparłem po chwili odkładając swój maleńki skarb i usiadłem na łóżku Harry'ego. – Boli cię coś? – spytałem kładąc odruchowo dłoń na jego bladym, choć rozpalonym policzku.

– Troszkę szczypie mnie brzuszek. – wyznał, jego leki przestawały działać. – Będę miał okropną bliznę – zachichotał, uśmiechając się do mnie delikatnie.

– Ale było warto, co? – pociągnąłem nosem, ponownie zerkając w stronę Raisin.

– Jest śliczna, najpiękniejsza – wychrypiał patrząc z iskrami w oczach na nasze dziecko.

– Wiedziałem, że taka będzie, ale rzeczywistość przerosła moje wszelkie oczekiwania – przyznałem, splatając ze sobą palce naszych rąk.

– Nie wierzę, że ona tutaj jest... – przyznał chłopak, wsunąłem palce drugiej dłoni w jego włosy, by przeczesać jego grzywkę. – Mały człowieczek.

– Zdrzemnij się troszkę, słońce. – powiedziałem, skłądając na jego czole pocałunek. – Ja nie odstąpię was ani na krok.

– Obiecujesz? – spytał z uśmieszkiem na ustach. Mój piękny chłopiec.

– Przysięgam – dałem mu lekkiego pstryczka w nos. – Będziesz miał mnie niedługo dość, zobaczysz.

– Nigdy, kocham cię. Teraz jeszcze bardziej – wtulił twarz w moją dłoń układając głowę wygodniej w poduszce.

– Kolorowych, H... – mruknąłem, gdy chłopak przymknął powieki, cały czas pozostawiając nasze dłonie złączone. Spojrzałem na naszą córeczkę, która tkwiła w głębokim śnie. Była piękną istotą, najprawdopodobnie najpiękniejszym dzieckiem, jakie mogłem ujrzeć. Teraz tylko musiałem obiecać sobie przed samym sobą, że będę najlepszym tatą, jakiego może mieć.

No i mamy nasza rodzynkę. A to prawie połowa książki!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro