Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

36. Jestem tu przy Tobie, już będzie dobrze

– Rozumiem, długo się nad tym zastanawiałem – wyznałem obejmując chłopaka przez brzuch.

– A więc... – oczyścił gardło przygotowując się mentalnie na ciężką historię, zanim zaczął. – Jak już wiesz, mama rozstała się z ojcem, po tym, gdy ten nas opuścił i zaczęła wychowywać całą naszą piątkę na własną rękę.

– Tak, pamiętam – skinąłem głową.

– Kiedy miałem już siedemnaście lat i nasza sytuacja finansowa poniekąd się poprawiła, dzięki temu, że mogłem legalnie pracować w jakichś dorywczych pracach, mama znalazła troszkę więcej czasu na randki – przełknął ślinę. – Miała oczywiście do tego prawo i absolutnie nie przeszkadzał mi fakt, że chciała ułożyć sobie życie z kimś innym, ale... nie wybrała ona dobrze.

– N-nie? – mruknąłem. Bardzo nie chciałem, aby okazało się, że przez nowego faceta mamy Louisa, młodemu chłopakowi działa się krzywda. Przecież tyle przeżył przez swojego biologicznego ojca...

– Spokojnie, nie miał w zwyczaju bić mnie, czy też mamy – pokręcił głową. – Ale był bardzo, bardzo niemiły dla nas, ilekroć mama nie była tego świadkiem. Posyłał najmłodszym dziewczynkom okropne spojrzenia, przez które strasznie się go bały i uwielbiał mówić nam rzeczy w stylu "kiedy już się tutaj wprowadzę, wasza matka przestanie się już wami przejmować i będę dla niej najważniejszy". Rozumiesz, chciał mieć ją tylko dla siebie.

– Obrzydliwy... – szepnąłem, wtulając policzek w moje kochanie, które musiało znosić takich ludzi w swoim życiu. To okropne.

– Oczywiście nie zachowywałem się wobec niego grzecznie, co to to nie – pokręcił głową, śmiejąc się przy tym drwiąco. – Pozwalałem sobie bardzo często na różne uszczypliwości, czy pyskowanie mu, ale niestety mama była tak zaślepiona miłością do niego, że zamiast zainteresować się tym, czemu jej syn tak reaguje na tego faceta, wolała mnie wiecznie opierdalać i dawać szlabany.

Wyrwało mi się z pomiędzy warg jedynie ściszone mruknięcie. Było mi przykro, a jednocześnie poczułem złość do mamy Louisa, pomimo iż nigdy nie poznałem jej osobiście. Zacząłem nerwowo kreślić wzorki na klatce piersiowej mojego starszego chłopaka.

– W końcu nie mogłem tego dłużej wytrzymać i mając nadzieję, że przemówi jej to do rozsądku... uciekłem. Uciekłem do Zayna, którego rodzice są kurwa pieprzonymi aniołami i przez lata traktowali mnie niemal jak syna. W sumie nadal mnie tak traktują... – uśmiechnął się półgębkiem. – Pożegnałem się wtedy z dziewczynkami i pamiętam, że mówiłem im by były silne i... – zobaczyłem z przerażeniem, że w jego oczach zalśniły łzy. – Boże, żałuję tamtego dnia jak niczego innego, byłem taki samolubny i po prostu je tam zostawiłem.

Słyszałem, że był już prawie na granicy płaczu. Podniosłem się, by natychmiast złapać twarz Louisa i spojrzeć mu w wilgotne oczy.

– Lou, nie płacz, proszę – błagałem. – Nie płacz, Loubear – wycałowałem po kolei jego policzki, nos, czoło i na końcu usta. – Nie myślałeś o tym, by je odwiedzić? Lottie mi raz mówiła, że wszyscy za tobą tęsknią i cię kochają, również twoja mama.

– Skoro tak bardzo jej na mnie zależy, dlaczego nigdy nie postanowiła mnie znaleźć? – zapytał powstrzymując się ledwo od płaczu. – Były noce, kiedy zamiast spać, dosłownie błagałem Boga o to, by w końcu się mną zainteresowała, i wiesz co? – Zamrugał kilkukrotnie chcąc odgonić niechciane łzy. – Nigdy tego nie zrobiła.

– Skarbie – mruknąłem przytulając do swojej klatki piersiowej głowę szatyna całując jego czoło. – Nie mogę uwierzyć, że tyle nieszczęść stanęło na twojej drodze. Przecież jesteś tak wspaniałą osobą! To nie jest w ogóle sprawiedliwe!

– Przynajmniej mam twardą dupę i nie stałem się taką pizdą, jaką byli wszyscy byli twojej siostry – parsknął, jednak bez cienia uśmiechu.

– Masz rację, stuprocentową – zapewniłem. – Dziękuję, że opowiedziałeś mi całą swoją historię. To naprawdę wiele dla mnie znaczy, chcę ci kiedyś opowiedzieć o swoim tacie – przyznałem cicho.

– Był aż tak chujowy jak mój?

– Na pewno nie robił mi aż tak wielkiej krzywdy, ale nie uszczęśliwiał naszej rodziny – powiedziałem spokojnym głosem. – Zachorował na nowotwór i choroba dała mu wyjątkowo mało czasu.

Chłopak spiął się wyraźnie w moich objęciach, szybko podnosząc głowę.

– Boże, kochanie, tak bardzo cię przepraszam, ja nie wiedziałem...

– Ależ nie masz za co, Boo – uspokoiłem go. – Dużo palił, dlatego tak nienawidzę papierosów. Zniszczyły go.

– Tak mi przykro, skarbie – szatyn zaczął całować mnie po całej twarzy. – Przepraszam. – powtórzył.

– Nie zrobiłeś nic złego – próbowałem go przekonać. – Przez pierwsze lata był rzeczywiście typem idealnego tatusia. Wiele mnie nauczył, jednak miał trochę za uszami.

Chłopak patrzył na mnie wielkimi, współczującymi oczami, dając znać, że jeśli mam na to ochotę, mogę spokojnie kontynuować.

– Dobrze... tak, jak powiedziałem przez pierwsze lata... było naprawdę perfekcyjnie. Dobra rodzina: mama, tata, córka i syn. Tak jak w filmach – uśmiechnąłem się leniwie. – Kiedy miałem jakieś sześć latek zaczaiłem się do ich sypialni, słysząc krzyki. Kiedy tam wszedłem, mama rzucała już w ojca ubraniami, mówiąc by się wynosił. On p-po prostu znalazł sobie lepszą rodzinę. Może ta mu nie odpowiadała wystarczająco, nie wiem. W każdym razie, mam dwójkę przyrodniego rodzeństwa. Dwóch braci. Ojciec zdradzał mamę, tłumacząc się pracą. Kiedy wracał nad ranem, jak gdyby nic całował ją, przepraszając. Ona nie wiedziała, dlaczego przeprasza, a on czuł wyrzuty sumienia. Tylko dlaczego? Znalazł lepszą kobietę, która dała mu lepszych synów – prychnąłem. – Umarł dwa lata i pół roku temu, a ja patrząc na znikającą w ziemi trumnę przebaczyłem mu wszystko.

Szatyn nie odzywał się przez przynajmniej pół minuty, bawiąc się niespokojnie moimi własnymi palcami. Kilkukrotnie otwierał usta, aby coś powiedzieć jednak równie szybko je zamykał.

– Gemma jednak mu nie przebaczyła, więc lepiej nie wspominać przy niej jego imienia – zaśmiałem się cicho.

– Naprawdę nie wiem, co mam ci powiedzieć, Harry... – prawie szepnął. – To jest takie... chujowe.

– Tak, masz ra-cję – wzdrygnąłem się – Hej, mała. Bez rozpędów – skierowałem słowa do rodzynki.

– Nie denerwuj się, H – polecił mi, układając swoją dłoń na moim brzuszku, w którym zawzięcie ruszała się nasza córka.

Westchnąłem powoli, kiedy za sprawą głaskania skóry przez Louisa, dziewczynka uspokoiła się w trybie natychmiastowym.

– Jesteś śpiący? – zapytał, zauważając zapewne moje już na wpół przymknięte powieki.

– Chyba tak – przytaknąłem, przylegając bardziej do ciała szatyna.

– W takim razie gaśmy światła – powiedział, ziewając, gdy wychylił się w kierunku lampki stojącej na stoliku nocnym po jego stronie. Po chwili poszedłem w jego ślady i także wyłączyłem tą drugą.

– Kocham cię – szepnąłem uśmiechając się do szatana pomimo, iż przez panującą ciemność nie mógł tego ujrzeć.

– A ja kocham ciebie, do końca świata – ponownie ziewnął, wtulając się w moje plecy. Czułem na swoim karku jego ciepły oddech. Tak właśnie zasnąłem otulony ciepłem oraz miłością, które tryskały od Louisa.

***

Zostałem jednak dosyć gwałtownie wyrwany z przyjemnej krainy Morfeusza zaledwie parę godzin później, ze względu na panicznie rzucającego się pod kołdrą obok mnie chłopaka, na którego spojrzałem rozkojarzony w ciemnościach. Zapaliłem od razu jedną z lampek, obserwując Louisa, który wiercił i przewracał swoją głową z jednego boku na drugi. Zaczął wkrótce mamrotać coś pod nosem, jednakże z jego bełkotu rozumiałem tylko słowo "mamo".

Zmarszczyłem brwi, gdy wreszcie do mojego cały czas zaspanego umysłu dotarło, że chłopakowi śnił się koszmar, więc nie pozostało mi nic innego jak tylko przerwać to, co w tamtej chwili tak okropnie przeżywał i obudzić go. Złapałem jego dłoń, którą kurczowo podtrzymywał białą pościel. Drugą zaś położyłem na jego policzku.

– Louis obudź się... Lou, kochanie.

– Proszę, nie! – wzdrygnąłem się, gdy nagle krzyknął skopując pościel ze swych nóg.

– Louis! To ja.. jestem tutaj skarbie – potrząsnąłem nim lekko, po chwili postanawiając go pocałować. Szatyn wymamrotał coś głośno w moje usta, lecz po paru sekundach znieruchomiał. Czułem jak mocno biło jego rozszalałe serce po przyłożeniu swej klatki piersiowej do tej jego.

– Jestem tutaj, Loubear... – szepnąłem ponownie blisko jego ucha, patrząc na niego z góry. Jego oczy wkrótce otworzyły się i przez pierwsze kilka sekund widziałem w nich ogromną ilość strachu, który prędko zastąpiła ulga, w momencie, gdy przyciagnął mnie blisko siebie, przytulając moje ciało.

– Już dobrze, już dobrze... Jesteś roztrzęsiony, spokojnie – mówiłem tuląc go mocno. Czułem jak jego spocone dłonie, którymi napierał na moje łopatki trzęsły się, a jego nierówny oddech drażnił skórę przy moich obojczykach.

– Chcesz wody, skarbie? – zapytałem, całując go w szyję, wciąż nie odsuwając go od siebie. Louis trzymał mnie kurczowo.

– Nie – odparł, bardzo słabym głosem.

– Jestem tu przy tobie, już będzie dobrze – zapewniłem go, trzymając dłoń w jego włosach.

– Obiecuję, że będę najlepszym ojcem jakim tylko mogę być... – brzmiał jakby był na dosłownie milimetrowej granicy od rozpłakania się.

– Wiem to, kochanie. Będziesz naprawdę cudownym tatusiem, najlepszym – zamknąłem mocno oczy, nie chcąc nawet wiedzieć, co Louis musiał przeżywać w swoich snach. – Raisin już cię bardzo kocha.

– Przepraszam, że cię obudziłem... – wymamrotał, delikatnie się ode mnie odsuwając.

– Louis. Cholera, nie przepraszaj mnie, nie masz w ogóle za co. Nie przepraszaj – mruknąłem jeszcze raz przyciągając Louisa do siebie. Potrzebował tego, potrzebował poczucia, że jest bezpieczny i kochany... tak długo nie mógł go doświadczyć.

– Chodźmy spać – poprosił mnie, układając swoją głowę na moim torsie, zupełnie tak jak zwykłem robić to ja. To sprawiło, że poczułem się niezwykle odpowiedzialny za to, aby sprawić, by poczuł się teraz jak najbardziej komfortowo.

– Oczywiście, Boo – szepnąłem zostawiając na jego czole wielki pocałunek i przycisnąłem swój policzek do jego włosów.

– Dobranoc... – odparł równie cicho, chwilę po tym, gdy zgasiłem lampkę po swojej stronie łóżka.

– Dobranoc, mój największy skarbie – uśmiechnąłem się do niego. Bacznie obserwowałem jego unosząca się klatkę piersiową, trzymając go, stojąc na straży przed jego koszmarami. Lecz zasnąłem, dopiero, gdy zobaczyłem głęboki sen na twarzy Louisa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro