24. Wszyscy o Tobie pamiętają.
– Lottie...
– Myślałam, że- myślałem, że wyjechałeś gdzieś daleko – odparła dziewczyna, odsuwając się od ramion starszego. Wzięła w swoje ręce policzki Louisa i zaczęła dokładnie przyglądać się jego twarzy. – Boże masz zarost... Nie jesteś już taki puszysty na twarzy. Jesteś bardzo przystojny! – zaśmiała się.
– A ty pofarbowałaś włosy i malujesz się i... – jego głos znacznie różnił się od tego, jaki miałem w zwyczaju słyszeć. Brzmiał jakby miał się lada moment rozpłakać i roześmiać w tym samym czasie. – Wyglądasz jak mama...
– Nie widziałeś Felecite! – zrobiła duże oczy, jeszcze raz czule przytulając chłopaka, chociaż już nie na tak długo. Louis uniósł na mnie wzrok, trzymając dziewczynę za rękę.
Moja mina musiała być w tamtej chwili przekomiczna, co poznałem po tym, jak Tomlinson spojrzał na mnie lekko rozbawiony. – Kochanie, poznaj moją siostrę Charlotte. Mówiłem ci o niej...
– Przedstawiaj mnie jako Lottie, braciszku – blondynka spojrzała na Louisa spod długich rzęs. – Więc ty jesteś Harry...
– Mój chłopak – powiedział Lou, prostując się przy tym dumnie, na co ja posłałem mu rozczulony uśmiech, przytulając się krótko z młodą lekarką na przywitanie.
– Jest śliczny! – uśmiechnęła się do mnie; widziałem w jej oczach błękit, który był bardzo podobny do tęczówek Louisa, lecz jej były jeszcze bardziej jasne i intensywne.
– Wiem, wiem, byle czego nie biorę – mruknął, otrzymując ode mnie besztające go kopnięcie w łydkę.
– Mam zawstydzić cię przy twojej siostrze, wspominając o tym, jak nosisz mnie na rękach i jesteś na praktycznie każde moje skinienie? – prychnąłem, obserwując reakcję ich obojga.
– Nie mogę się napatrzeć na to, jak mój starszy braciszek się zmienił. Uśmiechasz się, śmiejesz... – dziewczyna zmarszczyła w zdziwieniu brwi.
– To trochę moja zasługa – powiedziałem nieskromnie, podnosząc rękę do góry tak, jakbym zgłaszał się do odpowiedzi. Lottie patrzyła na mnie poruszona.
– Nigdy nie widziałam tak szczęśliwego Louisa, zrobiłeś mu pranie mózgu?!
– Nie. On zrobił mi dziecko.
Splotłem ramiona na klatce piersiowej. Chłopak słysząc moje słowa, wybuchł tak głośnym i histerycznym śmiechem, że aby nie upaść musiał podeprzeć się na moim barku.
– O mój Boże... Będę ciocią!? – Lottie krzyknęła w między czasie, przez co zaśmiałem się przypominając sobie podobną reakcję Gemmy.
– Nie wierzę, co się tutaj dzieje – oznajmiłem im, łapiąc się za głowę. – Gdybym wiedział, że będę miał właśnie swoje pierwsze spotkanie z przyszłą szwagierką, na pewno ubrałbym się jakoś ładniej...
– Czyli jesteście zaręczeni? – spytała, przez co lekko straciłem powietrze w płucach.
– W-właściwie... – szatyn jąkał się, przyciągając mnie do swojego torsu, w który momentalnie się wtuliłem równie mocno zakłopotany jak on – jesteśmy oficjalnie razem naprawdę krótko. Ciąża Harry'ego nie była planowana, ani trochę...
– Rozumiem. Jednak muszę przyznać, że wyglądacie na naprawdę zakochanych – uśmiechając się serdecznie, podeszła do korytarza, gdzie stała nieduża, ale też niezbyt mała walizka. Domyśliłem się, że ma tam wszystkie potrzebne rzeczy do badań. Louis cmoknął mnie krótko w kącik ust, na co ja odpowiedziałem przekręceniem głowy bardziej w jego stronę i pocałowania go w odpowiedni sposób. Zetknąłem uroczo ze sobą nasze nosy, po chwili znów odwracając się do Lottie.
– Zanim zacznę cię badać, na początku przeprowadźmy wywiad, dobrze? – uśmiechnęła się do mnie i wprost nie mogłem uwierzyć, że sposób w jaki to robiła był tak niemożliwie podobny do jej brata.
– Jasne – odparłem, siadając naprzeciwko niej na kanapie. Szatyn usiadł tuż przy mnie, obejmując od tyłu w taki sposób by złączyć swoje dłonie na moim brzuchu.
– Dobra, jesteście zbyt rozkoszni – Louis pokazał jej język na tę uwagę.
– A więc... – zaczęła, kłądąc na swoich kolanach rozłożony segregator – Najpierw podstawowe informacje na twój temat, czyli ile dokładnie masz lat, waga, oraz wzrost.
– Osiemnaście, skończone w lutym! Siedemdziesiątych osiem kilogramów, kiedy ostatnio się ważyłem i mam metr osiemdziesiąt dwa, lub trzy – odpowiedziałem patrząc w sufit. W ogóle nie czułem się jak na badaniu lekarskim.
– Godzilla... – burknął Louis, za co otrzymał ode mnie kuksańca w bok.
– Mhm... – widziałem jak jego siostra notowała podane jej informacje długopisem. – Przepraszam, ale muszę zapytać. Od kiedy jesteś seksualnie aktywny?
Spojrzałem na Louisa, oczekując podpowiedzi, ponieważ sam nie znałem odpowiedzi na to pytanie.
– Lottie nie kłam, wiem, że wcale nie masz tam zapisanego takiego pytania – powiedział szatyn, wskazując na dziennik, który trzymała blondynka.
– Harry jest prawdopodobnie jednym z najrzadszych przypadków płodnych mężczyzn i dziedzina medycyny, w której pracuję nadal nie zna wszystkich szczegółów dotyczących jego ciała, tak więc, muszę to wiedzieć – powiedziała bardzo profesjonalnym tonem, lecz na jej twarzy widniał delikatny uśmiech.
– Od paru miesięcy, nie nazwałbym aktywnością wcześniejszych doświadczeń – odparłem szczerze, jakby wcale ten temat nie był dla mnie niczym drażliwym. Dziewczyna ponownie zamilkła na dłużej, notując.
– Czy oprócz nudności pojawiają się wszelakie inne objawy, powodujące zaniżenie twojego samopoczucia?
– Oprócz tego, że cały czas wymiotuję, kiedy nie ma ze mną Louisa, to chyba wszystko jest okej... – odparłem, poprawiając się na klatce piersiowej chłopaka. Lottie uśmiechnęła się szeroko, jednak nie skomentowała tego w żaden sposób.
– Czy zdarzają ci się bóle brzucha?
– Prawie cały czas – przyznałem z lekkim zaniepokojeniem uświadamiając sobie, że chyba to nie jest zbyt dobre.
– Czy miałeś w takim razie ostatnio jakieś nerwowe sytuacje? Ponieważ bóle brzucha owszem, mogą się zdarzać, jednak tak częste ich występowanie jest akurat bardzo niepokojące... – patrzyła na mnie niepewnie.
– Ostatnie parę dni było ciężkich – odparłem po chwili ciszy, która zapadła po rzuceniu tego pytania, przypominając sobie jak byłem wręcz pewny, że Louis mnie zostawi.
– Czy teraz jest już w porządku? - zmartwił mnie jej nieprzyjemny wyraz twarzy. Wyglądała na naprawdę zdenerwowaną. Czy te bóle brzucha były rzeczywiście aż tak poważnym problemem?
– Tak.. tak – odparłem, wtulając się w ramiona Louisa.
– Pamiętaj, że musisz unikać wszelakich niepokojącyh cię sytuacji jak ognia, Harry, Tobie to po jakimś czasie przejdzie, ale toksyny jakie wytworzy wtedy twój organizm mogą bardzo zaszkodzić waszemu dziecku.
Pokiwałem głową. Louis nadal się nie odzywał, ale w ogóle się za to na niego nie gniewałem. Ważna była dla mnie jego sama obecność.
– No dobrze – mruknęła Lottie, zamykając segregator. – Zdejmij koszulkę i połóż się na plecach. Zobaczymy te waszą fasolkę.
– Jasne – Louis puścił mnie, a ja ściągnąłem z siebie koszulkę.
Spojrzałem zszokowany na przenoszony ultrasonograf. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że tak profesjonalne urządzenie można w ogóle ze sobą gdzieś zabierać, ale nic nie mówiąc, jedynie wzruszyłem ramionami i położyłem się na kanapie, obserwując jak dziewczyna zakłada gumowe rękawiczki.
– Nie musisz się bać, Harry. Nie zaboli – obiecała, kładąc urządzenie na stole. Był to mały monitor, podobny do komputerowego. Blondynka wycisnęła na mój nagi brzuch specjalny żel, który rozprowadziła rączką podłączoną do ultrasonografu. Wzdrygnąłem się przez to, jak chłodny był żel, a Louis widząc mój dyskomofort, złapał mnie za rękę.
– Odpręż się, H – powiedział do mnie, ściskając lekko moją dłoń, kiedy Lottie przyłożyła przyrząd do mojego brzucha. Od razu utkwiłem swój wzrok w małym monitorku, co chłopak zrobił chwilkę po mnie. Blondynka przez jakiś czas próbowała znaleźć będący zaledwie zarodkiem obłoczek, dopóki jej pomalowane na czerwono wargi nie wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu, tuż przed tym jak oznajmiła:
– Oto i ono!
Zobaczyłem niewielki jasny punkt, który tkwił w moim brzuchu. Moje oczy zaświeciły się i mimowolnie się uśmiechnąłem.
– Jest jak ziarno kawy – oznajmiła dziewczyna. Odruchowo ułożyłem swój kciuk oraz palec wskazujący w takiej odległości w jakiej wiedziałem, że mniej więcej jest typowa fasola. Tomlinson przysunął dłoń do swojego policzka wpatrując się w monitor jak zaczarowany. Mój uśmiech poszerzał się z każdą sekundą.
– Czy wszystko jest w porządku? – spytałem Lottie, patrząc w monitor.
– Wszystko wygląda dobrze. Maleństwo spokojnie rośnie w twoim brzuszku – uśmiechnęła się do nas szeroko. Uśmiechnąłem się, a po chwili Lottie zakończyła badanie i podała mi do ręki papierowy ręczniczek. – To piąty tydzień, więc jesteśmy na samym początku. Przed nami długa droga.
Zacząłem wycierać nim swój brzuch, który muskałem z dużo większą delikatnością, niż jeszcze parę minut temu. Teraz naprawdę dotarło do mnie, że nosiłem w sobie rozwijające się życie. Uczucie to było nie do opisania.
– Pamiętaj o tym, żeby prowadzić dietę witaminową, by wasze dziecko nabierało na sile. Dużo zdrowych rzeczy, ogranicz tłuszcze i słodycze. Nie odmawiaj sobie tego całkowicie, ale postaraj się jeść bardziej wartościowe rzeczy – wymieniała Lottie, kiedy składała swój "sprzęt".
– Powiedz to swojemu bratu, który mimo tego, że chcę starać się zdrowo odżywiać, ciągle wciska mi jakieś lody albo chipsy – prychnąłem.
– Nie musisz ich przecież jeść! – powiedział z oburzeniem Louis. Lottie zaśmiała się, mówiąc:
– Zawsze możesz chipsy zamienić na miskę z owocami, Boobear.
– Siostrzyczko, mam dwadzieścia jeden lat, błagam, odpuść sobie te ksywkę – jęknął. Od razu zwróciłem uwagę na to, jaką minę zrobił po tym, jak nazwała go Lottie.
– To urocze! Boobear, Boobear, Boo! – powtórzyłem, patrząc na reakcję Louisa, kiedy opuściłem swoją koszulkę.
– Przestań, Boże – chłopak zakrył twarz dłońmi. – To jest najbardziej żenujące określenie, jakim ktoś kiedykolwiek mnie nazwał.
– Kiedyś to kochałeś!
– Kiedyś. Słowo klucz, Lottie – burknął. Przyciągnąłem jego policzek do swojej twarzy, a następnie złożyłem w tamtym miejscu soczysty pocałunek.
– Chciałabym posiedzieć z wami dłużej, ale- Niestety praca wzywa – oznajmiła blondynka. – Muszę cię poinformować, że w najbliższym czasie mogą cię boleć bardziej biodra, które zaczną przystosowywać do twojej sytuacji. A tutaj zapisałam ci potrzebne witaminy i coś, co powinno pomóc ci na mdłości – podała mi receptę.
– W porządku – skinąłem głową.
– Lottie, dasz mi swój numer? – zapytał Louis, wyjmując z kieszeni spodni swoją komórkę. – Jeśli będziesz miała czas możesz przyjść do mnie... albo ewentualnie ja do was, ale nie mogę nic ci obiecać.
– Oczywiście braciszku, dobrze cię widzieć po tylu latach. Mama tęskni... Dziewczynki też! – powiedziała smutno, wyjmując telefon. – Wszyscy o tobie pamiętają, nie myśl, że nie...
Przyglądałem się tej dwójce ze smutnym, aczkolwiek także niezrozumiałych spojrzeniem. Louis opowiadał o swojej rodzinie z taką miłością i szczęściem, że do tej pory sądziłem, że widuje się z nimi regularnie i nie przypuszczałem, że ich kontakt mógł się urwać. – Opiekuj się Harrym, a ty Harry opiekuj się Louisem. Do zobaczenia za miesiąc, wtedy dziecko będzie miało już pukające serduszko – powiedziała dziewczyna i przytuliła na pożegnanie mnie, a zaraz później Louisa.
Dostrzegłem, że szatyn złożył na czubku jej głowy małego całusa, tuż przed tym jak dziewczyna ostatni raz uśmiechnęła się do nas, a następnie opuściła mój dom rodzinny, zostawiając za sobą jedynie głuchą ciszę.
Spojrzałem na Louisa, który patrzył łagodnie na mój płaski brzuch. Zerknąłem w dół, widząc, że kolejny raz trzymałem tam swoją dłoń nie będąc z tym zupełnie świadomy.
– Rodzynka naprawdę jest jak rodzynka... – szepnąłem jakby do siebie. Tomlinson szybko pokonał dzielący nas dystans, zgarniając mnie w swoje objęcia.
– Poczułem się taki winny, kiedy Lottie mówiła o tym stresie. Przecież to, jak przeżywałeś ostatnie dni stało się przeze mnie – powiedział Louis, wciskając w moją szyję nos.
– Nie mów tak, Lou. To ja to spowodowałem. Gdyby nie ta nauczka, jaką mi dałeś nie byłoby teraz z mojej własnej głupoty tego małego rodzynka – westchnąłem, czując łzy w moich oczach. – To moja wina.
– Teraz już będzie tylko lepiej, Hazz. Jutro idę do pracy. Mam przypływ klientów, ale chciałbym również, żebyś poznał Zayna – powiedział Louis, jednocześnie masując moje łopatki.
– Z chęcią go poznam – z uśmiechem odsunąłem się delikatnie od chłopaka, układając usta w jednoznacnzy dzióbek.
Louis objął mnie w pasie, zbliżając do siebie nasze usta i po chwili złączył je w pocałunku. Całowałem go z początku subtelnie, jednak, gdy tylko jego ręka zsunęła się odrobinę niżej, pogłębiłem go, wsuwając między jego wargi swój język. Louis odchylił mnie znacznie do tyłu, a ja nie sprzeciwiałem się temu choćby w najmniejszym stopniu. Niestety nasz pocałunek został brutalnie przerwany przez wtargnięcie do salonu mojej zaginionej wczoraj siostrzyczki. A nie była ona sama, ponieważ stał koło niej obcy mi chłopak.
Patrzyłem na wysokiego bruneta, który spojrzał na mnie i Louisa ściągając brwi.
– Mike, to jest mój...
– Nie mówiłaś, że trzymasz pod dachem... takich ludzi – burknął nieznajomy, z wyraźnym obrzydzeniem do ostatniego słowa.
Tak jak ja i Louis z początku byliśmy wyraźnie zażenowani, nasze miny w jednej chwili nabrały bardziej rozzłoszczonych rys, a sama Gemma była głęboko zaskoczona.
Zupełnie nagle, z nikąd, do mojego domu wszedł facet, który prawdopodobnie zamierzał mnie obrazić.
– Za to nam Gemma nic nie wspominała o tym, że jej facet jest pieprzonym homofobem – splunął Tomlinson.
– Gemma, skarbie chyba nie powolisz, by mnie obrażano – powiedział chłopak, trzymając cały czas rękę w dole pleców mojej siostry. Zrobiło mi się momentalnie przykro. Przecież tak chwaliła swoje zauroczenie...
– Jeśli w tym momencie nie wyjdziesz z tego pomieszczenia, poczujesz na sobie gniew ciężarnego mężczyzny – prychnąłem, głaszcząc swój brzuch. Nie byłem zbytnio dobry w obronie w takich sytuacjach, ale nie przygotowałem się absolutnie na takie wydarzenie.
– Co powiedziałeś ty... – jednak nie dokończył przez siarczyste uderzenie w policzek mojej siostry skierowany do niego.
– Wypierdalaj z tego domu, Mike – Gemma warknęła w tym samym momencie, w którym Louis schował mnie za swoim ciałem w geście obronnym. Chłopak spojrzał się parę razy najpierw na nią, a później z największą pogardą na nas. Chwilę później już go nie było, a brunetka zalała się łzami.
– T-tak strasznie was przepraszam... On nie był nigdy taki! – zaczęła się tłumaczyć, a ja spojrzałem się z Louisem na siebie z dużymi oczami. Po chwili oboje wzięliśmy ją w objęcia.
– Nie przejmuj się, G! – mruknął chłopak. – W ogóle mnie to nie ruszyło. Takimi robalami jak on, nie warto się przejmować.
– Myślałam że on... On był taki dobry dla mnie, totalnie nie spodziewałam się, że może być homofobem! Wiecie co? Z-zostanę lesbijką – wychlipiała.
– Tak się nie da, przykro mi – zaśmiałem się krótko, całując ją następnie w policzek. – Zobaczysz, że w końcu przestaniesz natrafiać na kompletnych kutasów.
– Pierdolony niemyty kutas! – krzyknęła Gemma w stronę drzwi, choć wiedziała, że to niemożliwe by chłopak ją usłyszał.
– Już się tak nie piekl, bo zmarszczki ci się porobią – Tomlinson poklepał ją po plecach, potem sądzając ja na kanapie, gdzie później usiadłem także ja.
– Przepraszam was jeszcze raz za niego – powiedziała Gemma. Nie mogłem patrzeć na to jak przeżywa takiego dupka. – Zaraz, zaraz... – mruknęła ponownie spoglądając na naszą dwójkę. – Całowaliście się.
– Nie pierwszy raz – powiedział szatyn, marszcząc brwi na przyjaciółkę. Również się zaśmiałem.
– Czyli się pogodziliście! – zaczęła głośno piszczeć, klaszcząc w dłonie.
– Zapłon stulecia, głąbie – przewróciłem oczami, na koniec się uśmiechając.
– W dodatku właśnie przerwałaś nam te część z wkładaniem sobie języków w gardło.
– Całe szczęście, że weszłam akurat w tym momencie, a nie na przykład pięć minut później – parsknęła, na co ja, jak to ja, spłonąłem rumieńcem.
– Gdybyś przyszła wcześniej poznałabyś Lottie! Jest moją lekarka i siostrą Louisa – powiedziałem. – Czuję, że się dogadacie.
– Kurde no! Zmarnowałam tylko czas u tego chuja – warknęła. – Czy ominęło mnie jeszcze coś ciekawego? – zagadnęła.
– Tak! Wiesz, że nasze dziecko jest już takie? – spytałem, pokazując na palcach wielkość fasolki, jednocześnie przypominając sobie słowa Lotts.
– Jakie maleństwo! – Gemma podzieliła mój entuzjazm podskakujac na kanapie. – To musi być dziewczynka! Musi!
– A co? Ciocia Gemma pewnie będzie chciała zabierać małą na zakupy? – zaśmiał się Louis, obejmując mój bok.
– Oczywiście! Potrzebna jej będzie kobieca ręka! – pokiwała głową. – Tak samo będzie w przypadku chłopaka, aby przypadkiem nie był prostakiem jak wszyscy moi byli!
– Nasze dziecko będzie takie rozpieszczone... – zachichotałem, kładąc głowę na ramieniu Louisa.
– Chyba śnisz – nie zgodził się ze mną. – Nigdy na to nie pozwolę, zobaczysz.
– Już widać, kto będzie jakim ojcem w waszej dwójce. Jestem pewna, że Harry będzie pozwalał dziecku na wszystko, a Louis będzie tym bardziej rygorystycznym.
– Dokładnie – uśmiechnął się szatyn. – Jeśli zostanie przyłapane na paleniu czy coś, to H zawsze będzie go krył, a ja opierdalał.
– Nie pozwolę by nasze dziecko paliło! – wzdrygnąłem się w ramionach Louisa.
– Moja mama też tak mówiła – parsknął, oczywiście nawiązując do tego wstrętnego nałogu, który niestety miał. Zawsze po zapaleniu papierosa kazałem mu wychodzić na dwór, a potem myć zęby.
– Kiedy będę w zaawansowanej ciąży nie będziesz mógł palić, a przy dziecku to już w ogóle – uprzedziłem go z bardzo poważną miną. Louis musiał wiedzieć, że będzie zmuszony porzucić swoje papierosy.
– Wiem, skarbie – westchnął. – W sumie chciałem rzucić już od jakiegoś roku, ale nie miałem motywacji – wyznał z małym uśmiechem.
– Więc ja i rodzynka będziemy twoją motywacją.
– Jesteście tacy uroczy, to nie ja powinnam rzygać – powiedziała Gemma, udając odruch wymiotny.
– Zawsze możesz wyjść – pokazałem jej środkowy palec, demonstracyjnie wpijając się w wargi Tomlinsona tuż obok niej.
– O mój Boże... – usłyszałem mamrotanie Gemmy, która zaraz chwilę ruszyła do swojego pokoju, a ja dalej całowałem Louisa. Przerzuciłem swoją nogę na jego biodro, siadając wygodniej okrakiem na jego biodrach. Uśmiechałem się w trakcie tego niechlujnego pocałunku i moment później wyczułem, że Louis także, dopóki koniec końców nie zaczęliśmy się śmiać.
– Może zrobimy ci jakąś sałatkę owocową? Słyszałeś słowa Lottie – powiedział, patrząc w moje oczy.
W odpowiedzi posłałem mu jedynie szeroki uśmiech, oznaczający oczywiście "tak". Prędko zeskoczyłem z jego kolan, później łąpiąc go za rękę. Kiedy znaleźliśmy się w kuchni, wyłożyłem wszystkie owoce na blat.
– Dwa jabłka... banan, mandarynki, truskawki – wymieniałem, patrząc na koszyk pełen owoców, stojący przy kuchennym indeksie. – Mam ochotę na borówki!
– Błagam, powiedz, że są gdzieś w domu, żebym nie musiał latać do sklepu tylko po nie – jęknął szatyn, patrząc się na mnie pełnym nadziei wzrokiem.
Otworzyłem wszystkie szafki w poszukiwaniu małego opakowania borówek, sprawdziłem też w lodówce i zamrażarce, ale nigdzie nie było owoców, za które stanąłbym teraz w płomieniach.
– No kurwa – zaklął chłopak, z buńczucznym westchnięciem, wychodząc z kuchni, żeby wziąc klucze samochodowe. – Jedziesz ze mną? – spytał.
– Pojedźmy od razu do apteki.
Louis skinął głową, a wtedy ja ruszyłem w podskokach do przedpokoju, by ubrać buty. Kiedy je zasznurowałem, byłem gotowy.
– To będzie dłuuugie dziewięć miesięcy – westchnął chłopak, obejmując mnie w pasie, gdy po tym jak ubrał buty wyszliśmy na zewnątrz.
– Mniej niż dziewięć! – fuknąłem, wsiadając do samochodu. – Jestem dla ciebie problemem? – spytałem, patrząc na Louisa. Chyba moje hormony zaczęła działać i włączał mi się tryb złego Harry'ego.
– Nie jesteś, kochanie, tylko obawiam się trochę tego, gdy nadejdzie sytuacja, gdzie nagle o drugiej w nocy obudzisz mnie, bo na przykład będziesz chciał zjeść ananasa, czy Bóg wie co jeszcze – powiedział spokojnie, otwierając samochód. Usiadłem wygodnie, zapinając pas.
– Wiem... To te hormony. Jeśli będę dla ciebie niemiły, to nie gniewaj się na mnie – odparłem, rozsiadając się wygodnie.
On uśmiechnął się czule. – Nie będę, żabko – uszczypnął mnie lekko w ramię, następnie wkładając kluczyki do stacyjki i odpalając silnik.
– A pas? – przypomniałem mu, jednak on tylko wzruszył ramionami.
– Sklep jest ledwo kilometr stąd.
– Louis. Zapnij pas. Ufam ci i wiem, że jeździsz idealnie, ale wypadki zdarzają się każdego dnia! Wieziesz ze sobą swojego ciężarnego chłopaka – powiedziałem łagodnie, utrzymując przy tym powagę. Widziałem doskonale, że powstrzymał się ostatkami sił przed przewróceniem oczyma, lecz jeszcze zanim wyjechał na drogę, zapiął pas. Widząc to, wychyliłem się w jego stronę, aby złożyć na jego skroni wdzięczny buziak.
Już kilkanaście minut później w drodze powrotnej całe moje palce były fioletowe, kiedy zajadałem się nie tylko borówkami, ale też malinami, jerzynami i czereśniami. Louis był w niemałym szoku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro