Rozdział 9
Bettany
Co ja do cholery zrobiłam! To był mój koniec, umrę ze wstydu, to pewne! Jak mogłam zachowywać się jak napalona zdzira, rozebrać się do naga i... Mój Boże... Docisnęłam poduszkę do twarzy i zaczęłam w nią krzyczeć.
Jednak czego był nie zrobiła, musiałam spojrzeć prawdzie w oczy. Sięgnełam dna. Byłam tak napalona, że odebrało mi rozum i resztki godności oraz szacunku do samej siebie.
Wypinałam się na łóżku jak ostatnia ladacznica, pieprzyłam się palcami, błagając aby mnie przeleciał i zaspokoił. Było mi już wszystko jedno i zależało mi tylko na jednym – przekonać go aby mnie dotknął, aby był mój chociaż przez jedną krótką chwilę. Skoro pozwalał na to tym wszystkim kobietom, to po prostu nie mogłam znieść, że mnie mógłby odtrącić i to po raz kolejny. Tylko jego chciałam, jego jednego rzez całe życie. Więc mi odwaliło! Idiotka... Skończona, zboczona, molestująca bezbronnych mężczyzn idiotka! A właściwie jednego konkretnego mężczyznę... Wcale mu się nie dziwię, że miał mnie dosyć kilka lat temu. To musi być straszne kiedy ktoś cię prześladuje, narusza twoją przestrzeń osobistą, rozbiera się przed tobą, wypina i zaczyna pieprzyć się palcami, błagając o seks, kiedy ty nie masz na to najmniejszej ochoty!
Załkałam w poduszkę przypominając sobie ze zgrozą jak rozstawiłam nogi niemal do szpagatu, bezwstydnie obnażając się przed nim.
Zrobił mi dobrze ustami co było jeszcze bardziej upokarzające, mimo że było też przy okazji najcudowniejszym i najprzyjemniejszym doświadczeniem w całym moim życiu. Pewnie zrobił to, bo jest do cholery tylko facetem, a jak zachowywałam się jak zboczona gwiazda porno. Każdy by wymiękł. Nie wiem jak cudem powstrzymał się przed tym, aby mnie przelecieć, ale gdyby to zrobił byłoby mi łatwiej. Oboje osiągnęlibyśmy przyjemność, oboje mielibyśmy z tego satysfakcję. A w tej sytuacji wyszłam na zdzirę, która kazała mu się wylizać... Albo na desperatkę, która ubłagała go by zrobił jej dobrze ustami. Nie zniosę tego!
Kiedy skończyłam niemal wyrwał drzwi z zawiasów. Uciekał jakby od tego zależało jego życie. Zamknął oczy jakby nie mógł znieść mojego widoku i tego do czego się dopuścił. Musiało być to dla niego upokarzające, zawstydzające i nieprzyjemne doświadczenie. Cholera, biedny Ray.
Pokręciłam głową zanosząc się szlochem. Musiałam go przeprosić. Przeprosić i obiecać że nigdy więcej nie zrobię czegoś podobnego. Powinnam się mu odwdzięczyć, ale był tak obrzydzony moją osobą, że z pewnością nie pozwoli mi się dotknąć, i już nigdy nie zostanie ze mną sam na sam, abym przypadkiem się na niego nie rzuciła niczym dzikie, wygłodniałe zwierzę którym przecież byłam.
- Gardzę tobą, Bettany Rose Renast, ty zboczona, zdzirowata ladacznico – powiedziałam do siebie z mocą – Masz się do niego więcej nie zbliżać, masz na niego nie patrzeć, nie fantazjować o nim i do cholery masz przestać go molestować! A najpierw masz go błagać o wybaczenie.
Cholera, on mógłby zgłosić to na policję. Gdyby sytuacja była odwrotna i to ja byłabym facetem, a on kobietą na bank wyniósłby sprawę o prześladowanie. I słusznie.
Zwlekłam się z łóżka po nieprzespanej nocy. Zastanawiałam się kiedy powinnam do niego pójść, bo wątpiłam, aby odważył się wrócić na farmę. Nie kiedy byłam tutaj ja – walnięta prześladowczyni gwałcąca jego język niczym bezwstydna, dzika bestia.
Skrzywiłam się idąc pod prysznic. Orgazm który mi dał i przyjemność była niewiarygodna, ale mimo wszystko nie była warta tego co zrobiłam. Upokorzyłam i zniszczyłam nas oboje.
Wysuszyłam włosy, i założyłam zwiewną sukienkę. Wyglądałam świeżo i niewinnie. Co za niedorzeczność.
Zwlekłam się na dół, gdzie Wenedy podśpiewywała, wkładając ciasto do piekarnika.
- Witaj słoneczko! – przywitała mnie z promiennym uśmiechem.
- Cześć, Wendy...
- Co ci jest, rozchorowałaś się? Wczoraj nie zeszłaś na dół, martwiłam się. Wyglądasz na zdrową, ale jeśli coś się dzieje, to wiesz że możesz mi powiedzieć...?
Tak, być może mogłam, ale szczerze mówiąc miałam dość upokorzeń i nie byłam pewna, czy to co zrobiłam w ogóle przeszłoby mi przez usta. A nawet gdyby, to Wendy była jedną z ostatnich osób, które powinny o tym słuchać. Ray był jej ulubieńcem, którego wychowywała i traktowała jak syna, pracowała u pana Andersona od wielu lat, i była dla nas wszystkich jak rodzina. Jedynymi osobami którym mogłabym opowiedzieć o tym potwornym upokorzeniu była Mel i Lili – moja przyjaciółka z Nowego Jorku, ale to co zrobiłam było tak zawstydzające, że chyba bym się na to nie odważyła i tak naprawdę cieszyłam się, że nigdy się o tym nie dowiedzą…
Jedynie Ray wiedział. Mężczyzna którego zdanie liczyło się dla mnie najbardziej na świecie i za którego dałabym się pokroić i poszatkować, przeszłabym dla niego przez rozżarzone węgle i wskoczyłam w ogień. Tak, to właśnie przed nim zrobiłam z siebie największą, najbardziej zdzirowatą idiotkę w historii. Brawo ja.
- Wszystko dobrze. Miałam tylko zły dzień - odparłam siląc się na sztuczny uśmiech.
Wendy zlustrowała mnie wnikliwym spojrzeniem, ale po chwili tylko westchnęła i przytaknęła.
- No dobrze... Wczoraj chyba wszyscy mieli zły dzień. Derek chodził naburmuszony, Caroline wyszła wcześniej bo źle się czuła, a Ray wypadł stąd jakby go gonił sam diabeł... - odparła, a ja znowu się skrzywiłam. Niemal trafiła ze swoim porównaniem. Biedny Ray. – Zostawił nawet nieskończoną pracę, a to nie w jego stylu. Ale na szczęście dzisiaj działa od rana, więc stajnia powinna być gotowa może nawet jutro. To taki pracowity chłopiec, kiedy nie pije...
- On tutaj jest? W sensie pracuje?
- Tak, w trzeciej stadninie. Ale lepiej tam nie idź bo wymachuje tym młotem jak jakiś rozwścieczony Thor. Wszędzie latają odłamki cegieł, ale za chwilę powinien skończyć...
Nie wiedziałam co dalej mówiła Wendy, bo już biegłam tam gdzie mogłam go znaleźć.
Szybko, zanim stchórzę. Wybiegam boso, tak jak stałam, nic nie widziałam, ani nie słyszałam, musiałam go zobaczyć, przeprosić...
Wpadłam do stadniny i zobaczyłam jak jego nagie, wyrzeźbione ramiona napinają się przy każdym ruchu młotem. Zamrugałam przywołując się do porządku.
- Ray... - szepnęłam, czego oczywiście nie usłyszał, więc odchrząknęłam by zawołać go głośniej. – Ray!
Zamarł w bezruchu. Młot zawisł nad jego głową. Odwrócił się powoli w moją stronę. Czułam się jak postać z horroru, niemal widziałam jak rzuca ten młot i zaczyna uciekać ode mnie z wrzaskiem. Zamrugałam zbierając w sobie całą swoją odwagę. Był mi bliski, a ja go wykorzystałam. Miałam obowiązek go przeprosić i zmierzyć się z tym co zrobiłam.
Ale kiedy zobaczyłam jego twarz niemal upadłam na kolana. W oczach pojawiły mi się łzy, bo oto przede mną stał Ray z moich znów. Zgolił brodę, i był jeszcze piękniejszy niż zapamiętałam. Ostra linia jego szczęki, lekko zapadnięte policzki i te niewiarygodne usta, najseksowniejsze na świecie. Cofnęłam się, przerażona natłokiem uczuć. Jego twarz była jeszcze przystojniejsza niż kilka lat temu. Jego rysy się wyostrzyły, zmężniały, straciły resztki młodzieńczej delikatności, był tak onieśmielający, że straciłam całą pewność siebie. O Boże, a ja namówiłam go wczoraj do tego, aby zrobił mi dobrze ustami. Nie, nie mogłam tego znieść!
Kiedy miał tą brodę, było mi łatwiej. Łatwiej było mi traktować go, jak kogoś równego sobie. Ale teraz? Czułam się jak głupia, zakochana małolata.
Przełknęłam ślinę, zawstydzona, bezradna, zauroczona i upokorzona. Serce waliło mi jak młot pneumatyczny i mogłabym go błagać. Ale musiałam wreszcie pozwolić mu odejść. Musiałam...
Prychnął i zmrużył te swoje srebrzysto-błękitne oczy. Platynowo złote pasma świeżo podciętych włosów nachodziły mu na twarz, więc odgarnął je w niedbałym geście. Był piękniejszy, niż wszystko co widziałam przez całe swoje życie razem wzięte. I zdecydowanie nie byłam na to gotowa...
- Ty chyba sobie ze mnie żartujesz, Bettany... – warknął i pokręcił głową. - Naprawdę nie mogłaś nam tego oszczędzić? Nie masz wstydu? Cholera, po co w ogóle pytam? Po tym co wczoraj zaprezentowałaś, to chyba pytanie retoryczne. Jasne, że nie masz! Ale myślałem, że przynajmniej ze względu na naszą dawną przyjaźń oszczędzisz mi tej niezręcznej sytuacji i po prostu dasz mi kurwa święty spokój! – koniec zdania wywrzeszczał, a ja poczułam jak łzy płyną mi po policzkach.
- Ray... - wyszeptałam.
- Och jasne, teraz będziesz brała mnie na litość? Przeleć mnie, bo co? Przeleć mnie bo się zabije, albo może przeleć mnie bo stąd nie wyjdę, czy też przeleć mnie bo zrobię przedstawienie paradując naga ze stajni do domu, co wymyślisz tym razem?! – krzyknął.
O Boże... Zaniosłam się płaczem i pokręciłam głową.
- Ray, błagam...
- Już błagałaś. Przestań się upokarzać, miej choć odrobinę godności, poważnie Bettany...
Był okrutny. Potwornie, bezwzględnie okrutny, a ja byłam taka głupia. Zawsze odtrącał mnie brutalnie i stanowczo, ale tym razem to bolało jeszcze bardziej niż wcześniej.
- Przepraszam - powiedziałam tylko, czując sie pusta w środku - Chciałam przeprosić, nic więcej... Nigdy już nie zrobię czegoś takiego. Wybacz mi proszę, ale ty też mnie zraniłeś, byłam zazdrosna, ale to dlatego że ja zawsze... Zawsze...
Nie wiedziałam co miałabym dodać... Znowu wywrzeczeć mu w twarz jak bardzo go kocham? Przecież on to wie. Gardzi moją miłością. A to w jaki sposób do mnie mówił raniło do krwi...
- Myślisz, że głupie przepraszam wystarczy, Betty? – Spytał jadowicie. – Jestem tylko facetem, a ty, jedno muszę ci przyznać, jesteś piękna. Masz piękne ciało. Dlatego zrobiłem coś, czego nigdy nie chciałem robić, dlaczego mnie do tego zmusiłaś? Dlaczego robisz mi coś takiego? Tyle razy mówiłem ci, że jest między nami granica której nie chcę przekraczać, dlaczego robisz wszystko, żebym złamał daną sobie obietnicę?! Myślisz że jak będziesz kręciła mi swoja gołą, śliczną cipką przed twarzą to w końcu ci ulegnę? Super, sprytne naprawdę. Tylko dlaczego nie dociera do ciebie, że ja tego nie chcę! Ile razy mam ci powtórzyć abyś dała mi spokój, i znalazła sobie kogoś kto będzie zainteresowany? Ja kurwa nie jestem! Zrozum to w końcu!
Patrzyłam na niego, a fale wstydu przelewały się przeze mnie jak tsunami. Zmusiłam go do wylizania swojej cipki, właśnie wykrzyknął mi to w twarz, razem z mnóstwem innych bolesnych faktów. Chyba nie mógł być bardziej brutalnie szczery. To koniec.
- Odejdę – odparłam. – Nigdy już cię nie dotknę, ani nie postawię cię w takiej sytuacji. Chciałam cię tylko przeprosić, dlatego tu przyszłam. A jeśli chodzi o to co zrobiłam, to nie mam nic na swoje usprawiedliwienie oprócz tego, że... Chciałam być tylko jedną z tych kobiet. Chociaż raz poczuć się jak one, chociaż raz poczuć ciebie. Mieć cię chociaż przez jedną chwilę. Nie chciałam żebyś... Robił to, co zrobiłeś, mimo że nie zamierzam kłamać, było mi cudownie. Ale zawsze pragnęłam cię do szaleństwa i po prostu straciłam rozum. Nie musisz mówić więcej, i tak czuję się podle, możesz być pewien. Nigdy nie miałam zamiaru cię zranić, ani wykorzystać, ani zrobić nic złego... Oddałabym za ciebie wszystko i zrobiłabym dla ciebie wszystko i za nic w świecie nie chciałam, żebyś czuł się w ten sposób, nie chciałam cię skrzywdzić... – głos mi się załamał, a łzy spływały strumieniami na moją szyję. – Kocham cię i jeszcze raz przepraszam. Ale i ty mnie zraniłeś... Obiecuję, że już nigdy nie zrobię czegoś podobnego. Przykro mi, Ray. Wiem że nigdy nie będziesz mój, ale ja i tak będę cię kochała, zawsze. Bez względu na to, jak bardzo na ciebie nie zasługuję, jak bardzo się ośmieszyłam i jak żałosna jestem. Bez względu na wszystko, całą sobą, będę cię kochała... - dodałam upokorzona do granic możliwości. On nawet na mnie nie patrzył. Spuścił głowę prezentując mi swój zjawiskowy profil. Zaciskał szczękę i milczał zapewne zniesmaczony i zmęczony moim zachowaniem, odliczając dni do mojego upragnionego wyjazdu.
Okej, dosyć tego. Wyszłam, a właściwie wybiegłam ze stadniny kierując się w stronę domu. Biegłam najszybciej jak mogłam, kiedy nagle poczułam że coś ostrego wbija się w moją stopę. Boże, błagam nie! Upokorzeń ciąg dalszy, drodzy Państwo, co jeszcze wymyśli nasza głupiutka, zakochana Betty?
Padłam na ziemię mając nadzieję że Ray nie wyjrzał ze stadniny i nie zobaczył jak skakałam na jednej nodze, by po chwili runąć na ziemię, jak na ostatnią kretynkę przystało.
Spojrzałam na swoją bosą stopę, wściekła na siebie. Cała drżałam i wciąż płakałam po tym co usłyszałam od Raya. Nie wiedziałam kiedy się po tym podniosę, więc to że kawałek ostrego kamienia zranił moją nogę był niczym w porównaniu do bólu który czułam w całym swoim ciele, w duszy i w sercu...
- Betty! – usłyszałam przejęty męski głos, a przede mną na kolana opadł chłopak z burzą ciemmokasztanowych loków na głowie. Znałam te włosy. Znałam te wielkie oczy w kolorze whisky, ciemne brwi i szeroki uśmiech.
- Timmy... - uśmiechnęłam się przez łzy, widząc znajomą, przyjazną twarz.
- Cholera, kopę lat, co?- spytał dotykając mojej nogi.
- Nie aż tak wiele – odparłam, a on spojrzał na mnie z czułością. Dotknął dłonią mojej twarzy i uśmiechną się szeroko. Miał uroczy i szczery uśmiech i był naprawdę cholernie przystojny, bardzo się zmienił przez te lata kiedy się nie widzieliśmy, chociaż to ostatnia rzecz o jakiej powinnam teraz myśleć.
- Rany, jesteś jeszcze piękniejsza, niż zapamiętałem. A myślałem że to w ogóle nie możliwe – zażartował, machnął na mnie i pochylił się aby mnie objąć.
- Nie próbuj mnie pocieszać. Doskonale wiem jaką kretynką jestem – odparłam, odwzajemniając uścisk, po czym zasyczałam i poruszyłam stopą.
- Nie przesadzaj. Faktycznie lepiej nie biegać tu boso, ale kretynką bym cię nie nazwał. Nie martw się, zajmę się tym, rana na szczęście jest powierzchowna. Ale muszę przyznać że nieźle mnie nastraszyłaś... - pokręcił głową, znowu mi się przyglądając.
Uśmiechnęłam się, ale Tim spoważniał, i otarł spływającą po moim policzku łzę.
- Aż tak boli?
Pokiwałam głową, patrząc mu w oczy. Nie wiedziałam co miałam powiedzieć. Rana nie bolała, ale wolałam nie nakreślać mu powodu mojego stanu emocjonalnego, mimo, że Tim był kiedyś jednym z moich najlepszych przyjaciół. To on nauczył mnie jeździć konno i spędzał ze mną długie, upalne przedpołudnia opowiadając historie o plemionach indiańskich zamieszkujących niegdyś te tereny i starych legendach, które z kolei opowiadała mu jego babcia – rdzenna Amerykanka, pochodząca z plemienia Ute. Uważałam to za absolutnie fascynujące, a teraz zauważyłam że indiańska krew płynąca w żyłach Tima dała nieco o sobie znać. Miał dość ciemną karnację, wysokie kości policzkowe i to coś w rysach twarzy, co dodawało jego niecodziennej urodzie charakteru i oryginalności. Kiedyś był po prostu ślicznym chłopcem, dzisiaj dosłownie nie dało się oderwać od niego wzroku.
- Chodź, zabiorę cię stąd... - powiedział, ścierając z mojego policzka łzy i ku mojemu przerażeniu zaczął mnie podnosić z trawy.
- Nie Timmy, nie trzeba. Dojdę sama, musiałam tylko chwilę odpocząć...
- Nie ma takiej opcji. Zaniosę cię, a po drodze wproszę się do ciebie na kawę. Tęskniłem – odparł i podniósł mnie jednym płynnym ruchem.
Tim niegdyś był wręcz przeraźliwie chudy, więc jego siła i ilość mięśni nieco mnie przytłoczyła, tym bardziej, że czułam się zawstydzona i obnażona. Nie chciałam się tak czuć, bezbronna i mała, nie chciałam żadnej bliskości z jakimkolwiek mężczyzną po tym do czego doszło wczoraj i dzisiaj między mną, a Rayem, moja pewność siebie i wszystko inne było w strzępach i po prostu chciałam być sama.
- Timmy, jesteś kochany i bardzo ci dziękuję, ale...
- Daj mi ją i wracaj do obowiązków, Tim – usłyszałam głos Raya, a moje serce zaczęło tykać jak bomba.
O Boże! Co on tu robi?
- Tak jest, panie Anderson... - odparł żartobliwie Timmy, stawiając mnie na ziemi – I tak wproszę się na kawę... – mrugnął do mnie, a ja spojrzałam na niego błagalnie, gdy Ray porwał mnie w swoje niedźwiedzie ramiona.
Skuliłam się jak pisklak, aby go nie dotykać, by nie pomyślał że to mój kolejny zboczony fortel. Całą się spięłam czując jego ciepłe męskie ciało, tak silne i twarde. Nie patrzyłam na jego profil, na jego usta. Nawet nie ośmieliłam się podnieść wzroku. Szybkim marszem zaniósł mnie do domu, kopniakiem otwierając drzwi wejściowe.
Posadził mnie na blacie, jakbym była wkurzającym przedmiotem.
- Skaleczyła się w nogę – odparł łapiąc mnie za kostkę i zerknął na ranę. – Nic jej nie jest. Pomożesz jej to opatrzeć? - mówił, a ja siedziałam z nisko spuszczoną głową. Nie ma szans, abym jeszcze kiedykolwiek na niego spojrzała.
- Oczywiście... - odparła Wendy podchodząc do nas.
-... To dobrze – przerwał jej i wyszedł.
Wendy zerknęła na mnie ze współczuciem, a ja wyciągnęłam ku niej ramiona. Potrzebowałam miłości, chociaż odrobinę. Tęskniłam za bratem i Melanie. Chciałbym z nią porozmawiać, wiedziałam że powiedziałaby coś, co podniosłoby mnie na duchu. Chciałam poczuć jak River mnie obejmuje. Przy nim zawsze czułam się kochana i bezpieczna. Ale oni mieli siebie. A ja byłam tylko samotną, małą, zagubioną dziewczynką ze złamanym sercem, dożywotnio wzdychająca do cholernego Raina Andersona, który był dupkiem numer jeden.
Wtuliłam się w Wendy pociągając żałośnie nosem.
- Och, kochanie – odparła odwzajemniając uścisk. – Daj sobie z nim spokój. Najwyższa pora, abyś o nimi zapomniała.
Pokiwałam głową, przełykając łzy.
Tak. Zdecydowanie miała rację.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro