Rozdział 25
Betty
Wakacje mijały nam na wycieczkach i wspólnie spędzonym czasie. Od tamtego wieczór upłynęły niemal dwa miesiące podczas których ja i Ray przywiązaliśmy się do siebie tak bardzo, jakbyśmy stali się jednością. Kochałam każdą chwile z nim spędzoną, każdy dzień, każdy wieczór, każdą noc i byłam tak bardzo wdzięczna za to, że możemy być w końcu razem.
River i Mel zaczęli budowę nowego domu, z czego bardzo się cieszyłam i chętnie im we wszystkim pomagałam. Po latach spędzonych w Nowym Jorku naprawdę tęsknili za spokojem i nie mogli doczekać się, aż osiądą na stałe w swoim własnym, cichym miejscu. Ray pomagał w budowie, dzięki czemu spędzali z Riverem naprawdę dużo czasu. Lili natomiast większość czasu przebywała u Tima, i zastanawiałam się jak to się skończy. Nie zachowywali się z jak para, i szczerze mówiąc nie miałam pojęcia co ich łączy, więc kiedy moja przyjaciółka akurat spędzała popołudnie z nami, i we trzy, razem z Mel siedziałyśmy przy stole popijając drinki, zastanawiałam się jak mogłabym delikatnie zahaczyć ten temat, aby się czegoś dowiedzieć.
- Cholera, bracia Anderson bez koszulki to lepsze widowisko niż kolejna część Avatara w 3d – odparła Lili siorbiąc drinka, a Mel parsknęła śmiechem. Ray i River właśnie kończyli pomagać ekipie budowlanej i ściągali rękawice robocze, mówiąc coś do siebie i pokazując na drewnienie bele, które niebawem mieli montować. – Jak wyglądał ten cały Remy? Macie jakieś fotki? Facet musiał mieć super geny.
- Remy wyglądał jak blond wersja Riva, Ray nie jest do niego podobny… – dodałam wzruszając ramionami – Nie żebym była jakimś znawcą w tej kwestii. Wydziałam gościa tylko na zdjęciach. Ale czułam się jakbym widziała mojego brata przefarbowanego na blond, słowo daję…
- Był drobniejszy niż jego synowie. Niższy, spokojniejszy i nie przywiązywał szczególnej uwagi do wyglądu, ale… - Mel spojrzała na nas sugestywnie – Kiedy rąbał drewno, a ja miałam czternaście, piętnaście, szesnaście lat… No cóż, nie będę owijała w bawełnę, przychodziłam na ranczo, żeby sobie popatrzeć… – poruszyła brawami, a my znowu się zaśmiałyśmy. – Miał w sobie coś uspakajającego…– dodała zakładając nogę na nogę.
- Uspakajającego, tak, jasne. Zależy na które części ciała… – parsknęła Lili.
- O nie, nie. Nie patrzyłam na niego w ten sposób. Mógłby być moim ojcem! – zaśmiała się Mel.
- I co z tego? Skoro był tak seksowny, to wiek nie miał znaczenia… A pociąg seksualny robi swoje… – wzruszyła ramionami Lili, a Mel jedynie się skrzywiła.
- O nie, kochana. Ja w tamtych latach nie miałam popędu seksualnego, i te części mojego ciała były w fazie permanentnego uśpienia. A Remy był po prostu przystojny, a przy okazji był też oazą spokoju i moim przyjacielem. Patrzyłam, nie dotykałam. – Mel podniosła ręce do góry.
- Domyślam się, mówię tylko, że nie wiem, czy ja byłabym tak powściągliwa. - Lili pociągnęła łyk ze słomki, a ja postanowiłam zebrać się na odwagę i w końcu zapytać.
- A skoro już mowa o gorących facetach. Czy ty i Tim… - spojrzałam sugestywnie na moją przyjaciółkę, a ona zagryzła wargę, uśmiech zniknął z jej twarzy.
- Och chciałabym, naprawdę. Timmy jest cudowny i szczerze mówiąc naprawdę martwię się o swoją cipkę, nie mam pojęcia jak obie przeżyjemy powrót do Nowego Jorku. Wystarczy, że ten facet po prostu koło mnie siedzi a ja czuję, jakbym miała zaraz eksplodować. Widziałyście jakie on ma niesamowicie seksowne usta? – wywróciła oczami i opadła na oparcie fotela, wachlując się serwetką.
- Tim jest seksowny jak cholera. – dodała Mel. – I słodki. Te piegi i kręcone włosy mnie rozwalają.
- Prawda? – powiedziała moja przyjaciółka patrząc w dal z rozmarzeniem.
- No i jest uroczy i ma złote serce… Więc… W czym problem? Czemu nie chcecie spróbować? – Mel wzruszyła ramionami, a Lili zrobiła zbolałą minę.
- Bo jestem pewna, że prędzej czy później i tak się w nim zakocham. Albo już się zakochałam, z przerażeniem stwierdzam, że to całkiem możliwe…
- Dziewczyno, Tim dałby ci cały świat. To jeden z tych facetów, który jest wart zachodu, mówię poważnie, a wiem coś o tym – dodała Melanie, a Lili spojrzała na nią wymownie.
- Nie rzucę mojego życia w Nowym Jorku – odparła. – Wiem, że dla Betty to proste – pokazała na mnie dłonią – Zawsze kochałaś Raya i nie znosiłaś wracać do miasta. Decyzję właściwie musiał podjąć on, bo w momencie kiedy powiedział „tak” po prostu dał ci szansę na spełnienie twoich marzeń.
No cóż nie zamierzałam zaprzeczać, dokładnie tak było. Nie musiałam się zastanawiać czego chcę, bo aż nazbyt dobrze to wiedziałam. Chciałam być tutaj, z Rayem. Chciałam rzucić wszystko nie oglądając się za siebie. Rozmawiałam z nim o tym i mimo, że próbował wybić mi to z głowy, to nie miał najmniejszych szans. Nigdy nie byłam szczęśliwa w Nowym Jorku, ani studia, ani scena nie dawały mi satysfakcji. Chciałam zacząć od nowa. Tutaj, z nim. I nie mogłam być bardziej szczęśliwa.
- Więc ty i on? To koniec?
- Tego nie powiedziałam. Zostaję jeszcze kilka dni, będziemy musieli pogadać i kto wie co się wydarzy – powiedziała sunąc palcem po swojej dolnej wardze. – Ale ja się tutaj nie przeniosę, nie dam rady. Za bardzo brakowałby mi mojego życia. Mojej pracy i mojej pasji. A nie mogę ciągnąć go ze sobą… A już szczególnie nie mogę ciągnąć za sobą dzieciaków…
- Tak, to musi być wielka odpowiedzialność – dodała Melanie, a Lili pokręciła głową.
- To nie o to chodzi… Oczywiście, to jest wielka odpowiedzialność, ale… pokochałam te dzieci, a te wszystkie tygodnie z nimi spędzone dały mi poczucie czegoś, czego nigdy nie miałam. Mam na myśli rodzinę… Ten dom, Timmy i dzieciaki… Myślę że nigdy nie czułam się tak bardzo z kimś zżyta, chciałbym być tego częścią, ale… Mam też swoje życie. To nie takie proste.
- Jasne, że to nie jest proste. – odparła Mel poklepując Lili po ramieniu. – Ja pojechałam za Riverem do Nowego Jorku i wiesz co? Absolutnie nie żałuję. Bo najważniejsze to być z kimś kogo pragniesz. Nie ważne gdzie. Ważne z kim. – dodała i uśmiechnęła się ciepło, po czym wstała od stołu, gdy River i Ray ruszyli w naszym kierunku, naciągając koszulki na swoje spocone ciała.
- Cholera. – wysapał mój brat – Tu jest jakiś milion stopni. Mam dość. Potrzebuje klimatyzacji. – dodał targając swoje proste, kasztanowe i nieco zbyt długie włosy, niemal zupełnie mokre od potu.
- Spokojnie panie prezesie, będzie i klimatyzacja. – parsknął Ray, pijąc wodę z butelki.
- Dyrektorze! – poprawiałam Raya, unosząc palec w górę.
- Och, zamknijcie się. – River opadł na krzesło, opróżniając szklaneczkę z wodą, po czym zerknął na Lili i uśmiechnął się ciepło.
- Smutno będzie bez ciebie. Tim będzie tęsknił – odparł.
- My też – dodałam z uśmiechem.
- Dziękuję wam. Ale no cóż, czas wracać do rzeczywistości. Kolejny rok na Akademii sam się nie zaliczy. Poza tym strasznie tęsknię za sceną. Zresetowałam się i wrócę tam z nową energią.
Ray zaniepokoił się na te słowa i zerknął na mnie.
- Kochanie, jesteś pewna, że nie chcesz wracać z Lili? Mógłbym lecieć z tobą… - powiedział splatając palce naszych dłoni.
- Tutaj jest mój dom. Z tobą. O ile i ty tego chcesz.
- Ale tak wiele tam osiągnęłaś, tak wiele pracy włożyłaś, aby to wszystko osiągnąć…
- Kiedyś, kiedy rozmawiałam z Timem powiedziałam mu to samo. Kim będę jeśli nie tą idealną Bettany, żyjącą treningami, koncertami i próbami, ciągła nauką i przedstawieniami… Jeśli to wszystko rzucę, aby spełniać swoje marzenia to kim będę…? I wiecie co mi powiedział? Że będę sobą. Sobą! Cholera, oświecił mnie. To takie proste, takie oczywiste, a tak ciężko nam czasami sobie to uświadomić… Chcę być sobą. Tutaj jestem i będę sobą.
Lili słuchała mnie ze zmarszczonymi brwiami. Nagle wstała od stołu tak szybko, że niemal przewróciła krzesło.
- Przepraszam was. Muszę gdzieś iść. Nie wrócę na noc, więc nie czekajcie, pa!
- Okej…
I już jej nie było. Popatrzyliśmy na siebie wymownie, a Ray się zaśmiał.
- Tim będzie miał chyba nienajgorszą noc - rozciągnął swoje gibkie ciało na krześle i odrzucił do tyłu głowę.
Mogłabym patrzeć na niego godzinami, latami a i tak wiedziałam że nigdy nie przyzwyczaję się do tego jaki jest niesamowity. Nie ważne ile razy będę całowała te pełne usta, pieściła wargami jego szyję i szczękę i te wszystkie miejsca, które tak uwielbiałam, za każdym razem będę się czuła jakby pozwolił mi na to po raz pierwszy. Rany na jego twarzy ładnie się zagoiły, ale i tak miał kilka nowych blizn. Teraz do szramy którą miał na dolnej wadze i na żuchwie, dołączyła spora na szczęce i kości policzkowej, ale mimo że nienawidziłam tego że cierpiał, to nie mogłam zaprzeczyć faktowi, jak niesamowicie podniecały mnie te jego idealne niedoskonałości. Wszystkie te blizny, które pokazywały mi kim był i przez co przeszedł, jak wiele oboje musieliśmy przejść by być razem. Jak wiele bitew musieliśmy stoczyć, jak mocno musieliśmy walczyć o nasze szczęście.
Bo czasami musimy walczyć o nasze szczęście. Jeśli nie podejmiemy ryzyka, jeśli nie podniesiemy się po upadku, jeśli zrezygnujemy kiedy będzie ciężko, to jak wiele osiągniemy? To w naszych rękach leży nasz los, i musimy zrobić wszystko aby zdobyć to, co my sami nazywamy swoim szczęściem. Czymkolwiek, lub kimkolwiek by ono nie było.
Najlepsze rzeczy w naszym życiu przychodzą nam z trudem. To co najcenniejsze jest często obkupione bliznami, łzami i cierpieniem. Ja walczyłam o moje szczęście. Walczyłam o nie latami, mimo tego jak często miałam dość. I wiecie co? Naprawdę było warto.
Z przemyśleń wyrwał mnie głos mojego brata, który właśnie uderzył moje szczęście w ramię i zaczął się dziwnie szczerzyć.
- Za pomoc przy budowie naszego domu zabieramy was ze sobą na naszą ostatnią wycieczkę w tym roku.
- Gdzie? – zapytał Ray z zainteresowaniem.
- Myśleliście żeby zobaczyć Matterhorn? – spytała Mel, a na moje usta wypłynął gigantyczny uśmiech.
***
Niemal spałam leżąc na brzuchu, kiedy poczułam jego duże ciepłe dłonie między moimi nogami. Westchnęłam z przyjemności i mocniej wypięłam pupę, kiedy zsunął ze mnie majtki. Całował moje pośladki i uda, ale kiedy poczułam jego mokry, ciepły język dokładnie tam, gdzie tak bardzo tego potrzebowałam jęknęłam głośno w poduszkę, wspierając się na kolanach i rozstawiłam szeroko nogi, dając mu lepszy dostęp do każdej części mojego ciała. Zamruczał i położył się na materacu, pode mną, łapiąc mnie za pupę i biodra. Każdy ruch jego języka sprawiał, że jęczałam coraz głośniej i czułam coraz większą rozkosz, chcąc więcej, ale on lizał mnie powoli i leniwie, leżąc wygodnie między moimi nogami. Robił to przez wiele minut, a kiedy już niemal dochodziłam przestawał i gryzł mnie po wewnętrznej stronie ud, sprawiając, że odchodziłam od zmysłów. Kiedy zrobił to samo po raz kolejny, pomyślałam że naprawdę nie zniosę tego ani chwili dużej, więc zdecydowałam się przejąć kontrolę. Złapałam go delikatnie za włosy ustawiając się tak, aby było mi wygodnie i zaczęłam ujeżdżać jego usta jak mi się podobało, na co zajęczał zachęcająco, pomagając mi zachłannymi ruchami swoich warg. Zerknęłam w lustro które stało naprzeciwko naszego łóżka i zobaczyłam siebie i jego, nas. Słyszałam jak wzdycha i zatopiłam dłoń w jego długich włosach, podziwiając w lustrze niesamowite ciało, leżące pode mną. Obraz jego dużych dłoni zaciskających się na moich biodrach, szerokich ramion, umięśnionego brzucha i wszystkiego co było poniżej, oraz widok rytmicznie poruszającej się szczęki, kiedy mnie lizał, był niemal równie podniecający i niesamowity jak doznania, które dawał mi dotyk. Po kilku chwilach patrzenia i ocierania się o jego język doszłam tak mocno, że zobaczyłam gwiazdy, a on zamruczał dotykając mnie po raz ostatni. Zeszłam z jego twarzy opadając ze zmęczeniem na poduszki, gdy uśmiechnął się oblizując usta.
- Ty pieprzyłaś mnie, a teraz ja będę pieprzył ciebie. – powiedział, po czym złapał mnie za kostkę i pociągnął na brzeg łóżka wchodząc we mnie z całej siły. Krzyknęłam, ponieważ orgazm który dał mi przed chwilą, pieszcząc mnie ustami był zupełnie inny niż ta przyjemność, którą czułam teraz. Tamto było rozkoszą samą w sobie, a to co robił mi kiedy we mnie wchodził, było czymś czego z pewnością nie dało się opisać słowami, rozkoszą połączoną z odrobiną bólu i tak intensywną, że nie chciałam, aby kiedykolwiek przestawał. Ray lubił ostry seks, a ja to kochałam. Mimo tego jaka drobna byłam w jego ramionach i z jaką łatwością mógłby mi zrobić krzywdę nawet nieświadomie, nigdy tego nie zrobił. Zawsze wiedział co chce mi dać i jak ma mi to dać. Wiedział czego potrzebuję, a ja planowałam w zamian oddać mu wszystko.
Brał mnie mocnymi pchnięciami, dotykając mojej szyi, górując nade mną, a ja jak zwykle błagałam go o więcej. Całował mnie mocno i gwałtownie, a kiedy skończyliśmy, jego pocałunki stały się czułe i powolne. To również kochałam. Dotykałam jego barków i pleców, przyciskając go do siebie jak najmocniej i syciłam się smakiem jego ust. Kiedy położyliśmy się wracając do snu, a ja ułożyłam się w jego objęciach, przypomniałam sobie o tym, jak jakiś czas temu marzyłam, aby go mieć. Teraz miałam swoje szczęście tuż przy sobie, a wraz z nim wszystko, czego kiedykolwiek chciałam. I byłam dokładnie tam gdzie chciałam być - w jego ramionach. Nawet w najśmielszych snach nie wyśniłabym sobie takiego scenariusza.
No cóż najwyraźniej marzenia naprawdę się spełniają.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro