30. Nawet nie próbuj mi się tu rozpłakać, bo to na mnie nie zadziała.
- Kochanie, a pójdziemy później do McDonald's? - spytałem Louisa tonem małego chłopca, kiedy zaparkowaliśmy przed Ikeą, gdzie wybraliśmy się na zakupy po meble dla rodzynki.
- Wszystko, czego pragniesz - powiedział chłopak, odpinając swój pas i zbliżając się do mnie, by cmoknąć moje usta w przyjemnym pocałunku, który (tylko trochę) przedłużyłem. Po wyjściu z samochodu obciagnąłem nieznacznie swoją bluzę, aby jak najbardziej zakryć swój zaokrąglony brzuszek. Nawet jeśli przy najbliższych ani trochę się już go nie wstydziłem, nie chciałem narazić się na krzywe spojrzenia od obcych ludzi.
Louis od razu po zatrzaśnięciu drzwi na kluczyk podszedł do mnie, by złapać moją dłoń w tę swoją. Widziałem, że uśmiech, który mi wysłał był lekko pocieszający, więc musiał widzieć na mojej twarzy zakłopotanie.
- Po prostu nie zwracaj uwagi na innych, a oni nie będą zwracać dzięki temu na ciebie - poradził mi tuż przed tym, gdy weszliśmy do zatłoczonego, jak zresztą zazwyczaj to bywa w Ikei, sklepu.
- Loulou? Jak chcemy coś kupić skoro nie znamy płci? - spytałem cicho kierując się nadział dziecięcy.
- Przecież łóżeczko, kołyska, czy przewijak nie muszą konkretnie wskazywać na płeć dziecka - wzruszył ramionami absolutnie nie starając się mówić cicho, jakby chciał aby wszyscy mogli usłyszeć, iż wkrótce będzie ojcem. - Kolory nie muszą niczego definiować.
- To... - wskazałem na kołyskę i podszedłem do niej - podoba mi się - powiedziałem, dotykając drewna. Chłopak obejrzał uroczy mebel ze wszystkich stron, na koniec zerkając na jego cenę.
- Najpierw przejdźmy się po całym dziale, żebyśmy nie wybierali zbyt pochopnie.
Pokiwałem głową, zgadzając się z chłopakiem. Wchodząc w głąb rzeczy dla dzidziusiów coraz więcej mi się podobało. Z tyłu głowy miałem jednak myśl, że nie możemy wydać zbyt dużo pieniędzy. Musieliśmy oszczędzić jak najwięcej. Tak wyglądały przykre realia.
- Ooo, jakie to słodkie... - zagruchał Tomlinson, dotykając przelotnie kojca z poprzyczepianymi do siatki biedronkami, motylami oraz żukami.
Pisnąłem, uśmiechając się na widok ślicznych mebelków. W dodatku Louis tak pięknie wyglądał stojąc przy tych rzeczach.
Nagle zostawił kojec i podszedł do wielkiej góry pluszakow, z której coś zabrał. - Orientuj się! - zawołał, rzucając mi z szerokim uśmiechem zabawkę, którą oczywiście złapałem. Po zauważeniu, że jest to pluszowa tarantula odruchowo wypuściłem zabawkę z rąk, posyłając chłopakowi groźne spojrzenie.
- Dupek - powiedziałem niemo, nie chcąc używać brzydkich słów w miejscu publicznym. Chwyciłem zabawkę, odkładając ją na miejsce. Tymczasem w oczy rzucił mi się śliczny, biały miś. - Boże, kup mi! - wziąłem pluszaka do ręki.
- Ale wiesz, że to zabawki dla dzieci, a nie dla takich starych koni jak ty?
- Kup rodzynce! - poprawiłem się, oglądając misia z wszystkich stron. - Będę z nim spał, kiedy ciebie nie ma, a później oddam go jej - dodałem, przytulając pluszaka.
- Tu jest pełno ładniejszych misiów - odparł z rozczulonym uśmiechem chłopak. - Dlaczego akurat ten?
- Ponieważ podoba mi się, jest duuży... mięciutki i ma w sobie coś wyjątkowego. Chcę go mieć - powiedziałem, kurczowo trzymając pluszaka. - Jeśli myślisz, że go odłożę to się mylisz, więc kurwa kup mi tego misia - fuknąłem cicho.
Louis słysząc to, na końcu wybuchł śmiechem, który prędko stłumił w rękawie swojej bluzy. - Nie klnij, tutaj są dzieci wszędzie - dokuczał mi. - Ale w porządku, weź sobie tego misia.
- Naprawdę? Uwielbiam cię - uśmiechnąłem się szeroko, całując policzek Louisa.
- Boże, ten trymestr to jakiś żart... - jęknął, na co przewróciłem oczami, rozglądając się za ładnymi krzesełkami.
- Przesadzasz - wywróciłem oczami.
Zobaczyłem malutki stolik w różowym kolorze, w okół którego stały jeszcze dwa pasujące do niego krzesełka. To wszystko wyglądało niesamowicie uroczo.
- To trochę nie fair, że meble takie specjalnie dla dziewczynek są dużo ładniejsze niż dla chłopców - pokręciłem nosem, kładąc na moment rękę na swoim brzuchu.
- Bliźniaczki miały taki stolik - odezwał się Louis, oglądając mebelek. - W naszym domu prawie wszystko było różowe czy fioletowe - zaśmiał się.
- Dlatego wyrosłeś na pedała? - parsknąłem, prędko uciekając parę metrów z dala od niego, aby nie zdołał mnie trzepnąć za śmianie się z niego.
- Odezwał się... - szatyn jedynie prychnął. - Może kiedy będziemy znali płeć, kupimy coś takiego typowego dla dziewczynki, jak różowy stolik?
- Tak! - zgodziłem się z entuzjazmem. - I musimy Gemme ze sobą zabrać, bo ona ma świetny gust w wybieraniu takich rzeczy.
- Jasne, skarbie. Teraz wracamy do kołysanek - uśmiechnął się, łapiąc moją talię. Wróciliśmy do miejsca, gdzie zaczęliśmy swoją wycieczkę i wtedy zapytałem swojego chłopaka:
- A więc, która podoba się najbardziej tobie?
- Nie mogłeś zadać trudniejszego pytania - burknął, rozglądając się po wszystkich.
- Ja cały czas uważam, że najbardziej urocza jest zdecydowanie ta, na którą zwróciłem uwagę po raz pierwszy - powiedziałem, kucając przy wspomnianym mebelku.
- Racja, mi też się podoba najbardziej - stwierdził Louis, zaglądając jeszcze raz do środka. - Ma dodatkowe dwa materace, wygląda na solidne drewno, a belki są metalowe więc się nie rozpieprzy tak prędko. Dokupimy pierzynkę, gdy będziesz miał konkretny pomysł na wystrój.
Od razu wyobraziłem sobie leżącą w łóżeczku pościel w księżniczki. Czułem się szalony w stosunku do tych wszystkich dziewczęcych rzeczy. Przez to zacząłem sobie wyobrażać, że nasze dziecko może być jedną z nich. Nawet jeśli okaże się być chłopczykiem z moją obsesją jestem pewien, że prędzej czy później ubiorę swojego synka w sukienkę!
Położyłem głowę na ślicznie wykończonej desce, spoglądając z dołu na Louisa. Przez dłuższą chwilę przyglądał mi się niemal zahipnotyzowany zanim wreszcie zamrugał kilkukrotnie, mówiąc:
- To co, teraz najtrudniejsza do wybrania rzecz, czyli łóżeczko!
- Musimy kupić coś takiego, co będzie dobre dla niemowlaka, a jednocześnie posłuży nam na następne parę lat - stwierdziłem.
- Musi mieć te belki dość wysoko postawione, żeby jak mała lub mały zacznie już stawać samodzielnie na nóżkach nie wpadło na genialny pomysł wyjścia z łóżka - dodał od siebie Tomlinson.
- Tamto mi się podoba, to na końcu - wskazałem palcem łóżeczko, stojące w samym rogu pomieszczenia.
- Zobaczmy je z bliska - Louis złapał mnie za dłoń i razem ruszyliśmy w tamtym kierunku.
- Wygląda na stabilne.
- Poczekaj... - mruknął, po czym chwycił za krawędź łóżka i szarpnął nim bardzo gwałtownie parę razy, na co ja zareagowałem dopiero po chwili.
- Co ty robisz?!
- Małe dzieci uwielbiają tak robić i sprawdzałem po prostu, czy to łóżka może to wytrzymać - wytłumaczył całkowicie neutralnym tonem. - Zdało test.
- Jesteś takim idiotą... - pokręciłem głową. - Kupujmy to wszystko zanim nas wywalą. Dzwonię po Nialla, żeby przyjechał ze swoim autem.
- Kiedyś już wyrzucili mnie z Ikei jak byłem w niej z Zaynem. - Tomlinson zaśmiał się na to wspomnienie.
- Za co? - spytałem, bojąc się odpowiedzi.
- Zayn ściągnął gacie i usiadł na muszli klozetowej, a ja udawałem ze myje się pod prysznicem.
Popatrzyłem na Louisa, nie mrugając chwilę i zastanawiałem się, z kim ja żyję do cholery? Zamknąłem oczy, masując swoją skroń.
- Nie patrz się tak na mnie! Byliśmy pijani! - zaśmiał się, wsuwając dłoń w tylną kieszeń moich jeansów. - Przynajmniej się nie rozebrałem tak, jak Malik.
- Zabij mnie. Wstyd mi robisz.
Przewróciłem oczami, bo jednak chcąc nie chcąc kocham tego wariata. Wyciągnąłem telefon, wybierając numer do Nialla. Odebrał zanim rozległ się choćby drugi sygnał:
- Hej, jesteście już w Ikei?
- Tak, tak. Możesz już przyjechać - powiedziałem do telefonu, klepiąc dłoń Louisa, gdy nie ściągał dłoni z mojego pośladka.
- Będę za dwadzieścia minut - rzucił Niall, zanim się rozłączył.
- Tylko mi się wydaję, czy on bardziej cieszy się na myśl jazdy samochodem niż spotkania swojego najlepszego - podkreśliłem - przyjaciela?
Louis spojrzał na mnie z uniesioną brwią. - Ty jeszcze nie wiesz kotku, ile satysfakcji daje zrobienie prawka - rzekł, szczypiąc zaczepnie mój bok.
- Jeszcze pewnie długi czas się nie dowiem - westchnąłem dramatycznie. - Chodźmy na żarcie, żeby poprawić mi humor - udałem smutnego, by wykorzystać tę sytuację.
- Ja wybieram ci jedzenie stamtąd - powiedział władczym tonem, gdy kierowaliśmy się do wyjścia.
- Nie ma mowy! Na pewno zaraz wybierzesz mi jakieś sałatki!
- Nie powinieneś jeść dużo tłusz-
- Ale ja chcę! - przerwałem mu.
- Ile ty masz lat, kochanie? Osiemnaście czy osiem? - przewrócił na mnie oczami.
- Jestem w ciąży, mam zachcianki i jeśli chcę niezdrowe jedzenie to znaczy, że tego potrzebuje nasze dziecko - powiedziałem cicho. - Chcę tłuszcz. Potrzebuję teraz tłuszczu. Rodzynka też go potrzebuje.
- Tego potrzebujesz tylko, H - prychnął. - Kiedyś nie było czegoś takiego jak fastfood i jakoś dzieci rodziły się zdrowe jak rybki!
Spojrzałem na Louisa, używając wzroku smutnego szczeniaka; moja warga lekko zadrżała.
- Nawet nie próbuj mi się tu rozpłakać, bo to na mnie nie zadziała. Już nie - mruknął, jednak nie wierzyłem mu do końca, ponieważ nie patrzył mi w oczy. Pociągnąłem nosem, robiąc podkówkę z warg.
- Jesteś dla mnie niemiły - odparłem z łzami w oczach.
- Nie jestem. Dbam o twoją dietę, kochanie - mówił, otwierając drzwi do swojego auta. Wyciągnąłem ponownie telefon, tym razem wybierając numer do ostatnio bardzo zaufanej mi osoby. Dużo rozmawiałem z nią przez telefon w ostatnim czasie.
- Tak, Harry? - usłyszałem po drugiej stronie słuchawki.
- Twój brat nie chce mi kupić burgera.
- Kablujesz na mnie mojej własnej siostrze?! - szatyn wyrzucił ostentacyjnie ręce w powietrze, kiedy ja usłyszałem w słuchawce śmiech Lottie.
- Raz na jakiś czas możesz sobie zjeść burgera przecież - powiedziała. - Nie możesz popadać w paranoje.
- On mi chce wcisnąć sałatę! A ja chcę burgera - odparłem do telefonu, nie zwracając najmniejszej uwagi na Louisa.
Chłopak przesunął się do głośnika mojej komórki, aby być pewnym, że Lottie słyszy go, gdy powiedział:
- On nie może się obżerać takim syfem!
Przewróciłem oczyma, wciskając tryb głośnomówiący: - Ale Lottie mi pozwoliła, ona zna się bardziej!
- No ja zwariuję tu zaraz - jęknął chłopak. - Nie wierzę, że z powodu jedzenia się takie wydarzenie z tego zrobiło.
- Lottie, czy możesz mu powiedzieć, żeby kupił mi burgera? - fuknąłem do telefonu.
- Boo, kup mu burgera, bo nie zamoczysz - powiedziała z wyraźnym w głosie śmiechem, na co ja prychnąłem z oburzeniem.
- I tak nie zamoczy, nie ma takiej opcji. Dziękuję Lottie, kocham cię - zagruchotałem do telefonu, rozłączając się i wycierając łzę z mojego policzka.
- Oczywiście, że zamoczę, bo przez twoje wymuszone łzy kupię ci w bonusie happy meal! - Lou zaśmiał się, obejmując mnie od tyłu.
- Nie dotykaj mnie, teraz mam focha - powiedziałem, zdejmując z siebie jego ręce. - Chciałem zrobić ci dzisiaj loda, ale powstrzymam się, bo wiesz co? Może okazać się, że sperma jest niezdrowa dla dziecka!
Nie ukrywam, odczuwałem satysfakcję, widząc zaskoczoną i równocześnie zawiedzioną minę swojego chłopaka.
- Przecież ja tego nie mówiłem złośliwie! - ha, jaki zdesperowany!
- A ja nie żartowałem - uśmiechnąłem się do niego dumnie.
- Kochanie, wiesz, że c-cię kocham... - zaśmiał się nerwowo, kiedy ja wciąż, unikając jego wzroku, zapinałem pas.
- Wprowadzam celibat - rzekłem z poważną miną, czekając na jego reakcję.
- Zobaczymy jak cię chcica najdzie - prychnął, odpalając silnik. - Oboje dobrze wiemy, że ty wytrzymasz krócej niż ja.
- O co chcesz się założyć? - uniosłem brodę, wyciągając do Louisa dłoń.
- O przekonanie - odparł, ściskając moją rękę z pewnym siebie uśmieszkiem. Ja oczywiście wierzyłem, że to ja wygram nasz mały zakład.
- Dobrze - odparłem z pewnością swoich słów, potrząsając jego rękę. Szatyn "przeciął" nasz uścisk dłoni, zanim przekręcił się z powrotem przodem do kierownicy, następnie wyjeżdżając z parkingu. Teraz tylko musiałem pokazać, że potrafię wytrzymać bez seksu dłużej niż on.
- Weźmiemy jedzenie w mcdrive czy chcesz wejść do środka? - zapytał, gdy wyjechaliśmy już na ulicę, jadąc w stronę znajdującego się naopodal lokalu z fastfoodem.
- Będzie lepiej przez mcdrive.
- Dzięki Bogu, bo ja nie znoszę jeść na miejscu gdziekolwiek - odparł, kładąc rękę na moim kolanie. Bacznie obserwowałem jak głaskał tamto miejsce, aby kontrolować, czy nie pozwala sobie na zbyt dużo.
- Dokładnie tak samo, jak ja - ziewnąłem, będąc już nieco zmęczony.
- No to mów jeszcze raz, co chcesz - powiedział, gdy w końcu zobaczyliśmy z daleka McDonald (o mało nie pociekła mi ślina na samą myśl, że zaraz będę mógł zjeść coś stamtąd).
- Obiecałeś happy meal - odparłem z podekscytowaniem. - Weź jakikolwiek burger, nie, nie jakikolwiek. Ma być duży, do tego frytki i woda.
- Boże, ja nie jestem głodny w ogóle, a ty normalnie sobie obiad życzysz. - parsknął, ustawiając samochód w kolejce do mcdrive.
- Żałujesz nam? - spytałem, z udawanym wyrzutem masując brzuszek.
- Nie, na pewno nie wam - odparł z czułością w głosie. - Nieba bym ci przechylił, żebyś był zadowolony - dodał, kiedy czekaliśmy aż osoba przed nami złoży swoje zamówienie.
- Kochamy cię - zaświergotałem z rozczuleniem.
- A nie chcesz mi zrobić loda w imię tej miłości? - marudził, wydymając przy tym dolną wargę.
- Przegrałeś - powiedziałem, patrząc na niego wielkimi oczami.
- Przecież się do ciebie nie dobieram, ani nie proponuję nic - powiedział ze zwycięskim uśmiechem, a ja niestety musiałem przyznać mu rację. Ten zakłąd wcale nie zapowiadał się na łatwy. W końcu Louis podjechał do małego okienka, z którego usłyszeliśmy głos mężczyzny. Po krótkim przywitaniu się i wyrecytowaniu regułki, którą zapewne powtarzał kilkadziesiąt razy dziennie, Louis zaczął składać zamówienie.
- Poproszę mcburgera... najlepiej dwa.
Przewróciłem oczami przez sposób w jaki zetknął na mnie kątem oka.
- I oprócz tego jeden happy meal, duże frytki i zwykła, niegazowana woda.
- Już się robi - powiedział pan w obsłudze, a Louis podjechał do kolejnego okienka, by odebrać jedzenie. Czekaliśmy jakiś czas, po czym Lou zapłacił, odbierając od mężczyzny zawiniętą u góry torebkę, którą rzucił na moje kolana, tuż przed tym jak odjechał, uprzednio dziękując.
- Jedzenie! - wrzasnąłem z podekscytowaniem, otwierając wówczas torebkę i wyjmując burgera.
- Jedz, jedz, kochanie - Louis zaśmiał się, wyjeżdżając z powrotem na ulicę. - Ciesz się, bo długo nie zjesz tego gówna już po raz drugi.
- Pierdol dalej, ja posłucham - odparłem z pełnymi ustami, wgryzając się w burgera.
- Chcesz, żeby nasze dziecko było upośledzone, bo jego mama karmi go świństwami? - mruknął, specjalnie nazywając mnie "mamą", by mnie zdenerwować.
- Nie da się w ten sposób upośledzić dziecka, po drugie dlaczego nazywasz mnie mamą?
- Bo teorytycznie jesteś mamusią dla naszego dziecka. Jest przecież w twoim brzuchu - wytłumaczył mi.
- Ale nie jestem kobietą.
- Gdybyś nią był, nie bylibyśmy razem - zaśmiał się, jednak ja po jego słowach znacznie spoważniałem, zastanawiając się nad czymś. W końcu nabrałem odwagi, aby go o to spytać.
- Louis, jeśli chciałbym zostać dziewczyną, ale z góry mówię, że nie chcę, bo laski są fu, no ale... jeśli chciałbym zmienić płeć... nadal kochałbyś mnie tak samo?
- Skąd u ciebie to pytanie? - zaśmiał się szatyn.
- Po prostu się zastanawiam - wzruszyłem ramionami, zaczynając jedzenie drugiego burgera - Odpfowiedz.
- Wiesz... Podoba mi się kiedy malujesz usta, podobałeś mi się w makijażu, oh Boże... Byłoby ci ładnie w sukience - zaśmiał się. - Nie mógłbym cie zostawić, nieważne co, ponieważ bardzo cię kocham również, a raczej przede wszystkim przez charakter.
Uśmiechnąłem się mimowolnie słysząc to. Świadomość tego, że chłopak kochał mnie tak bardzo, że mimo swojej orientacji nic między nami by się nie zmieniło jeśli doszłoby do takiej sytuacji jak przykładowo zmiana płci, sprawiła, że prawie rozpłynąłem się z zachwytu.
- T-to... niesamowite...
- To ty nauczyłeś mnie tak pięknie kochać - powiedział dumnie Louis i otarł kącik moich ust, gdzie zgromadziło się trochę sosu. Korzystając z tego, że jego dłoń był bardzo blisko moich ust, pocałowałem jeden z jego knykci. Gdy już kończyłem drugiego burgera, dojechaliśmy z powrotem pod Ikeę, gdzie jak się okazało już czekał Niall.
- Nie podniosę się z siedzenia - jęknąłem, trzymając w dłoni kubek z wodą.
- Zaczekaj tu na mnie - chłopak poklepał mnie krótko po udzie, następnie odpinając swój pas. - My z Niallem załadujemy tylko te pudła i pojedziemy do mnie od razu. Zajmie nam to maks pół godziny, a ty w tym czasie dojedz spokojnie.
- Dobrze, Loubear - przeciągnąłem samogłoski wymawiając przezwisko, które w ostatnim czasie cały czas używałem.
- Pilnuj, żeby nikt cię nie ukradł - zaśmiał się, wychodząc z auta. Przeżuwając swoje frytki, przyglądałem się jak mój chłopak przywitał się serdecznie z moim przyjacielem i Boże, byłem największym szczęściarzem na świecie.
Moment później zniknęli oboje w budynku, a ja ze spokojem jadłem swój posiłek. Zajęło mi to tylko może trzy minutki, aż popijałem wszystko colą, jaką dla siebie zamówił szatyn. Kiedy spojrzałem na ulicę zobaczyłem... znajomą osobę.
Czy to możliwe by był to Nick?
Im dłużej przyglądałem się znajomej sylwetce tym zaczynałem mieć coraz większą pewność, iż rzeczywiście był to mój przyjaciel, z którym straciłem kontakt na około cztery miesiące! Przez moment zastanawiałem się co powinienem zrobić, zanim ostatecznie otworzyłem okna i zawołałem:
- Nick! - zacząłem machać w jego stronę. W podskokach (no może nie tak szybko jakbym chciał) wyszedłem z auta, podchodząc do przyjaciela, który chyba tak samo jak ja nie wierzył, że mnie widzi. Dlaczego nie wiedziałem, że w ogóle wrócił do miasta?
On oczywiście poruszając się dużo szybciej niż ja niemal do mnie potruchtał, a wtedy ja objąłem go tak mocno, jakbym obawiał się, że za chwilę znowu mi ucieknie.
- Nick - powiedziałem w jego szyje. Po chwili odsunąłem się lekko, dotykając jego policzka. - Masz brodę, wow! - zaśmiałem się, w czym on mi chętnie zawtórował. Byłem zaskoczony, ale w tym samym też czasie niesamowicie szczęśliwy. Szczerze mówiąc, bardzo obawiałem się naszego ponownego spotkania, myśląc, że Grimshaw będzie zachowywał się zupełnie inaczej niż przed jego wyjazdem, tymczasem nic takiego się nie stało! Odwróciłem się do tyłu, słysząc huk. Zobaczyłem Louisa i Nialla, którzy stali przy pudle, leżącym na chodniku przed samochodem. Louis patrzył na mnie zdezorientowany. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że jestem kilka centymetrów od twarzy Nicka i nadal trzymam jego szczękę, a on moją talię. Nie chcę sobie wyobrażać co mógł pomyśleć Louis.
Zwłaszcza, że Lou od początku naszej znajomości był zazdrosny właśnie o Nicholasa...
Automatycznie się od niego odsunąłem, spuszczając głowę w dół i jestem pewien, że mój przyjaciel był naprawdę zmieszany. W końcu nie wiedział, że ja i Louis jesteśmy razem.
- Więc... Jesteś z nim? - spytał po chwili.
- Tak, jestem - odparłem krótko. - Chodź, chcę was tak prawidło przedstawić - uśmiechnąłem się delikatnie.
- Oh, jasne - uśmiechnął się speszony. Gdzie podział się ten śmiały Nick?
- Niall, ty tępa blondynko, dlaczego nic mi nie mówiłeś, że Nick wrócił do miasta?! - zawołałem w stronę Horana, który również zwrócił znacznie uwagę na Nicka.
- Sam nie wiedziałem - powiedział, nie wiele robiąc sobie z obecności naszego dawnego przyjaciela. - Dajesz Louis, to łóżko nie jest takie lekkie, nie wniosę go sam.
Zmarszczyłem brwi, widząc z jak wielkim dystansem Niall potraktował Grimshawa, lecz nie za bardzo się tym przejmując podszedłem razem z brunetem bliżej Louisa, kiedy razem z Niallem wstawili łóżko złożone w kartonie do bagażnika Irlandczyka.
- Kochanie... - zagadnąłem go.
- Hm? - mruknął Louis, podwijając bardziej swoje rękawy, by wnieść kolejne pudełko.
- Chciałem przedstawić cię Nickowi...
- Znamy się już przecież - przerwał mi obojętnym tonem. Przygryzłem wnętrze policzka, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie, ponieważ bardzo nie podobało mi się jego zachowanie.
- Lou - powiedziałem poważnym tonem, podnosząc najmniejszy karton.
- Nie możesz nosić, skarbie - skarcił mnie, odbierając pudło.
- Zachowuj się - wycedziłem przez zęby, chwytając go krótko za nadgarstek.
- Wybacz - poprawił się z westchnięciem, zerkając na Grimshawa. - Louis - wyciągnął dłoń do chłopaka.
- Nick - ten uśmiechnął się lekko. Zawisła nad nimi niekomfortowa gęstość. - Masz prawo chcieć rozwalić mi głowę o chodnik, więc chcę abyś wiedział, że totalnie rozumiem twoją niechęć do mnie - parsknął krótkim śmiechem, gdy uścisnęli sobie dłoń. Zadowolony zachowaniem mojego chłopaka podszedłem do niego, by objąć co w talii.
- Więc... - Grimshaw bawił się przez moment palcami. - Będziecie teraz razem mieszkać? - spytał. - Bo wnioskując po tym, że stoimy pod Ikeą, tylko to przyszło mi na myśl w sumie.
- Raczej nie zmieszczę się w kołysce - zachichotałem, opierając skroń o ramię.
- C-co?! - oczy bruneta prawie wyskoczyły z orbit. - Jesteście ze sobą parę miesięcy i już planujecie dziecko?
- On nie wie? - spytał mnie Louis cichym głosem. Pokręciłem głową, odsuwając się.
- Ostrzegam, że to może być dla ciebie szok, ale... - obróciłem się bokiem w stronę Nicka, obserwując jak na jego twarzy maluje się jeszcze większy szok niż przed chwilą. - Jestem w ciąży.
Na twarzy Nicka pojawił się grymas.
- W c-ciąży? - spytał unosząc brwi. - To... dziwne - stwierdził po chwili.
- Nie przejmuj się, nikt nie pytał cię o zdanie - fuknął Louis.
Owinąłem dłonie wokół jego bicepsa, wyczuwając jego zdenerwowanie.
- Lekarze twierdzą, że jest to pewien rodzaj interseksualizmu - wzruszyłem ramionami wraz z rozprzestrzeniającym się po moich policzkach rumieńcem. Wtulając swoją lokowatą głowę w klatkę piersiową swojego chłopaka, nie zdejmowałem wzroku z Nicka.
- Przecież to jest niezgodne z prawami natury. Jesteś chłopakiem, facetem, mężczyzną - cały czas się krzywił. - Jak to jest w ogóle możliwe?
- Niezgodne z prawami natury? Chyba się jednak nie zakoleżankujemu - burknął Louis.
- On ma rację po części, Lou - westchnąłem, starając się ukryć to, zraniła mnie nieprzychylna reakcja swojego, cóż, tak przynajmniej myślałem... przyjaciela.
- Nie. Nie mów tak, H. Nie wolno ci. - Louis pocierał mój bok. Przecież tyle się przyjaźnie z Nickiem, jak on tak mógł?
- Skoro wiedziałeś o tym, że masz... pożal się Boże macicę - mówił zbalzowanie - to nie mogłeś poinformować swojego chłopaka, by założył gumkę? Bo wnioskuję, że musieliście wpaść.
- Ty pieprzony kutasie, jak ty w ogóle się odzywasz, Nick? Nie poznaję cię! - Niall rzadko się denerwował, ale w tej chwili wszystkie mięśnie jego twarzy się spięły, a jego błękitne oczy aż ciągnęły piorunami.
- Mówię prawdę. Jednak mój wyjazd był słuszną decyzją. Dobrze, że do niczego między nami nie doszło - prychnął Grimshaw.
W pierwszej chwili chciałem coś powiedzieć, jednak jego słowa, w których sugerował, że jednym z jego głównych celów było przespanie się ze mną uderzyło we mnie tak bardzo, że jedyne o czym mogłem myśleć to powstrzymywanie się przed uronieniem jakichkolwiek łez.
- Niall kurwa, trzymaj mnie, bo nie ręczę za swoje jebane czyny! - warknął mój chłopak, chowając mnie za swoje ciało i podwinął rękawy.
- Spoko, nie będę miał nic przeciwko jeśli stracisz nad sobą panowanie - odpowiedział mu Horan. - Tylko poinformuj mnie wcześniej to zacznę nagrywać na pamiątkę.
- Wypieprzaj stąd. Nie pozwolę ci się więcej do niego zbliżyć! - byłem oczołomiony całą sytuacją. Chowałem jedynie twarz w plecach swojego chłopaka, który był poważnie wściekły.
- Harry, nic nie powiesz? - Nick spróbował wyjrzeć zza ramienia szatyna, jednak ten gwałtownie go odepchnął.
- Jesteś głuchy czy po prostu, głupi? - syknął niczym gotowy do ukąszenia wąż. - Nie chcę cię widzieć.
- Jesteś obrzydliwy, Nick. Chodźmy stąd - odezwałem się.
Zacisnąłem dłonie na kurtce Lou. Nie mogę się denerwować, powtarzałem w myślach. Nie mogę narażać dziecka na stres.
Starałem się oddychać miarowo i głęboko, podczas gdy Grimshaw jedynie prychnąłszy z pogardą, zostawił naszą trójkę daleko za sobą, tym samym kończąc naszą trwającą parę lat przyjaźń. Nawet nie zorientowałem się kiedy zacząłem płakać.
- Hazza - wpierw usłyszałem głos Nialla. Pełen troski, współczucia. Następnie Louis odwrócił mnie w swoją stronę wycierając dłońmi wszystkie łzy, które zmoczyły moje policzki. Zacząłem wachlować swoją twarz dłonią, aby powstrzymać się od ronienia kolejnych łez.
- Nie mogę się denerwować, muszę być spokojny... - powtarzałem pod nosem. Blondyn ułożył swoją dłoń w okolicy moich lęźdźwi.
- Tak, kotku. Właśnie tak - Louis uśmiechnął się do mnie. Boże, tak bardzo go kocham. Nie tylko wspiera mnie i cieszy się moim szczęściem, lecz również jest dla mnie oparciem, gdy potrzebuje go.
- Dla mnie on był skończony w momencie, w którym wyjechał - powiedział Niall, przytulając się do moich pleców. Odpowiedział mu na to Louis.
- Nie ma co rozpamiętywać gównianych ludzi.
- Ufałem m-mu, był mi jak brat - powiedziałem smutno, pociągając nosem. - Wiecie co? Pieprzyć to, będę miał dziecko i nie chcę tego ukrywać. - powiedziałem, nabierając w sobie siłę i odsuwając moją bluzę następnie całkowicie się jej pozbyłem. Uśmiech Tomlinsona poszerzył się znacznie. Niall z początku wpatrywał się we mnie zszokowany, jednak kąciki jego ust po chwili również wysoko się uniosły.
- Jesteś taki silny i odważny, Harry... - szepnął Louis, całując mnie przelotnie w czoło, zanim mocno mnie do siebie przytulił.
- Mam pomysł! - Niall zaśmiał się, po chwili wyjmując ze swojego auta poduszkę. Nawet nie wiedziałem, dlaczego takową posiada w swoim samochodzie. Włożył ją sobie pod koszulkę, wzdychając i mówiąc: - Siedzimy w tym razem, Harry!
- To nie wygląda ani trochę jak brzuch ciążowy. Jest za miękki i kanciasty! - parsknąłem, klepiąc jego napiętą na kwadratowej poduszce koszulkę.
- Czekaj, muszę to ułożyć! Jak dam trochę niżej... - mamrotał, wiercąc poduszką pod swoją koszulką. Wyglądało to teraz naprawdę jak brzuszek, co najmniej kilka razy większy niż mój. Nim się obejrzałem Niall złapał dłoń Louisa, przyciągając ją do "brzuszka".
- Czujesz jak kopie?
- Nie - chłopak przewrócił oczami.-- Dobra, koniec tego cyrku, jedźmy już do mnie, bo jeszcze muszę to wszystko złożyć i na samą myśl mam ochotę się zabić.
- To się samo nie wniesie - przypomniałem Louisowi, wskazując dwa pudła leżące na chodniku.
- To jest kołyska i krzesełko, więc nie będziemy mieli z tym żadnej trudności. Wracaj do samochodu. - klepnął mnie beznamiętnie w tyłek, na co podskoczyłem w miejscu. Zachichotałem, wsiadając na siedzenie pasażera, kiedy Louis załadował wszystko do auta. Niall jak idiota tkwił tam z poduszką włożoną w koszulkę, a ja patrzyłem na nich z zachwytem.
W końcu Louis wrócił do mnie (uprzednio mówiąc coś do blondyna, na koniec klepiąc go po ramieniu). Niemal wskoczył do samochodu tak jakby załadowanie mebli do auta sprawiło, że miał w sobie nagły ogrom energii. Spojrzałem na niego z uśmiechem, gdy patrzył w lusterko samochodu poprawiając palcami swoją grzywkę. Robił to niemal zawsze!
- Przestań, no! - położyłem rękę na jego przedramieniu. - Twoje włosy są zawsze perfekcyjne, nie musisz ich tak ciągle macać.
- To taki nawyk - machnął ręką, przekręcając kluczyk w stacyjce. - Ale za to ograniczyłem papierosy do jednego dziennie - pochwalił się z samouwielbieniem.
- Jestem z ciebie dumny - pocałowałem go policzek, zanim zapiąłem swój pas. - Już niewiele ci brakuje, abyś rzucił całkowicie!
- Ale czasem przez to jestem nerwowy...
- Cóż, ja tego wcale nie zauważam, bo mi nie możesz się równać ani trochę pod względem huśtawki nastrojów - zaśmiałem się.
- Masz rację - pokręcił głową z chichotem, kiedy wyruszył z parkingu. - Już dobrze. Nie smucisz się? Dobrze się czujesz? - zaczął wypytywać.
- Czuję się wspaniale - odparłem zgodnie z prawdą. - Zauważyłem, że w wielu aspektach życia naprawdę zacząłem bardziej zwracać uwagę na to, że rośnie we mnie dziecko, wiesz? Na przykład kiedyś miałem taki dziwny zwyczaj chodzenia po krawężnikach, z których wiecznie spadałem. Teraz tego nie robię, bo wiem, że wręcz nie wolno mi się przewrócić.
- Nawet nie wiesz jak mnie to cieszy - uśmiechnął się. - Nie martw się, będziesz mógł znów chodzić po krawężnikach za kilka miesięcy. Choć wolałbym, żebyś nie uczył tego rodzynki.
- Będzie najbardziej rozpieszczonym przeze mnie dzieckiem na świecie, ale zdecydowanie będzie też ostrożne. Zadbam o to - zapewniłem.
- Wierzę ci, skarbie - powiedział, łagodnie skręcając we właściwą uliczkę. Widziałem jak zaśmiał się pod nosem, wyraźnie o czymś myśląc.
- Z czego się śmiejesz? - spytałem go z zaciekawieniem.
- Po prostu wyobraziłem sobie ciebie, idącego z małą dziewczynką za rączkę. Ma różową spódniczkę i piękne loczki, a ty tak cieszysz się, schylając lekko do niej. To był ten śmiech wzruszenia.
- Ooow... - zagruchałem rozczulony.-- Bardzo zależy ci na córce, prawda?
- Jakoś tak... chcę mieć taką księżniczkę - oznajmił. - Robiłbym jej warkoczyki! - ukazał swoje białe zęby w uśmiechu.
- Umiesz robić warkoczyki? - zagadnąłem go. - Ah, no w sumie... masz przecież młodsze siostry, więc siłą rzeczy...
- Dokładnie - pokiwał krótko głową - Bliźniaczki nie mogły chodzić do przedszkola bez związanych, czy spiętych włosów. Wyglądały jak krasnoludki, ich włosy były naprawdę długie. W dodatku plątały się, bo nie chciały ich czesać, małe zołzy.
- Gemma próbowała mnie nauczyć, ale mam dwie lewe ręce niestety - westchnąłem. - Mówiłem, że nic nie potrafię zrobić dobrze.
- Kochanie, tyle rzeczy robisz wspaniale - powiedział szatyn, z przekonującym tonem głosu. - Najlepiej zaśpiewaj mi coś, tak ładnie proszę!
- A co takiego? - zapytałem, już oczyszczając swoje gardło.
- Coś twojego, widziałem jak ostatnio piszesz w swoim dzienniczku. Swoją drogą bardzo seksownie to wyglądało, gdy skupiałeś się, wymyślając kolejno słowa.
Przegryzłem dolną wargę.
- Ale to nie jest jeszcze skończone. Dlaczego zawsze musisz mnie prosić o coś nieskończonego? - jęknąłem.
- Proszę - zrobił maślane oczka.
Westchnąłem, przymykając powieki i oddałem się słowom, wyśpiewując je w wymyślonym przeze mnie nurcie melodii.
- Sweet creature...
Running through the garden where nothing bothered us
But we're still young
I always think about you and how we don't speak enough
And oh, we started
Two hearts in one home
I know, it's hard when we argue We're both stubborn
I know but, oh
Sweet creature, sweet creature
Wherever I go, you'll bring me home bring me home
Sweet creature, sweet creature
When I run out of road, you'll bring me home
You'll bring me home
Zakończyłem swoją piosenkę na przyciągnięciu ostatniej sylaby w słowie "home" nim wreszcie spojrzałem na Louisa.
Chłopak zagryzł mocno swoją wrgę zmieniając bieg, a kiedy stanął na światłach uśmiechnął się w końcu szeroko, chwytając moje policzki i całując moje wargi. Oczywiście oddałem peszczotę, lecz po chwili usłyszałem trąbienie. Odwróciłem się, widząc Horana, który zamknął swe oczy robiąc z ust dzióbek i cmokając. Pokazałem mu środkowy palec, od razu zmieniając swój wyraz twarzy po spojrzeniu na Tomlinsona.
- Napisałem ją o tobie, ale sam nie wiem... czegoś mi tam brakuje i chyba muszę zmienić parę rzeczy...
- Jest piękna.. jest idealna!Przepraszam, że nie potrafię pokazać jak bardzo mi się podoba - posmutniał. - Czy jeśli powiem, że bardzo, bardzo cię kocham, to będzie to wystarczalne?
- Nie mógłbym wymarzyć sobie niczego lepszego - odparłem, całując z uczuciem wierzch jego dłoni. - Napisałem o tobie całkiem sporo piosenek... - przyznałem.
- Naprawdę?! - Louis zdziwił się, jadąc dalej. Spojrzał na mnie z wyrzutem, że dopiero teraz mu o tym mówię.
- Właściwie to nawet mam jedną tylko o twoich oczach, wiec tak, jestem nienormalny - parsknąłem.
- O moich oczach? - powtórzył, patrząc na mnie z uwielbieniem. Zatrzepotał kilka razy długimi rzęsami.
- Oczywiście - pokiwałem głową. - O nich można całe poematy wygłaszać, więc jakaś tam piosenka to nic!
- Chcę ją usłyszeć! Zaśpiewasz w domu? Zrób dla mnie cały koncert!
- Chyba cię główka boli, skarbie - prychnąłem. - Nie ma nic za darmo, mój drogi! - odwróciłem głowę w stronę szyby, aby szatyn nie był w stanie zauważyć mojego uśmiechu.
- Więc co powinieniem zrobić? - spytał z ogromnym westchnięciem.
- Hmm... - zamyśliłem sie. - Przygotuj mi gorącą kąpiel, zrób jakąś przepyszną kolację i kup mi wianek z prawdziwych kwiatów.
- Dobrze! - zaświezgotał. - Kąpiel masz w kieszni, kolację... znajdę przepis w necie, a wianek też jakoś znajdę!
- Chciałem jeszcze dodać, że musisz dać mi najlepszy seks w historii, jednak w ostatniej chwili przypomniałem sobie o naszym zakładzie.
Chłopak otworzył oczy szeroko, wzdychając dramatycznie, na co zachichotałem, klepiąc jego kolano i pokręciłem głową.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro