Rozdział 21
Rain
Patrzyłem na swoje odbicie w lustrze analizując to, co zrobiłem. Nie było już odwrotu, ale tak naprawdę, to dobrze. Nie chciałem rezygnować i być może do końca nie przemyślałem tego co postanowiłem zrobić, ale dzięki temu podjąłem w końcu decyzję. Wybrałem ją. Bez względu na konsekwencje i na to, czy na nią zasługuję.
Przez cały ten czas pozwalałem aby strach, wyrzuty sumienia i poczucie bycia kimś gorszym mi ją odbierało. Lęk przed odrzuceniem, świadomość tego, kim ona dla mnie jest, kim jest dla mojego brata, to że mógłbym stracić ich oboje… W rezultacie niemal straciłem samego siebie. Bałem się tego co będzie działo się ze mną bez Betty. Tego, że w końcu stanę się wrakiem człowieka, którym powoli zaczynałem być, ćpunem, alkoholikiem, bez rodziny, bez bliskich. Nie musiałem być kimś takim. Musiałem za to wziąć się w garść. Jeszcze mogłem coś osiągnąć, tym bardziej z tak niewiarygodną dziewczyną u boku, która kochała mnie do szaleństwa i to mimo wszystkich moich wad. Powinienem zapomnieć o przeszłości i o małym chłopcu którym kiedyś byłem, powinienem przestać się karać, zadręczać i zacząć żyć. Najwyższa pora.
Założyłem czarną koszulkę i zaczesałem do tyłu swoje jasne włosy. Moja poobijana twarz mogła wyglądać lepiej, ale w jasnobłękitnych oczach widziałem radość. Ekscytację, miłość, nadzieję. I tego zamierzałem się trzymać.
Chciałem w końcu być szczęśliwy.
Zamierzaliśmy wyjść z Betty, aby spotkać się z jej przyjaciółką, której jeszcze nie zdążyłem poznać. Ponoć pomagała Timowi z dzieciakami, więc już ją lubiłem. Musiałem też przeprosić Tima, za to co zrobiłem. W między czasie dowiedziałem się o śmierci jego mamy i nie mogłem sobie wyobrazić tego, co ten chłopak teraz czuje, jak ogromna odpowiedzialność na nim ciąży i jaki jest cholernie dzielny i odpowiedzialny w tym wszystkim co go spotkało. Zamierzałem mu pomóc i poinformować go, że jeśli kiedykolwiek będzie czegoś potrzebował, to może na mnie liczyć. Mimo, że byłem od niego o siedem lat starszy, to na myśl o jednym dziecku, którym miałbym się opiekować oblewał mnie zimny pot, a czwórka? I to dzieciaków po przejściach które straciły oboje rodziców, w tym dwa maluchy? Cholera.
Wyszedłem z łazienki i spojrzałem na najpiękniejszą dziewczynę na świecie. Uśmiechała się do mnie, a ja nie mogłem uwierzyć ze jest moja. Pochyliłem się aby dać jej buziaka i chyba oboje nie mogliśmy w to uwierzyć. To, że możemy się tak po prostu dotykać, pozwalać sobie na bliskość. Naprawdę nie potrzebowałem więcej do szczęścia.
Przespacerowaliśmy się po mój motor, który zostawiłem u Maxa przed domem, a później pojechaliśmy do Tima.
Kiedy zadzwoniliśmy dzwonkiem otworzyła nam prześliczna dziewczyna o ponętnych kształtach. Miała włosy niemal w identycznym kolorze jak moje, platynowo złote, długie i proste, oraz bardzo jasne oczy. Uśmiechnęła się promiennie i byłem pewien, że tym właśnie uśmiechem zjednywała sobie nawet najbardziej gburowate i nadęte osoby – czyli na przykład mnie. Już ją lubiłem.
- Proszę, proszę… – powiedziała na przywitanie, mierząc mnie uważnym spojrzeniem. – Nasze gołąbeczki w końcu raczyły nas zaszczycić swoją obecnością. – zerknęła na swoją przyjaciółkę i poruszyła sugestywnie brwiami.
- Nie jest tak późno. – odparła Betty zerkając na zegarek
- Bardzo mi miło, jestem Lili i serio, naprawdę aż tak dużo o tobie słyszałam . – powiedziała do mnie, robiąc zabawną minę – Ona potrafi nie gadać o niczym innym, ale stary, w sumie jej się nie dziwię. Dobrze w końcu cię poznać. – dodała wyciągając w moją stronę rękę, a kiedy podąłem jej swoją, potrząsnęła nią z zaskakującą siłą.
- Ja też sporo o tobie słyszałem i też cieszę się, że mogę cię poznać.
- Sporo? Człowieku nie masz pojęcia co to znaczy sporo… – dodała konspiracyjnym szeptem pokazując na Betty palcem
- Ej nie przesadzaj, nie zanudzałam cię aż tak bardzo! – zachichotała Betty. Wtedy do naszych stóp podbiegł Nemo, którego wzięła na ręce. - Moja psinka! Stęskniłam się za tobą… - Nemo chyba również stęsknił się za swoją panią bo machał szaleńczo ogonkiem i lizał ją po szyi, a Betty śmiała się w najcudowniejszy z możliwych sposobów. Naprawdę była, aż tak piękna. Zachwycająca i najwspanialsza na świecie. Kochałem na nią patrzeć. Kochałem jej słuchać. Kochałem z nią być.
Kiedy weszliśmy do domu, zobaczyliśmy bałagan i biegające wszędzie dzieciaki, a po chwili doszedł do nas Tim wycierający sobie koszulkę z czegoś brudnego.
-Timmy, stary tak strasznie cię przepraszam za to, co zarobiłem… Nie wiem co mi odbiło, byłem pijany i strasznie żałuję, że tak cię potraktowałem. – nie zamierzałem tracić czasu, tylko od razu na przywitanie okazać skruchę.
- Spokojnie, nic się nie stało… - Tim poklepał mnie po przyjacielsku, a ja złapałem go w ramiona, bo nie widziałem go odkąd zmarła jego mama.
- Tim okropnie mi przykro z powodu twojej mamy… Jeśli kiedykolwiek będziesz czegoś potrzebował, łącznie z siedzeniem z twoimi dzieciakami, gotówką i czymkolwiek co przyjdzie ci do głowy to jestem, okej? – Tim odwzajemnił mój uścisk i spojrzał na mnie, uśmiechając się z wdzięczność.
- Bardzo to doceniam, nie wiesz ile to dla mnie znaczy…
Dziewczyny patrzyły na nas w niemym wzruszeniu, wiec odchrząknęliśmy odsuwając się od siebie. Naprawdę lubiłem tego dzieciaka, pracował u nas razem ze swoim tatą jeszcze kiedy był malutkim chłopcem i był jednym z ulubieńców mojego taty. Graliśmy w piłkę i wiedziałem, że zawsze traktował mnie trochę jak starszego brata. I teraz zamierzałem poniekąd się nim stać. Na pewno będę sprawdzał jak Tim sobie radzi i w razie potrzeby go wspierał.
Resztę wieczoru przegadaliśmy o wszystkim i o niczym. Lili i Tim zachowywali się jak para prawdziwych przyjaciół, ale jednocześnie patrzyli sobie w oczy, jakby mieli ochotę się na siebie rzucić, zedrzeć z siebie ciuchy i pieprzyć się do utraty przytomności, mówię serio. Jednak całkiem nieźle tuszowali to słodkimi uśmieszkami i grzecznościowymi teksami, połączonymi z analizowaniem co zrobić dzieciakom na kolacje, kiedy położyć je spać, i dlaczego Denny znowu wyrzygał marchewkę. No cóż, współczułem im.
Kiedy zrobiło się późno i zaczęliśmy się zbierać do domu Tim i Lili zaczęli sprawiać wrażenie, jakby zupełnie nie wiedzieli jak się zachować.
- Jeśli być chciał… To mogłabym zostać znowu na noc. – powiedziała nieśmiało Lili, zakręcając kosmyk swoich jasnych włosów na palec, a my zerknęliśmy na siebie z Betty w dość wymowny sposób. Tim wyglądał jakby ktoś właśnie powiedział mu, że wygrał milion na loterii. Co najmniej.
- Nie chciałbym, żebyś traciła wakacje, na ciągłym siedzeniu z nami…
- Ale ja chcę. O ile to nie problem…
- Nie! Jasne że nie, właściwie to jestem ci za to naprawdę strasznie wdzięczny… Nie wiem jak ci się odwdzięczę…
- Coś wymyślimy. – odparła sugestywnie, na co Timowi opadła szczęka, a Lili zrobiła dość zakłopotaną minę. – Żartowałam oczywiście. Cała przyjemność po mojej stronie, lubię być z wami…
- W takim razie mamy szczęście… - odparł Tim i zaczęli się gapić na siebie z głupkowatymi uśmieszkami.
Okeeeej.
To była naprawdę dość dziwna słowna gra wstępna, ale chyba powinniśmy się zmyć z Betty i zostawić ich samych, aby mieli trochę czasu dla siebie, póki dzieciaki spały.
Kiedy byliśmy już w domu, Nemo szybko pobiegł do swojego łóżeczka, wyraźnie zmęczony całym dniem spędzonym z czwórką dzieci, chociaż widać było że naprawdę je pokochał, bo nie mógł się z nimi rozstać. Dzieciaki były urocze. Denny w każdym wzbudziłby instynkt opiekuńczy, a dziewczynki były słodkie.
Usiedliśmy na kanapie patrząc sobie w oczy.
- Idę pod prysznic. – powiedziała Betty patrząc na mnie wymownie, a ja natychmiast się podnieciłem.
- Coś sugerujesz? – spytałem unosząc do góry brew i uśmiechnąłem się szeroko.
- O tak, kochanie. Już zbyt długo czekałam…– odparła pociągając mnie ze sobą.
Kochanie się z nią pod prysznicem to było zdecydowanie więcej, niż byłem w stanie znieść. Jej mokre, gibkie ciało robiące mi te wszystkie rzeczy, których nawet nie potrafiłem sobie wyobrazić, jej pełne piersi, jej gorące usta i nasze ciała tańczące ze sobą w doskonałym rytmie, pasujące do siebie tak idealnie. Nie pieprzyliśmy się, my się kochaliśmy. Długo, powoli i leniwie, bardziej lub mniej intensywnie, niesamowicie. Poruszała się na mnie w sposób, w jaki tylko ona potrafiła. Jej biodra wykonywały płynne, hipnotyzujące ruchy, i nie sądziłem że to możliwe, aby ktoś potrafił robić takie rzeczy ze swoim ciałem, ale najwyraźniej dziewczyna, która spędziła całe życie na sali treningowej, potrafiła później wykorzystać nabyte tam umiejętności podczas seksu, dzięki czemu nazwałem się największym szczęściarzem w historii świata.
Postawiłem sobie za cel, aby polizać i pocałować każdy milimetr jej skóry, a ona zrobiła to samo, dając mi tak wiele przyjemności, że zapomniałem jak mam na imię, gdzie jestem i dlaczego do cholery tak długo zwlekałem by ją mieć. Myśl, że oddałem ją innemu mężczyźnie sprawiała, że napinałem wszystkie mięśnie, kiedy czułem na sobie jej rozkoszne ciepło, ale po chwili uspakajałem się wiedząc, że już nigdy więcej jej nie oddam. Kochaliśmy się przez wiele godzin i daję słowo mógłbym nie robić nic innego do końca wieczności.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro