Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☂ Rozdział 01.

Song Jiwon przystanął naprzeciwko 3-piętrowej kamienicy i bez większego entuzjazmu przyjrzał się jej szarym ścianom. Jedynie parter budynku pomalowano na błękitny kolor, który nijak pasował do tutejszej dzielnicy.

Na trawniku stały trzy rowery, które miał ochotę kopnąć, by narobić nieco szumu. Zamiast tego zrobił balona za pomocą różowej gumy do żucia i wyjął ze spodni pęk kluczy, by otworzyć stare, ciemnobrązowe drzwi prowadzące na klatkę schodową.

Korytarz był bardzo ładny i zadbany. Żółte ściany idealnie współgrały z pomarańczowymi pasami znajdującymi się na ich środku, a kwiaty stojące na parapetach każdego piętra sprawiały, że nowy lokator uważał to miejsce za spokojne. O ile nie znał historii o duchu zamieszkującym mieszkanie nr 10. Właściciel kamienicy zapewniał, że żadnego ducha nie było, ale zarówno niesamowicie niski czynsz, jak i coraz to nowsi lokatorzy, mówili sami za siebie.

Jiwon jednak nie wierzył w duchy i nie zamierzał pozwolić, by takie tanie i ładne mieszkanie przeszło mu koło nosa.

Radośnie wchodził po schodach, choć uważał, że brak windy był czymś karygodnym. W kamienicy rodziców nie musiał martwić się codzienną wędrówką na czwarte piętro, a teraz przyszło mu pogodzić się z codzienną dawką ruchu. Całe szczęście, że jeszcze nie tak dawno temu był kapitanem drużyny koszykarskiej i nie musiał bać się o to, że umrze z przemęczenia.

Gdy znalazł się w końcu na trzecim piętrze, dostrzegł staruszkę o siwych włosach. Z przerażeniem wpatrywała się w drzwi jego kawalerki.

Zdezorientowany ruszył w jej stronę. Nie zdążył się nawet przywitać, gdy kobieta zaatakowała go, mówiąc z przejęciem:

– Chłopcze, uciekaj, póki możesz! W tym mieszkaniu straszy! – Jej malutkie, skośne oczy stały się wielkie, jak spodki. Wyglądały, jakby zaraz miały wypaść z oczodołów i poturlać się po podłodze. – Nikt nie wytrzymał tu dłużej, jak tydzień!

Jiwon zmarszczył brwi i pokręcił z dezaprobatą głową. Naprawdę czekała na niego tylko po to, by go nastraszyć? A może chciała go przepędzić, obawiając się imprez do białego rana?

– Duchy są moimi najlepszymi kumplami. Jestem ich pogromcą. Z jednego z nich zrobiłem nawet pyszne danie, więc proszę się o mnie nie martwić. – Puścił staruszce oczko i zniknął za drzwiami.

Kawalerka była bardzo mała, dlatego wchodząc do mieszkania, widział ciemne drzwi z łazienki. Naprzeciwko stała biało-czarna zabudowana kuchnia. Okrągły stolik postawiono po jej lewej stronie przy białej ścianie wraz z dwoma krzesłami. Po prawej stronie kuchni stała granatowa kanapa z dwiema czerwonymi poduszkami i wysoką czarną lampą postawioną na jasnych panelach. Przed kanapą widniał niewielki okrągły stoliczek oraz pufa bez oparcia. Naprzeciwko niej dostrzegł biało-czarną garderobę, do której od razu zaczął układać swoje ubrania.

Mieszkanie, choć niewielkie, dla niego było idealne. Nawet białe ściany mu nie przeszkadzały pomimo tego, że kolor kojarzył mu się ze szpitalem.

Gdy całkowicie się rozpakował, wyjął z torby sportowej telefon i napisał do przyjaciela oraz rodziców, by poinformować ich, że już się wprowadził i żaden duch nie zdążył go jeszcze opętać. Oczywiście wywołał tym u panikarskiej matki strach, ale nie zamierzał się tym przejmować. To nie jego wina, że ludzie byli na tyle głupi, by wierzyć w duchy.

Postawił na blacie przenośne głośniki i podłączył do nich telefon. Po chwili w mieszkaniu rozległa się muzyka.

– Duchu, przyjacielu mój kochany! – krzyknął, rozglądając się dookoła. Czekał na jakąkolwiek odpowiedź: krwawe napisy na górnych, białych szafkach kuchni, zrzucenie poduszek z rogowej kanapy. Czekał na cokolwiek, ale oczywiście odpowiedziała mu cisza. Skłamałby, mówiąc, że nie tego się właśnie spodziewał. – Mam nadzieję, że lubisz się zabawić, bo jutro czeka cię niezła parapetówa. Zachowuj się grzecznie i mnie nie denerwuj, dobrze? – pomachał wskazującym palcem, jakby groził niesfornemu dziecku.

A przecież nikogo tam nie było!

Dobrze, że nikt go nie widział, bo zostałby uznany za wariata.

Rozebrał się do naga i nucąc „O Sole Mio" SF9, ruszył w stronę łazienki, uprzednio sięgając po zielony ręcznik.

Pomieszczenie było dość spore. Również zachowano je w odcieniach bieli (jedynie kafelki pod lustrem miały szary odcień), ale musiał przyznać, że wszystko zostało nieźle zorganizowane. Tuż przy drzwiach stała pralka, a obok niej prysznic. Za prysznicem, na ścianie umieszczono wieszaki na ręczniki oraz półki na jakieś drobiazgi. Przy szarych kafelkach postawiono umywalkę wraz z długą komodą, do której zamierzał poukładać wszystkie ręczniki oraz bieliznę i skarpetki. Obok ogromnego lustra tkwiło niewielkie okno, które od razu uchylił. Naprzeciwko prysznica stał kibel.

– Uwielbiam to miejsce. – Poklepał się po umięśnionym brzuchu i wszedł pod prysznic.

Całkowicie zapomniał o żelu oraz szamponie, ale poprzedni właściciel najwyraźniej tak się spieszył, że pozostawił swoje niezużyte opakowania. Cóż, miło z jego strony.

Śpiewał radośnie ulubione piosenki, gdy w trakcie jednej z nich przestała lecieć woda. Mając całą twarz w szamponie, który był w trakcie spłukiwania, po omacku odnalazł korek i spróbował nim poruszać na obie strony. Woda wciąż nie leciała, a piana zaczynała dostawać się do oczu, które mimowolnie odrobinę uchylał, czując narastającą w nim złość.

– Co jest, do cholery jasnej!? – krzyknął, bijąc dłońmi w słuchawkę.

Co on niby miał teraz zrobić? Wyjście na kafelkowaną podłogę, nie wróżyło niczego dobrego. Niby mógł wytrzeć pianę ręcznikiem, ale najpierw musiałby po omacku odnaleźć drzwi kabiny i uchylić je na tyle, by go dosięgnąć. Zawsze mógł wołać sąsiadkę zza ściany, mając nadzieję, że go usłyszy i wejdzie do środka. Nie miał pewności, czy nie mieszkała z mężem, ale na pewno widok nagiego, młodego mężczyzny wynagrodziłby jej wszystko.

Podskoczył przerażony, gdy lodowaty strumień uderzył wprost w jego twarz. Pospiesznie spłukał z twarzy pianę i zakręcił kurek, nerwowo łapiąc oddech. Jakim cudem słuchawka była skierowana na jego twarz? Przecież ustawił ją tak, by woda nie leciała bezpośrednio mu w oczy.

Czy to możliwe, że...

– Duchy nie istnieją! – krzyknął, karcąc siebie za to, że w ogóle pomyślał o tej idiotycznej opcji.

Ustawił wodę na ciepłą i dokładnie opłukał ciało. Wytarł się w ręcznik, ostrożnie stając na jasnych kafelkach. Podszedł do lustra i uważnie przyjrzał się twarzy, by mieć pewność, że nagły atak lodowatej wody nie wyrządził mu krzywdy.

– Wciąż jestem przystojny – powiedział do odbicia i wzruszył beztrosko ramionami.

Jak cudownie być na swoim mieszkaniu i móc paradować po nim zupełnie nago!

– I jak tam duch? Zalazł ci już za skórę? – Jiho nie zdążył przekroczyć progu mieszkania, a już zaatakował przyjaciela absurdalnym pytaniem.

Jiwon westchnął cierpiętniczo, zamykając za nim drzwi.

– Grałem z nim w warcaby i debil przegrał. To naprawdę beznadziejny duch i nie rozumiem, jak ktoś mógł się go bać – odpowiedział kpiącym tonem i opadł na kanapę, biorąc z ziemi butelkę z colą. Na stole stały już przygotowane szklanki, więc w mig napełnił je gazowanym napojem.

– Nie umiesz grać w warcaby, idioto – zauważył Jiho, patrząc na przyjaciela brązowymi oczami. Jego włosy wciąż miały różowy kolor, co Jiwon uważał za pedalskie. – I zważaj na słowa, bo jeśli duch rzeczywiście tu mieszka, urządzi ci z życia prawdziwe piekło.

Jiwon przewrócił oczami i oparł się wygodniej na kanapie.

Duchy nie istnieją – zaakcentował, nie siląc się nawet na miły ton. – Za to ja żyję i muszę zorganizować jutro parapetówę, a nie mam ani telewizora, ani żadnej wieży. Oczywiście liczę na to, że pomożesz staremu koledze i przyniesiesz swój sprzęt?

Jiho uniósł wysoko brwi, patrząc na bruneta z niedowierzaniem.

– Mam taszczyć taki kawał swoją wieżę?

– Mieszkasz trzy bloki dalej! – odkrzyknął oburzony, Jiwon. – Nie pamiętasz już, jak podstawiałem ci wiadro, gdy rzygałeś jak kot po imprezie u Yoseoba? Albo jak pożyczyłem ci brykę mojego ojca, byś mógł zawieźć Hyeran do kina i zrobić na niej dobre wrażenie? I tak olała cię dla innego, ale nie o tym teraz...

– Dobra! Nie musisz mi teraz wszystkiego wypominać! – przerwał Jiho, zakrywając piekące go uszy.

– Przyjaciele są od tego, by pamiętać twoje najgorsze wpadki – Jiwon uśmiechnął się szeroko, nie spuszczając wzroku z jego twarzy.

– A żeby duch tego mieszkania dał ci nieźle popalić! – fuknął Jiho, podnosząc się z kanapy. – Przyjadę jutro wcześniej i pomogę ci z podłączeniem wieży. Mam nadzieję, że twój laptop podoła zadaniu.

– Mam lepszego laptopa od ciebie, stary. – Jiwon poklepał przyjaciela po ramieniu, gdy ten ubierał białe adidasy. – To zabawne, że musisz do mnie podjeżdżać autem. Mieszkasz tak blisko...

– Nie będę dźwigał tej cholernej wieży. Jak ci się coś nie podoba, to sam sobie po nią przyjdź.

Jiwon pokręcił przecząco głową i uniósł dłonie w geście poddania.

– Szkoda, że tak szybko sobie idziesz. Dopiero co przekroczyłeś próg mojego mieszkania.

Jiho przystanął w otwartych drzwiach i nachylił się nad chłopakiem tak, by tylko on mógł go usłyszeć, choć w pomieszczeniu nie było nikogo innego.

– Nie chcę zaleźć duchowi za skórę, dlatego pozwalam mu na pożarcie cię żywcem. Przynajmniej nie będę musiał dłużej znosić twojego wiecznego narzekania.

Jiwon zmarszczył gniewnie brwi i wyszedł za odchodzącym przyjacielem, krzycząc na cały korytarz:

– Jeszcze za mną zatęsknisz, gdy coś mi się stanie! Zobaczysz, draniu!

Niektórzy z Was bez wątpienia kojarzą to opko i mam nadzieję, że cieszycie się, iż postanowiłam je nieco rozbudować. Zmieniłam również bohaterów, dzięki czemu dużo przyjemniej pisze mi się tę historię. Mam nadzieję, że nowa odsłona "Rainy Tears" przypadnie Wam do gustu i będziecie chętnie do niej zaglądać :).

Wasza, Snooki ☺.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro