Rozdział 23
Rain
Zastanawiałem się co robić. Uciekać? To byłoby najrozsądniejsze wyjście, ich było do cholery pięciu, połamią mnie i, o ile w ogóle wyjdę z tego żywy, to niewiele ze mnie zostanie. Zacisnąłem dłonie w pięści, analizując moją szansę w tym nierównym starciu, kiedy oni obeszli mnie na około, jakby czytali mi w myślach wiedząc, że jedyną moją szansą była ucieczka.
Okej, trudno. Co ma być to będzie.
- Ale z ciebie pieprzona pizda, grubasie. Po co lazłeś na walkę skoro tak bardzo bałeś się kuku? Uczciwie stłukłem ci ten twój obleśny, tłusty tyłek, a ty przyjeżdżasz pod mój dom z całą pieprzoną trzodą chlewną, aby „spłacić długi" - zaśmiałem się głośno - Ojej, bo się popłaczę, cioto. Ciesz się, że i tak zlitowałem się nad twoją paskudną gębą, bo mogło być znaczenie gorzej i przyjmij to tej swojej tępej głowy, że nie miałeś ze mną cholernych szans. - skończyłem spluwając do jego stóp i parsknąłem z pobłażaniem. Tak, zapewne nie powinienem pyskować tylko starć się załagodzić sytuację, ale kurwa naprawdę nie potrafiłem. Od dziecka miałem niezdrową tendencję do ładowania się w kłopoty i tak zostanie do końca, przykro mi.
Grubas z pewnością nie miał nic na swoje usprawiedliwienie, i nie był też przy okazji szczególnie elokwentny, bo po prostu podszedł i zamachną się na mnie kijem. Złapałem za niego i szarpnąłem mocno, w tym samym czasie uderzając go w szczękę tak, że krew trysnęła na koszulkę wytatuowanego dupka tuż obok.
- Teraz to już kurwa nie żyjesz - warknął i rzucił się na mnie, a kiedy jego kumple zauważyli, że dostaje ode mnie w totalnie żałosny sposób, złapali mnie abym nie mógł się bronić. Rzucałem się i wyrywałem uderzając na oślep, ale na niewiele się to zdało. Jeden z nich złapał mnie za włosy, odchylając mocno moją głowę, dwóch innych trzymało mnie za ramiona, a grubas zaczął okładać moją twarz i brzuch. Krew lała się z moich ust, i napinałem mocno mięśnie brzucha, aby uderzenia tej cioty sprawiły jak najmniejsze szkody,
ale ból i tak był otumaniający. Czułem jak mocne uderzenia lądują na moich żebrach i całym moim ciele, czułem jak krew zaczyna zalewać mi oczy, sączy się z ran na twarzy i skapuje na moją szyję i ubranie.
- I co teraz powiesz, laleczko?
- Bijesz gorzej niż moja matka - parsknąłem śmiechem, a wtedy dupek wziął kij i zamierzył się nim we mnie. Zamknąłem oczy szykując się na jeszcze większy ból, kiedy usłyszałem wrzaski, i z pewnością to nie ja krzyczałem. Otworzyłem oczy i zobaczyłem jak facet który przed chwilą miał okładać mnie kijem wrzeszczy z przerażeniem odmalowanym na twarzy, bo ktoś właśnie łamał mu rękę. I mówię poważnie, bez względy na to jak niedorzecznie to zabrzmiało. Kiedy upadł na kolana zobaczyłem mojego brata, który stał nad tym dupkiem i właśnie miażdżył mu dłoń, a kiedy zerknąłem w kierunku piątego, który przypatrywał się nam jeszcze kilka chwil temu, zauważyłem że leży nieprzytomny na ziemi.
Trzech koksów puściło mnie i ruszyło na Rivera , ale ja złapałem jednego z nich dając mu z impetem w twarz. Grubas z połamaną ręką kwilił na trawie patrząc z niedowierzaniem na swoje połamane kości, podczas gdy mój brat obijał mordy pozostałym. Rany, naprawdę cieszyłem się ze nie rzucił się na mnie w kuchni.
Nie mieli z nim szans i mimo że dostał dwa razy w twarz, tak że krwawiły mu usta to dosłownie ich miażdżył za pomocą potężnych kopnięć i uderzeń, z których każde odbijało się z łoskotem wśród odgłosów walki. Ja też poradziłem sobie całkiem nieźle z moim przeciwnikiem, tym bardziej biorąc pod uwagę to w jakim byłem stanie, a kiedy River wymierzył ostatni cios, tak że wszyscy leżeli na ziemi oddychając z trudem złapał za kij bejsbolowy.
- Jeśli jeszcze kiedykolwiek któryś z was dotknie kurwa mojego brata to was pozabijam jebane cioty, zrozumieliście? To będzie kurwa strasznie bolało i nie macie pojęcia jak bardzo jestem pojebany i do czego jestem zdolny jeśli chodzi o moją rodzinę. Rozumiemy się? - spytał odchylając głowę jednego, na co wszyscy tylko przytaknęli.
River podszedł z kijem do nowiutkiego BMW i zaczął go nim okładać na co jeden z łysych dupków zajęczał z przerażaniem, wstał szybciej niż pozostali i zaczął kierować się w stronę mojego brata.
- Nawet się kurwa nie waż, bo obije nim ciebie. Jak wolisz? - spytał, a kiedy tamten zmarł w bezruchu mój brat kontynuował. Śmiałem się jak szalony, kiedy rozwalił szybę i potłukł lampy, obijając blachy ze wszystkich stron, a na koniec rzucił kijem w przednią szybę. Cholera w życiu się bym tego po nim nie spodziewał. Mel niby coś tam mówiła, że jak mu odbije to ciężko go powstrzymać, ale sorry nie było szans abym sobie kiedykolwiek coś podobnego wyobraził.
- A teraz spierdalajcie i jeśli nie chcecie mieć jutro psów na chacie to zapomnijcie, że kiedykolwiek tu byliście, bo widzicie, tak przy okazji wystarczy moje słowo żebyście poszli siedzieć, zrozumiano?!
Weszli do samochodu i odjechali z piskiem opon. Dosłownie.
Spojrzeliśmy na siebie z moim bratem, a ja uśmiechnąłem się szeroko.
- Stary, to było zajebiste...
- W co ty się wpakowałeś dzieciaku, co? - spytał poważnym tonem, natychmiast przestawiając się na tryb przynudzającego, odpowiedzialnego, starszego brata, po czym podszedł do mnie i przyglądał się mojej twarzy z wyraźną troską. - Powinienem ich zabić, spójrz co ci zrobili... - starł ręką krew z mojego policzka, a ja poczułem, że cholera naprawdę kocham mojego brata i znowu się uśmiechnąłem. Westchnął, jakby już nie miał do mnie siły, po czym złapał moją głowę i przytulił mnie do siebie. - Nie rób więcej takich głupstw, nie będę cię później zbierał z chodnika. Co by się stało gdybym nie przyjechał...? Boże, nawet nie chcę sobie tego wyobrażać... - mówił z przejęciem, a jak go objąłem.
- Przyjechałeś. - powiedział tylko i znowu spojrzeliśmy sobie w oczy. - Cholera ale ich rozniosłeś, obiecaj że mnie tego nauczysz.
- Uczę się tego od dwudziestu pięciu lat, gówniarzu. - pokazał na mnie palcem i znowu wytarł ze mnie krew.
- Brzmisz jakbyś był jakiś starym dziadkiem, a przed chwilą rozniosłeś kilku koksów i rozwaliłeś im samochód, jakbyśmy obaj wciąż byli nieodpowiedzialnymi gówniarzami z liceum, stary!
- Poniosło mnie i wcale tego nie pochwalam! - odparł jak zwykle przynudzając.
- Och okej, dobra, dobra. Przyznaj się, w głębi jesteś taki jak ja. - oparłem się na nim, dźgając jego szeroką klatkę piersiową swoim palcem, a on się zaśmiał.
- Coś w tym jest... - potargał moje włosy, ale po chwili znowu patrzył na mnie zmartwionym wzrokiem - Jeśli chcesz być z Betty to musi się skończyć, Ray. Bójki, picie, to całe gówno...
Pokiwałem głową, ale zaraz... Czy on chciał przez to powiedzieć, że...?
- Takie sytuacje nie mogę się powtarzać, nigdy więcej. Pogadam na wszelki wypadek z dziadkiem, bo oni mogę tu wrócić... Najlepiej żeby psy i tak ich konkretnie nastraszyły, bo nie chcę, żeby coś ci się stało, tylko dlatego, że jesteś nieodpowiedzialnym gnojkiem, rozumiemy? Załatw mi ich nazwiska, a później trzymaj się od tego z daleka.
Znowu pokiwałem głową, patrząc na niego z nadzieją.
- River, ja... Naprawdę ją kocham. Cholera stary, poważnie się zgadzasz...?
- To nie ja mam się zgadzać, Ray. Okej patrzenie jak się pieprzycie na stole już zawsze zostanie jednym z moim najbardziej traumatycznych wspomnień - spojrzał na mnie wymownie i pokręcił głową - Ale cholera kocham was, chce dla was dobrze... I nie wierzę, że zerwaliście kontakt przeze mnie...
Popatrzyłem na mojego brata i zamrugałem. Pomyślałem, że chciałbym aby on też wiedział o mnie wszystko.
- To nie tylko o to chodzi. Ja po prostu od zawsze czułem się... Nieodpowiedni dla niej. Z wielu różnych względów, zaczynając od tego kim jest dla ciebie, a kończąc na tym że zawsze uważałem że ona zasługuje na kogoś lepszego, niż ja. Od zawsze czułem się gorszy, brudny i zniszczony, i nie sądziłem że miałbym prawo być z kimś takim jak ona...
- Jaki? - spytał River patrząc się na mnie z niepokojem. - Czemu do cholery czułeś się brudny lub gorszy? - dodał z miną jakby nie wiedział, czy chce słyszeć resztę, ale i tak mu opowiedziałem. Opowiadałem mu o wszystkim co mnie spotkało, a on trzymał mnie, jakby pilnował, abym się nie rozpadł. Przytulał mnie i mówił mi, że ten chłopiec, Rain, ten sam którego się wyrzekłem i uznałem za martwego, że on, właśnie on był tak cholernie dzielny. Że jest z niego dumny, jest dumny ze mnie. I że zawsze będzie mnie wspierać. Powiedział mi, że Betty walczyła o mnie jak lwica czyli, jak zawsze, i że kazała mu przyjechać abyśmy wszystko wyjaśnili.
- Czemu tak szybo się z tym pogodziłeś, co? - spytałem po dłuższym czasie kiedy siedzieliśmy i paliliśmy papierosy, powoli zbierając się do powrotu na ranczo. River opatrzył z grubsza moją twarz ale coraz częściej używał słów takich jak szycie, szpital i masakra, więc postanowiłem chociaż spróbować odwrócić jego uwagę od mojego stanu
River spojrzał na mnie i zgryzł wargę.
- Mel spytała mnie czy gdybym przyjechał tu te kilka lat temu, a ona nie byłaby zwykłą dziewczyną, mieszkającą po sąsiedzku tylko twoją przyrodnią siostrą, córką twojej matki, obcej dla mnie kobiety, i jakiegoś faceta którego w życiu nie widziałem, to czy bym się w niej zakochał.
Uniosłem brew, ale zachichotałem. Mel zawsze wiedziała co powiedzieć.
- I...? - spytałem
- To chyba oczywiste. Jasne, że bym się w niej zakochał. Kiedy postawię się w twojej sytuacji już nie jestem taki wściekły. - wzruszył ramionami, i poklepał mnie po ramieniu - Chodź wracamy do nich, bo zaraz zaczną wydzwaniać.
Pokiwałem głową, a gigantyczny kamień spadł mi z serca i już wiedziałem...
Nie ważne gdzie jestem, co zrobiłem, kim byłem lub kim się stanę, kiedy jest ze mną moja rodzina i kobieta którą kocham i kochałem od zawsze, mogę do cholery wszystko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro